Przecież nikt nie mówi o kończeniu gier na 100%, a zwykłym przejściu gry bez zagłębiania się w zawartość opcjonalną (do której należą i poboczne zadania i np. wyzwania zręcznościowe, czyszczenie mapy, dodatkowi bossowie, wszelkie łowy itd). Statystyki faktycznie pokazują, że raczej większość nie kończy gier. Jednak nie tyczy się to tylko dłuższych gier, choć tu odsetek może być wyższy, bo ktoś, co wciąż takie RDR2 czy Wiedźmina 3 przechodzi i na pewno tego dokona, wciąż widnieje jako osoba, która gry nie ukończyła. Do tego wszystkie osoby, które wpisują się w statystykę tylko dlatego, że odpaliły sobie grę na 5 minut, by sprawdzić co i jak.
Wspaniały tytuł. Nie tak dawno temu miałem okazję się z nim zapoznać. I z marszu zdobyłem wszystkie zakończenia, co trwało u mnie niecałe 20 godzin (nie nudziłem się ani przez chwilę). Intryguje od pierwszych sekund i nie daje o sobie zapomnieć. No i dzięki za przypomnienie o Time Hollow, też trzeba to sprawdzić.
Jest mnóstwo przykładów gier odważnych i eksperymentalnych, ale i również tutaj trochę przemilczanych. Z takich najjaśniejszych przykładów wystarczy przytoczyć Okami, które posłało całe studio z torbami. Nie tak dawno temu pojawiło się Slitterhead, które też dość wyraźnie idzie pod prąd, ale ciężko mówić tu o jakimś sukcesie. Jest też np. The Last Remnant, które też sporo eksperymentowało, ale raczej się nie przyjęło szczególnie dobrze. A nawet patrząc na mniej niszowe rzeczy: Final Fantasy 16 zabawiło się nie tylko z oczekiwaniami fanów, ale także graczami chcącymi więcej (j)RPG. Wiele jej elementów jest przeciwieństwiem panujących obecnie trendów (brak nadmiernej erpegozy, otwartego świata, masy pierdół czy tam waty mającej zająć czas itd), ale też trudno mówić o jakimś sukcesie.
Łatwo postawić tezę na podstawie zaledwie dwóch udanych przykładów, ale tych mniej udanych jest znacznie więcej. Podążanie utartymi ścieżkami nie ma miejsca jedynie w AAA, a poza tym nie wzięło się znikąd. Te mniej udane eksperymenty doskonale udowadniają, że nie opłaca się iść pod prąd.
W E33 jeszcze nie grałem, ale przyglądając się tej grze nie widzę tu brnięcia pod prąd. A raczej taką atrakcyjną mieszankę. Ciśnie mi się na usta określenie "populistyczna". Zresztą, dużo się tej grze przypisuje, nawet poprzez mówienie o tym jak to przywraca turowe RPG. A niedawno było przecież BG3, Metaphor czy też dwie ostatnie odsłony Like a Dragon, które odcięły się od akcyjniakowego brawlera. Może się mylę, ale jawi mi się ta gra jako kolejny hit sezonu, który w pewnie jeszcze tym roku będzie zastąpiony czymś innym.
Piszesz tak, jakby cały ten hejt przychodził tylko z Japonii. Wiem, że kilka rzeczy im się nie spodobało, wiem że rząd japoński przygląda się niektórym sprawom. Ale jednocześnie masz Japończyka, który tępi zachowania, o których jest mowa. Jasne, może to być gryzek z tortu, póki ten jeszcze wzbudza zainteresowanie, ale mi to wygląda na pocisk po ogólnym trendzie - co rusz jakaś afera, czasem groźby śmierci, wyzwiska itd., nierzadko powodem nie są żadne realne kontrowersje, a np. niska ocena powszechnie kochanej gry czy... znów, jakaś postać, idea, wątek. I wcale nie jest tak, że tyczy się to historycznych postaci czy np. tych, które w popkulturze miały już ustalony charakter.
Miałem problem z ekranizacją Mrocznej Wieży z 2017 roku, gdzie rolę Rewolwerowca zagrał Idris Elba - w książce natomiast padały porównania do Clinta Eastwooda. Jednak nie hejtowałem tego filmu, poszedłem do kina, obejrzałem, okazało się, że to słaby film i nie dlatego, że zagrał w nim czarnoskóry aktor, bo mogłem przymknąć na to oko. No ale nie był to dobry film, dałem 4/10, wróciłem do domu, wyrzuciłem go z głowy. Następnego, podobnie źle zapowiadającego się filmu już nie wsparłem.
Adaptacje gier np. rzadko kiedy się udają, ale na moje wynika to niekoniecznie z wprowadzanych zmian - te są raczej konieczne z uwagi na różny język gier i filmów. Choć o najnowszych grach bym tego nie powiedział. Nie oglądałem serialu TLOU, ale sama gra jest na tyle filmowa, że tam równie dobrze można odkalkować scenki z gry, ale już z prawdziwymi aktorami. Co innego hiciorki z lat 90., które trudno przełożyć na film i jednocześnie wiernie się ich trzymać. Całkowicie olałem więc temat. Nie widziałem także tych historycznych filmów, o których mówisz. Nie oglądałem tych Pierścieni Władzy, mimo że lubię najpopularniejszą twórczość Tolkiena, a także trylogię Jacksona. Jego Hobbity też mi się nawet podobały.
Rzeczy, o których piszesz nie są dla mnie problemem. Wiem, że istnieją, ale... jakoś nie mam z nimi styczności. Nie muszę też robić jakichś wygibasów by je ominąć. Mam po prostu lepsze opcje, przy których mogę miło spędzić czas. Szkoda mi go na jakieś średniaki. I myślę, że gdyby większość miała takie podejście jak ja, to wymarłyby śmiercią naturalną, może sam trend również. Jest jednak odwrotnie. Zawsze wzbudzają wielkie zainteresowanie, fora przecież płoną, czego przykładem jest również ten konkretny news. 365 dni to podobno bardzo zły film, a jednocześnie jednak wielki hit. Wiem, że sporo osób oglądało ten film "ironicznie", aby sprawdzić czy jest tak jak wszędzie trąbią. Ale ta wysoka popularność, za którą idzie wysoka sprzedaż, to sygnał dla twórców, że warto coś takiego tworzyć.
Nie udawajmy też, że nie istnieją jakieś normy społeczne. Wychodzenie na ulicę i darcie się na przechodzących, nawet jeśli w słusznej sprawie, nigdy nie było, nie jest i pewnie nie będzie traktowane, jako coś normalnego. Wiem, że internetowy dyskurs traktowany jest inaczej, ale może wyglądać i wielokrotnie wygląda... normalnie. A zresztą, te konflikty o których piszesz nie są mniej idiotyczne niż powody, dla których w ogóle powstają. Jedna strona przegina pałę w słusznej ich zdaniem sprawie, druga natomiast z tym samym przekonaniem przegina pałę w drugą stronę. I tak w kółko. Obie strony są równie żałosne. Przez większość czasu w tym nie uczestniczę, ale już mam dość i po prostu macham ręką. A na pewno szkoda mi czasu na konsumowanie owoców tej głupoty. Chyba, że faktycznie jakoś bardziej mnie zainteresują.
Krytyka to nie to samo, co hejt i jeśli coś jest tutaj piętnowane, to to drugie zachowanie, nie pierwsze. Nikt nie zabrania krytykowania i nikt nie mówi, że wszystko należy chwalić i bezmyślnie brać takim, jakim jest. Nie będę nigdy stał w kolejce do obrony jakości serii Assassin's Creed, bo te trzy odsłony które ograłem (AC1, 2 oraz Valhalla) to gry średnie albo niezłe i gdyby były bardziej dopracowane, to wiele by to nie zmieniło, bo mi się nie podoba projekt sam w sobie, a także jego styl. I jakoś mnie nie dziwi, że z Shadows nie byłoby, albo i nie jest inaczej. Nawet jeśli jest bardziej dopieszczona niż poprzednie odsłony, to wciąż nie będzie to lepszy projekt u podstaw, nawet w połowie nie tak porywający jakby mógł być. Ghost of Tsushima tak mocno przez wszystkich chwalone to dla mnie podobnie "dobra" gra co te trzy Asasyny, które znam. Że lepiej dopracowana? A co mnie to obchodzi, jak podczas grania w taką gier umiera we mnie pasja do tego medium.
I co to się nagle stało, że gracze tacy surowi w stosunku do tej serii? Tyle lat było to samo, bugi ponoć się stadami przewalały i jakoś było ok (choć pamiętam śmianie się z Unity, ale to był też mocny odchył od normy, dzisiaj natomiast jest to jedna z najcieplej wspominanych odsłon). Gracze potrzebowali aż kilkunastu odsłon, by poczuć zmęczenie podejściem Ubisoftu? No to nie pozostaje nic, jak tylko pogratulować.
Masa graczy wydaje mi się najgorsza ze wszystkich grup odbiorców, bo z jednej strony właśnie łyka, co się tylko da, a z drugiej wrzeszczy jakby ich ze skóry obdzierali, gdy jakiś POMYSŁ im się nie spodoba. W przypadku Shadows jest to czarny samuraj, w przypadku Forspoken pyskata i żenująca nastolatka, w przypadku Tlou2 decyzje fabularne, a jeszcze gdzieś indziej dukaizmy funkcjonujące absolutnie w tle. Nie widzę w tym wszystkim walki o lepszą jakość gier.
Zawsze drażni mnie ta przesadna i bezmyślna nagonka, która nierzadko przechodzi z czasu sprzed premiery na później i się za grą ciągnie - i już wtedy nie ma za grosz tego obiektywizmu, o który gracze tak często proszą. Nie, jest natomiast stadne plucie na jakąś mniej atrakcyjną produkcję, tak jakby jej istnienie zaburzało stabilność wszechświata i robiło wszystkim (nie)zainteresowanym jakąś krzywdę.
Normalni ludzie się tak nie zachowują, i o tym traktuje ta wiadomość. Normalny człowiek skrytykuje albo po prostu się wypowie, kupi grę lub nie, zagra lub nie i tyle - a może i w ogóle w żaden sposób nie zareaguje, bo co go to obchodzi. Ci nienormalni będą wieszczyć koniec wszystkiego, drzeć szaty, palić logotypy i śmiać się z każdego, co daną produkcję lubi. Oczywiście jest to mniejszość, ale widocznie bardzo głośna i też wpływowa.
No i to co napisałeś to hejt? Nie. To normalne stwierdzenie faktu ze strony gracza, którego gra nie interesuje. I tyle. Normalne zachowanie, na które nikt się nie obraża. Kamiya pisze o tym co działo się przed premierą. Teraz kto chciał zagrać to sobie gra i przeważnie jest zadowolony z tego co widać, bo odbiór gry jest znacznie cieplejszy niż miało to miejsce przed premierą.
Ale czy w newsie nie jest mowa o tym, co działo się przed premierą Shadows? Przecież teraz odbiór jest znacznie cieplejszy. Kamiya miał na myśli inne osoby od tych, do których gra nie do końca przemawia albo nawet im się nie podoba - tacy ludzie najpewniej jej nie kupili jeszcze, albo w ogóle nie mają takiego zamiaru. Mowa o najzwyklejszym, parszywym hejcie, nagonce napędzanej przez jutuberów i różnych pismaków, a nie graczy filtrujących gry na podstawie swoich oczekiwań czy upodobań, bo takie zachowania są normalne. Normalna krytyka The Last of Us 2 to też nic złego, ale bardzo dobrze widać było, że gra była jawnie hejtowana za pewne decyzje, rzadziej jakość (nawet jeśli czasami się to przenika, bo fabularnych niedociągnięć nie sposób obronić, ale znów nie powinny one być powodem hejtowania).
Odróżniajcie normalną krytykę od bezmyślnego hejtu, to naprawdę nie jest trudne. Tym bardziej, że jedno miało miejsce jeszcze przed premierą, kiedy faktycznej jakości gry nie można było ocenić. I o tym Kamiya mówi. O tym, co działo się PRZED PREMIERĄ. Czytaj ze zrozumieniem i nie przekręcaj, aby tylko sobie dopasować do swojej zakrzywionej narracji, że nie można się negatywnie wypowiedzieć, bo cię za hejtera uznawać będą.
I po co ta zawiść? Tak trudno zrozumieć, że niektórzy mają także przyjemność z kolekcjonowania tych osiągnięć albo pucharów? Dla kogoś może to być nieodłączna część grania, zwłaszcza jeśli chodzi o ulubione gry.
Mnie np. dziwi odejście od wyzwań związanych z poziomami trudności - wygląda to trochę tak, jakby od możliwości tego
chwalenia się (bo cóż to za czcigodne osiągnięcie, świat musi o tym wiedzieć!) nie chcieli odcinać także tych mniej upartych albo bardziej leniwych czy nawet nieumiejętnych. W moich oczach robienie takich niewymagających zestawów trochę mija się z celem, bo dawniej widziałem to jako sposobność na wyrażenie swojego większego zainteresowania danym tytułem, na zasadzie: tak mi się podoba, że zdobędę wszystkie osiągnięcia!
Niby tylko wirtualny znaczek, a jednak może przynieść satysfakcję czy miłe wspomnienia. Czasami zachęcić do głębszego zapoznania się z danym tytułem. Nigdy nie zrozumiem tej nagonki na osiągnięcia czy trofea ze strony niektórych, to pokazuje tylko jak bardzo nie rozumieją całej idei. A z takiego "lololol, i co, kolegom będziesz się chwalić?" bije przede wszystkim coś na wzór jakiegoś kompleksu.
Herr Konon. Nawet jak policzyć wszystkie te crapy, które powstały w ramach inspirowania się Dark Soulsami itp., to jest to jakieś kilkadziesiąt gier powstałych na przestrzeni wielu lat. I FromSoftware nie ma nic do tego, że reszta branży składa się głównie ze studiów, które potrafią jedynie kopiować i przerabiać.
Takie slashery pokroju DMC czy Ninja Gaiden nigdy nie były mega popularne i pewnie też dlatego na pewnym etapie przestały po prostu powstawać. Ale jak widać, DMC5 mimo wszystko powstało i to w dobie, kiedy te zafajdane soulslike wciąż miało się dobrze. Bo ktoś chciał, miał pomysł, znalazły się pieniądze i też nabywcy.
Jedni marudzą, bo chcą zagrać, ale za trudne, więc nie mogą. Inni marudzą, bo to w ogóle istnieje i rzekomo odbiera innym rzeczom miejsce. Nawet jak tych soulslajków jest 1000 (w co szczerze wątpie), to na tle wszystkiego, w co można zagrać, jest to i tak stosunkowo niewielka liczba.
A kogo winić za śmierć takich serii jak Ridge Racer, albo za to, że nawet serie pokroju Need for Speed stały się jakieś ociężałe na tle tego co było w nich kiedyś? Bo trwa wieczna pogoń za uziemianiem gier i jakimś pseudo-realizmem. A i w takiej niezbyt symulacyjnej wersji i też nie do końca zręcznościowej, NFSom obrywa się za to, że bardzo łatwo wchodzi się w zakręty bokiem. BO NIE MOŻE TAK BYĆ, ŻE SIĘ W GRZE WYŚCIGOWEJ ŁATWO WCHODZI W ŚLIZG. Gracze decydują o tym, jakie gry mamy. Twórcy mogą jedynie coś temu stadu podsunąć i liczyć na to, że się zainteresuje. I zobaczymy jak sprawdzi się ten wielki powrót gier akcji albo konkretniej tych marek, które i swoim czasie szału nie robiły (Onimusha czy Okami).
Pewnie za niską sprzedaż tych gier odpowiedzialne będzie FromSoftware i ich przeklęte Dark Souls czy tam Elden Ring (o Armored Core 6 nie wspominamy, bo to nie pasuje do narracji).
Chyba jest też problem z odróżnieniem rzetelności od obiektywizmu. Wydaje mi się, że większość czytelników chce rzetelności, którą nazywa obiektywizmem. Bo czy skrupulatne opisanie dzieła i zaznaczenie jak się mają do tego preferencje autora, jest jakimś problemem? Np. ktoś dokładnie analizuje system walki, a następnie stwierdza, że nie zrobił na nim wrażenia, bo doświadczył lepszej jakości tego aspektu w innych grach. Tak samo może być z innymi rzeczami, jak np. system progresji, zadań pobocznych czy np. konstrukcji świata. Czy świat Wiedźmina 3 jest obiektywnie dobry? A co z tym jaki mamy w RDR2? Czemu komuś jeden projekt podoba się bardziej, a komuś innemu mniej? Jaki jest tutaj klucz? Ktoś lubi być ciągle czymś zajmowany (zasada 40 sekund w Wiedźminie 3) czy woli np. kiedy w danej grze jest zaczepiany stosunkowo rzadko? - bo w RDR2 można jechać konno przez kilka minut bez żadnego wydarzenia. I jeden recenzent to doceni, a drugi nie. A co z systemami walki? Cenimy prostotę (która dla każdego też ma różne formy) czy raczej doszukujemy się głębi (którą też można różnie rozumieć)? A system strzelania? Która gra ma obiektywnie lepsze strzelanie - Uncharted czy Army of Two? Warto przy okazji mieć na uwadze charakter danych gier, ich cele, priorytety - i co za tym idzie, czy warto np. gnębić tytuł mający gorszej jakości strzelanie w małych ilościach, w porównaniu z drugim, który ma go dużo, ale w znacznie lepszej jakości. Obiektywizm jest bezstronny, ale jeśli oceniasz grę albo jej aspekty (siłą rzeczy znając inne tytuły) to przyjmujesz przecież jakąś stronę. Ale może to też działać na innej zasadzie - poprzez sprawiedliwe spoglądanie na to wszystko, niezależnie od naszego stosunku do np. studia czy wydawcy. I mimo iż Activision ma na koncie kilkanaście złych występków, to obiektywnie system strzelania w Call of Duty nie ma sobie równych, jeśli chodzi o FPS-y (choć tu znów problem braku konkurencji). Z drugiej strony przegrywa w kwestiach narracyjnych z jakimś tam tytułem... no ale właśnie, co jest ważne i dla kogo w przypadku Call of Duty? A może właśnie serowe dialogi dobrze oddają charakter filmów o podobnym stylu?
Poza tym, jeśli chodzi o gry (albo dzieła innego typu, jak np. książki) wciąż liczy się przecież doświadczenie autora. Ktoś ograł np. multum strzelanek TPP różnego typu i dla niego strzelanie w Uncharted jest najwyżej średnie. Przychodzi autor, który ograł więcej gier niż tamten pierwszy, ale mniej strzelanek TPP i dla niego ten system strzelania jest w porządku. Kto ma teraz racje? Dlaczego jednego odrzucamy, a drugiego akceptujemy? Który w ogóle przechodzi dalej? No i teraz czytelnik może zdecydować, któremu bardziej zaufać - bo sam np. jest graczem bardziej wszechstronnym jak ten drugi, i może mu nie zależeć na samym strzelaniu tak bardzo jak pierwszemu. A może przyjść i trzeci recenzent, równie doświadczony w gatunku co ten pierwszy, ale zwracający uwagę np. bardziej na narrację i klimat gry. No i z tych trzech recenzentów każdy da inną ocenę. Jeden wystawi 6/10, drugi wystawi 9/10, a trzeci wlepi dychę, bo wg. niego wszystkie aspekty idealnie się przeplatają, tworząc doskonałą całość.
Przecież nawet elementy pozornie obiektywnie lepsze wciąż są inaczej przez każdego odbierane. Nie wspominając o tym, że przecież nie funkcjonują osobno, a współpracują z całą resztą - samo strzelanie bardzo dobre, ale przeciwników i ogólnie wymian ognia jest za dużo, więc gra szybko staje się męcząca. Po drugiej stronie masz kogoś zachwyconego wysoką intensywnością gry, tym, że nie daje ani na chwilę odsapnąć. Kolejny stwierdza, że tytuł jest niewystarczająco intensywny, bo przy takim Vanquish ta gra wymięka.
Nawet jeśli komuś chciało by się tak dogłębnie analizować każdy tytuł, komu chciałoby się to czytać? Autor musiałby rozwodzić się nad każdym elementem - jak np. częstotliwość starć, która może się też wahać na przestrzeni kampanii fabularnej. Fakt, można opisać krótko - na początku pierwsze starcie nastąpiło dopiero po 15 minutach grania (15 minut w jakim stylu? szperania po kątach, biegu przed siebie? okazyjnego podziwiania widoków?), następnie pojawiały się średnio co 10 minut, a końcówka gry to jedna nieprzerwana walka. Ale to tak naprawdę niewiele znaczy, bo i tak każdy odczuje to inaczej. Każdy inaczej gra, każdy inaczej odbiera samą walkę w tych grach, już niezależnie od jakości.
Gry to mieszanka mediów. Mamy aspekty literackie, artystyczne, również kinowe, muzyczne. Ktoś gdzieś tam napisał, że można obiektywnie muzykę ocenić, albo warstwę artystyczną. W jaki sposób? Złożoność kompozycji? A co jeśli prostsza kompozycja bardziej chwyta kogoś za serce i doprowadza do łez? Mnie np. Iron Maiden czy Metallica w ogóle nie jara, mimo iż muzyków z tych zespołów uznaje się wirtuozów. Ja wolę choćby Slipknota czy Enigmę, albo Korna, Aphex Twin czy Bjork. Albo The Cure, Davida Bowie czy Joy Division zamiast Kiss albo AC/DC czy Guns 'n Roses. Tu znów przykład na to, że nie wszystko powinno się porównywać, więc nie zestawia się systemu walki z Devil May Cry 5 z tym, który obecny jest w Ghost of Tsushima.
No i już chyba na koniec - ja bym wolał, aby za recenzjami stali obeznani ludzie. Nie tylko jeśli chodzi o nowe gry, ale ogólnie. Żeby znali klasykę z początków branży, ze środka i końcówki - a najlepiej, żeby kojarzyli też chociaż część mniej znanych gier, choć też ważnych dla całokształtu branży. Z drugiej jednak strony, to ile ktoś ograł tytułów nie ma wpływu na to, czy się zna. Bo zależy sporo od tego, ile z tych wszystkich ogranych tytułów wyciągnął. Jak go ukształtowały itd. Bo ktoś mógł ograć calusieńką serię The Legend of Zelda, ale bardziej uwagę przywiązywać do tego, co dawało mu np. Call of Duty. I to na tej drugiej serii będzie znać się lepiej. Ot, osobiste preferencje, za którymi idzie to, jak się kto czemu przygląda. Też to, że ktoś kiedyś zjadł zęby na grach Arcade, nie oznacza, że się z nim dogadam na temat The Last of Us, które w moich oczach całkowicie wyrzekło się tego typu gier. Jemu to nie przeszkadza, a ja nie mogę zaakceptować.
No i w mojej wizji świata, odbiorcy mają dostęp do opinii jedynie tzw. profesjonalistów. Doskonale rozumiejących założenia gier, gatunków, żyjących tym każdego dnia. Ale odbiorcy dzisiaj są różni. Niedzielnych graczy jest więcej niż kiedykolwiek. Jak takie osoby mają utożsamić się z profesjonalistą? Który przez sam fakt, że gra od 30 lat, po prostu inaczej będzie patrzeć na gry, niż ktoś, co dopiero zaczyna z nimi przygodę. Do tego dochodzi drugi profesjonalista, który też gra 30 lat, i też patrzy inaczej niż ten pierwszy. Obaj do tego z różną sprawnością poruszają się po danych grach, w różnym tempie odnajdują się w poszczególnych systemach itd. Dlatego sam zdaję sobie sprawę, że ograniczanie się do znawców to raczej droga do zabójstwa recenzji. Przynajmniej dzisiaj, bo mam wrażenie, że kiedyś żeby w ogóle bardziej się interesować grami, to trzeba było naprawdę w to wejść i po prostu chcieć w nie grać. Bo wymagały zaangażowania. O wiele bardziej niż dzisiaj. Dzisiaj "każdy" gra, nawet ci co kiedyś grami się nie interesowali dłużej niż chwilę, bo stwierdzili, że to nie dla nich. Gdzieś w 2007 roku się to zmieniło, a później tylko przybierało na sile. I nawet patrząc po influencerach - to oni kształtują trendy dzisiaj, a są przecież amatorami, którzy po prostu więcej czasu temu poświęcają. I ludzie dobierają ich nie na podstawie ich obycia w temacie, a raczej na podstawie zgodności opinii. Co jest często paradoksem, bo nie wszędzie miejsce na opinie jest.
Zbyt to wszystko złożone, by móc sprowadzić do prostej regułki. Odbiorcy, którzy sami nie umieją poruszać się wśród premier i potrzebują drogowskazu, powinni takowy znaleźć, bo nikt za nich tego nie zrobi. No ale w sumie jest średnia, wskazująca, że warto poznać w zasadzie każdy większy tytuł. O ile jest jakkolwiek akceptowalny.
Nie czytałem całej recenzji GamesHub, do dyspozycji mam tylko to przytoczone podsumowanie. I przemawia ono do mnie na podstawie moich doświadczeń z pierwszą odsłoną. Pograłem w to jakieś dwie godziny i czułem przez ten czas, że obcuję z czymś nie dla mnie. Zamierzam dać kiedyś szansę, choć dopuszczam opcje, że albo to nie nastąpi, albo ostatecznie i tak nie przejdę tej gry, albo zajmie mi to lata. Bo nie jestem odbiorcą tego typu twórczości.
Nie podoba mi się zachowanie tego twórcy. Jego gra jest specyficzna, nie dla każdego. Recenzje mają charakter informacyjny i jeśli wszędzie są same pozytywne opinie, to maluje się obraz gry, w którą KAŻDY musi zagrać. Nie istnieje coś takiego, to po pierwsze. Po drugie, KCD to gra bardzo specyficzna, zdecydowanie nie dla każdego. I nie ma nic złego w tym, że ktoś sobie ją odpuści na rzecz innych tytułów, bardziej skrojonych pod niego. Lepsze to niż ulec hajpowi budowanemu na podstawie wysokiej średniej i bardzo się zawieść. A i wtedy się oszukiwać i sobie wmawiać, że ma się do czynienia z czymś doskonałym i totalnie cudownym. Choć oczywiście można się przemóc i początkowe trudności ostatecznie przeskoczyć i może docenić na podstawie późniejszych doświadczeń, już jako nauczony i doświadczony. Ale z doświadczenia wiem, że często to pierwsze wrażenie pozostaje decydującym. Poza tym nie każdy ma tyle zaparcia i czasu, aby każdy hit tak rozgryzać.
To jak widzisz rozwiązanie tego problemu? Redakcja zamiast oceny jednej osoby (która ma swój gust, pamiętaj), ma dawać średnią redakcji? Czy może osobę dopasowaną pod twoje wyobrażenie oceny danej gry? Tyle że - w przypadku średniej ocen redakcji jest problem, bo... trzeba by było każdego z ekipy angażować w granie w tę grę, a to oznacza też załatwianie dla każdej z redakcji (których jest setki) znacznie więcej kodów na przedpremierowy dostęp do gry.
Kiedy się w końcu ludzie nauczą, że redakcje składają się z różnych ludzi i że recenzję pisze JEDNA osoba, a nie cała redakcja? Jak chcesz rozliczać autora za ocenę (lol) to sprawdź jego wcześniejsze oceny i działaj na tej podstawie, jeśli już.
Ukończyłem pierwsze Metro, mam platynę na PS4. Grałem pewnie na normalnym poziomie trudności, bo platyna nie wymagała najwyższego, a też nie byłem go ciekaw. To częściowo przez to, że poniekąd wiem czego się spodziewać. Słyszałem też legendy o niesamowicie trudnym weteranie w CoD World at War (poza spamem granatami jest raczej zwyczajnie), niektórzy też próbowali nastraszyć jakimś miażdżącym czy brutalnym w The Last of Us czy Uncharted. A to wszystko jedno i to samo. Nie wiem co Metro czy jakakolwiek inna gra na najwyższym poziomie trudności ma tu do rzeczy, bo to coś zgoła innego od tego co robi FromSoftware. Nie lubię tego wiecznego powtarzania, że ich gry są niesamowicie trudne. Znam trudniejsze (i raczej powiedziałbym że są to shmupy albo slashery, ogólnie arcade wszelakie, zwłaszcza jak próbujemy czegoś więcej). Soulsy itd bardziej przypominają mi starsze gry, które po prostu wymagały cierpliwości, uwagi, przyswajania wiedzy itd, a także karały za mniejsze lub większe błędy. W czasach kiedy pojawiło się Demon's Souls gry przechodziły się same, w czasie pierwszego Dark Souls było to jeszcze bardziej zauważalne. Dzisiaj istnieje soulslike więc te trudniejsze gry (które i tak wypinają się trochę na zasady tego nurtu poprzez dodawanie wyboru poziomu trudności) mają swoje miejsce.
Mam problem (dość spory) z ocenieniem co ta "dyskusja" ma na celu.
że ja progamer? a skąd, gram dla przyjemności, pomijając poradnikowanie i recenzowanie (co czasami też jest przyjemne). A kiszaka się słuchać nie da. Jeszcze tego brakowało bym się sugerował czyimś zdaniem i jego wizją na to jak się powinno grać. Najgorszy sort gracza to właśnie ten, który dyktuje innym jak powinni grać. Osłabiają mnie te wszystkie głosy o "prawdziwości doświadczenia". Nie graj w coopie na pierwszym przejściu, nie graj z summonami, nie graj magiem, najlepiej graj bez neta i aktualizacji, żeby nie daj boże, nie było łatwiej po jakiejś łatce. Może mu się nie podobać ścieżka obrana przez FromSoftware, ale ja to widzę jako ewolucję tego, co robili od zawsze.
Pamiętam takie narzekania na samą podstawkę. Częste obszarowe ataki, malutkie okienka na kontry. Już Margit przecież w ten sposób witał. Tam jak i w DLC w moim przypadku okazało się, że użycie ducha rozwiązuje część "problemów", choćby przez odwracanie uwagi od gracza. Gram tak samo jak w podstawkę (z tą różnicą, że teraz mam dodatkowe itemki do znajdowania) i jedyną różnicę, jaką czuję, to nieco dłuższy czas trwania walk. Bossowie mają albo więcej HP, albo moje (i ducha) ataki mniej mu robią. Ale na obie te rzeczy można wpłynąć znajdowanymi ulepszeniami. Cieszę się, że podkręcili poziom trudności, dzięki temu nie jest zbyt łatwo z moim rycerzykiem na 210 poziomie (i jakimś ng+, już nie wiem którym). Zdecydowanie większy problem mam nie z bossami, a z wielkimi rycerzami (którzy mają ataki bossów z podstawki), którzy też nieprzerwanie atakują i nierzadko obszarowo - a to wszystko w o wiele mniejszych przestrzeniach. Ale idzie to do przodu. Musiałem wyczuć jakiej i kiedy używać tarczy, a kiedy dobrze wykonać konkretny unik. To samo było w podstawce. No i nieprawdą jest, że kombinacji ciosów u bossów (czy tych większych przeciwników) nie da się przerwać. Jest to możliwe i często korzystam, choć bywa że kosztuje mnie to sporo HP, bo nie rozegram całości zbyt mądrze.
Jest trudniej, ale to wciąż to samo co w podstawce. Gracze jak zwykle w formie.
Romantyzowanie gier (czy innych rzeczy) wpisane jest w pasję, inaczej raczej nie umiem. Gdyby nie te kilka(naście) przypadków z ostatnich lat, to pewnie dawno bym sobie z tego poszedł odczuwając rzygopędną niechęć. Gdybym przyjął twój tok myślenia, to w niczym bym nie zobaczył sztuki, bo wszystko już było, a artyści też lubią siebie kopiować i nie ma w tym nic złego, tym bardziej jeśli robią to w odpowiednim stylu (który też nie musi pasować). Jeśli nie widzisz różnicy w podejściu do tworzenia (czy tam efektu końcowego) w przypadku Assassin's Creed/Call of Duty/FIFA vs To Co Robi From Software (czy np Fumito Ueda, Hideo Kojima, Suda51 czy, powiedzmy, kochany tutaj Swen Vincke) to nie będę kimś, co przekona cię, że może być inaczej (nawet gdyby było to możliwe to po prostu szkoda mi czasu na siłowanki). Bo naprawdę wszystko można sprowadzić do "robię nie to, co czuję, a to, co kochają masy". Tylko że pewne nazwiska są głośne nie bez powodu. Nie bez powodu o reżyserze (czy tam kilku kolejnych, bo było ich więcej) kolejnego AssC nie jest głośno. Te nazwiska czasami się pojawiają, ale żywymi legendami nie są. Rzemieślnicy, jakich pełno. Ci drudzy to artyści, o których się mówi, że są geniuszami. Czy się ich szanuje, czy nie, przechodzą do historii. Nazwij mnie naiwniakiem i marzycielem, ale bez tego gry nie byłyby tym samym. Tak po prostu. To trochę jak dyskusja o Marvelu vs Scorsese. Raczej jałowa, podobnie jak wiele gier, które się tu przewalają w przykładach. Co do ostatniego zdania w odpowiedzi "są w tym najlepsi" to nie brakuje głosów, że Ghost of Tsushima jest o wiele lepszym Assassin's Creed niż... AssC. Co bym nie pisał na temat tej gry (bo jej wręcz nie znoszę) to nie mogę jej odmówić więcej włożonego serca w porównaniu do takiej Valhalli np.
Nikt nie mówi, że Elden Ring to nisza, bo na to już trochę za późno. Raczej nie mogą w nią celować, skoro jeszcze chcą istnieć. Dzisiejsza branża to co innego niż te kilka dekad temu, a i tak nietrudno było o pogrążenie studia. Wciąż jednak nie jest to "typowa gra" mimo iż posiada ten otwarty świat. Nie jest to przecież element definiujący cokolwiek. Wciąż odbiega od tego co rządzi na rynku, wciąż nie jest zbyt kompromisowe. Co do poziomu trudności i ogólnej przystępności – kwestia sporna, na DLC podobno trochę się narzeka, że jest przesadnie trudne. Elden Ring ogólnie jest grą, która może być zarówno łatwiejsza od tego, co dotychczas tworzyli, jak i trudniejsza.
Idąc zaproponowanym przez Ciebie tokiem, to każdy co znalazł "coś swojego" się sprzedał, tworzy pod masy. Zespoły, które nagrywają kolejne albumy w danym stylu czy inni twórcy, którzy znaleźli swój styl, formułę i robią ciągle to samo, ale lepiej, wciąż jednak nie sprzedając się w jakichś wielkich ilościach – masa wszelakich serii growych, które po prostu znalazły zadowalającą ilość odbiorców. I mogą dalej istnieć, w takiej formie, w jakiej chcą twórcy i ich fani. A i tak FromSoftware potrafi od tego odejść (Armored Core 6 czy Sekiro zamiast kolejnego Dark Souls). I teraz prawdopodobnie inna gra zamiast Elden Ring 2. Gra skrojona pod masy to np. Suicide Squad, której sukcesu pogratulować nie można. Chodzi o tworzenie według określonej formuły, a nie samą sprzedaż. I co by nie mówić o FromSoftware, to jednak nie podąża za trendami, a prędzej je wyznacza. W tym samym czasie inni robią to pierwsze. Produkt dla mas to brzydkie określenie, odzierające dany twór ze wszelkiego artystycznego charakteru (albo w ogóle charakteru). Nie pasuje mi to do FromSoftware, nawet jeśli zarzucić im uczepienie się jednej formuły (co też jest nadużyciem) – ale czy można się im dziwić? Są w tym najlepsi.
Termin "produkt dla mas" nie odnosi się do tego, jak się on sprzedaje. Takie masowe produkty tworzone są z myślą jak największej sprzedaży i tym się przede wszystkim kierują ich twórcy. W jakimś stopniu każda gra czy coś innego kieruje się tą myślą, ale są twory całkowicie temu poddane i są takie, które niekoniecznie idą tą drogą. Ja bym powiedział, że sytuacja z grami FromSoftware jest trochę inna niż w przypadku typowych produktów dla mas. Na swój sukces ciężko pracowali, mieszając w świecie gier za sprawą Demon's Souls (który na popularności zyskał nie dzięki dostosowaniu pod masy, a tym że zrobił coś odwrotnego), a później po prostu dalej to ciągnęli. Tu raczej sytuacja wygląda tak, że to masy podchwyciły to co robi FromSoftware, a nie że FromSoftware dało masom tytuły tworzone wg ściśle określonej formułki. Trwało to przecież lata. I to też studio, które sięgnęło po coś, czego inne studia raczej się nie podejmują tworząc kolejną odsłonę już nieco zapomnianej serii i nie tak uwielbianej, jaką jest Armored Core 6.
Jak stworzysz w piwnicy album muzyczny (albo grę), który zdobędzie ogromną popularność, pochwyci masy, to... stało się to dlatego, że tworzyłeś pod masy, czy może wielu ludzi urzekło to, co zrobiłeś? Sprzedaż nie decyduje o charakterze produktu, co też pokazują twory tworzone "pod masy", ale wcale nie osiągające wielkiej sprzedaży. To zbyt złożona kwestia, aby sprowadzać to wszystko do jednego elementu, jakim jest wysoka sprzedaż/popularność.
Gry FromSoftware to fenomen. Odkąd pojawił się Demon's Souls efekt kuli śnieżnej po prostu rośnie, bo coraz więcej ludzi pod wpływem tego co mówią inni, chce spróbować tego czegoś, co wywołuje tak gorące dyskusje i wzbudza taki zachwyt. Jasne, z biegiem lat to studio może sobie pozwolić na więcej (jak np. większy marketing, który szczególnie widać u Elden Ringa), ale nie mówmy, że jest to samo co każdy bezpieczny tytulik zrobiony tak, aby wręcz każdy odczuwał chęć do zagrania i zachwyt kiedy się już za to zabierze. To wciąż są specyficzne tytuły, które nie dają każdemu satysfakcji, a niektórych zniechęcają przez same założenia ("bo ja nie mam czasu żeby umierać 100 razy na jednym bossie"). Wciąż nie idą na kompromisy (niedodając np wyboru poziomu trudności w klasycznej formie), co samo w sobie również przeczy idei tworzenia pod masy.
Ale się ładnie narracja zmienia. Zaczęło się od krytykowania wszelkich mikrotransakcji, czy to kosmetycznych, czy jakichkolwiek. Ba, krytykowano fakt istnienia DLC. I nieważne było czy mowa o grach dla pojedynczego gracza, czy tych wieloosobowych – a przecież pierwszy tego typu dodatek jeśli chodzi o gry AAA pojawił się w Oblivionie, nie żadnym multiplayerze. Po drodze było kilka awantur, spowodowanych zwłaszcza tymi MTX-ami, które przyczyniały się do psucia balansu w grach multiplayer i tym samym zabawy innym graczom – najwyraźniejszy przykład to chyba Star Wars Battlefront 2. Teraz się okazuje, że gry wieloosobowe muszą zarabiać, więc takie mikropłatności są usprawiedliwione. Nie sądziłem, że te dla pojedynczego gracza nie muszą. Już nie wspomnę o tym, że istnieją odkąd pamiętam (czy raczej odkąd konsole zostały na stałe podłączone do internetu, a i sama cyfryzacja gier mocno postąpiła - to już jakieś 15 lat). To też nie tak, że Capcom po raz pierwszy wprowadził podobne systemy właśnie w Dragon's Dogmie 2 - robi to od lat w wielu poprzednich grach. I to nie tak, że tylko oni to robią. Nagle się wszyscy obudzili. Już nie pamiętamy o blokowanych za paywallem samochodach w niemal każdej grze wyścigowej? W jakimś Need for Speedzie na PS3 pierwsze co mnie uderzyło to to, że znaleziony w otwartym świecie samochód kosztuje prawdziwe pieniądze. W Dirt 3 też ciągle kłódeczki na kolejnych wyścigach i samochodach. W Driveclubie bez DLC nie ma się dostępu do jednych z najlepszych aut co znacznie ułatwia pokonywanie czasowych wyzwań i zaliczanie kolejnych wyścigów. A mikro do strzelanek multi, dzięki którym gracze wydający więcej mieli wszystko szybciej i łatwiej kosili innych? Tak, nie tylko SWBF2 miało ten problem.
A CDPR pokazał swoim CP77, że nie tylko na mikrotransakcje nie ma miejsca w ich grze, ale również na dopuszczalną jakość. Jest to ostatnie studio, które powinno służyć za jakiś przykład. Kolejni, którzy po prostu wiedzą kiedy i jak się odezwać. A gracze już ich na rękach noszą. Zanim te ich nowe gry wyjdą, to jeszcze wiele się może zmienić. W tym rynek i charakter samych gier. Najpierw jakość, później mogą sobie cudować. Poza tym, gdzie CDPR, a gdzie Capcom? Całkiem innego typu organizacje, nie ma co porównywać.
Ja tam wolę dobrą i skończoną grę z mikrotransakcjami, których nie widzę i nie odczuwam (bo przez dobrych kilka lat żadna mi ich nie wciskała jeszcze w żaden sposób, nie licząc darmowych mobilek i to też nie wszystkich) niż kiepską grę, przy kontakcie z którą odechciewa mi się samego grania w ogóle. I takie mikropłatności są lepsze niż jakaś inna opcja, którą na pewno wydawcy będą starali się wprowadzić. Bo nie zrezygnują z pieniędzy, korporacje tak nie działają. Nie cofną się nagle kilka kroków w tył żeby zadowolić krzykaczy bezmyślnie powtarzających za innymi. Przykład Dragon's Dogmy 2 to dobitny pokaz tego jak łatwo puścić w obieg fałszywą informację i zrobić w ten sposób srogą awanturę. Tyle dobrego, że bardzo szybko to wszystko przemija, bo tłumy zapominają wskutek znalezienia innego "palącego" problemu, który natychmiastowo trzeba rozwiązać pisząc na forach i innych social mediach.
Tak, fajny byłby świat bez gonitwy za pieniądzem, teoretycznie gry byłyby lepsze (czyżby?) bez mikropłatności, ale to nie tak, że to wydawcy czy tam korporacje samodzielnie wszystko to przepchnęły, bo to PRZEDE WSZYSTKIM GRACZE (tudzież konsumenci) KORZYSTAJĄ Z TYCH MIKROPŁATNOŚCI. Dlatego one istnieją i istnieć będą. Zmieni się tylko ich forma i niekoniecznie na lepszą.
Rzecz w tym, że nie wciskają na siłę. Te rzeczy są do zdobycia podczas normalnego grania i można o nich nawet nie wiedzieć. I Capcom je implementuje, bo widocznie ma to sens, z uwagi na to, że są to udogodnienia, za które ludzie są w stanie zapłacić. I tyle. Tu nie chodzi o to, że gra się bez nich nie obroni.
Nikt ci żadnych podstawowych ficzerów nie blokuje za paywallem. Mieli wizję jaką mieli i tak powinno się w tę grę grać, ale są mniej cierpliwi gracze, którzy chcą wszystko na już i teraz, więc Capcom to wykorzystuje. Jak wiele innych studiów od wielu lat. W tym np. Atlus oferujący w swoich grach (jak SMT3 Nocturne HD) obejście farmienia doświadczenia i pieniędzy (co dla mnie było nieodłącznym elementem przechodzenia takich gier, podobnie jak ciężkie pracowanie na szybką podróż w DD) za dodatkową opłatą dla tych, co nie mają czasu, albo im się nie chce. Było też Kingdom Hearts 3 oferujące możliwość zdobycia lepszej broni za prawdziwą gotówkę (na co też się dość ciężko pracuje) i np jeszcze pakieciki startowe w serii Tales of... i wiele innych firm, które mają to od lat.
A polonizacja temat już nudny – były te gry Capcomu po polsku, ale przestały być tak wydawane nie bez powodu. Jak się coś na danym rynku nie sprzedaje w danej formie, to co robisz? Pchasz tam tego jeszcze więcej? Jak Atlus stwierdzi, że te polonizacje nie mają sensu i zrezygnuje z nich, to co wtedy? Kolejna firma do zaorania? Jeszcze więcej kupowania w Turcji czy gdzieś tam, to na pewno wszyscy zobaczymy polskie wersje. Nawet to Sony, EA, Ubisoft, które ma te PL wersje w standardzie zaczęło je uskuteczniać dopiero od czasów PS3 (poza małymi wyjątkami) - i tak się składa, że mają one u nas znacznie większe wzięcie niż gry Capcomu czy innego Atlusa albo Square Enix. I dopóki się to nie zmieni, to nie ma co oczekiwać, że polskie wersje ich gier zagoszczą u nas na stałe. Logika.
Nie napisałem, że normalne – wolę przemilczeć, co myślę o kupowaniu takich rzeczy. Jest to coś, czego podczas grania nie zauważam, ale też w świadomości mam, że istnieje od bardzo długiego czasu i ja zdążyłem się przyzwyczaić. Capcom to biznes i nie wiem – może dzięki takim mikropłatnościom są w stanie utrzymać się na powierzchni i wciąż dostarczać te cudowne gry. Z drugiej strony istnieje FromSoftware, w grach którego podobnych rozwiązań nie uświadczymy, ale to też studio będące w całkiem innej sytuacji. Nie grałem w DD2, ale podejrzewam, że wygląd postaci można zmienić, nie wydając prawdziwych pieniędzy, a wykorzystując jakiś dość rzadki przedmiot. Ta płatna opcja jest dla leniwych i niemających tyle czasu, co reszta. Ja nie skorzystam i tyle. Gdyby nie podobne newsy albo właśnie takie przeglądanie promek, to nawet bym o tym nie wiedział. Bo te gry mi tego nie wciskają, a jak widzę to podczas przeglądania dodatkowej zawartości do gry, to zlewam. Interesują mnie jedynie pełnoprawne rozszerzenia. Już nie wspomnę o wielu różnych grach, które podobne ułatwiacze też oferują w ramach edycji Deluxe albo jakiejś innej – nawet były dodatkowe lokacje w SMT3 Nocturne HD, w których można szybciej zdobywać doświadczenie i walutę. A to obok niskiego poziomu trudności, którego też w oryginale nie było. I ja mam się pruć o istnienie tego? Czas na walkę minął jakieś 20 lat temu.
Nie żaden grinding, bo ocenę S (i te bronie) zdobywa się nie za włożenie czasu w grę i farmienie czegoś, a wręcz doskonałe opanowanie gry i skrócenie czasu przejścia do okolic dwóch godzin (np w RE2) – rzecz, która nie jest w zasięgu wszystkich tylko tych najbardziej wprawionych. W tej grze po prostu nie było jak wprowadzić podobnych ułatwień jak w DD2, bo to jednak gra innego typu – wciąż jednak uprzyjemniają zabawę (o ile ktoś się nie brzydzi MTX-ami), a nawet zdobycie tego platynowego trofeum. Bo po zakupie takiej broni za prawdziwe pieniądze nie musisz się już martwić znajdywaniem amunicji czy leczenia, a po prostu lecisz sobie przez grę jak przecinak.
Trochę jest za późno na to oburzenie, bo dla osób tym zainteresowanych pewnie jest to już standard. Dla mnie ważne jest to, że te gry NIGDY nie podsunęły mi podobnych zakupów. Jak pisałem wcześniej – trafiłem na nie przypadkiem podczas przeglądania promocji w PS Store. I wtedy też nie poczułem pokusy, gram dalej po swojemu. Wielka zadyma, o której wszyscy zapomną po dwóch tygodniach albo miesiącu.
Podobne ułatwiacze widziałem w innych grach Capcomu - jak DMC5, Resident Evil 2-4 i pewnie coś jeszcze. W RE2 można np kupić bronie z nieskończoną amunicją, które normalnie odblokowuje się za zdobycie oceny S za przejście gry na poziomie normalnym lub trudnym. Gdyby nie to, że przeglądałem promocje, to pewnie bym się o nich nie dowiedział. Jakoś trudno mi sobie wyobrazić, by takie zakupy miały mega wzięcie. Ale to już wie sam Capcom. Myślę, że gdyby się nie sprzedawały na zadowalającym poziomie, to dzisiaj tego newsa by nie było. Przypominam sobie w takich chwilach, że Capcom w temacie mikrotransakcji był jeszcze gorszy, zwłaszcza w erze PS3. Mnie osobiście nie przeszkadzają takie płatne bonusiki, mimo że zdobywam trofea w grach i w ten sposób byłoby mi łatwiej. I jestem świadomy, że wielu "platyniarzy" na takie zakupy się zdecydowało, stąd też dość wysoka zdobywalność tych wirtualnych pucharków. Mógłbym czuć się urażony faktem, że ja musiałem na nie ciężko pracować, a ktoś sobie wydał odrobinę więcej i ma to samo bez żadnego wysiłku – ale to nie mój problem, ja zdobywam te pucharki dla własnej satysfakcji, gram w gry również z taką myślą i robienie takich zakupów by się z tym gryzło. Nie interesuje mnie, co robią inni. Byłoby lepiej bez tego, ale to społeczność graczy należy winić, to nie tak, że jak się coś sprzedaje, to się z tego rezygnuje. Nauczyłem się z tym żyć (a nawet o tym nie pamiętać) i mi nie przeszkadza. Faktycznie przeszkadzało mi blokowanie właściwego zakończenia Asura's Wrath za paywallem (w formie płatnych DLC fabularnych), ale to już zamierzchła przeszłość.
Nie przepadam za DS2, bo nie jest w połowie tak dopieszczone jak pozostałe, czuć było, że po Demon's Souls i Dark Souls jest to pod wieloma względami krok wstecz. Czy to z uwagi na hitboksy czy projekty lokacji, co najmniej kilka błędów przeszkadzających w zabawie - do dziś pamiętam jak zaczaiłem się na mimika od tyłu, a ten i tak mnie przemiętolił w buzi. Był też moment, w którym moja towarzyszka nie uchroniła się przed atakiem bossa w Iron Keep, mimo że stała za ścianą. Z dotkliwych rzeczy wkurzało mnie też korzystanie z estusów, czy istnienie kamyczków, które w leczeniu spisywały się o wiele lepiej niż ikoniczne piciu; dodatkow bardzo tak sobie działający unik, a wersji na ps4 zbyt szybko psująca się broń i przeludnienie. Ma też multum nieciekawych bossów, choć znów fajniejszych nie brakuje. Z drugiej strony ma naprawdę fajny pierścionek do łączenia się z innymi graczami (bo ten ułatwia ominięcie potencjalnych problemów w tej kwestii) czy też od razu pozwolił na korzystanie z szybkiej podróży. Szczerze wątpie w prawdziwość hejtu na tę odsłonę, jest po prostu mniej lubiana od pozostałych, bo poprzeczka była od zawsze bardzo wysoko. Znów, z tego co widzę, nie brakuje jej zapalonych obrońców, którzy stawiają dwójkę nad całą resztą. Ale tacy najczęściej zachwycają się nieco odmiennym klimatem, muzyką (Majula) i tymi rzeczami nie-gamepeplayowymi (no ale jest też power stance uważane za jedną z ciekawszych mechanik).
A to trzeba argumentować jakoś szczególnie? Definicje gatunku i podgatunków są szeroko dostępne, a te gry nie są kołem wymyślonym na nowo.
Z drugiej strony możesz sobie kwestionować wszystko. Płaskoziemcy uprawiają coś podobnego (chyba) codziennie i jakoś żyją. Da się? Wychodzi na to, że tak.
oceniłem tak samo i mógłbym powiedzieć złośliwie, że juz dodałem te 3 punkty do oceny. słaba gra to słaba gra, niezależnie od tego czy jest za darmo. pewnie właśnie dlatego, że jest darmowa, ma taką, a nie inną jakość.
Dobre rimejki to rzadkość, zwłaszcza jeśli nie są zbyt zachowawcze. Kultowe gry z tamtych lat często nie sprzedawały się też na tyle porządnie, by dzisiaj ktoś chciał inwestować w nie porządne pieniądze. Skończy się więc na tym, że wpadnie to w łapki mniej umiejętnego teamu, który środków też nie dostanie i albo powstanie remake zachowawczy (jak Medievil np), który poza oprawą (i rzeczami z tym związanymi) niewiele zmienia, albo wyjdzie jeszcze gorszy kloc, bo będą próbować coś, co ich przerośnie.
No i kolejna rzecz - Soul Reaver to gra najwyższej wręcz jakości w swoim czasie. Powinna dostać remake, który dzisiaj też będzie krzyczeć o byciu grą z najwyższej półki, a na to nie ma szans. Nie była i nie jest to na tyle silna marka. Tomb Raider powstawało do tej pory, ostatecznie seria podumarła trochę, a to jednak seria która z oryginałami ma dzisiaj niewiele wspólnego, bo porzucono starą Larę i wszystko co za tym idzie.
Prawda jest ostatecznie taka, że o starych grach to wszyscy kochają dyskutować. Granie w nie może i wymaga trochę zaparcia, bo ogólnie granie kiedyś tego wymagało - i z tym już trudniej. Sam poznałem tę serię dopiero kilka lat temu i bawiłem się wyśmienicie. Po prostu się przestawiłem na tryb "stara gra", tak jak z każdą produkcją z ery dziecięcego 3d (a i 2d ma swoje "nieznośne" przypadłości, zwłaszcza to pierwsze). Kiedyś dało się w to grać, da się i dzisiaj. Trzeba po prostu chcieć no i jednak mieć do tego sprzęt i też czas. Mógłby wyjść remaster, ale co po nim skoro najpewniej nawet rozwiązania QoL nie zadowolą dostatecznie ludzi.
Ciągle gdzieś widzę, że ludzie chcą rimejku. Chcą DOBREGO RIMEJKU, a to jest rzadkość. Mało kto traktuje tę klasykę jak Capcom w przypadku Resident Evil, oni też mają taką możliwość i ludzi, którzy wiedzą, co robią i przy tym nie brak im środków. Poza tym RE to znów bardzo silna marka. Nie podzielam więc tego wołania o remake, bo ze starymi grami zapoznaję się do dzisiaj i umiem się nimi maksymalnie cieszyć. Często bardziej niż nowościami. Ostatni zwiastun nadchodzącego remake'u Silent Hill 2 (jednej z gier życia) tylko mnie w tym utwierdza. Po stokroć lepiej wrócić (lub zagrać pierwszy raz) do oryginału, zwłaszcza gdy porządny remaster nie istnieje.
nikt inny w tej dyskusji nie brzmi tak, jakby miał problem z czymkolwiek - poza tobą. prujesz się do innych, że polubili fabułę, która do ciebie nie przemówiła. nie grałem co prawda w Snatchera i Policenauts (jeszcze), ale z MGS jestem od początku. piątka mnie zawiodła dość mocno jako fana serii, przez co też z death stranding zwlekałem, bo nie do końca ufałem temu "nowemu" kojimie. no ale jak już zagrałem w jego najnowszą grę to przepadłem. nie jestem aż tak świetnie obyty w (pop)kulturze aby wyłapać wszystkie odniesienia, ale no nie umiem nie kochać tej opowieści. jest świetnie napisana, wyreżyserowana i trafia prosto w moje serce i poczucie smaku. nie tylko jako fana serii mgs, ale jako gracza, entuzjastę filmów itp. a scena, którą podesłałeś? nie wiem co autor miał na myśli - pierwsze co przychodzi mi do głowy to zwykłe comic relief. można sie też dopatrzyć parodii happy endów, a nawet jakiegoś pojednania pomiędzy postaciami. ja się uśmiechnąłem na słowa Princess Beach, obejrzałem scenkę i z niecierpliwością wyczekiwałem kolejnych. ja tam lubię jego gry za te rozbrajające momenty, nawet jeśli w starszych występują bardziej jako sekreciki i smaczki wszelakie. taka scena nie musi być objawem geniuszu Kojimy - to po prostu może być pokaz tego, że potrafi zażartować i nie traktuje siebie ani swojej gry śmiertelnie poważnie - w przeciwieństwie do większości twórców i ich gier. przecież tam w jednej z pierwszych scen postać o twarzy znanej aktorki zjada lewitującą larwę. widzisz coś takiego i oczekujesz powagi? raczej wiadomo, że im dalej w las tym więcej absurdów się pojawi.
co za różnica? jak twórcy będą chcieli żeby nieostrożny gracz przegrywał w jakichś tam momentach, to zrobią tak, że cała drużyna padnie po jednej serii ataków - albo i jednym ataku. nie zliczę ile razy zdarzyło mi się to w smt digital devil saga. gracz najczęściej ma środki, aby się przed tym uchronić. poza tym warto też pamiętać, że jednak są to gry wymagające cierpliwości i jednak eksperymentowania. przegrasz w danej lokacji to wiesz, że masz coś zmienić w swoim składzie. smt3 nocturne tak odsiewało graczy za sprawą tego kościotrupa w pelerynie - jak dobrze ustawisz skille to walka jest banalnie prosta, ale bez tego grzebania ani rusz.
ja rzadko kupuję na premierę, ale jeszcze nigdy się nie zawiodłem. czy to tytuły Square Enix czy FromSoftware - zawsze dostarczają. choć to też nie tak że nie mają poprawek i zmian - te drugie nie zawsze są na lepsze. Proponowałbym więc zwrot "nie kupować gier na premierę od partaczy". i tyle. a najlepiej to nie zaglądać innym do portfela. casuali jest tyle (wchodzących do sklepu i biorących to co najlepiej reklamowane), że raczej nie ma jak z tym walczyć.
No ja rozumiem, mi też się podobają gry gorsze technicznie czy ogólnie uchodzące za crapy, już kij w to, że pochodzą one od studiów o mniejszych możliwościach - mówię o grach jak Drakengard 3, Wanted Dead itp. Mają coś w sobie urzekającego i da się to przełknąć. Tylko różnica polega na tym, że jak mi ktoś powie że jedna albo druga gra ma takie i takie problemy, to o ile nie są to rzeczy wyssane z palca, to sprzeczać się nie będę. I nie będę wmawiać ludziom, że inne gry mają tak samo. Bo nie mają. CP77 to również odosobniony przypadek. Nie żaden standard, nie żaden obraz typowej gry AAA. Raczej przykry obraz tego, że marketing ma nieco za duże znaczenie, a gracze (konsumenci?) za mało wymagają.
Większość wydawców nie wydaje wybrakowanych gier – dla pełnej jasności mówię tu o podstawowych wręcz mechanikach w tego typu grze, jak normalnie (czyli tak jak w grach od dziesięcioleci) działającej policji i wielu innych sprawach. Większość wydawców, a w zasadzie mało którzy wydają grę np na PS4 w momencie gdy ta konsola nie jest w stanie tej gry udźwignąć. Jednocześnie przypominam, że wersji na PS5 i XSX oficjalnie wtedy nie było, no ale "całe szczęście", że była ta wsteczna, bo dopiero byłby lament jakby tylko na PC można było grać.
Łaskawie czy nie łaskawie – to co zrobili posiadaczom PS4 i X1 było paskudne, bo to obok PC na te platformy zapowiedziana była ta gra, nie na PS5 i XSX. Tu nie ma miejsca na chwalenie ich zwłaszcza na tle innych wydawców. Inni wydawcy nie dopuścili się takich zaniedbań. Bo tu nie chodzi o błędy i glitche, ale o wydanie gry na nieodpowiednie platformy, niewydanie jej na te właściwe (to nastąpiło dopiero po ilu? dwóch latach? - i mówiąc "właściwe" mam na myśli takie, na których gra jakoś działała). A to i tak nie zmienia faktu, że dopiero DZISIAJ, PO 3 LATACH OD PREMIERY, CP77 PRZESTAŁ BYĆ GRĄ WYBRAKOWANĄ U PODSTAW. I to nie jest przypadek jakiegoś małego studia bez pieniędzy i innych środków. Tylko banda kombinatorów bezpodstawnie porównująca się do Rockstara.
Nic mnie bardziej nie rozbraja niż usilne bronienie tej gry. Ona zyskała więcej niż kiedykolwiek jej się należało. To nie jest żadna ofiara, bidoczek malutki którego trzeba objąć bo mu wszyscy życzą źle. Grę naprawili, bo doskonale wiedzieli o tym, że im się to opłaci. Co się tylko potwierdza, bo nagle jest to znów "jedno z najlepszych studiów". A tyle osób się zarzekało, że Redzi są już w ich oczach przekreśleni. Gracze - istoty przypominające ludzi, mające pamięć złotej rybki.
Poza tym, z tego co mi się wydaje, to żaden z dotychczasowych deweloperów takiego kalibru nie doprowadził do takiego flejmu - do tego stopnia, że były pozwy i usuwanie gry ze sklepów. Więc to chyba nie do końca tak, że sobie mogli już nic nie robić, choć pewnie zrobili więcej niż musieli. No ale czy to powód do chwalenia ich? Złodzieja pochwalisz, bo złapany na gorącym uczynku oddał ci więcej niż ukradł?
i po co takie brzydkie kłamstwa? Co do serii AssC to faktycznie kukiełek tam nie brakuje, ale nie kojarzę by twórcy tej serii obiecywali "najbardziej immersyjną symulację życia w mieście" czy coś w tym stylu. Ta seria w swoim czasie zachwycała raczej czymś innym (choć ja fanem nigdy nie byłem) - np architekturą miast, parkourem, muzyką, czasami postaciami (jak Ezio czy nie wiem, może te historyczne).
A Wiedźmin 3? Tam ludki mają swoje rutyny, nawet jeśli krótkie. Sam sprawdzałem. Baba na wsi rano się budziła, skubała kurę, szła na pole, coś tam robiła, kładła się spać. W CP77 przypadkowy chłop podczas rozmowy fabularnej wchodzi do knajpy, siada, wyciąga z tylnej kieszeni spodni hamburgera, chwilę go "je", po czym wstaje, wychodzi na zewnątrz i patrzy się przez okno do środka, by następnie wejść i znów usiąść w tym samym miejscu i powtórzyć to co robił z hamburgerem. I niestety nie mogłem tego nie widzieć bo robił to na moich oczach. I to wszystko co opisałem na przestrzeni 3 minut.
A GTA5? Nawet jeśli to skrypty i jakaś iluzja to podczas przechodzenia wątku fabularnego mogłeś natknąć się na roboli budujących coś w mieście, robiących sobie przerwy o konkretnych godzinach itp. Były też te losowe wydarzenia z kradzieżami torebek itp. Tak czy siak, tam trzeba było trochę bardziej się przyglądać żeby iluzja żyjącego miasta prysła. W CP77 robić tego nie trzeba, wystarczy że przez sekundę zawiesisz oko na jakimś przypadkowym NPC. Fakt, faktem, że GTA5 odstaje od GTA4 np pod względem zachowań NPC, ale jeśli chodzi o gry osadzone w mieście to lepszej obecnie niż najnowsze GTA nie ma. Ba, starsze odsłony potrafią zawstydzić CP77 pod tym względem. W tym wszystkim jest jeszcze RDR2, które było przecież wyznacznikiem celowanej jakości dla CDPR - sami o tym głośno mówili. Jak wyszło? Wie każdy, co choć trochę umie analizować i przy tym nie kłamie jak z nut.
Rozumiem, że CP77 się podoba, ale po co ubliżać faktycznie dobrym grom? Ten twór i tak zyskał więcej niż kiedykolwiek powinien. To nie jest żadna ofiara żeby trzeba było jej bronić.
a no wiadomo stąd, że zwrotu "nowa odsłona serii" nie da się zrozumieć inaczej niż w ten jeden sposób.
Społeczność graczy to jest coś niesamowitego. Jak R* siedział cicho i nic nie mówił, to ci sobie wmówili że nadchodzi remake RDR1. Jak R* dość wyraźnie mówi co i jak, to ci mają wątpliwości czy przypadkiem nie chodzi o remaster gry, która remaster już dostała. Albo mobilkę. No tak. Mobilkę. Rockstar sobie jaja robi z graczy i buduje hajp na mobilkę. To tym bardziej ma sens w świetle wypowiedzi prezesa Take-Two i gadkach o najbardziej oczekiwanej premierze - i przy okazji o tym, że im słupeczki wyskoczą w kosmos. No na pewno miał na myśli mobilkę. Albo kolejne remastery.
To jaki wybór tych cyfrowych sklepów mają posiadacze innych konsol – Xboxa i Nintendo? Oni mają dostęp do innych sklepów?
Możesz mnie nazwać fanbojem, ale kupując w PS Store nigdy nie czułem się oszukany, tym bardziej że na premierę kupuję naprawdę rzadko. Ale ZAWSZE widzę co biorę i mam świadomość, że pudełko mógłbym kupić 20 zł taniej. Nie robi mi to różnicy.
Faktycznie jest problem z tymi wcześniejszymi obietnicami odnośnie cięcia kosztów, ale tyczy się to całej branży. Nie pierwszy i nie ostatni raz mydli oczy. Microsoft też miał nie podnosić ceny abonamentu, ale o kurde... Okazało się że było to kilka miłych słówek w odpowiednim momencie (gdy sony podniosło cenę swojego PS+).
Można się tak przerzucać przykładami, ale żadna korporacja nie jest święta/najlepsza. Jako konsumenci po prostu wybieramy co nam pasuje i mi ceny w PS Store pasują. I pewnie pasowałyby gdzie indziej gdybym korzystał.
A co do wykorzystawania swojej przewagi... Nie uważasz że to normalne, że lider ustanawia warunki? Tak było, jest i będzie. Sony zapracowało na swoją pozycję. Sam nie jestem fanem ich ostatnich poczynań (albo gier), ale tylko u nich dostałem Gravity Rush, The Last Guardian, Bloodborne czy Returnal.
Skąd ty to wziąłeś? Final Fantasy XVI w PS Store na premierę kosztowało 339 zł, wersja deluxe (oczywiście droższa) 429 zł. Promocja to jest teraz. Napisów "śpiesz się, bo promocja" też nigdy nie widziałem, tym bardziej na premierę — promocji to może moglibyśmy się spodziewać w przypadku mniejszych produkcji, które równie dobrze mogą wylądować w PS+ Extra. Przy okazji sprawdziłem też Spidermana 2, tu też cena wynosi 339 zł w standardzie.
Zobacz, nawet zmontowałem ci obrazek :)
Ale fakt faktem, że pudełkową edycję można kupić o 20 zł taniej z tego co widzę patrząc po sklepach stacjonarnych (do tego dodajemy przesyłkę i wychodzi może 10zł taniej) - czy to jakiś deal życia to już każdy sam musi sobie ocenić.
Prowadziłem już wiele takich dyskusji i bez dogłębnego analizowania z przykładami (może i w formie wideo) nie ma jak przedstawić tych różnic. Skoro nie widzisz różnic pomiędzy zachodnią, a japońską szkołą tworzenia gier to raczej tak pozostanie. Gdyby japońska szkoła tworzenia gier byłą taka sama jak w przypadku zachodnich, to te z KKW nie zostałyby zepchnięte na dalszy plan - jak to miało miejsce w czasach ps3/x360. I gdyby to było to samo to nie byłoby tak wiele głosów, że "te japonskie gry to jednak nie dla mnie". Specyficznie do tego podchodzą i tyle. Nie widzieć tego to trochę jak nie odróżniać reżyserii Scorsese od byle wyrobnika czy kogoś innego równie/podobnie wybitnego.
A te dialogi w trakcie eksploracji/walki wcześniej w grach się nie pojawiały chyba z powodu ograniczeń sprzętowych. I nie uważam, aby ich obecność była czymś złym. No i przywołujesz QTE - staroszkolną mechanikę. W japońskich grach jest takich więcej, ot np arcadowe podejście do gameplayu, nawet jeśli mowa o produkcjach bardziej filmowych. No ale ich konstrukcja sprawia, że właśnie je łatwiej poddać wszelakim speedrunom czy innym wyzwaniom - mówiąc o nowszych produkcjach, bo Dooma oczywiście też się przerabiało na wszelkie sposoby, no ale kiedy to było. Po stronie japońskiej masz np Resident Evil 2 Remake (albo 3 czy 4) a po zachodniej Tlou. I tylko jedna z tych stron oferuje ogromne replayability. Może wynika to z tego, że najpierw starają się o to, aby w ich grę grało się fajnie, nawet im po setnym razie w trakcie produkcji. Tlou czy nawet GoW albo GoT to gry stojące narracją i to dla niej się je wybiera/powtarza. Reszta jest dodatkiem. FF16 trochę sie tu nie wpisuje za bardzo, ale jeśli myślę o tej grze to właśnie jak o idealnym miksie gameplayu z narracją - równie ochoczo wrócę do obu tych elementów. Jeśli chciałbym powrócić do GoT (co wykluczam) to raczej po to by pobiegać sobie po tym świecie, jeszcze raz przezyć przygodę, nie dla walk, które traktowałem jako przykry obowiązek. Tak samo z Wiedźminem 3. Wyjątkiem jest np God of War i Ragnarok, no ale znów ta gra jest tak rozlazła, że mi się odechciewa na samą myśl.
Nie chodzi więc tylko o sam system walki, a całokształt, o to wszystko w czym przejawia się filozofia tworzenia gier. FF16 pędzi na złamanie karku, jest mega widowiskowe, głośne i dynamiczne, ale też piękne, spokojne, chwytające za serce. Nie mam tu tak wielu spacerów i nic niewartych gameplayowo momentów. No ale znów, powtarzam się, bo jest o tym w tekście.
No ff16 nie ma tyle głębi co DMC, bo to całkiem inna gra, kierowana do innego odbiorcy, mająca dostarczyć innych wrażeń. ale porównywanie tego systemu go GoT czy God of War w ogóle nie na miejscu - choć inaczej może się wydawać na pierwszy rzut oka. GoW w ogóle tutaj nie pasuje, bo na tle pozostałych exów Sony (jak Horizon czy GoT właśnie) oferuje nieporównywalnie więcej głębi, ale i tak nie dorasta do pięt japońskiej szkole, której FF16 jest dobrym odbiciem, nawet jeśli spłyconym.
A jeśli chodzi o samograje to nie ma to nic wspólnego z poziomem trudności (ten niestety bywa trochę zbyt niski w FF16), a o charakter gameplayu, ogólnie gameplay loopu i tego jak gra prowadzi gracza przez daną opowieść. I w przypadku FF16 jest pod tym względem trochę inaczej, choć w prologu tego nie widać, bo ten niestety przypomina amerykańskie samograje - później na szczęście się to zmienia.
A stwierdzenie "jak gramy to gramy" miało powiedzieć o wyraźnym podziale pomiędzy gameplayem a fabułą, o czym pisałem w tekście.
Skoro narrację ograniczały możliwości sprzętowe to tym bardziej będę wyrozumiały. Co do przykładu z 500 horrorami, mogłem dodać, że nie tyle chodzi o nowe, co również lepiej podane, a i może plusować, że coś z kina niszowego zastosowano w mniej wyrozumiałym (na dziwactwa) mainstreamie. A że się różnice pomiędzy nimi zacierają, wcale nie musi wynikać z ilości obejrzanych filmów. Obejrzysz dwa tak samo sztampowe filmy w jeden dzień i zauważysz najpewniej tyle samo różnic co i po 1000 takich filmów — o ile umiesz cokolwiek przeanalizować. No ale coś takiego jak sztampa istnieje, a ty brzmisz, jakby jej nie było w twoim mniemaniu. Mało to odtwórczych dzieł jadących na ustalonym kiedyś schemacie? W kontrze do nich jest coś świeższego, nawet jeśli kiedyś już było. Unikatowość też istnieje, ma swoją definicję i nie jest tak, że całościowo każdy film jest unikatowy. To, że jest inna obsada, lekko zmieniona fabuła oraz miejsce akcji nie czyni filmu unikatowym. A ilość skonsumowanych dzieł nic nie zmienia jeśli się nic się z tego wszystkiego nie wyciąga — też zapomniałem dodać.
Kręcimy się w kółko, a mi ciągle chodzi o to samo. Nie widzę logiki w traktowaniu starego dzieła tak, jakby zostało stworzone dzisiaj. Chcesz, to sobie traktuj, teoretycznie nic mi do tego. Źle mi się na to patrzy, uważam, że to przejaw ignorancji, ale co poradzić. I tak, w tym oglądaniu filmów jakichkolwiek chodzi przede wszystkim o przyjemność z oglądania, nie musisz tego powtarzać. Ja, tak samo jak w przypadku gier, zmieniam nastawienie w zależności od wieku filmu i mi tak dobrze. Tyle. Proste. Nie ma w tym żadnej filozofii. Ciągle powtarzam, że nie chodzi o wlepianie starszym filmom lepszych ocen niż tym nowym. Ale żeby nie było, że się wlepia starszym gorsze, bo miały one mniejsze możliwości. Brzmi cudownie, a to, co proponujesz, nie podoba mi się w najmniejszym stopniu. Z takim podejściem pewnie bym się nie zabierał za starocie, albo tylko te, które zdaniem innych wciąż świetnie się trzymają. Całe gatunki bym pewnie odrzucał, bo co rusz bym stwierdzał, że się nie da tego i owego oglądać. Z grami tak samo. Bo przecież wszystko sprowadza się do zwykłych predyspozycji, które w każdym przypadku są różne. Coś może się starzeć gorzej od drugiego pod jakimś tam względem, ale oferować w zamian co innego. To są takie banały, że mi się już po prostu nie chce.
Rockstar Games niszowe? I to za 10 lat? Dawno nie widziałem bardziej absurdalnego stwierdzenia. Gdyby niecne praktyki korporacji odbijały się na ich rozwoju i sukcesach, to dzisiaj takiego EA, Activision, Blizzarda albo Ubisoftu mogłoby nie być. Choć ten francuski coś tam musi się trochę spiąć, ale tu bym winił ich strategię wydawniczą. To, co zawiniło, wiedzą oni sami, przypuszczalnie, bo wciąż mogą źle interpretować i prognozować. Tak mi się wydaje. Sony czy Microsoft też mają "swoje za uszami", ale jakoś prosperują.
Co do charakteru GTA 6 to można tylko gdybać. Przed premierą RDR 2 ludzie też panikowali, że będzie to gra nastawiona przede wszystkim na multi i jakieś wyciąganie hajsu, a jak wyszło, wszyscy mogą sobie sprawdzić. Koń, jaki jest, każdy widzi ;). Co prawda multi zostało zaniedbane, ma też kilka brzydkich rzeczy w sobie związanych z ekonomią, ale to trybem fabularnym stoi ta gra, dokładnie jak każda ich poprzednia. Z biegiem lat może się to zmienić, bo dzisiaj ważniejsze dla samych odbiorców jest GTA Online. No ale przede wszystkim NIE WIEMY, co Rockstar planuje względem nowej odsłony. Wiemy tylko, że ją tworzą.
GTA 5 może się nie podobać, jak wszystko. Sam osobiście uwielbiam. I nie, nie przez tryb multi (choć spędziłem w nim setki świetnych godzin), a przez fabularny. W multi jest kilka rzeczy, również narracyjnych, które nieco mnie zmartwiły, ale wcale nie musi to rzutować na charakter "szóstki". Nic o niej nie wiemy, choć niestety odeszło ze studia co najmniej kilka cennych osób i to też martwi. Ale dopiero po premierze, ewentualnie przy zapowiedzi, będziemy mogli ocenić, o co chodzi z tym GTA 6.
Co do ceny portu RDR to muszę cię zmartwić. Kosztuje mniej od nowej gry, bo w AAA gry kosztują dzisiaj w standardowej cenie 359 zł (na konsolach, taki Starfield na Steamie jest w cenie 349 zł). Także tego, trochę więcej niż 219 zł. A do tego, że wszystkie będą drożeć, to radzę już się przygotowywać, bo to nastąpi i myślę, że nie jest to szczególnie odległa przyszłość. I tak przez długi czas trzymały cenę (40 lat?).
Kwestie techniczne, czyli np. The Matrix albo Terminator 2, które w swoim czasie pokazały nową jakość. Chodzi m.in. o efekty specjalne. Jest od zawsze z tym różnie, ale są tytuły przełomowe i czasem nie trzymają się one tak dobrze po latach. Nie znaczy to, że trzeba to "negować", oglądając film dzisiaj, w czasach znacznie lepszych technologii. Bo Matrix się gorzej trzyma niż kiedyś, to prawda, ale czy należy za to obniżać ocenę? Moim zdaniem to niesprawiedliwe.
Nigdzie nie pisałem o popadaniu w skrajność i krytykowaniu filmów, które ponownie eksplorują pewne tematy. Co do punktów za wkład i innowacyjność to też nigdzie nie pisałem, że należy je wręczać – to sprawa bardziej dla znawców. Ciągle powtarzam, że warto być częściowo wyrozumiałym w krytyce starszych dzieł i niekoniecznie do ciebie to kieruję. Każdy ocenia, jak uważa, ja będę trzymać się tej swojej "wyrozumiałości". Nie lubię gadania, że coś się dobrze zestarzało albo źle. Patrzę na to wszystko trochę inaczej. Wszystko i tak się sprowadza do tego, co czujemy do danego dzieła i status nie ma tutaj nic do rzeczy, albo czasami ma aż za wiele, zależy od podejścia (bo albo kultowość zniechęca, albo podkręca ekscytację, tak samo z czymś powszechnie zachwalanym albo jechanym – musisz jednak o tym wiedzieć, co tyczy się osób interesujących się tematem).
Podtrzymuję to, co napisałem wcześniej. Niesprawiedliwe jest ocenianie względem tego, co jest obecnie. To, co mówisz o złym aktorstwie, chaotycznej narracji itp. to rzeczy, które się widzi, albo nie, a i tak każdy może to rozumieć inaczej. I tyczy się filmów niezależnie od ich wieku. Np. "Kristen Steward ma znikomą ekspresję i ciągle gra tak samo, niezależnie od roli. Jest słabą aktorką". Ciągle piszę o czymś innym – o rzeczach, na które twórca wpływu nie ma. I tak, myślę, że tyczy się to także poniekąd aktorstwa, które podpada trendom z danego okresu – np. "nadmierna" (z dzisiejszej perspektywy) ekspresja, którą widać choćby w starych Bondach, kryminałach noir czy melodramatach.
A jeszcze dodając o innowacyjności – jak się widziało tysiące filmów z różnych okresów, to po seansie automatycznie wiesz, czy było to coś "nowego". "Obejrzałem 500 horrorów różnej maści, ale takiego czegoś jeszcze nie widziałem". Tak to działa ze wszystkim. Im większe doświadczenie masz, tym bardziej widzisz wkład danego filmu, albo jego brak. No ale to nawiasem, bo nie każdy może sobie na to pozwolić. Jeśli jednak nie masz tej wiedzy, to automatycznie nie możesz tego wkładu ocenić. Bo jak? To tak jak ocenianie czyjejś kompozycji muzycznej bez wiedzy w temacie. Nie umiesz czytać, to książki też nie ocenisz (i wcale nie mówię tu o umiejętności składania literek i słów w całe zdania) – jedyne, co możesz ocenić to to, jak ci się podobało.
Temat rzeka i możemy tak dyskutować całymi miesiącami. Swojego podejścia nie zmienię, zapewne podobnie jak ty. Możesz mnie nazwać snobem, ale jestem zdania, że nie każdy umie krytykować. Czasami nawet wiedza nie pomaga. Każdy teraz "jest" krytykiem, nawet jak widział jeden serialik i 3 filmy maksymalnie sprzed 5 lat. Mówię na wyrost, ale jednak wolałbym, żeby opiniotwórczymi osobami były te obeznane, a nie byle jaki random bez podstawowej wiedzy.
Skoro nie umiesz się przestawić na sterowanie ze starszych gier (ja np. tego robić nie muszę, bo ciągle z nimi obcuję, ale był taki moment, że też przez to przechodziłem) to po co grasz w stare gry? Taka już jest kolej rzeczy, że żeby móc (d)ocenić te stare gry, trzeba "umieć posługiwać się ich językiem". Skoro ludzie kiedyś umieli w nie grać, to tak samo umieliby dzisiaj – trzeba tylko pozbawić się przyzwyczajeń z nowszych produkcji, inaczej nie ma to sensu. Kiedyś też grali tylko ci "najwytrwalsi", akceptując sterowanie, bo wówczas było normą. I z biegiem lat ta norma po prostu się zmieniała i stawała coraz bardziej uniwersalna – do tego stopnia, że sterowanie dzisiaj jest po stokroć przyjemniejsze niż dawniej i znacznie więcej osób może się grami cieszyć.
I jeszcze dla jasności – ja nie wyobrażam sobie, co czułbym, oglądając film 55 lat temu. Bardziej po prostu nie oceniam pewnych rzeczy – jak właśnie tych bardziej naukowych, albo odbicia ówczesnej sytuacji społeczno-politycznej. Z drugiej jednak strony, podobne podejście mam w przypadku nowszych produkcji. Liczą się przede wszystkim emocje, jakie film wzbudza. Nie jestem w stanie ocenić trafności pod względem naukowym takiego Tenetu czy Interstellara, ale oba bardzo mocno mi się spodobały. Tak samo nie jestem w stanie ocenić na ile Euphoria jest odbiciem amerykańskiej młodzieży z pewnych kręgów. Oceniam to co widzę i to się podoba albo nie. Albo przemawia, albo nie.
Zgodzę się – film jest dobry, albo nie jest. Ale ocenianie niektórych elementów danego dzieła z dzisiejszej perspektywy może być krzywdzące. Nie odnosiłem się do symboliki danych filmów, tematów, jakie podejmują, a bardziej tego, jak w swoim czasie stały na tle konkurencji. Miałem na myśli przede wszystkim techniczne kwestie, ale też przełomowość – bo np. dany film zrobił coś lepiej albo jako pierwszy.
Widzę, że nie masz problemu z oglądaniem starszych filmów, ale nie jesteś "normą", bo z tego co widzę, większość ocenia przez pryzmat tego, co jest dzisiaj. Niech będzie np. The Rocky Horror Picture Show, który w swoim czasie szokował, był czymś nowym, ale dzisiaj może się wydawać niczym nadzwyczajnym. Niech będzie np. Psycho, który także był czymś nowym, ale po setce thrillerów czerpiących z niego możesz powiedzieć, że jest oklepany do bólu. A tak niestety wiele osób robi. To właśnie w takich sytuacjach ten kontekst jest ważny – czym ten film był w swoim czasie. Dzisiaj Psycho oczywiście jest uznane za prekursor i powiedzmy, że świadomość tego jest. Ale jednocześnie nie brakuje osób, które wyśmieją taką klasykę, bo "widziały to setki razy".
Ty nie musisz nic przełykać i bardzo dobrze, ale kolega wyżej karci Odyseję za to, że dzisiaj nie jest aktualna pod względem naukowym. Nauka z tamtego okresu (czy ogólnie dawna) też nie jest dzisiaj aktualna, ale w swoim czasie postawiła kroki, dzięki którym ludzkość jest dzisiaj bardziej świadoma. Z kinem jest podobnie. Są oczywiście filmy, które i po 100 latach będą bardziej aktualne niż ten drugi, ale to już kwestia samej tematyki. Ale i tu może być problem, bo melodramatowi oberwie się za np. ówczesny rasizm albo za "promowanie toksycznej męskości". Głęboki temat, ale wszystko sprowadza się do tego, że wydaje mi się niesprawiedliwym ocenianie filmu głównie przez okres, w którym powstał. Inne rzeczy wtedy były akceptowalne, w co innego się wierzyło, innymi możliwościami dysponowano. Pierwszy Dekalog (z komputerem) może dzisiaj śmieszyć, ale wystarczy sobie przypomnieć końcówkę roku 1999. Mógł i śmieszyć w swoim czasie, ale do takich osób nie kieruję tego komentarza, a do tych, które oczekują "że do przodu razem z nimi i całym światem pójdą również nakręcone już dawno temu filmy" – a jednocześnie są osobami, które w sylwestra 99/00 niemal nie straciły rozumu. Film powstał, koniec, nie można go zaktualizować inaczej niż poprzez nakręcenie nowej wersji. To mam na myśli, mówiąc, że pewna dawka wyrozumiałości jest potrzebna w ocenianiu staroci.
Okres, w którym powstało dane dzieło, jest ważny, bo zawsze poniekąd jest ono odbiciem swoich czasów. Przecież i nowe filmy oceniamy na podstawie tego, co w kinie jest do dzisiaj, a nie w stosunku do tego, co będzie w przyszłości. Gdzie więc sprawiedliwość w ocenianiu starszych dzieł na podstawie tego, co pojawiło się po nich? No, chyba że doceniamy (lub krytykujemy) ich wkład, widzimy to jak ukształtowały (albo zepsuły) daną dziedzinę sztuki. Więc tak, jestem zdania, że należy trochę "cofnąć się w czasie" przy ocenianiu dzieła, przynajmniej spróbować. Ty brzmisz jak ktoś, co robi to "z automatu", ale i wśród krytyków brakuje takich osób. I nie mówię, że trzeba doceniać np. Star Wars czy Ojca Chrzestnego, bo mówi tak cały świat, ale krytykować z głową. Nie za coś, czego dane dzieła uniknąć nie mogły – czyli swoich czasów, zwłaszcza jeśli mowa o np. polityce i nauce.
Ocenianie staroci bez kontekstu historycznego i jakiejś dawki wyrozumiałości jest bez sensu. Wiadomo, że sprowadza się to do tego, że trzeba „przełknąć" pewne rzeczy, czego wielu nie robi. To tyczy się nie tylko filmów, ale innych rzeczy, np. gier.
A to, że pewne rzeczy się nie podobają lub na odwrót niezależnie od momentu w czasie to już inna kwestia, bo wciąż chodzi o jakość. Np. kreacja złoczyńcy, nieścisłości fabularne itd. Niemniej, jak się nie ma doświadczenia/wiedzy, to ocena starego dzieła jest tym bardziej trudna i warto w takiej sytuacji mieć trochę wyrozumiałości. Mówiąc o doświadczeniu, nie mówię też o filmach (lub innej twórczości) ogólnie, a o tych z podobnego okresu/starszych. Równanie do nowego czasami się sprawdza, mi się wydaje jednak, że częściej sprawdza się porównywanie nowego do starego, nie na odwrót. Jedno to klasyka, a drugie coś przez nią ukształtowanego (teoretycznie, bo autor dzieła może się odcinać od klasyki z wyboru).
A już nie wspomnę o tym, że wiele uznanych dzisiaj dzieł, nie przyjęło się w swoim czasie. I o tym, że ten, który „idzie pod prąd" zawsze ma trudniej. Tak już jest, że jak ogólnie cenione dzieło otwarcie krytykujesz, to z automatu zostaniesz nazwany ignorantem. Możesz poratować się sensowną argumentacją, ale tej jeszcze ktoś musi wysłuchać ;) I teraz faktycznie wiek dzieła nie ma znaczenia. Zawsze najważniejsza jest argumentacja, na której budujesz swoją opinię.
Armored Core 6 to gra nie tylko dla fanów ogromnych maszyn o dewastującej sile. Ma ona ogromny potencjał zadowolić każdego, kto szuka intensywnych wrażeń w grach. System walki skupiony wokół poruszania się we wszystkie strony jest dopieszczony do granic możliwości, co jest już wizytówką tego studia. W swojej formie gra bardzo uzależniająca, wystarczająco trudna, niezwykle atrakcyjna i po prostu godna polecenia. O czymś podobnym marzyłem od wielu lat.
Nigdy nie chodzi tylko o to, o czym jest również w recenzji GOL-a napisane. To genialne połączenie klimatu, satysfakcjonującego systemu walki, intensywności przeplatanej spokojniejszymi momentami w odpowiednich proporcjach, głębi wielu aspektów i też uzależniającego schematu rozgrywki. Armored Core 6 bardzo trudne jest w kilku momentach (walki z bossami) reszta raczej nie. Dużo zależy od tego jak się robota zbuduje i tutaj też gra błyszczy, bo jest multum kombinacji i wiele z nich ma realny wpływ na przebieg rozgrywki. Do tego świetna fabuła, genialna muzyka. Piszę o swoich odczuciach, ale myślę, że wielu ludzi będzie czuć podobnie.
Odpowiadając na pytanie na końcu – tak się po prostu złożyło. W okolicach premiery nie pisałem dla GOL-a, a sama gra jednak coś we mnie zostawiła, nawet jeśli nie są to super pozytywne rzeczy. Bardzo lubię pisać takie teksty, choć zdaję sobie sprawę, że trudną sztukę krytyki muszę lepiej opanować. No i co do zaproponowanych tytułów na samiutkim końcu, nie uważam ich za złe gry. Tak samo jak Wiedźmina 3. Urazu nie ma.
I mimo wszystko bardzo fajnie, że można z kimś z tutejszych kilka komentarzy na poziomie wymienić. Pozdrawiam!
I byłbym zapomniał, a edytować już nie mogę. Za lepszy system walki uważam ten z Niera, też lekkie actionRPG, ale japońskie i w swoim czasie raczej krytykowane za ten aspekt (myślę, że przez wyższą poprzeczkę). Świata otwartego co prawda nie ma, ale gra również mocno narracyjna. Żaden to też slasher czy coś w tym stylu. Ale chciało mi się walczyć, mimo że mam całkiem sporo zarzutów. Grą zajmowało się jakieś biedne studio, dopiero w drugiej części poprawiono ten aspekt, ale to już był inny zespół znający się na tych systemach i zrobili coś znacznie bardziej widowiskowego, ale nieco ciągniętego w dół erpegozą. Najfajniejszy ze wszystkich jest Nier Replicant umieszczony idealnie pomiędzy tymi dwiema częściami. Skyrima za projekt walki mieczem chwalić nie będę, ale nie powiem też, że jest jakoś znacznie gorszy od W3, tym bardziej że jak walka danym typem broni nie pasuje, to można zmienić na inny, albo w ogóle na magię się przerzucić czy jakiś łuk. Tak czy siak, tu faktycznie odczuwałem, że nie jest to aż tak dotkliwy aspekt, a inne elementy nadrobiły (szkoda tylko tej biednej fabuły, ale zawsze wolałem gry stojące gameplayem albo tym i tym).
Rozwijałem temat już w wielu innych komentarzach, a skoro przykład Skyrima cię nie przekonuje, to o czym my tak naprawdę rozmawiamy? Napisałem, że dla mnie ten projekt świata (który ty uważasz za gorszy) albo z Red Dead Redemption jest fajniejszy. Świat zdaje się nie kręcić wokół gracza, nic go nie woła albo znacznie rzadziej i właśnie bardziej trzeba samemu sobie szukać sposobu na zabawę – zamiast brania z podsuniętej tacy. Nie rozwijam w tekście myśli, bo zakładam, że każdy takie odniesienie zrozumie, poza tym jest to napisane w nieco innych słowach. Są to bardzo popularne gry szeroko znane w branży. Podobnie sprawa ma się z systemem z Dark Souls, który mimo innych założeń, mógł w podobnej jakości znaleźć się w Wiedźminie 3 i poziom wyzwania nie ma tu nic do rzeczy. Sprowadza się to tylko do umiejętności zespołu, tak jestem przekonany. Bo DS nie ma skomplikowanego systemu walki – jest kilka ataków na krzyż i uniki. Ale różnica w przyjemności, jaka płynie w obu grach, jest skrajnie różna i mówię tu o samym atakowaniu. Bo to, co ma W3 jest dla mnie jak strzelanka ze słabym systemem strzelania, tak po prostu. Nieważne co temu towarzyszy. Średni lub słaby system strzelania to średni lub słaby system strzelania i osobie z wymaganiami będzie przeszkadzać. Stosowałem inne porównania, do innych gier aRPG, ale też było "że to inne gry", a bo japońskie, a bo tam się liczy co innego, a bo to robiło utalentowane studio itd. Zawsze coś się znajdzie. A DS przytaczam, bo sami twórcy mówili, że projekt systemu walki opierali na tej serii i to widać, bo podobieństw jest dużo. Próbowali więc zrobić coś na wzór. I moim zdaniem średnio się im udało. To samo jest w tekście, ale innymi słowami.
"Podobnego typu". No i mamy problem, bo za "podobny typ" nie uznałeś już czegoś pod NIEKTÓRYMI względami podobnego i tym bardziej nie uznasz kolejnych tytułów, które zaproponuję. Wiedźmin 3 jest mieszanką pewnych rozwiązań obecnych w przeszłości w gamingu i ja go oceniam na podstawie jakości tych elementów. Jako całokształt również, ale to się już bardziej sprowadza do mieszanki odczuć, jakie miałem podczas grania. I było dobrze, naprawdę! Ale nie cudownie.
Cudownie czułem się podczas grania w Nier, niemal wszystkie Final Fantasy, Dark Souls, Bloodborne, Sekiro, Vanquish, Elden Ring, Max Payne 1-3, Red Dead Redemption 1 i 2, Skyrim, Fallout, Wiedźmin 1, Spec Ops The Line, Armored Core, Kingdom Hearts, Call of Duty Black Ops 3 (i kilka innych części), Life is Strange, Death Stranding, The Walking Dead Season 1, Syberia, Silent Hill 1-4 i Origins, NFS Underground, Burnout (bez Paradise), Nightmare Creatures 2, Wanted Dead, GTA 3-5, No More Heroes (a tu system walki miał sporo niedoróbek), seria Kingdom Hearts, God of War 1-3, Chrono Trigger, Shadows of the Damned, Morrowind itd itp. Nie szukaj w tym klucza, to po prostu pierwsze lepsze gry które bardzo dobrze wspominam z różnych powodów.
"gdyby padły jakieś prawdziwie zbudowane gry na styl W3, które robią to co opisałeś lepiej to co innego"
A idąc tym tokiem rozumowania, można porównać TYLKO te gry, które mają swój odpowiednik w konkurencji w danym czasie. A jeśli go nie mają, to jest nietykalna. Trochę trudno znaleźć odpowiednik Wiedźmina 3 ze starszych lat i z podobnych, bo gry podobne jemu pojawiły się później. Trudno byłoby ocenić także RDR2, bo gier w takim stylu jest jak na lekarstwo. Tak się możemy przerzucać bez końca. Wiedźmina 3 oceniam na podstawie odczuć, jakie wzbudziły we mnie poszczególne jego elementy na podstawie tego, co znam. To jest tak proste. To jest tylko opinia uwarunkowana moimi doświadczeniami na podstawie blisko 30 lat grania. Nie mogę porównać całościowo Wiedźmina 3 z innymi grami, bo nie znam takich jak on starszych, a do nowszych byłoby niesprawiedliwie – można, ale ja nie chciałem tego robić, bo wypadłby jeszcze gorzej. A samo to, że jest to gra wyjątkowa na swój czas, nie oznacza, że muszę piać z zachwytu jak cała reszta. Robiłbym to wbrew sobie i byłoby to kłamstwem.
Jest jeszcze bogaty system budowania robotów, jak jest zaznaczone w tekście, albo nawet w plusach, żeby nie trzeba było dużo czytać. Może brzmieć biednie, ale to kawał świetnej rozrywki.
Gry traktujące o wszelakich problemach to rzecz wręcz tak stara jak one same, zmieniła się tylko forma wraz z postępem technologicznym. Wiedźmin 3 nie robi nic nowego, a przy tym pewne rzeczy robi gorzej. Nic ci nie nie poradzę, że po setkach gier, które ograłem, ta mnie wymęczyła i zanudziła (i dla jasności, nie mam na myśli tytułów nowszych od niej, bo już kilka osób mi to zarzuciło mimo przykładów w tekście). I przy tym należy ona do jednego z moich ulubionych gatunków. Mów, że się nie nadaję do tego co robię, ile chcesz, ale na szczęście nie tobie to oceniać. Wystarczy zrozumieć (albo chociaż spróbować – inne słowa na refleksję, umiejętność, o brak której mnie posądzasz), że ludzie mają/mieli różne doświadczenia, a to wpływa na to, jak postrzegają poszczególne rzeczy. I znów dla pełnej jasności napiszę, że rzeczy podobne do tego, co robił Wiedźmin 3, widziałem w innych, czasem znacznie starszych grach. I wtedy przekonały mnie bardziej. Proste, banalne i oczywiste. Ciągle ta sama śpiewka, a pod newsem, że gościowi co „źle" ocenił GoW Ragnarok mocno uprzykrzyli życie, a nawet grozili, pełno głosów współczucia dla niego i określania podobnych graczy niezbyt pochlebnymi określeniami.
Dziękuję, że przeczytałeś tekst, ale następnym razem postaraj się, proszę, o to, aby go jeszcze zrozumieć. Nie zarzucam Wiedźminowi 3 pogoni za trendami, mi się nie podoba trend, jaki wytworzył. Na historię też nie narzekam, ale nie jest ona aż tak porywająca, bym ją pamiętał na lata i o niej rozprawiał. Napisałem w tekście, że śledzi się ją z (umiarkowanym) zainteresowaniem. Poziomy trudności każdy odbiera inaczej, w moje poczucie satysfakcji nie trafił. Co do eksploracji, są niestety momenty, w których gra nakłania do eksploracji i jest to tym bardziej odczuwalne, im mniej się jej uskuteczniało wcześniej. W Skyrimie dużo się dzieje, to fakt, ale dla mnie to było w wielu przypadkach ciekawe i nienachalne, niejednokrotnie też zaskakujące. Tak czy siak, konstrukcja świata w grze Bethesdy o wiele bardziej mnie przekonała. Jest też skrajnie odmienna od tego, co ma Wiedźmin, pewnie dlatego. I na koniec: Wiedźmin 3 nie jest gorszą grą dzisiaj, niż był na premierę.
Ale... RDR2 to nie jest RPG (i bardzo dobrze). Ale mimo to i tak potrafi fajniej dać graczowi elementy tego gatunku lepiej niż niejeden jego przedstawiciel.
No to widzisz, mi wciąż nie chodzi o poziom trudności, który jest jedynie częścią doświadczenia i niestety w W3 nie jest zrealizowany najlepiej (w tekście wspominam, że wyższe poziomy trudności w W3 nie dały mi satysfakcji) – wiele z nich to nie do końca przemyślane odbieranie graczowi przewagi. Nie mówię o tym, że zabrakło mi złożoności w grze Redów. Nawet zaznaczam, że wolałbym mniej pierdół, niż obecność tego wszystkiego, co jedynie tworzy iluzję tejże. Mnie przede wszystkim chodzi o jakość tych elementów, a to już odrębna kwestia. Gdyby ta była zadowalająca, nie miałbym powodów do narzekań. A też to, że w tym samym czasie konkurencja nie miała do tego tworu podejścia, wcale nie świadczy na jego korzyść, a na pewno nie w sposób, w jaki powinna.
Co do FF15 system walki z tej gry uważam za średni, a i to dość łagodnie mówiąc. Grę ostatecznie lubię, z przyjemnością wbiłem platynę na PS4, ale zdecydowanie jest to najgorsza odsłona serii, a sam system walki mimo swojej fajnej widowiskowości jest za bardzo zautomatyzowany jak na mój gust. Widać w tej grze też to, że często zmieniano jej koncept i brakuje jej spójności oraz odpowiedniej jakości.
Doskonale zdaję sobie sprawę, z czego wynika charakter Wiedźmina 3 jak i ogólnie gier AAA tworzonych na przestrzeni wielu ostatnich lat. Nie oznacza to jednak, że jedyne co mi pozostaje to w ciszy to zaakceptować. A to czy gra, mając nieco inny charakter, nie zostałaby tak szeroko doceniona, trudno ocenić. Graczy z każdym rokiem przybywa, stąd też coraz większa sprzedaż nawet w przypadku serii, które wcześniej sprzedawały się w setkach tysięcy. Nie widzę tego, żeby ta gra podobała się tylko przeciętnemu odbiorcy. Różni ludzie i gracze lubią tę grę, z różnym gustem i doświadczeniem. Ta „marudna część" jest może po prostu bardziej uczulona na pewne aspekty mocno wpływające na odbiór i tyle. Jest też stosunkowo niewielka albo wyjątkowo cicha. Jestem też w stanie przyjąć tezę, że wielu graczy podchodzi do tej gałęzi rozrywki mniej refleksyjnie i analitycznie, o ile zachowane są pewne standardy (bo najczęściej obrywa się grom na niższym poziomie technicznym, co często widać już na pierwszy rzut oka). W takim wypadku nie ma co z ich strony liczyć na jakąkolwiek analizę. Tym samym z żadnej strony (poza tą rzadko widzianą mniejszością) nie docierają sygnały, że coś jest nie tak z daną grą. Błędne koło, wiem, ale nie uważam, że należy milczeć. Projekt może się podobać albo nie (jak np. obecność otwartego świata, dużo chodzenia, zbierania i filmowej narracji), ale mi w krytyce chodzi przede wszystkim o jakość, w jakiej te składowe są wykonane. Nie krytykuję Wiedźmina 3 dlatego, że gier o podobnym charakterze nie lubię.
w tej grze się nigdzie nie idzie, to po prostu arenowa bijatyka jakby, tylko z wielkimi robotami. Jeśli się chodzi, to raczej w ramach unikania ataków wroga i to raczej wiadomo, że trzeba w przeciwnym do kierunku, z którego nadlatuje.
a tak na serio to fabuła będzie, wiadomo gdzie iść też, bo nawet na materiałach z rozgrywką widać, że są znaczniki prowadzące do celu.
Skąd przekonanie, że wszelkie Soulsy czy Elden Ring od FromSoftware są tak lubiane przez poziom trudności? Ja je uwielbiam m.in. dlatego, że mają fajny system walki i samo uczestnictwo w starciach dzięki temu jest satysfakcjonujące. Założenia są przecież proste – masz unik, lekkie i ciężkie ataki, możliwość używania tarczy/parowania, jakieś kilka combosów, nic nadmiernie skomplikowanego. Gdyby ten system walki był tak samo średni jak w W3 to tych gier bym nie lubił, bo przeważnie by mnie frustrowały i zabawy by w tym wszystkim nie było. Tak jak niemal wszystkie podróbki Soulsów, które tego systemu walki tak dobrego nie mają (i są ponadto strasznie ociężałe) i nawet w połowie nie dają tyle frajdy co gry From. Wyjątkiem jest Nioh (które jest zresztą inną grą i tylko częścią rozwiązań się inspiruje), ale to gra od ludzi, którzy znają się na rzeczy – stworzyli przecież fenomenalne Ninja Gaiden. Ok, Wiedźmin 3 nie skupia się na walce tak samo jak Nioh czy Bloodborne, ale jednak potyczki z wszelakimi przeciwnikami to ważna część gry i ja bym chciał, żeby była przyjemniejsza i ciekawsza. Nie zawsze chodzi o ten poziom trudności, a przede wszystkim o utrzymywanie zainteresowania. Żeby to osiągnąć system(y) nie muszą być szczególnie rozbudowane, często prostota jest lepsza niż nadmierne rozbudowanie. Niech za przykład posłuży bardzo satysfakcjonujące FF16, które odrzuciło pseudo RPG i otwartość na rzecz widowiskowej akcji, szybkiego tempa i raczej takiej prostoty, którą ostatni raz w AAA lub AA widziałem chyba na PS3, nie licząc kilku nowszych wyjątków.
8 lat temu nie było mnie na GOL-u i jakbym miał taką możliwość wtedy, to chętnie bym ten tekst napisał. Bo to nie jest tak, że Wiedźmin 3 jest inny w zależności od tego, kiedy w niego zagram. Tyczy się to w sumie wszystkich gier. Wystarczy trochę rozeznania, jakiegoś kontekstu historycznego. Poza tym nie mówimy o jakimś szczególnie leciwym tytule, w branży od premiery tej gry nie zmieniło się szczególnie dużo, a na pewno nie jeśli chodzi o projektowanie gier AAA. Jeśli już to przybyło po prostu gier, które wzorują się na tym nieszczęsnym tworze, kopiując 1:1 nawet te mniej udane rzeczy.
Nie grałem jeszcze na hardzie w FF16, ale dużo się naczytałem opinii, że przeciwnicy to gąbki na obrażenia. Walki nie są krótkie, to prawda, ale w ich trakcie kilka razy zmienia się charakter, a jeśli korzystać z odpowiednich ataków, to trwają znacznie krócej. Bo długość samej walki nie musi być wcale problemem, zależy co w trakcie tej walki się dzieje. Czy masz jakieś wrażenia, emocjonujesz się, cieszysz zmysły itp. W W3 tego mi brakowało.
Nie czepiłem się że wiedźmin walczy tylko mieczami, z kimś mnie pomyliłeś. Zaznaczyłem tylko, że z uwagi na charakter postaci narzucone są pewne ograniczenia (których twórcy i tak się nie trzymali) co rozumiem. Nie krytykuję więc dostępnego oręża. System walki można rozbudowywać na różne sposoby, co wiele gier dosadnie pokazało na przestrzeni lat. Nawet mniejsze tytuły.
Co do rozwoju postaci - nie wmówisz mi, że nie mogło być lepiej. A jak nie było pomysłów, to może całkiem porzucić te bzdurne drzewko i całość rozwiązać inaczej? Bo obecnie wiedźmin jest tak dobrym RPG, jak strzelanka ze słabym modelem strzelania.
Znaczników nie czepiłem się szczególnie, a tego, że świat wypchany jest bzdurnymi rzeczami. I gdyby to wszystko faktycznie było opcjonalne, nie miałbym problemu. Nie jest opcjonalne i zdecydowanie za bardzo natarczywe. A wyłączenie znaczników nic nie daje, bo gra projektowana jest z myślą o nich. I jeszcze na koniec tej kwestii: nie czyściłem świata i nie latałem za każdym znacznikiem. Ale czułem się przez to wszystko przytłoczony.
Death Stranding jest grą wspaniałą, dała mi wszystko, czego od podobnej gry bym oczekiwał. Podobnie FF16 i wszystko, co mam ocenione 8/10, 9/10 i 10/10.
Jak tak analizujesz mój tekst, to może nie wyrywaj mało znaczących zdań z kontekstu. Do niczego konstruktywnego to nie prowadzi. Wszystkie przytoczone przez ciebie kwestie zostały omówione w tekście. I jeszcze raz: przyjrzyj się dokładnie tym dwóm różnym szkołom tworzenia gier jeśli masz mi wytykać hipokryzję i je zrównywać. Nie jest to to samo i choćby z tego powodu japońskie gry nie wszystkim odpowiadają, nawet jak te próbują się wszystkim przypodobać. Tzn "wszystkim" - ta skala jest nieporównywalnie inna, japończycy tworzą gry w sposób specyficzny i to się lubi albo nie. Z zachodem jest różnie, ale zwykle jest to wszystko znacznie bardziej strawne. I dla jasności: nie mówię tu o lolitkach, a o charakterystyce gameplayu i kreowanych światów. Przeważnie skupiają się na rozgrywce, albo starają się połączyć ją z narracją na wysokim poziomie (tak jak Death Stranding i MGS np). Przewaznie się to udaje, mimo iż w wielu z nich można znaleźć pojedyncze głupotki abo coś żenującego. Resident Evil np nie ma zbyt porywającej fabuły, często głupią, ale gameplay jest na tyle porywający i uzależniający, że niektórzy nie grają w nic innego i ciągle klepią speedruny. Bloodborne ma oszczędną narrację, podobnie jak Elden Ring, ale w gameplayu jest tyle zawartości, że większość gra w te gry właśnie z uwagi na rozgrywkę. Jasne, można to wszystko powiedzieć o wszystkim, ale tu wchodzi właśnie temat odmiennych szkół i upodobań. Tylko że nie jest tak, że ja z automatu gardzę którąś ze szkół, po prostu jedna z nich daje mi więcej radochy, poza kilkoma wyjątkami, bo FPSów japońskich nie ma, albo jest bardzo mało. Kiedyś natomiast nie musiałem rzucać podobnymi stwierdzeniami, bo gry zadowalające mnie miałem w dwóch szkołach. Niestety jedna z nich drastycznie się zmieniła, w sposób który mi nie odpowiada.
Pisałem już tekst (w sumie dwa), że dla mnie to arcydzieło i jeden z najlepszych open worldów ostatnich lat. Ma oczywiście swoje wady, ale w moim odczuciu nie rzutują na całość. Gra, która stoi zajebistą kreacją świata i niezmiernie miodnym gameplayem. Cudo.
A jak chcesz alternatyw niekoniecznie z tego roku, to podałem za przykład Skyrima, Red Dead Redemption czy właśnie Dark Soulsy. W każdą odsłonę tych serii grało mi się po stokroć lepiej. Prawie każda (poza RDR2 i Dark Souls 3) jest starsza od Wiedźmina. No ale nie chciałem stosować aż tak bezpośrednich i całościowych porównań, bo wtedy byłoby mówione, że porównuję action RPG z action open world lub soulslike. Co bym nie wymyślił, krytyka Wiedźmina skazana jest na... krytykę i rynsztok, który zawita w komentarzach.
Ale patrząc na premiery z 2015 roku nad Wiedźmina wybieram następujące gry: Undertale, Metal Gear Solid 5 (które dla mnie, jako fana serii, było ogromnym zawodem), Life is Strange, Bloodborne, Fallout 4, Batman Arkham Knight, Dirt Rally, Until Dawn, Rainbow Six Siege i Black Ops 3. Coś na pewno pominąłem, nie znam jeszcze wszystkich tytułów z tego roku. Jak widać, wszystkie raczej mocno różnią się od Wiedźmina 3, toteż nie stawiam ich w tej samej kategorii. Ale wszystkie wymienione przeze mnie tytuły dały mi znacznie więcej frajdy z grania, bo były dobre w tym co robią. Wiedźmin 3 nie do końca.
Mało kto pamięta te teksty, bo o wiele łatwiej przyciągnąć uwagę odmienną opinią. Tak to działa. Gdybym mógł, pisałbym o każdej ukończonej grze i ten stosunek byłby inny, ale nie mam takiej możliwości. A nawet wtedy byłbym nazywany hipsterem, hejterem i marnym prowokatorem. Bo wystarczy, że na 5 pochwalonych tytułów o mniejszym kalibru (albo nawet hitów) skrytykuję jakiś absolutny hit. Co z tego, że chwaliłem Elden Ring (hit), skoro teraz skrytykowałem Wiedźmina (hit)? Będziecie mnie pamiętać za to, że skrytykowałem Wiedźmina.
Czy popularność mikrotransakcji, trybu online w GTA 5, kolejnych odsłon FIF-y, kolejnych odsłon Call of Duty, darmowych gierek na telefoniki również świadczy na ich korzyść? Bo co rusz widzę w stosunku do takich gier i towarów komentarze typu "gracze nie mają standardów i kupią byle co" (czasami słowo "gracze" zamienia się na "casuale"). Uważasz, że wysoka sprzedaż idzie w parze z jakością produktu, a nie z jego reklamą? Ok...
A gra teoretycznie skrojona jest pode mnie, bo wszystko, co należy do gatunku gier akcji się w to wpisuje. Narzekam na WIedźmina 3, bo nie podoba mi się jego projekt, ale o tym rozwodzę się w tekście.
Większość remasterów ma znikome zmiany przy wysokiej cenie, niektóre gorzej działają niż oryginalne wersje (np. Ratchet and Clank z PS2). Są też lepsze przykłady jak np. Gears of War Ultimate, Halo czy CoD Modern Warfare. Ale z drugiej strony są też remake'i, które wypadają słabo na tle niektórych remasterów – np. Demon's Souls czy Shadow of the Colosssus (obie gry w oryginałach kocham, ale ich "rimejki" to bieda, nie tak to powinno wyglądać) i jakoś nikt nie hejtował. Wiele remasterów i rimejków ocenionych bardzo wysoko przez branżę powinno skończyć ze średnią najwyżej 70%, może 80%, ale oczywiście nic takiego nie miało miejsca.
Jeszcze ci wszyscy, którzy założyli, że Rockstar poza tworzeniem GTA6 będzie się zajmować opracowywaniem rimejku pierwszego RDR. Nie znam drugiej tak odklejonej grupy jak gracze.
Cena dyskusyjna, ale przecież można poczekać na obniżki/obecność w abonamentach. Cena zresztą nie jest imo niczym innym, jak pokazem tego, że Rockstar sobie może pozwolić, bo ludzie się rzucą. Był hejt przy spartaczonej trylogii GTA i mimo hejtu sprzedało się fajnie. Więc tyle na ten temat.
Czekam na oceny. Spodziewam się od niektórych stosunkowo niskich, tylko dlatego, że nie jest to tym, co sobie wyobrażali. Nie wyrobię z tą branżą.
To jest tak duża marka, że nie powinna do nikogo należeć. Tak samo jak Activision Blizzard, będący przecież wydawcą. MS po prostu stara się zakopać dół, jakim jest Game Pass. A problem w mojej ocenie leży właśnie w wydawaniu wielkich gier w abonamencie. Je powinno się sprzedawać. Albo robić mniejszym kosztem. Lub znacząco podnieść cenę abonamentu.
Piszesz o braku poszanowania czasu gracza, a ja widzę tę konieczność dobiegania do bossa trochę inaczej. Mozna bez przeszkód nazwać to chamską zagrywką, ale jest w tym jakiś cel/sens – ilekroć giniesz od jakiegoś bossa (denerwujesz się), musisz przebiec przez przeciwników/pokonać ich (znów się denerwujesz), dobiegasz do bossa i nie idzie najlepiej (denerwujesz się) i kolejne próby idą coraz gorzej (jeszcze bardziej się denerwujesz). Może nie akurat Soulsy czy Bloodborne, ale gry o podobnej konstrukcji trochę nauczyły mnie cierpliwości, tego, żeby do kolejnych prób podchodzić spokojnie. W Soulsach itp raczej szybko się do tego dostosowałem, tym bardziej że tam naprawdę jest sprawiedliwie, bardzo często widziałem, że błąd leży po mojej stronie i w następnej próbie starałem się to poprawić.
Fakt, w Eldenie jest z tym inaczej – miejsca łaski lub odpowiednie posążki (dające checkpoint) są blisko bossów, choć nie zawsze. Z drugiej jednak strony jest to otwarty świat (z lokacjami zamkniętymi na wzór poprzedników), bardziej rozległy i na ogół łatwiej omijać przeciwników – to jest też zresztą aspekt, który bardzo zelżał od czasu Demon's Souls, a i tam nie było tak źle (większość zwykłych przeciwników dało się ominąć i dobiegnięcie do bossa było kwestią kilku minut). Idąc dalej, jak się nie umie albo nie chce korzystać z narzędzi, które twórcy dają, to Elden Ring jest wtedy jedną z najtrudniejszych gier tego studia (w moim odczuciu). To zresztą ważna cecha tych gier – warto przejrzeć co się ma, spróbować różnych rzeczy i zostać przy tym co się najlepiej sprawdziło. Albo pójść gdzie indziej (choć w starszych nie zawsze jest taka opcja).
Tak czy siak, mi się to podoba, że gra rzuca mi kłody pod nogi, również w postaci odległych checkpointów – a i to nie do końca prawda, bo przy okazji farmisz i z każdą próbą podchodzisz do bossa silniejszy (w innych grach z checkpointami wszystko cofa się do stanu z checkpointa, możesz zapomnieć o expie, za który rozwiniesz postać). Jakimś opanowaniem własnych emocji i wyciąganiem wniosków z porażek gram coraz lepiej i jest to bardziej satysfakcjonujące. A jak się denerwuję to gram gorzej i najlepiej wtedy zmienić grę, albo zająć się czymś innym, tak też bywa. To samo przeżywam teraz w Street Fighterze 6 – im bardziej próbuje sobie w nerwach coś udowodnić tym gorzej mi idzie. Lepiej odstawić i wrócić z czystym umysłem, magia się wtedy dzieje. To samo było z Sekiro i wieloma innymi grami, które stawiały przede mną ściany. I to jest super, chcę takich gier i takich przeżyć.
„Wiesz, nie każdy (...)". Oczywiście, że nie każdy. To nie są gry, które przypasują każdemu – tzn. w jeszcze mniejszym stopniu niż te, które się o to starają. To są gry skonstruowane dla konkretnego typu odbiorcy. Tyle. Tak samo jak Returnal, Ninja Gaiden, Ikaruga czy nie wiem... Hotline Miami – ale i z tego część ma wybór poziomu trudności, tyle że niewiele to zmienia. Przykłady można mnożyć. W opozycji do nich stoi znacznie więcej gier teoretycznie dla każdego, jak Star Wars Jedi, God of War, Ghost of Tsushima, Need for Speed, Grand Theft Auto, Batmany, Spider-man, Call of Duty, Final Fantasy czy Wiedźmin. W takich grach ma się w teorii odnaleźć każdy, również ten szukający wyzwań. Jak to działa w praktyce to już inna para kaloszy.
Wszystko ostatecznie sprowadza się do tego, co sami twórcy chcą stworzyć. Jako odbiorcy możemy to zaakceptować albo i nie – kupić lub wybrać co innego. Przecież to jest świadoma decyzja twórców, którzy tego łatwego poziomu trudności wprowadzić nie chcieli — Miyazaki wielokrotnie zaznaczał, że za jego grami stoi pewna idea (można sobie to nawet nazwać swoistym protestem albo chęcią powrotu do dawnych lat). Czasami gry są czymś więcej niż najzwyklejszym populistycznym produktem mającym przede wszystkim bawić (choć takie Soulsy czy Elden Ring to wciąż świetna zabawa, o ile się to łyka).
Myślę, że gdyby zależało im na pieniądzach ludzi, którzy nigdy tymi grami nie byli zainteresowani, to już dawno by jakoś się ugięli. Jeśli zrobią to w przyszłości, to będzie (zapewne) ich decyzja, już wtedy każdy sobie odpowie czy się cieszy. Ale rosnąca popularność ich gier pokazuje, że płaczki o Easy Mode (które w prawie każdej ich grze jest, tylko trzeba umieć to znaleźć) nikomu potrzebni nie są. Wszak te gry zyskały na popularności m.in. właśnie dlatego, że były czymś innym od całej reszty (częściowo przez stanowienie wyzwania, pozostawienie gracza niemal samemu sobie, zamiast prowadzić go za rączkę itp). Proste rzeczy, naprawdę. Na pewno przykro być w jakimś stopniu wykluczonym, ale tak jest ze wszystkim, dlatego istnieją różne auta, różne gatunki muzyki, różnego typu filmy. Twórcy natomiast mają różny styl i pomysły, które mogą się podobać lub nie. I wszystko wskazuje na to, że pomysły From Software bardzo się ludziom podobają.
Brzydko przekręcasz to co napisałem. Odnoszę się tylko do wyzwania. Wyzwanie zniknęłoby wraz z zaimplementowaniem wyboru poziomu trudności. Reszta składowych gier jak Bloodborne czy Dark Souls to po prostu idealna kompozycja – jeden poziom trudności jest jej częścią.
Na tym kończę, bo nie jesteś wartym uwagi dyskutantem. O ile można ciebie tak nazwać.
To jak gra ma stanowić wyzwanie w opozycji do innych gier, w których jest wybór poziomu trudności? Przecież tylko by się upodobniła do wszystkiego, co jest na rynku. A tak wciąż stanowi pod tym względem wyjątek. Gdzie jest wyzwanie w tym, że możesz sobie przejść grę na dowolnym poziomie trudności? Bo ja sobie mogę prawie wszędzie ustawić wyższy poziom trudności, ale to nie jest tak przyjemne i satysfakcjonujące doświadczenie jak w Elden Ring czy Bloodborne. Gdyby było, to bym piał z zachwytu i nie miałbym chyba powodów do narzekań. A tymczasem gry From Software to jedne z ostatnich rzeczy w branży, które mi radochę sprawiają.
Obok tego jest np Devil May Cry 5, ale to też wymierający nurt i całkiem inny – bardzo mocno nastawiony na ponowne przejścia. Tu poziomy trudności jeszcze inaczej funkcjonują i to też jest super. Ale o tym wiedzą osoby, które sprawdziły po pierwszym przejściu kolejne poziomy. Reszta to bezmyślne przesuwanie suwaków na korzyść/niekorzyść gracza. To nigdy nie będzie tak fajne jak przemyślanie opracowanie jednego poziomu trudności (albo kilku funkcjonujących podobnie jak w DMC – no ale to są małe, krótkie gry, nie kolosy na kilkadziesiąt godzin). Poziom trudności może być czymś więcej niż przesunięciem suwaczków i szkoda, że tego nie widzisz.
Najlepiej by było, gdyby inni twórcy nie naśladowali tego, co robi From Software, bo i tak nic fajnego z tego nie wynika. I najlepiej jakby wszyscy inni dali spokój tym w porywach kilkunastu grom należącym do nurtu. Nikt nie każe nikomu w to grać. Niech wróci normalne action RPG bez elementów z tych gier i w klimatach dark fantasy np. A From Software niech sobie robi, to co sobie robi. I tak mało kto potrafi dobrze to naśladować.
Druga rzecz – takie Jedi: Survivor albo God of War Ragnarok po pierwsze nie powinny być zestawiane z grami soulslike, a tym bardziej z tym co robi(ło) FromSoftware. Na poziomie domyślnym są bardzo proste, nie wymagają od gracza w zasadzie nic. Gdy chcesz sobie zwiększyć trudność musisz liczyć się z tym, że na twojej drodze staną gąbki (te potrafią pojawić się już na normal), które będziesz tłukł kilka minut, będąc na zaledwie kilka strzałów. W Dark Souls czy Bloodborne nie ma takich rzeczy, bo pokonanie zwykłego przeciwnika to kwestia sekund. Nikogo nie musisz tłuc, zawsze masz stosunkowo dużo okazji do tego, by zobaczyć gdzie popełniasz błąd i cała walka (mimo iż grasz całkiem dobrze) nie trwa 5 minut, bo zadajesz przeciwnikowi bardzo mało obrażeń. Nie znam procesu twórczego FromSoftware, ale wygląda to tak, jakby ich gry były bardzo mocno przemyślane – każda walka, każda lokacja, każda ścieżka zdaje się dopieszczona. Oczywiście może być z tym gorzej w starszych grach, bo się jeszcze uczyli (z drugiej strony inni mogą uważać, że dzisiaj gorzej, bo łatwiej, ale to temat na inną dyskusję, bo każdy inaczej odczuwa trudność). Wszystko sprowadza się do tego, że dopieszczanie balansu gry z jednym poziomem trudności ma większe powodzenie na sukces niż robienie tego w przypadku kilku poziomów trudności.
a na koniec: DEMON'S SOULS I PÓŹNIEJSZE GRY FROM SOFTWARE POWSTAŁY Z MYŚLĄ O WYZWANIU. Dodanie wyboru poziomu trudności trochę zniszczyłoby ten zamysł. To przez to, że stanowiły wyzwanie w opozycji do większości gier zyskały sobie rozgłos. I długo na to pracowały. Nie stały się popularne i chciane z dnia na dzień, ale stały się takie przez to JAKIE SĄ. Dlaczego nagle ma się to zmieniać?
Będzie dobrze, to będzie dobrze, nie będę się bronił przed pozytywnymi odczuciami. Na ten moment nie ufam po prostu Konami — wiele wskazuje na to, że nie mają do tego odpowiedniej ekipy, a podejście do samego projektu też wydaje mi się nie na miejscu. tak jak z SH2. Co do Shenmue 3 – MGS nie jest serią, która stała w miejscu, ciągle się zmieniała i ewoluowała. I ja właśnie chcę, żeby ten MGS3 był odpowiednio zmieniony, ale z wyczuciem, którego moim zdaniem Konami nie ma – z drugiej strony obawiam się, że zmian będzie jak na lekarstwo, a jednak trzeba ich tam sporo. W przypadku Resident Evil 2 oraz Resident Evil 4 też nie było oryginalnego autora, ale projekt wpadł w ręce kogoś, co doskonale rozumie tę serię i wie, jak taki projekt poprowadzić. Konami... no cóż, wiele lat na nich czekałem i się nie doczekałem. To, że nagle się obudzili i przypomnieli sobie o swoich flagowych markach, nie odbuduje od razu zaufania. Bo Capcom też miał gorszy okres, ale to już przeszłość.
To z tą jedną słabą grą to trochę przesada. Mi ciężko wskazać, kiedy Konami ostatnio wydało coś naprawdę dobrego. Niektórzy powiedzą, że Castevania Lords of Shadow (bez dwójki), inni Metal Gear Rising (gamplay przecudowny) no i niech będzie ten MGS5 - zła gra to to nie jest.
A jeszcze nie tak dawno temu hasło mówiące o (łagodnie mówiąc) nielubieniu Konami było tak popularne.
Diablo 4 średnio mnie interesuje, a Final Fantasy 16 zapowiada się tak dobrze, że po kontakcie z tą grą zapewne nic innego nie będzie smakować przez długi czas – spodziewam się tego samego dołu, w który wpadłem po np Nierach i Drakengardach. I innych grach, na które nie zasłużyliśmy.
no tak, bo kupno małego zespoliku bez żadnej gry w portfolio jest tym samym, co kupienie... w zasadzie wydawcy o bardzo mocno ustalonej (już trochę temu) pozycji i posiadającym prawa do co najmniej kilku srogich marek ważnych nie dla jednej platformy, a całej branży. to prawie tak, jakby Microsoft kupił np. Bethesdę :O. No ale niech im się wiedzie. Może w końcu uda im się wydać jakieś gry, dotrzymają kroku Sony w wydawaniu gier, a przy tym nie zamkną/wtopią żadnego studia. Szkoda byłoby takiego Arkane. Pocieszające, że moze się WYKAZAĆ dostarczając hitowe Redfall. Świetlana przyszłość.
Wciąż nie wiem, dlaczego uważasz to za żart? W teorii stworzenie takiego remake''u może się wydawać trudniejsze niż zrobienie całkiem nowej gry – przynajmniej jeśli chodzi o spełnienie wygórowanych oczekiwań wieloletnich fanów oryginału, a tych nie brakuje w przypadku takiej marki jak Resident Evil. Umniejszanie tego typu grze tylko za to, że jest nową wersją czegoś, co już kiedyś było, jest krzywdzące. Zwłaszcza w czasach kiedy kolejnym seriom zarzuca się wprowadzanie niewielu zmian względem poprzednich odsłon.
Ty mnie nie proś, tylko po prostu rozpatruj każdy przypadek z osobna. Bo jeden remake i remaster drugiemu nie jest równy. A skoro remastery były okrzykiwane grami roku, to dlaczego remake nie może? Zwłaszcza gdy jest tak udany. A poza tym – mamy dopiero pierwszy kwartał roku i daleko do ostatecznych wyroków. U mnie pierwszym kandydatem na GOTY jest Final Fantasy XVI, dla wielu będzie Diablo IV. Konkurencja będzie duża, a wymieniłem tylko dwie gry. Nie zapominajmy też o istnieniu różnych kategorii gier. Remake jest tylko jedną z nich.
Ponad 400 milionów sprzedanych kopii do kwietnia 2021 (+ rekordowa sprzedaż dla najnowszej odsłony), rekord Guinnessa jeśli chodzi o sprzedaż FPS-ów. Jest także w TOP 4 najlepiej sprzedających się serii (wyżej jest 1. Mario 2. Tetris 3. Pokemon). W takiej Europie seria znacznie lepiej sprzedaje się na konsolach PlayStation, w Stanach różnicy wielkiej nie ma. Reszta świata to znów PlayStation.
Nie powinno więc dziwić, że Sony tak zaciekle walczy.
Przecież sprzedaż gier rzadko idzie w parze z ich jakością. To, że gra się gorzej sprzedała, wcale nie świadczy o niej źle.
Średnia w swojej klasie? Gdzie te podobne (i lepsze?!) gry do Returnal? To gra jedyna w swoim rodzaju i w swojej kategorii nie ma konkurencji.
Jedna z tych gier, w których trudno dostrzec mi wady. Zagrało tu wszystko: od samego pomysłu, po stylistykę, ścieżkę dźwiękową i oprawę wizualną. Fabuła, choć w żadnym stopniu nie jest odkrywcza, angażuje wystarczająco mocno, a swoim charakterem potrafi też rozbawić. W rozgrywce natomiast mamy ciekawy miszmasz platformera, gry akcji i RPG. Tombi, wróć!
Podobnie jak poprzednik, gra wybitna. Przy tym szkoda, że niezbyt popularna, co poniekąd przyczyniło się do śmierci studia. To w zasadzie powtórka z pierwszej części, ale w pełnym trójwymiarze, choć wciąż akcję obserwujemy w klasycznej perspektywie (nazwijmy to 2,5D). Wracam co jakiś czas, by następnie zapłakać nad tym, że nawet wśród indyków nie ma już takich gier. Wielka szkoda.
Dla mnie pierwsza rozmowa z sędziną jest wyraźnym sygnałem, że Frey była tam już niejednokrotnie i prowadząca jej sprawę dobrze ją zna. Scenę z pożarem i pieniędzmi można też wytłumaczyć ogólnie rozumianą paniką, ale nawet jeśli nie – to nie jest coś, za co należy grę szczególnie karcić, bo takich przypadków możesz znaleźć setki w filmach i grach (tu zwłaszcza). Kwestia tego, jak wpływają na odbiór.
Przecież ta osoba pokazana jest jako jedyna, która coś w niej dobrego widzi. Więc nie rozumiem zarzutu. Tym bardziej, że w Nowym Jorku NPC-ów nie brakuje i spokojnie mogli zrobić scenę, w której oddaje kota do schroniska - ale po co, skoro lepszym miejscem będzie dom przyjaznej duszyczki. Dla mnie ma to sens. I przecież dała jej szansę i jej nie skazała. Pierwsza scena w grze wyraźnie o tym wszystkim mówi. Typowy wątek zresztą, choć zamieńmy realia ulicy i sądu na szkołę. I masz relację typu urwis & nauczyciel, który widzi w nim potencjał. Było sporo takich motywów.
Btw, pisałem na udzie.
Co do ilości ogranych gier. Na pewno grałem w Forspoken, heh XD. Ale jak jesteś ciekaw to zapraszam na profil.
Dziękuję za miłe słowa!
Kane & Lynch 2: Dog Days to żadne mistrzostwo świata (chyba że pod niektórymi względami), ale gra udana i zasługująca na szansę.
Również pozdrawiam.
Ocena jest odbiciem odczuć autora, jakąś sugestią i niczym więcej (przynajmniej dopóki nie dorabia się do niej jakiejś foliowej teorii). Można się z nią zgadzać albo nie (o ile się zagrało), ale nie istnieje po to, aby gawiedź była zadowolona i żeby mogła klaskać czymś więcej niż dłońmi.
Oczywiscie powtarzasz to, co przeczytałeś gdzieś tam/obejrzałeś na YT (prawdopodobne charlie - a tak lubię jego materiały :<). A Frey mówi te rzeczy w kłótni – ludzie tak robią i później tego żałują. Większość wygodnie pomija to, co nastąpiło później (wcześniej zresztą też), zarzucając bohaterce brak przemiany itp. Nie mogliby bardziej pokazywać, że albo śledzili fabułę niezbyt uważnie, albo... olali pewne rzeczy, żeby pasowało do narracji wpisującej się w ogólne nastroje.
Z tym Gothikiem to nie wiem po co wyskakujesz, bo to po pierwsze: żaden shooter, a po drugie: całkiem inna liga. Gothic cierpi na kilka nieprzemyślanych elementów w sterowaniu, przez co przy pierwszym kontakcie (albo w razie powrotu jak się już nie pamieta) nie wiadomo jak np. przerzucić przedmiot ze skrzyni do ekwipunku (sam miałem ostatnio taki problem). W porównaniu do Mafii jest przepaść, ale to też innego typu gry.
Do Mafii można powrócić po tych kilkunastu latach i wciąż sobie z przyjemnością postrzelać. Żadne z tego totalne drewno, jak próbujesz mi wmówić. Totalne drewno w strzelankach to np. Uncharted (nie no, żartuję XD - ale jest średnio), albo Enemy Front. Starszym grom trzeba trochę wybaczyć, tak to już jest. Albo się po prostu przestawić, bo to tak jakby oglądał film z 1929 roku i narzekał na to, że jest niemy. Ja ze strzelania w rimejku przyjemności nie miałem ani trochę i dlatego narzekam, bo to regres w stosunku do starszej trójki, o innych grach z 2020 roku nawet nie wspominając. Niedopuszczalne, żeby tak ważny aspekt był tak niedopracowany w tego typu grze. Jeśli się na coś narzekało w kontekście pierwszej Mafii to strzelanie nim nie było xD, a na pewno nie w takim stopniu jak mówisz. Moze konstrukcja misji, pacing, brak takiej swobody jak w GTA3 (bo swobodna jazda tylko w osobnym trybie), brak ciekawszych zajęć poza wątkiem głównym (nie każdego jarały te ekstremalne misje po ukończeniu fabuły). Ale ogólnie rzecz biorąc oryginał nie bez powodu zapisał sie w historii jako jedna z najlepszych gier.
Medal of Honor z 1999 roku też byś krytykował, bo odstaje od dzisiejszych gier?
Już nie wspomnę o tym, że oryginał wciąż jest niedościgniony jeśli chodzi o szczegóły takie jak dziurawienie baku i tracenie paliwa, lepiej funkcjonujące miasto (ktoś zwrócił uwagę na fakt, że skrzyżowania w remake''u rzadko kiedy mają sygnalizację świetlną?) i dobrze funkcjonującą policję, która najpierw wlepia mandat a dopiero za grubsze sprawy chce aresztować/zabić. No i nie mogę przeboleć Lucasa Bertone, którego w rimejku wręcz nie ma. Wyścig też łatwiejszy, bo dachowanie nie zabija.
A no soundtrack. Z nowej wersji spodobał mi się JEDEN kawałek - ten, który przygrywa m.in. podczas akcji w garażu. Większość utworów cierpi na problem współczesnych ścieżek dźwiękowych w grach - są przeznaczone do tła i tam zostają. Oryginalne kawałki są wyraźnie wyeksponowane i zostają w głowie.
Remake Mafii mocno średni, zwłaszcza w odniesieniu do gier z tego samego okresu. W stosunku do oryginału też mocno traci, choćby fabularnie. Graficznie jest dobrze, klimat też niczego sobie, ale mechanika strzelania to porażka po całej linii. To nawet lekki regres względem „trójki", która była jechana z góry na dół.
Swoją drogą, nie ma nic złego w "prostszych" grach. To, że nawalono do jakiejś dużo różności, nie czyni jej głębszą i bardziej skomplikowaną. Nowe GoWy też bywają prostackie, zarówno jeśli chodzi o fabułę, jak i rozgrywkę. Żadna tajemnica i to nie musi być coś złego.
Argumenty z dupy? Bo nie chcę gry, która w dobrych 70% składa się z łażenia i podnoszenia pierdół? Bo wolałbym, jakby całość była lepiej skondensowana, bez pokazywania wręcz najmniejszej bzdurki? Bo podobny projekt rozgrywki nie daje mi frajdy? Ragnarok mógł być pozbawiony kilku etapów, podobnie jak np. The Last of Us 2 i imo dobrze by na tym wyszedł. Tymczasem wiele gier jest dzisiaj rozwleczonych do granic możliwości i nie wiem dlaczego musi mi się to podobać.
O indie już się wypowiedziałem w innym komentarzu. Sporo gier mniejszego kalibru poznałem, ale traktuje je jako odskocznię od większych produkcji. Gdybym co rusz trafiał za ich sprawą na zachwycającą nowatorskość, to inaczej bym śpiewał. Ale to znów recykling popularnych w tej gałęzi elementów lub retro.
Co do trendów - GoW czy ogólnie Sony może sobie pozwolić na jakieś odstępstwa. Nie muszą wciskać wszędzie elementów RPG. Red Dead Redemption 2 je ma? Nie, nie blokuje postępu za wymyślonym poziomem doświadczenia i przymusem wytworzenia cudownego konia i kapelusza, dzięki któremu uda się przebrnąć przez kolejne etapy opowieści. Ok, nie każdemu pasuje tempo tej opowieści, długość animacji itp, ale świetnie to pasuje do świata i buduje immersję – to w końcu western, a te nigdy nie grzeszyły pośpieszną narracją. Ta gra zresztą jest czymś jedynym w swoim rodzaju, nie jest zlepkiem lubianych pomysłów, choć też czerpie od innych. Ale nie zasypuje gracza pierdołami z każdej strony w hurotwych ilościach, dając mu swobodę która powinna iść w parze z otwartym światem (tak, są niepotrzebne ograniczenia w misjach fabularnych, ale te traktuję jako liniowe i nieszczególnie mi to przeszkadza - jak chcę swobody, to nie robię wątku fabularnego, proste). A przy tym oferuje jakość, której na próżno szukać gdzie indziej.
Może bym przestał grać w AAA, ale wciąż pojawiają się gry, które potrafią zaskoczyć i bardzo mi się spodobać. Poza tym nie widzę sensu w ograniczaniu się do absolutnych sztosów, które zawsze będą dla mnie gwarancją nieskończonych zachwytów. Coś podobnego jest niemożliwe, więc gram we wszystko. A tym bardziej jak jest to kolejna odsłona niegdyś kochanego przeze mnie cyklu. I marudzę, bo mam wymagania i oczekiwania.
Zaglądam co jakiś czas do mniejszych produkcji, to nie tak, że gram i chcę grać tylko w AAA. Czy to AA, czy jeszcze coś mniejszego — wszędzie mam jakąś perełkę. Czy to np. Call of Cthulhu ze świetnym klimatem, Hollow Knight, cudowne Black Knight Sword, Tetris Effect też można uznać za mniejszej skali projekt i przy tym bardzo zachwycający. Nie gardzę też grami pokroju Overcooked, świetnie zapowiada się Blasphemous (którego trochę skosztowałem, ale jeszcze nie miałem kiedy siąść), dobrze wspominam Morbid: The Seven Acolytes albo The Suicide of Rachel Foster. Wiele cennych chwil dało mi też Stardew Valley, a ostatnio bardzo dobrze bawiłem się przy Inside (Limbo też znam) oraz The Artful Escape - chociaż obie dość mocno zawiodły prostacką rozgrywką. Na oku mam też Signalis, bo wygląda na coś, co mnie zachwyci. Powoli przymierzam się też do zakupu pierwszego boomer shootera i chyba padnie na Prodeus, ale kilka innych mam na oku.
Większość najbardziej cenionych indyków znam, kilka z nich zignorowałem przez przynależność do rogue-like/lite (jak Hades), bo nie kręci mnie losowość poziomów i ekwipunku. Zdecydowanie wolę ręcznie zaprojektowane poziomy i zdobywanie broni na stałe. Mimo to i tak nie pogardziłem Dead Cells czy Enter the Gungeon - tego drugiego jeszcze nie ukończyłem (nie ten skill i upór).
Wszystko więc przede mną jeśli chodzi o indyki, ale zdecydowanie wolę póki co obcować z AAA. Dlatego też w ramcę napisałem, że nie zamierzam taplać się w tym indyczym bagienku zbyt często.
Idąc dalej — była ukierunkowana na konkretny styl, a nie mieszanką wszystkiego, co się w danej chwili podoba graczom. Ale tu znów wracamy do tego, jak ogólnie wyglądają dzisiaj gry. Tyle że GoW 2018 mógł się z tego wyłamać i pójść "swoją" drogą, jak np... DMC5. Gra Capcomu mogła z kolei być kolejną pierdą w otwartym świecie, gdzie Dante by łaził z synem i uczył go o trudnościach życia łowcy demonów. Na szczęście się tak nie stało.
Na koniec sekret: odsłony artykułów (kliki) i nadzieja na to, że jakieś będą, to nieodłączna część tworzenia takowych. Nawet jak się pisze non-profit na swoim blogu, liczy się na to, że dotrze to do ludzi. (Pomijam osoby, które piszą wyłącznie dla siebie).
Problem raczej w formule GoWa z 2018 roku i tempie obu części, zwłaszcza drugiej, po tytule której można się było więcej spodziewać.
Zagrałem w dwójkę, bo chciałem zobaczyć scenę, jak Kratos pozbywa się mojej opinii. Brok aż zaklął na ten widok.
Poniekąd. Ale zapalnikiem zdecydowanie jest wspomniany recenzent. Piję herbatkę za jego zdrowie.
Jakość tych elementów (o których piszesz) to już inna kwestia - te zaś autor wyraźnie w tekście krytykuje. I zaznacza, że ta miła odmiana pozwoliła mu te niedoróbki przełknąć.
A nie jest to dość oczywiste? Najpewniej chodzi o to, że gry z serii nie miały u nas zadowalającej okiem Capcomu sprzedaży. I uznali, że nie potrzebujemy ich serii. Tak w dużym uproszczeniu.
Tym bardziej, że przez wiele lat te polskie wersje językowe były (od Resident Evil 5 z 2009 roku - chyba tylko na PC, RE6 już na wszystkich platformach). Widocznie nie cieszyły się wystarczającym zainteresowaniem.
Tak, pierwszy kontakt z grą miałem na PS3. Ale... dalsza część ramki jest niewidoczna? Jest tam przecież napisane, że wrażenia w artykule oparte na wersji PC. O skryptach też masz napisane - dosłownie jest tam wzmianka o tym, że to jest ta sama technologia, tylko inaczej wykorzystana. A że potrafiłem odczuć immersję również w wersji na PS3? Cóż, do tego nie trzeba realistycznej grafiki.
Martwi mnie, że widzisz tylko fragmenty mojego tekstu, coś widocznie się zepsuło. Nie wiem tylko po której stronie.
Ale
Tu nie chodzi o to, że postacie w GoT są mało ekspresyjne. Bo one mogą takie być, w końcu ten stoicyzm jest niejako w to wszystko wpisany (choć z drugiej strony japońska twórczość, w tym Kurosawy, mówi co innego). Tu nie chodzi o szalone akcje rodem z Saints Row, a o po prostu najprostszą w świecie dobrą reżyserię - ciekawe ujęcia, dobrze współgrającą z nimi muzykę itd. Ona może przecież sprawić, że zaangażujesz się w coś pozornie nudnego, jak właśnie rozmowa w której nie uczestniczysz. Można przytoczyć właśnie westerny, w których przez średnio 3 h pozornie niewiele się dzieje, bo mało jest akcji, a więcej gadania i rozważania nad różnymi kwestiami. Albo niech będzie 12 gniewnych ludzi, którego akcja toczy sie w jednym pomieszczeniu i dotyczy debaty. Też w teorii coś mało porywającego, ale zrealizowanego tak dobrze, że ogląda się to z zapartym tchem. To musi być dobrze wyreżyserowane i napisane. Nie ma innej opcji. Inaczej przepadnie bez śladu.
W GoT zbyt dużo najprostszych zabiegów jest nadużywana i z całym "powodzeniem" mogło tak samo być w RDR. Mamy do czynienia z grą, z czymś co ma być jakoś angażujące i atrakcyjne dla zmysłów - nie tylko wzroku. I sypać przykładami można bez końca - długie scenki z MGS, gdzie postacie gadają przez 15 minut; rozmowa przed wykonaniem misji w Mafii (czy to jedynka czy dwójka, trójka zresztą też nie odstaje pod tym względem); wiele rozmówek ze Spec Ops The Line, problemy jakiegoś wieśniaka z Wiedźmina 3 itd itp. Po prostu widzę że GoT pod tym względem odstaje od wielu tytułów i tematyka nie ma z tym nic wspólnego.
Co do walki - w tej materii ufam w zasadzie jedynie japońskim twórcom, rzadko kiedy zdarza się, żeby system walki był szczególnie porywający w grach zachodnich. Takie God of War (tak, te z 2018 roku też, choć mniej) jest miłym wyjątkiem, który teraz potrafię sobie przywołać. Wraz z rozwojem umiejetności bohatera pojawiają się nowi przeciwnicy, którzy "podkręcają atmosferę". W GoT tego nie ma. Nie rozumiem natomiast zarzutów co do strzelania w RDR 2 czy GTA 5 - imo świetne, pewnie w dużej mierze dlatego, że oparte na przegenialnym Max Payne 3 (ale to już nawiasem).
A czemu padło na GoT? Po prostu - ograłem, uderzyło mnie jakim średniakiem się okazała ta gra, napisałem. Tyle. Ale na powstrzymanie teorii spiskowych raczej za późno ;)
Przepraszam za błąd, coś mi się ubzdurało. Wszystkie te rozmówki tak bardzo wyglądały jak coś pomiędzy wnuczkiem i babcią, że tak mi się po prostu wryło. W grę grałem czego dowód jest na moim profilu https://psnprofiles.com/trophies/11090-ghost-of-tsushima/kALWa888 ale pamięć spłatała mi figla, a ja za bardzo na niej poległem. Tak czy siak, w żaden sposób nie rzutuje to na moją opinię.
Co do dalszych części komentarza: o lockowaniu nie wiedziałem, szczerze. Umknęło mi. Widziałem zresztą, że nie tylko ja narzekałem na brak podobnej mechaniki. W życiu by mi nie przyszło do głowy, żeby szukać takiej opcji pod strzałką do góry. Grałem na normalnym poziomie trudności, czasem zmieniając na te wyższe. Nie o poziom trudności tu chodzi, a o konstrukcję systemu walki i umiejętności, które go ostatecznie trywializują.
Taki opis brzmi niezbyt zachęcająco - ale tu wchodzi opinia recenzenta, który np. zaznacza, że początkowo sam nie był przekonany do tak skonstruowanej rozgrywki, ale ostatecznie spodobała mu się na tyle, że ciężko mu było się oderwać. Wszystkie pojedyncze elementy świetnie ze sobą współgrają, tworząc coś szalenie interesującego - a w teorii mającego niewielkie na to szanse.
Rzucanie ogólnikami raczej nigdy nie jest dobre. "Nudny gameplay" i "nieciekawa fabuła" nie mówią zbyt wiele, dlatego podobne stwierdzenia zwykle funkcjonują obok jakiegoś zarysu. Jeśli samodzielnie - no to jest problem. Sama fabuła może poruszać ciekawe zagadnienia, ale być tragicznie prowadzona, mieć kiepską reżyserię. Może też z drugiej strony - mieć stosunkowo nieciekawą treść (oklepaną już ze wszystkich stron), ale podaną w sposób angażujący. Takich przykładów jest przecież multum.
Recenzje funkcjonują już od wielu lat. Mają charakter zarówno informacyjny (przybliżenie charakterystyki danego dzieła), jak i wartościującą - ostatecznie też zniechęcającą lub zachęcającą. Samo ocenianie jest rzeczą subiektywną. Krytyk ocenia dane dzieło na podstawie tego co zna i ceni. Dlatego ja osobiście uważam, że najlepsze recenzje pochodzą zwykle od osób, które w danym gatunku siedzą i jeszcze nie są nim doszczętnie obrzydzone. Taka osoba potrafi rzucić porównaniem do kilku innych tytułów i stwierdzić jak dane elementy na ich tle wypadają. To z kolei w głowie odbiorcy kreować może jakiś obraz. Można też w drugą stronę - stwierdzić, że czegoś podobnego jeszcze nie było.
No ale jest jeszcze kwestia odbiorcy. Nigdy nie podejrzewałem, że recenzje stana się tworem tak kłopotliwym. Każdy czytelnik powinien sam wiedzieć, sposób myslenia którego recenzenta najbardziej mu odpowiada. Takie zaufanie buduje się przez jakiś czas. Ja osobiście nikogo takiego nie mam - kieruje się skrawkami informacji, jak zrzuty ekranu, opis gry, fragment rozgrywki na YouTube. Recenzja pełni dla mnie funkcję ciekawostki, podobnie jak średnia ocen. Uważam, że w większości przypadków są pisane przez nieodpowiednie osoby, ale to juz moje osobiste przekonanie, kogoś zresztą nieco uprzedzonego do dzisiejszej branży jako całości.
Czego bym w Saints Row nie pochwalił, wypada to najwyżej przeciętnie. Jak zresztą cała gra. Teraz, w odróżnieniu od poprzednich części, nie ma w niej już nawet tego czegoś, co ułatwiłoby mi przełknięcie powszechnego średniactwa – nawet jeśli przyrównamy ją do poważniejszych dwóch pierwszych odsłon cyklu. Nie ma śladu po jej dawnym charakterze. Szkoda, bo była to jedna z tych wyróżniających się serii. Jej restart zdaje się być kierowany do każdego, dlatego też został dość bezpiecznie wykonany. Nie powiem, że mnie to odpycha. Po prostu nie jestem tym zainteresowany.
Cudowna i okropna jednocześnie. Rozgrywka jednocześnie rozbudowana, ale z drugiej strony średnio wykonana. Począwszy od modelu strzelania, a na modelu jazdy kończąc. Ale musimy dbać o higienę, jeść, spać i przy okazji nie jest to wszystko uciążliwe - mało twórców pamięta o takich mechanikach. Klimat i fabuła to coś pięknego, choć wydarzenia z drugiej połowy nieco mnie zawiodły. Ale i tak bawiłem się wyśmienicie.
Na ten moment najładniejszy średniak w jakiego grałem. Poza grafiką nie ma tutaj w zasadzie nic godnego uwagi. Przyjemnie się gra z uwagi na wszechobecne QoL (ale i tu mogło być lepiej), ale towarzyszy temu ogromna nuda, pustka i totalny brak emocji. Jest kilka lepszych momentów, takich bardziej emocjonujących, ale jeśli zebrać je razem to wyjdzie ich może z godzina, a na fabule spędziłem ich blisko 60. Nie odradzam i nie polecam. Tyle dobrego, że relaksuje, jeśli się odpowiednio dawkuje.
Z tego co kojarzę frustrowało go to, że kojarzony jest przede wszystkim z tą postacią. I to, że była zbyt często używana w serii.
Mistrzostwo gatunku. Szybkość, dynamika, genialny model strzelania, udźwiękowienie, muzyka. Wszystko stoi tutaj na najwyższym poziomie. Wzór do naśladowania. Nic dodać, nic ująć. Wrócę jeszcze niejednokrotnie.
Uroczy futrzak i fajny klimat to za mało. Stray mogło być o wiele lepsze. Przez to, że nie jest to w zasadzie niewiele więcej niż symulator chodzenia, gra potrafi nieźle znudzić. Mi przeszkadzał też fakt, że tyle rzeczy jest bezpośrednio wykładane. Gra, jak i jej świat przedstawiony mogłyby sporo zyskać na tajemniczości. Na bardziej złożonej rozgrywce zresztą też. Ale nie bawiłem się źle. W porywach jest to dobra gra, ale nic ponadto. Szkoda, bo można było fajnie wykorzystać fakt, że mamy okazję pokierować kotem.
Ta gra może zarabiać nawet miliard dolków dziennie, nie zmieni to nic w moim życiu. Ani podejścia do tej gry.
Ale cieszy mnie myśl, że komuś (tobie) się podoba :) mi tam w zupełności wystarczy "jedynka" albo "dwójka" na ps4.
Cudo, nie gra. To arcydzieło przypomniało mi za co kocham gry Hideo Kojimy. Ostatnio czułem się tak podczas obcowania z najlepszymi częściami Metal Gear Solid. Nie ufałem Death Stranding - wszystko przez ogromny zawód jakim okazała się dla mnie "piątka". Żałuję jednak, że przestałem mu ufać i tak późno zapoznałem się z Mostem. Niby "gra o chodzeniu", a tak wciągnęła. I wzbudziła tyle skrajnych emocji. Pomysłowe mechaniki, przepiękny desing, dobór muzyki i soundtrack - wszystko na najwyższym poziomie. Wyniszczyła emocjonalnie i zostawiła z uczuciem pustki. Jak tu teraz grać w coś innego?
A mogło być dobrze. Fajny klimat, koncept, muzyka i całkiem udany gunplay. Kuleje niestety kamera, klatki gubią się jak szalone i nie sposób ich znaleźć, a do tego gra ma nie do końca przemyślane sterowanie. Spędziłem kilka przyjemnych sesji, ale ostatecznie czuję się trochę zawiedziony - a oczekiwań nie miałem.
Trzyma poziom poprzedniego dodatku, momentami jest nawet lepszy. Doom Eternal wraz z nimi to absolutne mistrzostwo. Ogłusza, nie daje odsapnąć, trzyma za gardło i nie puszcza. A dodatki jeszcze bardziej. Chciałbym, żeby w następnych odsłonach poszli jeszcze dalej, o ile to w ogóle możliwe. Ale jeśli utrzymają ten poziom, będzie doskonale. Polecam z całego serca, choć nie jest to zabawa dla każdego. (Tym lepiej!)
W oba dodatki grałem na normalnym poziomie trudności i były cięższe momenty. "Dwójka" zdaje się jednak trochę łatwiejsza.
Gram odkąd pamiętam i zawsze wybierałem PlayStation. Premium co prawda zachwycony nie jestem, ale o wiele bardziej wolę tę usługę od GamePassa. Z prostego powodu - mam to wszystkim w jednym systemie. Usługę traktuję jako sposób na zapoznanie się z grami, których kupić nie chcę albo się to nie opłaca. Takie Puppeteer (obecnie tylko drogie używki), AC Vallhalla (kupować tego nie chcę, ale chętnie poznam na ile dam radę), Guardians of the Galaxy, kilka indyków - na szybko z pamięci wymieniłem, ale jest tego więcej. Na tyle, że nie wiem w co ręce włożyć :). Jak się jakaś gra bardziej spodoba to kupię na własność i wbiję sobie platynę/calaka.
Gram na PS od zawsze i takie PS Premium łykam bez popity.
Podstawka nie wystarczyła. Nie dlatego, że była słaba, ale mocno uzależniająca i jedyna w swoim rodzaju. Dobrze więc, że jest to rozszerzenie. Tym bardziej, że oferuje więcej intensywnych doznań. Zabijamy tu jeszcze więcej hord, w znacznie dłuższych walkach. Oczywiście w towarzystwie genialnych elementów wprowadzonych przez Eternal. Ja to kupuję w całej okazałości. Spędziłem z dodatkiem jakieś 15-20 godzin. Normalny poziom trudności (Hurt Me Plenty) dał trochę popalić, ale to przejście w trybie permadeath było nieco stresujące. I wciąż przyjemne. Liczę, że "dwójka" będzie jeszcze lepsza.
Mistrzostwo świata, zwłaszcza jeśli chodzi o otwarte światy. Western nie jest moją ulubioną tematyką (ot, lubię), ale wcielanie się w kowboja u schyłku ery jemu podobnych, nigdy nie było tak dobre. Tym bardziej, jeśli wziąć pod uwagę to, jak duży nacisk Rockstar położył na immersję. Te wszystkie pierdoły, o które trzeba dbać tylko ją zwiększają. Do tego świat, którego zwiedzanie to czysta przyjemność - nigdy nie wiadomo co nas spotka. No i jesteśmy tu dodatkiem zaledwie, całość nie kręci się wokół gracza. Do tego jeszcze genialna fabuła, która wzbudza cały szereg emocji. Arcydzieło!
Na początku nieco trudno przyzwyczaić się do nowych zasad, ale jak już je ogarniemy i wprawimy się w tym szalonym tańcu, to pozostaje jedynie czerpanie przyjemności. Nie ma drugiej tak intensywnej strzelanki (przynajmniej wśród AAA), wymagającej ciągłej uwagi, pozostawania w ruchu i przy tym tak ogromnie satysfakcjonującej. Cała prędkość i intensywność doprowadziła ostatecznie do tego, że Doom 2016 jest już dla mnie za wolny. Do wad zaliczyłbym to, że łatwo zablokować się na elementach otoczenia/przeciwniku oraz obecność tylko JEDNEGO trybu multi.
A Gran Turismo 7 jest jak Need for Speed Heat, tylko że w NFS mamy otwarty świat i zręcznościowy model jazdy. No bo obie gry mają tuning.
Call of Duty to taki Doom, tylko że w jednym zabijasz żołnierzy i korzystasz z narzędzi celowniczych podczas strzelania, a w drugim biegasz z prędkością 125 km/h i zabijasz demony. Prawie to samo. Z podobnych gier można też wymienić Obcy: Izolacja, bo przecież widok z oczu.
Jeszcze jakieś dziwne porównania?
A wystarczy po prostu zaakceptować, że soulslike to kolejna wariacja action-RPG i jakiś tam powrót do korzeni. Na nowych zasadach. I tyle. Po co to z czymś zestawiać? Każdy nurt rządzi się własnymi prawami. Nie bez powodu są inaczej nazywane.
spoiler start
a jeśli ironizujesz to cóż, może radar mi szwankuje :)
spoiler stop
Remaster niestety wykonany niestarannie. Tak genialna gra zasługuje na więcej. Ale z drugiej strony to najlepszy sposób żeby się zapoznać z tym arcydziełem. Jakoś przełknąć spadki animacji i gorsze tekstury. Warto, bo takich gier już dzisiaj nie ma.
Mistrzostwo gatunku, tak po prostu. Świetny systemy walki (i trochę odstający od normy - co też na +), zachwycająca stylistyka, klimat i muzyka no i oczywiście fabuła. Jest tu kilka zgrzytów jak postacie blokujące się na otoczeniu, skróty scenariuszowe, czy może nawet nieco niejasne samouczki, ale giną w natłoku genialnych rzeczy. Prawie 50h pierwsze przejście, ale będą kolejne. Warto poznać.
Przyjemna gra, choć na próżno szukać tu szczególnie wysokiej jakości. Ot, prosta młócka z nieco rynsztokowym poczuciem humoru, hordami zombie (i nie tylko) oraz systemem walki bez polotu. Największym moim zarzutem jest to, że podczas atakowania nie czuć żeby nasze ciosy miały jakąkolwiek moc. Więc może dlatego wystarczyło mi kilkanaście godzin, by ostatecznie odstawić. Może kiedyś wrócę, ale znów tylko na chwilę.
Najwyżej przeciętny tytuł, który w formule Souls-like nie wprowadza niczego nowego, a ponadto robi wiele rzeczy gorzej. Średni system walki, mało zawartości, przeciętna oprawa i nieprzemyślane działanie niektórych mechanik. Przy tym wszystkim bardzo frustruje i raczej w ogóle nie porywa. Tylko dla tych, którzy ograli wszystko co było i jeszcze im mało.
NY Minute HC jeszcze przede mną. Mam obecnie końcówkę zwykłego NYM i po tym zabiorę się za Hardcore. Będę sobie próbować aż w końcu wpadnie i będzie calak :D. Tak, gram na PS3.
A to jest jakiś limit na to, ile razy można przejść ulubioną grę? W takim MGS dobijam pewnie do setki przejść i przez większość nie pomijałem scenek. Na to jest jakaś diagnoza?
No tak średnio. Scenek jest z 4h, a gra trwa 10 przy takim typowym przejściu. Pierwsze może zająć więcej, zwłaszcza jak się zaczyna od średniego poziomu trudności. U mnie to pewnie było z 12 godzin.
Ale faktem jest, że przy kolejnych przejściach filmiki mogą przeszkadzać (zwłaszcza w trybie Arcade), bo nie da się wielu pominąć.
No ale "więcej oglądania niż grania" to już bardziej pasuje do serii MGS. Nieraz gameplayu jest pół minuty pomiędzy dwoma kilkuminutowymi scenkami :D
Świetny horror na dwa wieczory. Gęsty klimat potrafi przyprawić o gęsią skórkę - w sumie przez straszaki ściągałem czasami słuchawki z uszu, żeby na chwilę odsapnąć. Udźwiękowienie i ścieżka dźwiękowa dobrze spełniała swoje zadanie. Początek może nie jest szczególnie zachęcający (mi przeszkadzał wolny krok bohatera), ale szybko robi się o wiele lepiej. To też ciekawa opowieść, choć mogło to zostać napisane lepiej. Rozgrywka to w sumie standard - ustalone z góry ujęcia kamery, proste zagadki, notki do czytania i brak możliwości walki. Warto sprawdzić.
Ciężko potraktować to jako grę - raczej krótka wizualizacja. Podobała mi się surrealistyczna stylistyka, muzyka również, ale zawiodła mnie mała ilość zawartości, co też przełożyło się na bardzo krótki czas zabawy.
Mistrzostwo! Suda51 jak zwykle dostarczył coś szalenie grywalnego i cieszącego zmysły. Ciekawa stylistyka, absurdalny i rozbrajający humor, groteskowy klimat i wymagająca rozgrywka. Normalny poziom mam za sobą, ale przede mną jeszcze Hard i dodatkowe tryby. 100% trofeów na PS3 to jeden z moich celów na przyszłość.
Kontynuacja podoba mi się w sumie bardziej od poprzednika. Świetny pomysł z ręczną kamerą/telefonem (?) prezentującym akcję. Twórcy zadbali nawet o odpowiedni filtr, co daje świetny efekt. Potęguje brutalność, brud i wszechobecne wariactwo. Postacie zdają mi się jeszcze lepiej napisane niż w poprzedniku, zwłaszcza jeśli chodzi o ich dialogi. Fabuła może trochę zbyt krótka, ale z drugiej strony nie poczułem niedosytu. W razie czego pozostają kolejne przejścia na wyższych poziomach trudności. Znacznie lepiej się też strzela, a niska celność dodaje szczypty realizmu.
Oczko wyżej za świetnie napisanych protagonistów i fabułę. Reszta trochę niedomaga, choć graficznie prezentuje się dobrze. Przeszkadza jednak nieco toporne strzelanie, choć nie jest na tyle źle, żeby szczególnie narzekać. Większym problemem jest inteligencja sztuczna, bo towarzysze potrafią wbiec w sam środek akcji, by następnie czekać na ratunek. No ale dla tych popaprańców i emocjonujących akcji warto zagrać. To prawie jak "Heat The Game"!
Arcydzieło. Jedyne zgrzyty to kwestie techniczne - bo są spadki animacji, bo kamera niewygodna, a fizyka lub spłatać figla. Ale to nic w obliczu zalet. Mamy tu zachwycającą stylistykę w pięknej oprawie, imponującą pod kilkoma względami - jak choćby pióra Trico żyjące własnym życiem. Do tego robiąca wrażenie inteligencja sztuczna wielkiego stwora, dzięki czemu ma się wrażenie, że to prawdziwy zwierzak. Nie mogę też nie wspomnieć o miażdżącej serce fabule, która sprawiła, że darłem się do telewizora. Potrzebuję więcej takich gier.
Przy żadnej innej grze wyścigowej na PlayStation 2 nie spędziłem tyle czasu. Tytuł wręcz perfekcyjny, imponujący pod wieloma względami - jak w sumie każda odsłona serii. W trakcie kilkuset godzin zrobiłem prawie wszystko co było do zrobienia - łącznie z 24-godzinnymi wyścigami, które kończył za mnie odpowiednio wyszkolony kierowca. To też gra, która jako jedna z niewielu posiadała tryb fotograficzny, pozwalający na zgrywanie zrzutów na pendrive. Model jazdy jak zwykle był wyśmienity (bardzo doceniam wprowadzenie obsługi gazu i hamulca pod prawym analogiem).
Jakaś była to dla mnie wtedy odmiana i choć wiele elementów mi się nie podobało, to bawiłem się dobrze. Nie trafiła do mnie konstrukcja otwartego świata i charakter aktywności pobocznych. Polubiłem natomiast protagonistę, doceniłem też fabułę (poza końcówką) i klimat. Wrażenie robiły też zwiedzane miejscówki. Parkour choć widowiskowy i przyjemny, drażnił tym jak bardzo jest zautomatyzowany. Produkcję cechował też raczej nieciekawy system walki, choć nie drażniło to mocno.
Nie mój typ zabawy. Miszmasz tego co jest obecnie najpopularniejsze. Płytki system walki (choć pod kilkoma względami i tak ciekawszy od dużej ilości ówczesnych gier), nudny otwarty świat i mimo ciekawej otoczki, raczej nieporywająca fabuła. Robi się lepiej pod jej koniec, choć wciąż konkluzja potrafi rozczarować. Ślicznie natomiast wygląda i brzmi, ale to już standard. Ma też ciekawą stylistykę, ale nie przyćmiewa niższej jakości pozostałych elementów. Nie polecam i nie odradzam, mimo wszystko grało się całkiem przyjemnie, choć należy tu unikać wyższych poziomów trudności, bo nie mają balansu.
Jeden z ciekawszych tytułów dostępnych jedynie na pierwszym PlayStation. W swoim czasie robił wrażenie poziomem technicznym, bo przy wysokiej jakości grafice mieliśmy też daleki zasięg rysowania i rozległe lokacje. Nie było też ubytków w innych kwestiach, jak choćby oświetlenie. Do tego dodajmy ciekawą rozgrywkę, którą można pokrótce opisać jako strzelankę TPP. Mogliśmy również korzystać z pojazdów. Ciekawym było strzelanie odpowiednimi kolorami do struktur bez tekstur, co je "materializowało" - czasami było to kluczowe w pokonaniu bossa. W fabule krzyżowaliśmy plany złego superkomputera.
Jeśli nie ulubiony, to na pewno jeden z moich ulubionych jRPGów na PlayStation 2. Była to też moja pierwsza styczność z tą świetną serią. Klasyczny gameplay bez udziwnień (za co duży plusik) podany w uroczej trójwymiarowej oprawie w stylu samego Toriyamy. Do tego ścieżka dźwiękowa Sugiyamy, wciągająca fabuła i rozbrajający humor. Spędziłem tu blisko 400 godzin i zawsze jestem chętny do powrotu.
Jedna z najlepszych strzelanek TPP. Gęsty mroczny klimat (czasami podpadający pod coś w rodzaju horroru) z fabułą podaną w nietuzinkowej formie i do tego zabawa formą, z łamaniem czwartej ściany. No i co najważniejsze - wyśmienity gameplay z ikonicznym już Bullet Time.
Mówisz o poprzedniej generacji. Nawet w podanym przez ciebie cytacie masz czas przeszły.
Ale... w treści jest napisane ile ten superkomputer ma (przypuszczalnie) procesorów. Przecież w tytule nie ma też powiedziane, że chodzi o jeden procesor, a o superkomputer.
Najgorsza z głównych odsłon. Niby lepiej się zaczyna od "czwórki" i jak nie wydziwia z "otwartym światem" to jest naprawdę dobrze, ale z uwagi na to drugie za długo trwa. Szkoda, że twórcy poszli z prądem (w złym stylu) zamiast trzymać się najlepszych cech serii. Ale to wciąż dobra gra.
Skrót myślowy na potrzeby tytułu. W tekście jest napisane, że to nie jest typowy open world.
Czyli twórca Sekiro i wszystkich innych tych gier też nie wie co stworzył XD Bo ty wiesz lepiej.
To, że respawnują się przeciwnicy i że masz "ogniska" i wysoki poziom trudności nie robi soulslike.
Tym samym, Sekiro to nie soulslike. Ważnym w tym podgatunku jest element RPG, którego Sekiro nie posiada albo w bardzo małych ilościach. Ważna jest też swoboda w doborze stylu rozgrywki (RPG) - znów w Sekiro niemal zerowy. To po prostu akcyjniak, który ma kilka zapożyczonych elementów. Tak jak God of War, Hollow Knight (ta gra to metroidvania przede wszystkim, ale i z tego soulslike się wywodzi) albo nie wiem... Star Wars Fallen Order.
Ogólnie to polecam zapoznać się z definicją i korzeniami soulslike.
Nic nie wynika z tego, że masz multum opcji w tym jak chcesz grać? Że masz świat, którego zwiedzanie samo w sobie jest przygodą? Że nic nie stara się zachęcić do odwiedzenia kolejnej lokacji. Nic nie wynika z tego, że Elden Ring zachwyca (też nie wszystkich) stylem artystycznym? Walkami z bossami? Że ma ciekawe scenki, podczas oglądania których łapiesz się za głowę? To moje odczucia i żadnej tu filozofii nie ma.
A fragment o mgle ma powiedzieć tylko, że gra nie sili się na bycie czymś czym nie jest - czyli pseudo realistycznym "filmem". Tak jak kiedyś w grach były wszelkiego rodzaju blokady niepozwalające uciec z walki, tak są i tutaj. Mamy prostą barykadę, którą w banalny sposób można zdjąć. Bez zawalania przejść, bez zamykania drzwi magicznym sposobem i bez innych kombinacji w imię "realizmu" (?) czy innej "immersji". A mnie męczą gry, które zapomniały czym są - i w efekcie nie są ani szczególnie dobre do grania, ani do oglądania. I można by pomyśleć, że Elden Ring też pójdzie tą drogą, ale jednak nie. Samo to jednak nie decyduje o tym, że to arcydzieło czy na odwrót. To był tylko przykład na to, że Elden Ring nie wstydzi się tego czym jest.
I tak nie wydaje mi się żebyśmy się zrozumieli, bo najpewniej czego innego oczekujemy od tej rozrywki. Ja nie chcę w grach narracji, a czystej rozgrywki i to od Elden Ringa po stokroć dostałem. Z innymi fajnymi dodatkami (jak między innymi narracja), które nie wtryniają mi się w zabawę - tak jak to ma często miejsce w innych grach.
Bardzo przyjemny tytuł na start generacji. Swoim charakterem trochę przypomniał mi o starych, dobrych odsłonach Medal of Honor z PS2 - bez obrazy dla tworu Insomniac. Świetny klimat, ciekawy design przeciwników, pomysłowe bronie (strzelanie przez ściany!), obsługa pojazdów i odpowiedni poziom trudności. Szkoda, że Sony olało FPSy. Mam jednak wrażenie, że trochę za długo, toteż lekko zmęczyło. Plus fabuła niezbyt wciąga i zrzucam to na jej formę (niczym archiwalne zdjęcia z wojny), bo treść ciekawa. Protagonista też nie do końca przekonujący, ale idzie to przełknąć. Warto sprawdzić.
Trochę ci umyka w tym wszystkim, że w serii Borderlands ta otoczka (na którą składa się również fabuła) jest jednak ważna. Borderlands nie byłoby takie samo bez tego humoru, szalonych postaci i trzepniętej Tiny. Więc ekscytowanie się tym jest jak najbardziej ok. Do reszty się nie odniosę bo jeszcze nie grałem.
Wersja na PS4 ma trochę technicznych problemów (okazyjne spadki płynności), ale nie przeszkadza to w odbiorze. Genialny system walki, świetna stylistyka, przemyślany i angażujący otwarty świat. No i do tego cała pomysłowość twórców. Gra potrafi zaskoczyć nawet po stu godzinach i tym samym utrzymać zainteresowanie.
Mam na myśli to, że są po prostu gry, które te ważne rzeczy robią tak wyśmienicie, że inne można im wybaczyć. I się to po prostu robi. From Software od zawsze zachwycało swoją formułą, ale teraz robi to jeszcze bardziej. Bo doprowadzili to wszystko co robili lepiej niż ktokolwiek inny na jeszcze wyższy poziom. Tyczy się to oczywiście walki i wszystkiego co za tym idzie. Jest PRZEPAŚĆ pomiędzy pierwszymi Dark Soulsami a Elden Ringiem. I to ogromna. W tym wszystkim jest tyle różnych składowych i zależności, że pełne ogarnięcie tego zajmie lata. i żeby nie było - to coś więcej niż wrzucenie randomowych rzeczy do worka i nadanie im "głębi". Ta głębia to efekt, a nie cel. Dlatego gracze mogą i tyle eksperymentują. Bo gra na to pozwala.
Idąc dalej: FromSoft spróbowało swoich sił w wykreowaniu otwartego świata i mimo całego recyklingu (co wcale nie musi być czymś złym - mi tam z bossami trochę nie pasi, ale walk jest tyle że i tak wszystkich pewnie nie sprawdzę naturalnie grając) ludzie są zachwyceni. Dlaczego? Bo w przeciwieństwie do reszty podobnych gier (oczywiście nie wszystkich) nie wygląda to jak mieszanka z blendera. Widać, że robili to ludzie a nie sztywny schemat przygotowany odgórnie i zatrzęsiony żeby losowości nadać. Dlatego każda miejscówka ma znaczenie i coś w graczu pozostawia. I tu też nie chodzi o to, że nie ma znaczników to jest SUPER. Nie, to po prostu świat kreowany z myślą o samodzielnym odkrywaniu. Co mi po opcji wyłączenia znaczników skoro gra kreowana POD NIE jest bez nich wręcz niegrywalna?
I jeszcze jedno na sam koniec. GRACZE SĄ JAK DZIECI. (Welp, może nie tylko gracze). Mam na myśli to, że jak ładne są obrazki to jest dobrze. Troche brzydsze i już nie może się tak cudownie podobać. Nie, bo tamci inni zrobili ładniejsze obrazki. Tak, zrobili ładniejsze obrazki, ale jak z tym obcujesz to o głębi serwowanej przez FromSoft możesz zapomnieć. Czy to w kwestii otwartego (albo i liniowego) świata czy walki. Bo nie przeżywasz tych gier, nie uczestniczysz w pełni w tym co się dzieje. Oczywiście to moje odczucia, bo poza RDR2, GTA5 czy Skyrimem i Eldenem właśnie nic nie dało mi tego poczucia, że faktycznie jestem w tym świecie, ALE (co ważne) kimś maluczkim, co nie ma większego znaczenia. Bo świat sobie jest beze mnie.
Jeszcze jedno: From Software nie tylko na każdym kroku potrafi zaskoczyć, ale też odpowiednio stopniować doznania. Nie ma szans, że przez pierwsze kilka godzin zobaczysz wszystko. Nie, po 100 godzinach (welp, na liczniku powoli 200 się robi u mnie) wciąż dostaję czymś po łbie. I mało gier potrafi sprawić, że przesiąkniesz klimatem danej lokacji. Tak jak czujesz lepkość i ciężkość powietrza na bagnach w RDR2, a w Eldenie szaleństwo i zepsucie toczące np Caelid. Albo Deeproot Dephts.
I nie było chwalenia się rozmiarami świata. Nie, From dało to graczom odkryć samodzielnie - choćby dlatego w recenzjach były screeny tylko z początkowego regionu.
I cóż, jeśli nie grasz albo po prostu tego nie czujesz, to nie przekażę Ci fenomenu jakim jest ta gra, mimo iż ma swoje bolączki. To nie jest normalna gra i to się widzi niemal na każdym kroku. Bo w jakiej grze spotkasz chodzące budynki, albo bossa którego możesz łatwo zabić pozbywając się przed walką uzbrojenia? To pomysłowość mimo wszystko, a do tego bardzo spójna i ciekawa. Ludzie odpowiedzialni za tą grę nie boją się przekraczać granic, a do tego mają bardzo fajne poczucie smaku i stylu.
To wszystko o czym tutaj piszę składa się po prostu na arcydzieło. I ja po spędzeniu w nim 200h nie potrafię dać mniej niż 9/10. Dlatego totalnie rozumiem recenzentów i powszechny zachwyt. Ale to też może być problem tego, że recenzowali przede wszystkim fani, którzy się nie spodziewali skali tej gry.
I z tego wszystkiego ja osobiście ZAWSZE docenię przede wszystkim gameplay. Nic mi po pięknym wizualnie TLOU2 skoro rozgrywka w hicie Naughty Dog jest po prostu mierna. Jedyne co bym tak naprawdę docenił to strzelanie, ogólnie starcia z ludźmi. Ale do rewolucji daleko, a takie były okrzyki. Jakoś graczom nie przeszkadza niższej jakości gameplay. Zapomnieli przez grafikę? A to samo można powiedzieć o trylogii Uncharted. Bo deweloperzy dopiero w czwórce zrobili przyzwoity model strzelania. I nikomu nie przeszkadzało.
Ale teraz wielkie poruszenie, bo taka trochę niszowa gierka została okrzyknięta bogiem. I cóż poradzić? From Software i tak się rozwija, podobnie jak Naughty Dog. Mimo wszędobylskich 10/10 dla pierwszego TLOU, mocno jednak poprawili strzelanie i choćby system obrażeń - w jedynce w zasadzie nieistniejący. A idąc twoim tokiem rozumowania, dopóki sypią się dziesiątki, to deweloper spoczywa na laurach. Nie, to domena Ubisoftu, który klepie schemat aż do porzygu.
I też nie jest tak że japoński dev = wielka przepaść w porównaniu do zachodu. Square Enix czy Konami ze swoimi grami trochę odstaje, ale nie aż tak szczególnie. Ot, FF15 czy MGS5 to gry które bardzo dobrze wyglądały. W FF7 pamiętam że był problem z drzwiami, ale cała reszta bardzo w porządku. No ale oni mają też swoje silniki.
https://www.fromsoftware.jp/ww/pressrelease_detail.html?tgt=20200519_darksoulsseries_salesdata
Na to składają się 3 gry, z czego 2 mają remastery.
Tymczasem w pierwszym tygodniu od premiery AC Valhalla rozeszło się w blisko 2 milionach. Far Cry 3 w jakieś 2 lata od premiery rozeszło się w 10 milionach sztuk. Widzisz różnicę w skali? To, że From Software uznaje coś za sukces, nie znaczy że mogą konkurować z Ubisoftem. Ich gry to wciąż pewnego rodzaju nisza, a to że ich popularność rośnie to zwykły efekt kuli śnieżnej. Tak było od początku, odkąd pojawiło się Demon's Souls.
A wydaje mi się, że jeśli masz budżet to nie ma przeszkód typu "nie umią w optymalizację". No chyba, że większość idzie na marketing :D
Więc powinno się oddzielać AAA z najwyższej półki od AA - te drugie to gry od studiów mniejszych, o mniejszych możliwościach itp. Nie wszystkich na wszystko stać i idąc takim tokiem rozumowania, pewne gry NIGDY nie mogłyby otrzymać noty wyższej od 2/5 czy 6/10.
I wracając do From Software - co z tego, że ich gra gorzej wygląda od takiego Horizona, skoro w temacie gameplayu oferuje o wiele więcej głębi? A myślę, że gdyby było ich stać, to też by celowali w taką jakość. Może celują, ale jest to poza ich zasięgiem. Budżetowym chociażby. To tak jakby pastwić się nad kinem niezależnym, bo ma gorsze efekty specjalne niż kolejny hit Marvela czy kolejny twór spod dłuta Nolana.
A kolejna rzecz, trzeba wziąć jednak pod uwagę, że recenzja to twór w pełni subiektywny i jeden skrytykuje te kopiowanie assetów, a inny nie. Większości odbiorców gier FromSoft nie przeszkadzają kopiowane assety, toteż się ten aspekt pomija. Tak myśle.
A ta sytuacja z fryzurą - cóż, widocznie takich odbiorców ma Ubisoft, albo tak sobie nagrabili u graczy, że tylko czekają o co ich skrytykować ;). Nie wiem, bo ja bym nie zwrócił uwagi na to, że AC57 ma tę samą fryzurę i animację postaci co AC55.
I nie wiem - mówisz o dźwiękach w Dark Souls/reszcie gier From Software. To po pierwsze: pierdoła, która nie ma większego znaczenia. Po drugie, np dźwięk umierania jest tak fajny i charakterystyczny że nie wiem czy chciałbym inny wariant usłyszeć. Ten sam dźwięk (jakby ciachnięcie) słychać gdy umiera ktokolwiek i to po prostu dobrze znany sygnał, że przeciwnik umarł. Po co to zmieniać skoro dobrze spełnia swoją funkcję?
A to że ludzie mają większą tolerancję na daną rzecz to przecież normalne. Zawsze tak było i będzie. I zawsze jednemu ujdzie płazem to co drugiemu już nie. Mówimy tu jeszcze o Ubisofcie, czyli gigancie który niejednokrotnie nagrabił sobie u graczy poprzez wypuszczanie zabugowanego ścierwa (pierwsze co mi się przypomina to AC Unity) - coś, czego From Software nigdy nie zrobiło, a na pewno nie na taką skalę. Druga rzecz, Ubisoft w powszechnej opinii to korporacja, która wypuszcza swoje gry taśmowo według określonego schematu, dopóki ten przestanie rynkowi pasować. Takie Activision też ma gorzej u graczy, EA podobnie. I im mniej rzeczy ujdzie płazem niż takiemu From Software, które pokazało i dalej pokazuje, że gracze chcą faktycznych gier, w których nie są traktowani jak dzieci niespełna rozumu.
Sęk w tym, że żadna z gier From Software nie jest przesadnie podobna do poprzedniej czy następnej. Jak jest w przypadku serii Assassin's Creed to nie wiem bo nie interesuje mnie seria Ubisoftu.
Ale nie zapominajmy jak było z Call of Duty. Jak się pojawiło skakanie po ścianach i strzelanie w kosmosie to też ludzie narzekali, że kupa. Więc wychodzi na to, że gracze często sami nie wiedzą czego chcą. Sprawdzona formuła przez cały czas? Źle. Zmiany? Źle.
Ja jestem zdania, że dobrej formuły należy się trzymać i From Software to robi. Ale jednocześnie przyprawia ją o nowe elementy i dlatego każda kolejna ich gra cieszy się dużym sukcesem.
Mi osobiście kopiowanie assetów nie przeszkadza w żadnej grze/serii. Nie narzekam na to, że kolejna część Call of Duty to prawie to samo w innej skórce (choć czasem przecież zmiany są większe). Na upartego to samo można powiedzieć o Yakuzie. W tych grach pojawiają się jednak nowe mechaniki, które często zmieniają podejście do rozgrywki, mimo iż trzon pozostaje taki sam. Nie zgodzę się, że każde z Dark Souls 1-3 to to samo (choć patrząc ogólnie to można tak powiedzieć). Bo mają pomiędzy sobą sporo różnic, które wpływają na odbiór i na to jak się w te gry gra. Czy tak samo jest z Assassin's Creed? Nie wiem, ale pewnie tak. Mnie ta seria nie interesuje.
Gram w gry From Software od jakiegoś czasu i jasne - trzon ich kolejnych gier to Demon's Souls z 2009. Ale wprowadzają jednak w kolejnych sporo mniejszych lub większych zmian i one NAPRAWDĘ robią różnicę. A druga rzecz. Mi (i pewnie wielu fanom) ten trzon się podoba i stąd brak narzekań. Może ludziom znudził się już trzon AC? Bo Yakuza miała... ile, siedem części zanim zmieniła się w turowe jRPG? I też ludziom nie przeszkadzało, że kolejne części to to samo z większymi lub większymi zmianami w rozgrywce. To samo można powiedzieć o MGS1 vs MGS2 i MGS3. Bo trzon masz ten sam co w jedynce, ale w dwójce dochodzi strzelanie z oczu, chowanie trupów po szafach i wiele innych szczegółów, które tutaj mają wagę wręcz rewolucji. W trójce znów trzon jest ten sam, wszystko to co było w dwójce, ale do tego masz całą ideę survivalu, jedzenia zwierząt, leczenia ran itp.
I zmiany w grach From Software nie są aż tak wielkiego kalibru, ale mają mimo wszystko wielką wagę. Co się zauważa podczas grania. I widać też z gry na grę jak ewoluują w tym co robią, jak system walki staje się coraz bardziej responsywny, dynamiczny, a same walki i lokacji bardziej złożone i pomysłowe. Ale do granic dobrego smaku. Zachowanie tego balansu to też sztuka. I FS robi to naprawdę wyśmienicie, bo grając w kolejne gry nigdy nie odczułem żeby to było kopiuj-wklej, mimo iż animacje i inne mniej ważne elementy się powtarzają. Może ich formuła po prostu ludziom się podoba i tutaj tkwi cały sekret?
Może warto zwrócić uwagę na to kto krytykuje te gry za powtarzalność? Ktoś kto lubi tę formułę i mu się nie nudzi, czy innego typu gracze?
Nie grałem w AC Odyssey. Wspominam o dwóch pierwszych częściach serii, czyli Assassin's Creed (w wersji na PS3) i Assassin's Creed II również w wersji na PS3. Jak to wygląda w późniejszych odsłonach nie mam pojęcia, ale szczerze wątpię żeby się spodobało. Ani Wiedźmin 3 nie porwał, ani Horizon Zero Dawn, Days Gone bardziej ale też do zachwytów sporo. W ostatnich latach jedyny open world jaki mnie urzekł to Red Dead Redemption 2 czy GTA5. No ale to Rockstar, mistrzowie tego co robią.
Najlepsze, co stworzyło FromSoftware i wątpię, żeby udało im się dostarczyć coś lepszego. Zagrało niemal wszystko - od stylu artystycznego, rozgrywki, muzyki, klimatu. Zabrakło tylko lepszej optymalizacji, ale to nic w obliczu zalet. Ubóstwiam!
Hm, czemu taka agresja?
Ja ocenę 10/10 rozumiem inaczej. Bo tak jak mówisz, perfekcyjna gra nie istnieje. Ale gra na 10 to taka, którą dana osoba uważa za genialną, arcydzieło. Taką, w której wady przyćmione są zaletami. Nigdzie nie napisałem też, że daję Elden Ringowi 10/10. Prędzej 9/10.
Miej na uwadze, że dla mnie samodzielna eksploracja to frajda, zwłaszcza jak podoba mi się wykreowany świat. Dla ciebie może być odwrotnie. Piszę o SWOICH odczuciach, a nie twoich XD. Ja nie czułem ani przez moment w Eldenie żebym zmarnował czas.
Nikt też nie mówi o ciągłym umieraniu, bo ja umierałem głównie na bossach, kiedy uczyłem się ich zagrań. Albo przez głupie błędy kiedy wbijałem się w grupę przeciwników czy spadałem z urwiska. Soulsy nie muszą wcale być grą o umieraniu. Zresztą, umieranie w grach to nic złego. To może być sposób na wyciągnięcie wniosków. Najczęściej jest. Przynajmniej dla mnie.
Nikt też ci niczego nie wmawia, skąd to przekonanie? Czytając MÓJ tekst, czytasz MOJĄ opinię, NIE SWOJĄ XD. Na litość boską. Kiedy ludzie zrozumieją, że felieton to rodzaj tekstu OSOBISTEGO.
Nie napisałem też, że wszyscy rzygają znacznikami. Nie wiem co tam u wszystkich, jestem egocentrykiem i zawsze skupiam się na swoich odczuciach. Ja rzygam znacznikami. Ale jeszcze bardziej wymiotuję od bzdurnych aktywności. I bardzo się cieszę jak takich elementów nie ma. Stąd MÓJ zachwyt. I dobrze sobie zdaję sprawę, że jestem w mniejszości, spokojnie.
Komentarze odnośnie mojego kontaktu z rzeczywistością sobie daruj, bo nie masz pojęcia kim jestem. Wiem, że człowiek się denerwuje jak go piecze, ale mówią, że nie wypada wyżywać się na innych.
Swoją drogą, też jestem zaskoczony tak licznymi dziesiątkami. Ale pewnie wynika to z tego, że do recenzji siedli fani podgatunku, bo inni przecież "się boją" albo nie chcą w to grać. I takie osoby po prostu mocno doceniają to co odwaliło tutaj From Software.
Nie ma co się spinać, ja tam do dzisiaj nie mogę pojąć czemu dzisiejsze eksy Sony się tak ludziom podobają :D. Poza kilkoma wyjątkami.
A co to za hamowanie czyjegoś entuzjazmu?
Idąc po kolei: spadków płynności nie miałem za dużo grając na PS4, takie zauważalne policzyłbym na palcach jednej ręki. Ale owszem, po szybkiej podróży było widać doczytującą się roślinność. Trwało to przez ułamek sekundy za każdym razem. Nie przeszkadzało mi to. Gorzej było np w Horizon Zero Dawn, gdzie po teleporcie do miasta NPCe byli ziemniakami jeszcze podczas rozpoczynania rozmowy. Ale ogólnie ja jestem osobą, dla której grafika i kwestie techniczne to drugorzędna albo i trzeciorzędna sprawa. Dlatego nie kwiliłem ze smutkiem podczas grania w The Last Guardian albo w Control. Nie piałem z zachwytu przy The Last of Us: Part II czy innym God of War (2018). Dla mnie ważniejszy jest styl artystyczny.
Co do sztuczności świata. Ja chciałbym się dowiedzieć, gdzie przeciwnicy (albo NPCe) mają skomplikowane rutyny i ścieżki poruszania się? Pierwsze co przychodzi mi do głowy to MGS5, gdzie stało to na nieco bardziej zaawansowanym poziomie (choćby za sprawą dostosowywania się strażników do naszych działań - jak np ubieranie hełmów po tym jak wielu z nich położyliśmy strzałem w głowę), ale to gra skupiająca się na infiltracji wrogich baz. Inny target, inne cele w rozgrywce.
Do animacji nie mam zastrzeżeń, stoją na wyższym poziomie względem poprzednich gier FS.
Ty bawisz się dobrze, a ja wyśmienicie i mam znacznie więcej emocji niż "podniesione ciśnienie z myślą o potencjalnym zgonie". Zgonów w Eldenie się nie boję, chyba że pod koniec walki z bossem - wtedy zdarza mi się panikować. Ale pracuję nad sobą :)
Nie wiem co odpowiedzieć na te "bezmyślne skorupy udające wrogów". Racja, można się przyczepić, ale wyobraź sobie jaki byłby jęk tych "chcących, ale niemogących" zagrać, gdyby przeciwnicy byli jeszcze bardziej zaciekli i cwani. Kolejna rzecz, bezmyślne, niskiej jakości AI jest w wielu grach. Tutaj priorytetem te mobki nie są. Są albo utrudnieniem albo środkiem na zyskanie run.
Btw, Horizona to nie trzeba przeskakiwać, no może pod względem technicznym :D Reszta (czyli gameplay, kreacja świata) jest przeciętną mieszanką tego co ludzie kupują i chcą (?).
Rozgrywka ze swoją powtarzalnością strasznie męczy, zwłaszcza przy tak długim czasie trwania (robimy 3 rzeczy na przestrzeni 18 godzin). Zabrakło mi też lepszego poprowadzenia relacji, tym bardziej, że jest to focus gry. Nie odmówię jednak wartości produkcyjnych, bo brzmi i wygląda świetnie. Szkoda, że nie jest to ani dobra skradanka, ani udany survival, ani też coś wybitnego fabularnie. Ma jednak swoje momenty, ale niedużo tego.
Jeden z najlepszych przedstawicieli gatunku TPS i jeden z najlepiej wykonanych remasterów. Idealnie by było gdyby dało się wybierać pomiędzy nową, a starą wersją, ale to i tak wzorowy przykład. Pierwsza część zachwyca nie tylko genialną rozgrywką, ale też klimatem. Postacie początkowo mogą wydawać się nieciekawe, ale szybko zyskują, zwłaszcza Marcus.
Bardzo miłe zaskoczenie. Świetnie oddany klimat pierwowzoru, a do tego nowatorskie podejście do sztucznej inteligencji. Niezwykle satysfakcjonująca i niemal nieprzerwanie trzymająca w napięciu. Szkoda, że drugiej części (przynajmniej w podobnej formie) raczej nie zobaczymy.
W RDR2 też są filmowe sekwencje - ot, choćby jak Arthur wskakuje na pociąg, jasne. Możesz sobie włączyć tryb filmowy do dłuższego przejazdu na koniu, ale to wybór. Reszta to granie, wielka swoboda.
I nawet jeśli gry R* mają te filmowe naleciałości, to ich gry trzymają najwyższą jakość. Pod niemal każdym względem. Dlatego mówię, że są niedoścignieni - robią wciąż jednak gry mainstreamowe, więc niestety pewne rzeczy zostaną. Ale nikt nie robi tak dobrych otwartych światów jak oni. Mi też bardzo w takim RDR2 pasuje model strzelania, bo to pozostałość po tym co było w Max Payne 3. Fizyka pocisków, zachowanie przeciwników itp - wszystko to kilka klas wyżej niż w takim Uncharted, czy niech będzie żeby porównać do czegoś nowszego - The Last of Us 2 (choć tu znów fajniejszy system obrażeń).
Poza tym, Naughty Dog z grę na grę nie robi wielkich zmian - Rockstar natomiast z każdą kolejną produkcją wprowadza coś, co zrzuca resztę branży z nóg. Pomiędzy TLOU1 a TLOU2 jest bodaj 7 lat, a na dobrą sprawę niewiele się te gry różnią. Wystarczy popatrzeć natomiast jak zmieniała się każda kolejna odsłona GTA, ile jest różnic pomiędzy RDR1 i RDR2 i tak dalej. Wymieniać bez końca nie można niestety, bo długo tworzą swoje gry - ale właśnie dlatego dostajemy gry w jakimś stopniu przełomowe.
Piszesz to do osoby, która lubi wszelkiego rodzaju gry niezależnie od gatunku/kraju pochodzenia. W żaden sposób się nie ograniczam - choć w ogóle nie sięgam po sportówki jak FIFA, PES, 2k77 itp. Nie moja bajka - a wiem, bo próbowałem. To, że napisałem, że z naciskiem na Japan i starocie - oznacza tylko tyle, że tam się odnajduję najlepiej. W tekście zresztą zachwalam zachodnie gry - choćby Max Payne i ostatnią część serii jaką jest Uncharted: Lost Legacy. Gdyby było tak jak mówisz, to nie piałbym z zachwytu do Max Payne 3 i nieco uprzedzony napisałbym coś w stylu "Trzeci Maksio też nieszczególnie mnie porywa, ale tutaj przynajmniej fizyka, strzelanie i wszystko co z tym związane może w teorii zrobić jakieś wrażenie".
A tak poza tym to uwielbiam Dooma, Call of Duty, gry Rockstara (niedoścignieni w tym co robią), Syphon Filter, Crasha (też było w tekście), Spyro, Dirt Rally, ostatnio spodobalo mi się polskie GhostRunner, całkiem Days Gone, God of War 2018 (choć zawiodło mnie w porównaniu do poprzedników), serię Arkham lubię za świetny klimat, Diablo. Jest tego od groma. Jak widzisz nie wymieniłem ani jednej gry japońskiej.
Robię to, bo chcę być lepszy w tym co robię i przy okazji wyrażać swoją opinię. Niezależnie, czy się ludzie z tym zgadzają, czy też nie. Jakbym się tym przejmował (randomami z internetu), to bym dawno wykitował. A nie będę też pisać tak, żeby udawać, że coś doceniam. Może i tak trudniej, ale c'mon. To tylko opinia osoby, której nie znasz. Na temat GIERKI, a nie twoich bliskich.
Tekst jaki jest, każdy widzi. Mógł być lepszy, fakt. Ale nie głosiłby w żadnym wydaniu innej opinii. I podejrzewam, że niezależnie od jego treści/jakości, efekt byłby taki sam. Chyba, że napisałbym mniej bezpośrednio i nie wszyscy by zrozumieli - ale to już gdybania na inny czas. Tak czy siak, widzę, że lepiej jakbym się po prostu zamknął i nie wypowiadał się na temat powszechnie lubianych gier - tak jak robi to większość, bo (olaboga) ktoś mnie obśmieje. I to żaden trolling - te gry faktycznie mi się nie podobają i nie rozumiem ich fenomenu... może tylko częściowo.
Z szacunkiem do samego siebie jest u mnie w porządku - na pewno lepiej się czuję w takim położeniu, niż jakbym miał wyśmiewać/poniżać kogoś za to, że nie lubi mojej ulubionej gierki. Dostrzegasz ten absurd?
Mam platynę w prawie każdej części, więc to nie to :)
I pisanie o Uncharted jako o grze trudnej? Naprawdę? Rozumiałbym gdybyś z takim tekstem wyskoczył pod tekstem o Dark Souls, Enter the Gungeon... ale Uncharted?
Do dzisiaj niedoścignione arcydzieło. Zwłaszcza jeśli chodzi o model strzelania i wszystkiego co z tym związane. Inne rzeczy też zagrały: poczynając od kreacji zmęczonego i cynicznego Maxa, a na klimacie kończąc. Zgrzytem okazała się płatna zawartość, która ujemnie wpływa na balans w grze wieloosobowej. Wersja na PS3 też nie działała najlepiej, toteż pytam się skromnie: jakiś remaster kiedy?
Zdecydowanie moja ulubiona odsłona. Duet Chloe i Nadine na plus - znacznie bardziej strawny od Nathan + ktokolwiek. Bardziej trafia też do mnie mniejsza forma, przez co gra już tak nie męczy. No i w końcu jakoś normalnie się tutaj strzela, ale też lepszy jest balans pomiędzy starciami, a eksploracją.
Zgodzę się, że późniejsze odsłony serii Tomb Raider stały się bardziej casualowe - niestety tak jak wszystkie większe gry. Nie zmienia to jednak faktu, że takie Legend w porównaniu do pierwszego Uncharted to też w zasadzie niebo, a ziemia. Poziom trudności może nie był najwyższy, ale udział gracza w tym co się dzieje na ekranie nie był za bardzo ograniczany. Wciąż o wszystko musiał samodzielnie zadbać. Poziom trudności to nie wszystko. Tomb Raidera z 2013 roku i tych późniejszych nie brałem w tekście pod uwagę, bo dla mnie ich istnienie to pomyłka. Strasznie nie lubię rebootu i tego co po nim nastąpiło. Choć klimat jeszcze mi się podoba.
Ale tak jak napisałem w tekście - nie chcę tych dwóch serii porównywać. Bo są całkiem inne. Jedyne co je łączy to tematyka artefaktów/przygody w poszukiwaniu ich i powiedzmy, że ogólny zarys rozgrywki.
Co do klimatu - Tomb Raider nawet po tym jak już się zrobiło mnie mroczne i niepokojące, to wciąż więcej pod tym względem miało do zaoferowania. Uncharted ma całkiem inny ton, wręcz familijny.
Zdanie rzucone mimochodem, a nie żadne porównanie. Humor jaki pojawia się choćby w pierwszym Nier czy Drakengard 3 mógłby bez większych przeszkód pojawić się w Uncharted - choć mowa tu o raczej kilku przykładach. Wzajemnych docinkach postaci, tym jaką dynamikę mają ich relacje. I nie ma to nic wspólnego z anime, za którym zresztą nie przepadam.
Ale zdajesz sobie sprawę, że tu chodzi tylko o to, że TWÓRCY nie będą niczego komentować? Czyli po prostu przedstawią jak tam było, bez żadnego komentarza, wybielania lub oczerniania jakiejś ze stron. Tylko tyle, gra dalej będzie kontrowersyjna i dalej będzie polityczna - twórcy po prostu nie przedstawią nam swoich poglądów.