
Lies of P: Overture Recenzja gry
Recenzja Lies of P: Overture. Dodatek, który nie wyciągnął wniosków z błędów podstawki
Dodatek do Lies of P został ujawniony podczas SGF 2025 i od razu oddany w ręce graczy. Round8 Studio oferuje nam więcej soulslike’a o Pinokiu, ale zdało się zapomnieć, że skądinąd znakomita "podstawka" miała wady, które wypadałoby poprawić.
Recenzja powstała na bazie wersji PC.
Dodatek do Lies of P miał być czymś więcej niż tylko wprowadzeniem poziomów trudności. Miał rozszerzyć świat gry, pogłębić systemy i pokazać, że Round8 Studio potrafi zbudować coś trwalszego niż jednorazowy sukces. Niestety, mimo kilku naprawdę mocnych punktów Overture pokazuje, że twórcy soulslike’a o Pinokiu nie wyciągnęli wniosków z „podstawki” i zamiast naprawić pewne błędy, sprawili, że stały się one jeszcze bardziej widoczne.
Złe tempo
Trzeba jednak przyznać, że pierwsze wrażenie po odpaleniu dodatku jest pozytywne. Trafiamy do dawnego miasta Krat – do pełnego groteskowych stworów zoo i mrocznego parku rozrywki. Te dwie startowe lokacje wprowadzają świeży klimat i wizualne urozmaicenie względem tego, czego mogliśmy doświadczyć w „podstawce”. To naprawdę świetny start – tajemniczy, niepokojący i jednocześnie pełen charakteru. Problem jednak w tym, że ten dobry początek szybko się kończy.
Niedługo potem gra rzuca nas w ciąg powtarzalnych i nijakich lokacji – kopalnie, lodowce, ciasne przejścia, liniowe korytarze. Estetycznie jest monotonnie, szaro i buro, a strukturalnie – jeszcze gorzej. Eksploracja nie sprawia żadnej satysfakcji, bo poziomy te pozbawione są ciekawych miejsc czy odrobiny przestrzennej finezji. To po prostu korytarze z mobami – a te od pewnego momentu wyglądają i zachowują się niemal identycznie, zaś ich głównym zadaniem staje się irytowanie nas swoją obecnością.
Ten stan rzeczy pogarsza tempo i sztuczne podbijanie wyzwania. Nowe obszary często stawiają gracza w nienaturalnie trudnych sytuacjach – mamy na przykład most, gdzie z jednej strony atakuje nas duży przeciwnik z osłonami, a zza naszych pleców wyskakują eksplodujące bomby. Coś takiego za pierwszym razem musi się skończyć śmiercią, zwłaszcza że na normalnym poziomie trudności (o czym później) giniemy tutaj od dosłownie dwóch uderzeń. I niestety jest tego więcej – przeciwnicy wyskakujący zza rogu czy spychający nas ze skarp potrafią uprzykrzyć życie i niepotrzebnie sfrustrować. A najgorsze jest to, że z tym samym problemem – jednak w nieco mniejszym stopniu – mierzyła się podstawowa wersja gry, co oznacza, że twórcy nie wyciągnęli z tego żadnych wniosków, tylko po prostu powtórzyli stare błędy.
To irytuje, bo nie jest to wyzwanie oparte na systemie walki – to wkurzająca łamigłówka, jak nie zginąć przez niesprawiedliwe ustawienie przeciwników. Co więcej, jak wspomniałem, siła obrażeń zadawanych przez zwykłe moby została tu absolutnie przegięta, bo na starcie dodatku umiera się od dosłownie dwóch ciosów – a warto zaznaczyć, że nie jest to początek gry, gdyż DLC zaczyna się przecież w 9 rozdziale, więc nasza postać jest już całkiem wzmocniona. Bywały zatem momenty, kiedy decydowałem się przebiegać całe sekcje na najniższym poziomie trudności, byle tylko dotrzeć do bossa i nie tracić czasu na frustrujące starcia, które na dodatek odbywały się w strasznie monotonnych lokacjach.
Granie na NG+
Z tego, co udało mi się dowiedzieć i zrozumieć z własnej rozgrywki, gameplay na jakimkolwiek poziomie „nowej gry+” jest mocno niezbalansowany. Jeszcze bardziej problematyczne robi się poruszanie po jakiejkolwiek lokacji, bo jeden błąd zazwyczaj kończy się śmiercią. Deweloperzy mają dopiero wprowadzić konieczne poprawki, więc zdecydowanie zachęcam do grania w dodatek na zapisie z pierwszego przejścia gry.
Bossowie na ratunek
Na szczęście Overture przypomina w kluczowych momentach, dlaczego Lies of P w ogóle zdobyło uznanie graczy, i są to te chwile, w których mierzymy się z bossami. Już „podstawka” pokazała, że to właśnie bossfighty stanowią najmocniejszy element tej produkcji: przemyślane, intensywne, czytelne mechanicznie i jednocześnie pełne charakteru. Dodatek idzie tą samą drogą i choć głównych bossów nie ma tu wielu, każdy z nich jest zapamiętywalny.
To właśnie potyczki z nimi trzymały mnie przy grze, kiedy kolejne lokacje nie oferowały nic oprócz frustracji i monotonii. Pojedynki są zróżnicowane, świetnie zaprojektowane i mają doskonałe tempo. Szczególnie wyróżnia się walka duo – nie tylko wymagająca, ale też znakomicie zbalansowana i efektowna wizualnie. To starcie, które przypomina, jak dobrze Lies of P potrafi budować dramaturgię i napięcie podczas zmagań z bossami.
Równie dobrze wypadają potężniejsi, bardziej klasyczni bossowie. Choć mogliby zostać sprowadzeni do roli gąbek na obrażenia, w praktyce każdy z nich wyróżnia się designem i sposobem prowadzenia walki tak, że chce się mierzyć z nimi bez uciekania do zmniejszania poziomu trudności czy wzywania wsparcia. Podczas żadnej potyczki nie czułem, aby balans był przegięty; wyzwanie rzucane przez bossów stoi na wręcz idealnym poziomie.
Finałowy „szef” to natomiast jeden z najmocniejszych akcentów całego Lies of P – nie tylko samego dodatku. Świetnie pomyślane fazy, intensywność i rytm oraz satysfakcja po zwycięstwie sprawiają, że przez moment zapomina się o całym rozczarowaniu związanym z designem poziomów. To właśnie dla tych kilku walk warto przebić się przez lodowe pustkowia i nudne korytarze. Gdyby cały dodatek był na tym poziomie – mówilibyśmy o bardzo solidnym rozszerzeniu, mogącym równać się z najlepszymi DLC autorstwa FromSoftware.
Nowe bronie?
Wśród nowości w Overture znajdziemy też kilka nowych broni – i choć nie są one główną atrakcją dodatku, warto ich obecność docenić. Szczególnie że wprowadzają pewne świeże pomysły do repertuaru gracza. Największym zaskoczeniem okazuje się łuk – broń, której wcześniej w grze nie było i która oferuje zupełnie inny styl walki.
Pozostałe również są przemyślane i ciekawe wizualnie, choć nie wszystkie wywracają rozgrywkę do góry nogami. Dla fanów eksperymentowania z nowymi kombinacjami ostrzy i rękojeści to na pewno miły dodatek, choć nie można powiedzieć, by był to fundament tego DLC. To raczej bonus – coś, co nie zmienia odbioru całości, ale może go odrobinę uprzyjemnić.
Lore ratuje klimat
Jednym z najbardziej pozytywnych zaskoczeń w Overture jest też sposób, w jaki rozwijany jest tu lore. Twórcy nie idą na skróty ani nie próbują taniego fanserwisu – zamiast tego dostajemy rozszerzenie świata, które jest spójne z klimatem „podstawki”, a przy tym potrafi zaintrygować nowymi motywami. Dla graczy, którzy lubią szukać kontekstów, interpretować i składać historię z fragmentów, to zdecydowanie najmocniejszy element dodatku.
Nowe informacje podawane są przede wszystkim poprzez notatki, stare zdjęcia, krótkie zapisy audio oraz opisy przedmiotów – właśnie tak, jak przystało na grę inspirowaną Soulsami. Nie wszystko dostajemy na tacy. Wręcz przeciwnie – wiele tropów trzeba wyłowić samodzielnie i zinterpretować we własnym zakresie. To podejście, które nagradza uważność i buduje znacznie głębszą immersję niż jakakolwiek ekspozycja fabularna działająca wprost. A co najważniejsze – gracz nie czuje się tym zbytnio przytłoczony, bo nowe smaczki podawane są w naprawdę różnorodnej formie i trudno tutaj o przesyt.
Najciekawsze jest jednak to, że lore faktycznie działa lepiej niż otoczenie. O ile same lokacje bywają monotonne i pozbawione tożsamości, o tyle notatki i odnajdywane ślady przeszłości – sugestywne zdjęcia, roztrzaskane eksponaty, zniszczone elementy dekoracji – wciągają w klimat i opowiadają o wydarzeniach, które dodają temu światu drugie dno. To właśnie one sprawiają, że chce się czasem zatrzymać, rozejrzeć i poszukać ukrytych znaczeń – nawet jeśli sama eksploracja nie oferuje wiele pod względem mechaniki. W efekcie dodatek, który projektowo chwilami kuleje, potrafi obronić się klimatem – i to głównie dzięki subtelnej, ale znaczącej narracji.
Poziomy trudności
Jedną z największych nowości wprowadzonych wraz z Overture jest również system poziomów trudności – coś, czego w „podstawce” Lies of P nie było w ogóle. To zmiana, która znacznie wpływa na sposób, w jaki odbieramy grę. Przede wszystkim dlatego, że różnice między trybami sprowadzają się głównie do skalowania obrażeń. Na niższych poziomach po prostu nie ginie się tak łatwo – co pozwala przebrnąć przez niektóre fragmenty bez zbędnego powtarzania i frustracji.
Paradoksalnie, same walki z bossami – nawet na niższym poziomie trudności – nadal potrafią stanowić wyzwanie. Ich mechaniki, tempo i złożoność pozostają nienaruszone, dzięki czemu wciąż zapewniają satysfakcję z pokonania przeciwnika, nawet jeśli gra wybacza więcej błędów. Problem pojawia się gdzie indziej – między bieganiem od bossa do bossa.
To właśnie na poziomie normalnym najbardziej odczuwalne stają się wszystkie niedogodności związane z projektem lokacji: ganki, ciasne przejścia, źle ustawieni przeciwnicy. Na najwyższym poziomie trudności wiele z tych sytuacji kończy się po prostu błyskawiczną śmiercią, bez szansy na reakcję. To nie jest większe wyzwanie, tylko karanie wynikające nie z głębi systemu, lecz z chaotycznego designu.
W praktyce doprowadziło to do osobliwego paradoksu. W kilku momentach świadomie zmieniałem poziom trudności na najniższy, żeby po prostu dotrzeć do bossa – bo nie czułem realnego wyzwania, tylko niepotrzebną frustrację. I choć doceniam wprowadzenie tej opcji jako formy dostępności, mam wątpliwości, czy gra została odpowiednio zbalansowana z myślą o istnieniu różnych trybów. „Podstawka”, mimo że miała bardzo podobny problem z designem lokacji i podkręcaniem stopnia trudności, nie była jednak aż tak frustrująca, jak momentami jest Overture.
Niestety, wrażenie jest takie, że poziomy trudności nie rozwiązują problemów dodatku – one tylko pozwalają je tymczasowo obejść. W idealnym scenariuszu nie potrzebowałbym łatwego trybu, żeby uniknąć złego level designu. Ale w tym dodatku czasem po prostu warto oszczędzić sobie frustracji.
Dystrybucja
Trudno nie wspomnieć o jeszcze jednej kwestii, która znacznie wpłynęła na odbiór Overture – sposobie dystrybucji i cenie. Lies of P w 2023 roku było dostępne w ramach Game Passa, toteż zagrała w nie ogromna liczba graczy. Problem w tym, że gra już dawno z tej usługi zniknęła. W efekcie dziś, jeśli ktoś chce sprawdzić dodatek, musi najpierw kupić podstawową wersję tego tytułu. I tutaj robi się mniej przyjemnie. Za zestaw „podstawka” plus dodatek trzeba zapłacić ponad 400 złotych. To cena, która skutecznie odstraszyła wielu, zwłaszcza że Overture pojawiło się dosłownie z dnia na dzień, bez wcześniejszej kampanii promocyjnej czy przygotowania odbiorców. Dla wielu potencjalnych graczy to już zbyt duży i niespodziewany koszt, by wracać do tej gry akurat teraz.
Zabrakło tu chociażby minimalnej strategii, nawet możliwości zakupu samego dodatku w rozsądnej cenie przez tych, którzy mieli okazję zagrać w Lies of P w Game Passie. A szkoda, bo niezależnie od jakości dodatku takie podejście ogranicza jego zasięg. I zamiast spowodować napływ graczy, stworzyło barierę – finansową i wizerunkową.
To „tylko” więcej tego samego
- świetne walki z głównymi bossami;
- dużo dodatkowego i sensownego lore’u;
- ciekawie zrealizowany początek gry.
- monotonny design połowy nowych lokacji;
- wprowadzone poziomy trudności tylko uwidaczniają problematyczny balans gry, zwłaszcza na NG+;
- sztuczne i irytujące podbijanie wyzwania podczas eksploracji.
Overture to w gruncie rzeczy więcej tego samego. Zarówno pod względem struktury, jak i jakości posiada wszystkie zalety Lies of P, ale też powiela jego wady. Dla niektórych to dobra wiadomość. Sam fakt, że dostajemy nowe lokacje, bossów i lore w dobrze znanym stylu, może być wystarczającym argumentem, by sięgnąć po rozszerzenie.
Problem w tym, że o ile FromSoftware wielokrotnie pokazywało, jak robić dodatki będące szczytową formą designu – dopracowane, wyraziste, pełne zapadających w pamięć miejsc, przeciwników i broni – tak Overture nie aspiruje nawet do tego poziomu. Tu chwalić można właściwie tylko bossów i lore, choć ten ostatni nie jest przecież dla każdego aż tak istotny. Lokacje to powtarzanie najnudniejszych motywów, design przeciwników jest wtórny, a pacing – szarpany i pełen nieprzemyślanych momentów. To rozszerzenie nie rozbudowuje znacząco formuły, nie redefiniuje jej, nie eksperymentuje. Jest bardziej jak dodatkowy rozdział tego samego podręcznika, tylko mniej inspirujący. Nie ma w tym nic złego, jeśli ktoś po prostu chce „więcej Lies of P”, ale jeśli oczekujecie od dodatku skoku jakościowego albo śmiałej wizji, tutaj tego, niestety, nie znajdziecie.