Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM

Syndicate Recenzja gry

Recenzja gry 26 lutego 2012, 12:56

autor: Wojciech Mroczek

Syndykat, czyli jatka rodem z F.E.A.R. - recenzja gry Syndicate

Syndicate w wydaniu Starbreeze Studios to przyzwoita strzelanina ze znakomitą mechaniką walki i zapadającymi w pamięć sekwencjami starć z bossami. Klimat klasycznej gry Bullfroga z 1993. roku jest w niej obecny – ale głównie w trybie kooperacji.

Recenzja powstała na bazie wersji X360. Dotyczy również wersji PS3

PLUSY:
  • znakomita, złożona mechanika walki z przeciwnikami stanowiącymi wyzwanie;
  • bardzo dobry tryb kooperacji;
  • gęsty, ponury, cyberpunkowy nastrój;
  • nastrojowa muzyka i dobry dubbing.
MINUSY:
  • liniowa rozgrywka;
  • nieliczne, lecz brzydkie błędy w grafice, słabe tekstury;
  • irytujące, oślepiające światła.

Najnowsze dzieło firmy Starbreeze czerpie garściami ze swojego pierwowzoru i dość dobrze oddaje jego nastrój. Zmienia jednak całkowicie model rozgrywki. Nowy Syndicate to strzelanina z widokiem z perspektywy pierwszej osoby. Zmiana, na którą pomstują fani oryginału, moim zdaniem wyszła grze na zdrowie. Patrzenie na ponurą przyszłość oczami bohatera ułatwia wsiąknięcie w przedstawiony świat. I choć nazywanie produkcji remakiem jest lekkim nadużyciem, to liczne nawiązania i mocno taktyczny model walki oddają ducha starego dobrego oryginału.

Kampania dla jednego gracza pozwala nam wcielić się w rolę Milesa Kilo, żołnierza w wojnie o udziały w rynku, która w 2069 roku toczona jest głównie przy użyciu broni palnej i szpiegostwa przemysłowego. Kilo, tak jak wszyscy agenci, jest bezwolnym narzędziem w rękach korporacji. Wydarzenia przedstawione w grze uwikłają go jednak w rozgrywkę między syndykatami a podziemnym ruchem oporu i poddadzą w wątpliwość wszystko, co uważał za prawdę. Całkowicie liniową fabułę wynagradza nam sprawna i niepozbawiona rozmachu narracja. Kwintesencją rozgrywki nie jest jednak opowieść, lecz walka.

Dynamiczna, wymagająca skupienia walka i dużo błyskających świateł – tak wygląda nowy Syndicate.

Byłem agentem Syndykatu

DART6 to najnowsza wersja cybernetycznego neuro-wszczepu, którego starsze egzemplarze w świecie gry nosi już w głowach ponad połowa ludzkości. Technologia ta zapewnia bezpośrednie połączenie z globalną siecią i wzbogaca rzeczywistość oglądaną przez użytkownika o wirtualne elementy. Chip, którego posiadaczem jest nasz bohater, dostarcza również danych taktycznych, takich jak ilość dostępnej amunicji. Miłym, kobiecym głosem przekazuje wytyczne misji i podpowiada kolejne kroki. W trakcie gry będziemy mieli możliwość pozyskania podobnych implantów z głów pokonanych przeciwników. Ich analiza umożliwi nam wzbogacenie możliwości naszego DART6 i – w efekcie – rozwój atrybutów i umiejętności agenta.

Liczne starcia z wrogami stoją na najwyższym poziomie. Przeciwnicy są zróżnicowani, dobrze uzbrojeni i sprawni. Świetnie współpracują ze sobą i wykorzystują dostępne osłony. Dysponują szerokim wachlarzem uzbrojenia i potrafią zrobić z niego dobry użytek. Oprócz wrogich piechurów, gra wystawia przeciwko nam również latające, bezzałogowe maszyny i stacjonarne wieżyczki. Zmieniające się otoczenie i przeciwnicy zmuszają nas do opracowywania nowej taktyki przy każdym niemal starciu. Gra dostarcza nam naprawdę solidnego wyzwania – wysoko postawiona poprzeczka nieraz wręcz frustruje - ale i sprawia ogromną satysfakcję. Zginąć można łatwo, na szczęście - dzięki gęsto rozmieszczonym checkpointom – gra nie zmusza nas do powtarzania długich fragmentów.

Uzbrojenie robi doskonałe wrażenie. Mimo, że broń nie odwzorowuje bezpośrednio tej, która istnieje w rzeczywistości, daje spore poczucie realizmu i wrażenie, że dysponujemy konkretną siłą rażenia. Jak duża by ona jednak nie była – wrogowie na ogół mają większą. Wiele misji rozpoczynamy bez, symbolicznego chociaż, pistoletu, polegając na zdobycznym arsenałem. Zdarzają się też jednak momenty, gdy twórcy wynagradzają nam to, dając do ręki ciężkie działko lub miotacz ognia, którymi siejemy spustoszenie we wrogich szeregach. Kiedy już wyładujemy frustrację, trzeba je jednak zostawić za sobą, bo uzbrojenie ogranicza się do dwóch sztuk broni ręcznej i granatów.

Przeciwnicy świetnie radzą sobie z taktycznym wykorzystaniem elementów otoczenia

Wymiana ognia to tylko jeden poziom, na którym rozgrywa się walka. Równolegle toczymy zmagania w przestrzeni elektronicznej. Ponad połowa ludzkości w świecie gry poddana została implantacji chipów, które dają dostęp do globalnej sieci i pozwalają na interakcję z wszechobecną elektroniką. Implant DART6 wszczepiony do mózgu Kilo, pozwala mu włamać się do chipów przeciwników. Może dzięki temu zakłócić ich połączenie z interfejsem broni, sprawiając by poraziła ich ogłuszając na chwilę i wystawiając na cios. Potrafi też zmusić ich do popełnienia samobójstwa lub sprawić, by obrócili się przeciwko swoim towarzyszom. Nim jednak użyjemy tych trików przeciwko wrogom, musimy najpierw wyeliminować kilku konwencjonalnymi metodami, by naładować DART6 adrenaliną wyzwoloną przez walkę. Ograniczony czasowo został też tryb DART Vision, który pełni rolę znanego z wielu gier „bullet-time”.

Syndicate może pochwalić się co najmniej jedną gwiazdą w obsadzie. Znana z ról w Sin City czy Grindhouse aktorka Rosario Dawson, użycza głosu (i twarzy!) Lily Drawl – jednej z głównych postaci niezależnych. Michael Wincott, którego możemy pamiętać z roli w Kruku lub w Alien Resurrection, wciela się w agenta Merita, partnera Kilo. Najlepszą kreację stworzył jednak szekspirowski aktor starszej daty – Brian Cox, który wystąpił w roli Jacka Denhama, prezesa EuroCorp.

Chip pozwala nam również na interakcję z otoczeniem. Nawiążemy dzięki niemu połączenie z wieżyczkami strzelniczymi, przejmiemy kontrolę nad latającym dronem, rozbroimy rzucony w nas granat, przekierujemy zasilanie windy lub platformy, torując sobie drogę, lub wysuniemy ze ściany przydatną osłonę. W ten sam sposób włamiemy się również do systemu pancerza niektórych przeciwników, który całkowicie chroni przed naszym ogniem. Dopiero po zhackowaniu staną się wrażliwi na atak. Syndicate wymaga od gracza dużej podzielności uwagi i umiejętności wykonywania kilku czynności na raz. Sytuacje w których jednocześnie biegniemy od osłony do osłony, prowadzimy ostrzał i hackujemy przeciwnika, zdarzają się nagminnie. Na szczęście sterowanie rozwiązano w wygodny sposób, który nie komplikuje dodatkowo takich – wystarczająco już trudnych – działań.

Dr Lily Drawl, agent Merit i prezes Jack Denham – główne twarze EuroCorp
Opancerzonego przeciwnika należy „obrać” warstwa po warstwie

Na osobną wzmiankę zasługują starcia z bossami. To prawdziwy majstersztyk! Etapów rozgrywki, które zmuszą nas do konfrontacji z tymi wyjątkowo wymagającymi oponentami, jest w grze pięć. Każdy różni się od pozostałych i zmusza do wypracowania sobie przemyślanej strategii. Frontalny atak jest wykluczony – skończy się niechybną śmiercią bohatera. Więcej czasu spędzimy w obronie niż w ofensywie, a znalezienie skutecznej metody walki może nie udać się za pierwszym podejściem. Trzeba nastawić się na kilka powtórzeń, nim dojdziemy do wprawy wystarczającej by zapewnić sobie wygraną. Przy ostatnim bossie należy liczyć się z możliwością, że czeka nas kilkanaście nieudanych prób, nim odniesiemy zwycięstwo. Za to jego smak będzie wyjątkowo satysfakcjonujący!

Atak na terytorium wrogiego syndykatu – bez drużyny ani rusz!

Praca zespołowa

Tryb kooperacji w Syndicate to niemal druga, równoprawna gra. Kampanię dla jednego gracza można wręcz śmiało potraktować jako długi, efektowny samouczek. To w trybie wieloosobowym ta produkcja naprawdę rozwija skrzydła. Tu najmocniej czuje się też „ducha” klasycznej produkcji Bullfroga. Zamiast fabuły pełnej moralnych dwuznaczności mamy to, co pierwowzorze lubiliśmy najbardziej: czwórkę agentów przebijających się pod osłoną ognia przez terytorium konkurencyjnego syndykatu. Dostajemy do dyspozycji 9 map stworzonych na podstawie misji z oryginalnego Syndicate. Pomiędzy nimi zarządzamy własną korporacją, prowadząc badania technologiczne, dzięki którym rozwijamy uzbrojenie i oprogramowanie chipów. Mamy dostęp do szeregu statystyk – w tym, do tablicy wyników, porównującej osiągnięcia naszej „firmy” z postępami konkurencji. Mamy też mapę świata – bliźniaczo podobną do tej z oryginału – i możliwość podglądu terenu, na którym rozgrywać się będzie kolejna misja.

Mapy kooperacyjne stanowią nie mniejsze wyzwanie, niż zadania z trybu dla jednego gracza. Wrogowie są jeszcze liczniejsi, częściej noszą pancerze i są przygotowani do obrony swojego terytorium. Odłączenie się od zespołu i samotna szarża na rywala jest fatalnym pomysłem, który w większości wypadków zakończy się szybkim zgonem naszej postaci. Zgodnie z nazwą, kooperacja wymaga współpracy drużynowej – najlepiej z podziałem na role atakujących, obrońców i wsparcia. Należy też wyrobić sobie nawyk leczenia kolegów i używania aplikacji DART6, które podnoszą wydajność całego oddziału.

DART Vision przydaje się w ocenie sytuacji

Nasza postać zdobywa doświadczenie i awansuje na kolejne poziomy, wraz z każdym odblokowując nowe możliwości DART6 i uzyskując dostęp do coraz lepszego uzbrojenia. Z czasem może stać się na tyle silna, by próbować samodzielnego szturmu na którąś z map, bo gra daje i taką możliwość. Praktyka uczy jednak, że zgodnie z duchem starego Syndicate, w akcji najlepiej sprawdza się czteroosobowy spec-oddział. Krótko podsumowując, za dobrze wyważony, wciągający i sprawnie zrealizowany tryb kooperacji Starbreeze należą się brawa.

Werdykt

W produkcji Starbreeze trafiły się niestety pewne niedoróbki, błędy i nietrafione rozwiązania. Twórcom można darować jeszcze niską rozdzielczość tekstur – jeśli nie przyglądać im się zbyt uważnie, robią mimo wszystko dobre wrażenie. Przemilczeć można też małe zróżnicowanie modeli postaci, co szczególnie rzuca się w oczy w tłumie cywilów. Trudno jednak odpuścić zdarzające się w grafice przekłamania i błędy w samej rozgrywce. Bywa, że gra pomiędzy checkpointami przestawia naszą postać. Pół biedy, gdy taki skok przemieści nas kawałek do przodu. Gorzej, jeśli cofnie nas za zamknięte drzwi i uniemożliwi dalszą grę, zmuszając do restartu etapu. Syndicate udało się też kilkakrotnie zawiesić mojego Xboksa – a nie zdarza się to często.

Wszystko to jednak drobne mankamenty, w niewielki sposób wpływające na odbiór Syndicate jako całości. Dlaczego więc – mimo wszystkich swoich zalet – gra nie uzyskała wyższej noty? Złożyły się na to dwie rzeczy. Po pierwsze - przesadzone efekty świetlne, największa bolączka graficzna tego tytułu. Gra co chwila oślepia nas ostrymi rozbłyskami albo przyprawia o ból głowy specyficznym efektem rozmycia. Niby to element stylistyki tej produkcji, w założeniu potęgujący futurystyczny nastrój, ale w praktyce bardziej irytuje i męczy niż cieszy. Po drugie zaś – brak głębi. Cyberpunkowe wizje bywają często komentarzem do otaczającej nas rzeczywistości, wyrazem obawy, jaką ich twórcy żywią przed tym, co niesie przyszłość. Pokazanie tego, jak może ona wyglądać to pole do popisu dla dewelopera gry. Wykorzystano je znakomicie w Deus Ex: Bunt ludzkości tworząc naprawdę fascynującą, wielowymiarową opowieść. W Syndicate zabrakło wielkości, obraz przedstawionego świata jest trochę zbyt płaski, historia trochę zbyt krótka, uproszczona i pozostawiająca niedosyt.

Momenty, w których gra cieszy wizualnym rozmachem zdarzają się, ale niezbyt często

Mimo pewnych błędów i niedostatków, Syndicate to bardzo solidna produkcja, która zadowoli graczy lubiących wyzwania. Jest wymagająca, momentami aż do przesady – ginie się częściej niż w większości współczesnych strzelanin i to mimo odnawiającego się zdrowia. Jednak dzięki świetnie wykonanemu modelowi walki, nawet dziesiąte podejście do wyjątkowo trudnego fragmentu, będzie nam sprawiać przyjemność. Fanów pierwowzoru ucieszą liczne nawiązania i cytaty z gry Bullfroga oraz możliwość zarządzania własnym syndykatem i jego personalizacja (wybór nazwy i stworzenie logo). Cyberpunkową przyszłość w wydaniu Syndicate warto odwiedzić – wprawdzie nie dla głębokiej refleksji, ale na pewno dla wyśmienitej akcji.

Syndykat, czyli jatka rodem z F.E.A.R. - recenzja gry Syndicate
Syndykat, czyli jatka rodem z F.E.A.R. - recenzja gry Syndicate

Recenzja gry

Syndicate w wydaniu Starbreeze Studios to przyzwoita strzelanina ze znakomitą mechaniką walki i zapadającymi w pamięć sekwencjami starć z bossami. Klimat klasycznej gry Bullfroga z 1993. roku jest w niej obecny – ale głównie w trybie kooperacji.

Recenzja gry Alone in the Dark - tu straszy klimat, nie jumpscare'y
Recenzja gry Alone in the Dark - tu straszy klimat, nie jumpscare'y

Recenzja gry

Alone in the Dark to powrót nieco zapomnianej dziś marki, która 32 lata temu położyła fundamenty pod serie Resident Evil, Silent Hill i cały gatunek survival horrorów. I jest to powrót całkiem udany, przywołujący ducha oryginału we współczesnej formie.

Recenzja gry Outcast: A New Beginning. Dobrze zagrać w grę z otwartym światem bez zbędnych aktywności
Recenzja gry Outcast: A New Beginning. Dobrze zagrać w grę z otwartym światem bez zbędnych aktywności

Recenzja gry

Outcast: A New Beginning jest produkcją „bezpieczną”. Nie jest wybitny, ale też nie ma w nim nic, co by mnie odpychało. Problemy techniczne rzucają się jednak w oczy, a największą wadą tej gry okazuje się wysoka cena.