Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Recenzja gry 17 listopada 2010, 10:26

autor: Katarzyna Michałowska

Black Mirror II - recenzja gry

Po kilku latach przerwy powracamy do Black Mirror, by jeszcze raz zmierzyć się z klątwą rodu Gordonów. Czy sequel tej przygodówki jest równie udany jak pierwowzór?

Recenzja powstała na bazie wersji PC.

Wydane w 2003 roku The Black Mirror, prezentujące losy zmagającego się z rodzinną klątwą Samuela Gordona, zostało przyjęte przez miłośników przygodówek z dużym entuzjazmem. Fabuła była nietuzinkowa, finał raczej zaskakujący, bohaterowie wiarygodni, a całość wciągająca i wywołująca dreszczyk emocji. W zamyśle autorów – firmy Future Games – miała być to historia kompletna, na warsztacie mieli już bowiem kolejną niezłą grę (Nibiru) i nie planowali kontynuacji – tym bardziej, że opowieść o starym angielskim rodzie kończyła się w dość jednoznaczny sposób. A jednak po kilku latach zupełnie inne studio – Cranberry Productions – postanowiło stworzyć Black Mirror II. Oprócz oczywistej radości z powrotu cenionej marki wśród fanów pojawiło się też sporo sceptycznych głosów. Co tu jeszcze wymyślać, skoro wszystko zostało już powiedziane? To jakiś żart czy chęć podpięcia się pod wzbudzający nostalgię tytuł? I przede wszystkim – co z tych zamiarów wyjdzie?

Polscy gracze dość długo musieli czekać, by móc przekonać się o tym we własnym języku, ponieważ rodzima wersja Black Mirror II ukazała się dopiero po ponad roku od pojawienia się gry Zachodzie. Ale bez najmniejszego wahania zapewniam wszystkich, którzy jeszcze nie sięgnęli po tę świetną produkcję – warto dać jej szansę. Nowi autorzy wykorzystali każdy możliwy punkt zaczepienia i nie do końca jasny wątek, żeby powiązać drugą opowieść z pierwszą i nie pozostawić miejsca na jakiekolwiek wątpliwości, czy rzeczywiście otrzymaliśmy prawdziwy sequel i czy obie historie się łączą. Choć początkowo nic na to nie wskazuje...

A tak niewinnie się zaczyna...

Oto po 12 latach od pamiętnych wydarzeń spotykamy młodego, przystojnego i sympatycznego Darrena Michaelsa, którego nazwisko nic nam nie mówi, w amerykańskiej (gdzie żeś, ach gdzie, posępny angielski krajobrazie?) mieścinie Biddeford, której nazwa mówi nam jeszcze mniej. Darren jest studentem fizyki, aktualnie na wakacjach u mamusi, podczas których dorabia sobie w zakładzie fotograficznym niejakiego Fullera – chama, gbura, prostaka, wyzyskiwacza i krętacza. Plus parę innych określeń, które dobitnie obrazują charakter wrednego pracodawcy. Słowem – letnia przerwa zapowiada się fatalnie, ale nasz bohater szybciutko przekonuje się, że nuda i użeranie się z upierdliwym szefem to betka w obliczu następnych zajść – nagłej choroby matki, zaskakująco brutalnego, jak na uroczy nadmorski kurort, morderstwa i aresztowania turystki, która bardzo wpadła mu w oko. A to dopiero początek...

Świetnie zawiązana intryga prowadzi nas bowiem w końcu do znajomych okolic. Do Willow Creek, które niewiele się zmieniło, choć ma nowego (a i tak znanego z „jedynki”) właściciela pubu i muzeum w miejscu dawnego lombardu Murraya. Do Ashburry, w którym nie ma już sanatorium, tylko bardzo przyzwoity hotel (szokujący kontrast wobec poprzedniej obskurności tego budynku). Do posiadłości Gordonów w Walii, która niszczeje opuszczona, choć oprócz zamku nadal stoją tu pozostałości pracowni Richarda i rodzinna krypta. Również do pamiętnej latarni morskiej i wreszcie do Black Mirror, gdzie wszystko wygląda niemal tak samo, aczkolwiek teraz na piętrze urzęduje Bates, pojawiła się jedna nowa minilokacja (łazienka), a wejście do nieczynnego skrzydła znajduje się na parterze.

Jak napomknęłam, twórcy bardzo starannie odrobili zadanie domowe i każdy fan pierwszej części od razu rozpozna wszystkie te miejsca, mimo pewnych zmian związanych z upływem czasu czy innych ujęć kamery. Warto też zaznaczyć, że w drugiej odsłonie odwiedzamy także ruiny legendarnej Akademii, która w „jedynce” jest jedynie wspomniana w starej kronice.

Oprócz możliwości przebywania w starych-nowych otoczeniach i powiązania dawnych i aktualnych wydarzeń i postaci autorzy umieścili w grze masę drobnych smaczków nawiązujących do wcześniejszej odsłony serii. Tradycyjnie głównego bohatera dręczą senne koszmary (i insze zwidy), rozpoczynające kolejne rozdziały, których jest dokładnie sześć, tak jak poprzednio, a ich czołówki utrzymane są w podobnej stylistce co w „jedynce”. Menu – raaaju, ile się go naszukałam, grając w pierwowzór – nadal jest sprytnie ukryte w prawym górnym rogu ekranu, choć teraz można przywołać je także klawiszem Esc. Tematy rozmów widnieją w formie obrazków na pasku ekwipunku, a kursor przypomina ten z The Black Mirror (można go zresztą zmienić w opcjach na identyczny) i zabarwia się na czerwono po najechaniu na aktywny obiekt. Bohater nadal nie biega, co jest akurat minusem, ale przynajmniej ma wersję kroku nieco szybszego niż „podstawowy”. Badane przedmioty, tak jak przedtem, opatrzone są dziesiątkami komentarzy – czasem to irytuje, ale generalnie wypowiedzi Darrena są zabawne, sarkastyczne i prezentują jego opinie na różne tematy, co sporo mówi o nim samym. Pomiędzy lokacjami poruszamy się przy pomocy mapek-pocztówek, „amerykańska” jest urocza i kolorowa, „angielska” bardzo przypomina tę z pierwszej części.

Willow Creek do rozpoznania na pierwszy rzut oka.

Oczywiście nie brak też nowości, jak ukryte pod spacją aktywne punkty, fajne zbliżenia na zabierany przedmiot, który wpada nam do inwentarza, czy coś w rodzaju wyskakujących na ekranie fiszek, objaśniających różne tajniki interfejsu, np. to, że zawartość ekwipunku można przewijać rolką myszki. W grze funkcjonuje też dziennik bohatera, zawierający nie tylko jego wynurzenia, ale i zadania, przed jakimi stajemy, co jest sporą pomocą w odnajdywaniu się w zawiłościach fabuły. Kapitalnym pomysłem jest wykorzystanie pasji Darrena, jaką jest fotografowanie, do odnajdywania sekretów. Robiąc aparatem bohatera zdjęcia niektórym obiektom, odblokowujemy w specjalnej zakładce w menu szkice i artworki, filmiki oraz minigry, a także zabawny tryb wielkich głów.

Rozpoczynając przygodę, wybieramy poziom trudności: „łatwy” albo „zwyczajny”. W tym pierwszym pod zadaniami w notatniku Darrena pojawiają się ukryte podpowiedzi, z których możemy skorzystać bądź nie, a niektóre łamigłówki daje się pominąć (co też jest opcjonalne), jeśli sprawiają nam za duży problem. Uśmiech na twarzy wywołują wypowiedzi Darrena na temat zdobyczy techniki z tamtych lat, czyli pierwszych komórek czy dyskietek. Fakt, że cała historia dzieje się w roku 1993 uwiarygodniają też padające w komentarzach nazwy zespołów czy filmów.

Tytuł kontynuuje tradycję serii, jeśli chodzi o skomplikowanie intrygi, zaskakujące zwroty akcji – powiedziałabym nawet, że w „dwójce” tych zaskoczeń jest więcej – oraz świetne zagadki. Jest tu masa przeróżnych planszówek, typu przesuwanki, układanki, puzzle, mechanizmy, zamki pokonywane wytrychem (świetne!), a nawet zagwozdka dźwiękowa. Poza tym tradycyjnie wykonujemy mnóstwo zadań związanych z otoczeniem i kursowaniem między drugoplanowymi postaciami, od tak prozaicznych jak odbiór paczki w lokalnym sklepiku (co okazuje się nie takie proste, bo ekspedientka nie chce przerwać plotek z koleżanką), po zważenie zwłok razem z wózkiem szpitalnym czy wywoływanie zdjęć lub błąkanie się w labiryncie podziemnych tuneli. Fajne jest to, że wiele rozwiązań, które stosuje Darren, ma wytłumaczenie w fakcie, że jest on studentem fizyki i posiada wiedzę, niezbędną, by np. spowodować mały wybuch czy zbudować trójnóg. Przez cały naprawdę długi (!) czas gry non stop mamy coś do roboty, kolejne problemy pojawiają się jeden za drugim i nie ma mowy o nudzie czy snuciu się bez celu, bo chwilowo brak nam zajęcia. W tej grze dzieje się aż nadto.

Oczywiście nie obyło się bez wpadek, głównie w warstwie językowej, choć nie tylko. Zdarza się bowiem parę razy, zwłaszcza w kilku początkowych rozmowach z Angeliną, że głos dziewczyny momentami słychać dziwnie słabo. Mało widoczne są też białe napisy na jasnych tłach. Jednak jeśli już koniecznie mam się do czegoś przyczepić, to do spolszczenia gry, choć od razu zaznaczam, nie jest ono złe. Przeciwnie – fajnie czyta się i dialogi, i komentarze, sporo tu dobrze oddanego humoru, nieobecnego raczej w pierwowzorze, niemniej parę kwiatków znalazłam. Przede wszystkim do odczytywanych po angielsku dokumentów brak napisów w jakimkolwiek języku (nawet obcym). Ktoś powie, że przecież owe listy czy notatki są opracowane po polsku – owszem, ale drobnymi odręcznymi bazgrołami. Jeśli nie zna się dobrze angielskiego, to nie zrozumie się słyszanej treści, a wówczas skazani jesteśmy na zrobienie fotki tekstowi i sylabizowanie owych kulfoników w powiększeniu, a i tak nie wszystko uda się odszyfrować.

Poza tym po raz kolejny upewniłam się, że osoby przekładające grę z języka oryginału mają z nią raczej znikomy kontakt. Jak bowiem inaczej wytłumaczyć, że na ekranie widzimy garnek, a dowiadujemy się, że jest on patelnią, studnia – fontanną, a gumiaki, które oglądamy stojące w kącie, są brudne, ale gdy tylko wylądują w ekwipunku, okazują się czyste. Są to w sumie drobiazgi, choć psujące niemal perfekcyjny obraz całości. Ale błędna podpowiedź do zagadki, co wyłapałam dwukrotnie, ma już pewne znaczenie. Trudno powiedzieć, ile z tych potknięć otrzymaliśmy z całym dobrodziejstwem gry, a ile jest efektem lokalizacji, jednak nie sposób ich nie zauważyć. Perełką jest koło drabiniastego wozu wiszące na ścianie stodoły, które informuje nas, że jest kołem samochodowym. Fakt, akcja gry toczy się 20 lat temu, ale i tak mam wrażenie, że nie widywało się wtedy na ulicach samochodów z takimi kołami. No, chyba że w Anglii...

Black Mirror w całej posępnej i dostojnej okazałości...

Absolutnym plusem Black Mirror II jest natomiast przepiękna grafika, która spodobała mi się niesamowicie i to od pierwszego kontaktu z tą produkcją. O ile w pierwowzorze tła były niebrzydkie, to kanciaste i pokraczne postacie chodziły nienaturalne i sztywno, wytyczonymi ścieżkami, robiąc przez to niekiedy dziwaczne zwody i zwroty na ekranie. W „dwójce” ludzie przypominają ludzi, poruszają się swobodnie, kobiety jak kobiety, mężczyźni jak mężczyźni. Darren wykonuje szereg różnych gestów i wygibasów, typu wchodzenie na obiekty, przeskakiwanie, zeskakiwanie, kucanie (pamiętacie śmieszne wypinanie tylnej części przez Samuela, gdy podnosił coś z podłogi?), przeciskanie się przez wąskie otwory i wszystko to wygląda bardzo normalnie. Oczywiście do ideału niekiedy trochę brakuje, ale i tak wstyd narzekać.

Cieszymy oczy radosnym i kolorowym amerykańskim miasteczkiem w słońcu, by zaraz potem moknąć w deszczowym i pochmurnym Biddeford, co od razu zmienia atmosferę tego miejsca. Po niebie suną obłoki, kołyszą się gałęzie drzew, a ptak siedzący na drucie telegraficznym macha skrzydłami. Gdy zaś trafiamy do bardziej mrocznej Anglii, podziwiamy różne mgły, błyskawice, ulewy i inne efekty oraz bardzo szczegółowe wnętrza, zewnętrza i nostalgiczne krajobrazy. Ech, długo by gadać, najlepiej po prostu zobaczyć to samemu.

Znakomitej grafice nie ustępuje warstwa audio. Melodie rozbrzmiewające w stosownych momentach podkreślają wydarzenia na ekranie i charakter miejsc, przypominając udany soundtrack z poprzedniej części. Słuchając popiskiwania mew w Biddeford, trudno oprzeć się złudzeniu, że rzeczywiście trafiliśmy do nadmorskiego miasteczka i zaraz poczujemy zapach bryzy. W końcowych rozdziałach, kiedy atmosfera robi się coraz bardziej mroczna, muzyka i dźwięki, w tym charakterystyczne szepty z zaświatów, sugestywnie oddziałują na gracza.

A jak z klimatem, który w pierwszej części był mocno niepokojący, momentami wręcz wywołujący ciarki na plecach? Cóż... Nie da się ukryć, że w „dwójce” autorzy odeszli trochę od konwencji horroru i gra przez większość czasu jawi się bardziej jako dobry kryminał niż coś, co ma nas mocno straszyć. Przyczyna leży i w oprawie, która jest jaśniejsza, a w pierwszym rozdziale i niektórych późniejszych lokacjach – wręcz barwna. Całość jest z pewnością mniej ponura i przytłaczająca, również dzięki większej liczbie interakcji z innymi postaciami i dzięki temu, że cały czas stawiane są przez nami kolejne zdania, na których trzeba się skupić. Być może również dlatego, że gra jest po prostu ładniejsza. Znalezienie zwłok w eleganckiej łazience jakoś mniej nas przeraża, niż gdybyśmy odkryli je w obskurnej piwnicy. Jednak od pewnego momentu, kiedy trafiamy do ruin latarni morskiej i Akademii, nastrój gry coraz bardziej zbliża się do tego z „jedynki”, bo i też klątwa coraz wyraźniej daje o sobie znać.

Teraz hotel Murraya, niegdyś sanatorium Roberta Gordona.

Przypomnieniu, że nie gramy w lekką i beztroską produkcję służą też sytuacje stwarzające zagrożenie dla życia Darrena. Tak jak w The Black Mirror, tak i tu, nasze nieostrożne zachowanie czy błędne decyzje kończą się dla głównego bohatera śmiercią, tu pokazaną w postaci dość nieprzyjemnej animacji. Na szczęście tym razem nie musimy wracać do ostatniego zapisu, ponieważ w takich momentach gra robi autosave, dając nam kolejną i kolejną szansę na wykaraskanie się z tarapatów.

Aktorzy użyczający głosu postaciom wywiązali się z tego zadania wybornie, szczególnie Darren jest bardzo ujmującą i zjednującą sobie sympatię gracza osobą. Jego wzburzenie, ironia, niepokój czy złość są prawdziwe, a komentarze czy rozmowy z niejakim Eddiem, weteranem wojennym – powalające. Zresztą i sam Eddie, jak i paru innych bohaterów (Bobby, Fuller, Sally, Bates), wypada bardzo autentycznie i przekonująco.

Mimo że autorstwa zupełnie innego studia niż pierwowzór, mimo że wydana szmat czasu od ukazania się części pierwszej i mimo że dwa początkowe rozdziały spędzamy w zupełnie niezwiązanym z poprzednimi wydarzeniami miejscu, a bohater gry jest Amerykaninem – „dwójka” jest świetną kontynuacją znakomitego The Black Mirror. Podejmuje, rozwija i uzupełnia stare wątki, interesująco wplatając w nie losy nowych postaci. Umożliwia odwiedzenie zapamiętanych z poprzedniej odsłony miejsc i spotkanie z dawnymi bohaterami. Wiele wyjaśnia, ale też ostateczne prowadzi nas do punktu wyjścia, ewidentnie sugerując, że ciąg dalszy nastąpi. A zatem – do ponownego spotkania z rodem Gordonów.

Katarzyna „Kayleigh” Michałowska

PLUSY:

  1. wciągająca i zaskakująca opowieść;
  2. barwni i wiarygodni dawni i nowi bohaterowie;
  3. piękna oprawa graficzna;
  4. świetna oprawa dźwiękowa, naprawdę dobry dubbing;
  5. mnogość kapitalnych i różnorodnych zagadek;
  6. liczne nawiązania do części pierwszej;
  7. atmosfera;
  8. czas trwania gry.

MINUSY:

  1. bohater nie umie biegać;
  2. trafiające się błędy w spolszczeniu;
  3. ileż jeszcze tej klątwy?
Black Mirror II - recenzja gry
Black Mirror II - recenzja gry

Recenzja gry

Po kilku latach przerwy powracamy do Black Mirror, by jeszcze raz zmierzyć się z klątwą rodu Gordonów. Czy sequel tej przygodówki jest równie udany jak pierwowzór?

Recenzja gry Indika - ta gra ma drugie, trzecie i czwarte dno refleksji nad religią i posłuszeństwem
Recenzja gry Indika - ta gra ma drugie, trzecie i czwarte dno refleksji nad religią i posłuszeństwem

Recenzja gry

Indika od rosyjskich twórców ze studia Odd Meter na pierwszy rzut oka wydaje się chaotycznym zlepkiem nieprzystających do siebie elementów. Zapewniam was jednak, że w tym szaleństwie jest metoda.

Recenzja gry The Inquisitor. To nie obroniłoby się nawet w 2005 roku
Recenzja gry The Inquisitor. To nie obroniłoby się nawet w 2005 roku

Recenzja gry

Czy to się mogło udać? Czy mimo wszystkich znaków na niebie i ziemi The Inquisitor na motywach cyklu o Mordimerze Madderdinie Jacka Piekary mógł ostatecznie okazać się porządną grą? Niestety nie mam dobrych wieści.