Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Publicystyka 10 stycznia 2007, 11:30

autor: Marek Czajor

Xyanide Resurrection - przedpremierowy test

Klasycznych kosmicznych strzelanin nie pojawia się dziś zbyt wiele, dlatego każda, nawet umiarkowanie udana gra jest mile widziana. Wiele misji, kupa przeciwników i mnóstwo akcji – oto krótka charakterystyka Xyanide Resurrection.

Grałeś może w Uridium, R-Type, 1943, Zybex albo Silk Worm? Nie? Nie dziwię się, te gry są tak stare, że nikt tyle nie żyje, by je dziś pamiętać. A obiły ci się o uszy tytuły takie jak Swiv, Novastorm, Banshee, Raptor czy też Star Fox? Nie? Eeee, to już plama albo raczej dowód na to, że nie przepadasz za banalnymi, latanymi strzelankami. Trudno uwierzyć, że gatunek ten, niegdyś tak popularny, dziś przeżywa głęboki kryzys. Z rzadka pojawiają się jakieś proste w założeniach pozycje, pozwalające nie kalkulować, nie planować, nie układać strategii walki, ale po prostu sobie postrzelać. Już wkrótce posiadacze PSP dostaną taki tytuł.

Miałem możność pobawić się wersją preview Xyanide Resurrection, gry podobnej w formie do owych stareńkich pozycji, wymienionych przeze mnie powyżej. Fabuła jest prosta jak drut, no ale taka przecież ma być. Wcielasz się w postać porucznika Drake’a, słynnego, acz nieco niesubordynowanego pilota floty Mardaru. Podczas jednej z rutynowych misji eskortuje on na miejsce kaźni skazaną na śmierć wiedźmę Aguirę. Niestety, w pewnym momencie sytuacja wymyka się spod kontroli i potężna czarodziejka uwalnia się z niewoli. Teraz mści się na tych, którzy chcieli ją zgładzić nasyłając na Mardar swoją flotę. Drake ma okazję na rehabilitację...

Xyanide Resurrection to gra naprawdę piękna, tylko dlaczego tego kanionu nie można dosięgnąć?

Twoje zadanie jako Drake’a jest oczywiste – masz zlikwidować wszystko, co pojawi się na twojej drodze. Gra w trybie story mode ma „piramidalną” konstrukcję, tzn. zaczynasz od jednej, jedynej dostępnej misji, a po jej przejściu możesz wybierać pomiędzy dwoma następnymi. Każde kolejne zadanie po zaliczeniu daje dwie możliwości kontynuacji i tak do finału. Dzięki temu ścieżka, którą podążasz może być za każdym razem inna i w związku z tym autorzy przygotowali aż pięć różnych zakończeń gry. To taki sprytny zabieg, by zabawa zbyt szybko się nie znudziła.

Dla pojedynczego gracza dostępne są trzy warianty rozgrywki: wspomniane story mode, quick play oraz score attack. O trybie fabularnym wiele nie mogę napisać, gdyż w testowanej przeze mnie becie ten tryb nie był aktywny (poza filmikami i artworkami). Jego zawartości mogę się jednak domyśleć, gdyż następny, udostępniony tym razem przez autorów tryb – quick play – to nic innego, jak możliwość zabawy w odblokowane misje ze story mode. W quick play’u twoim głównym zadaniem jest dotarcie w jednym kawałku do końca danego etapu i przy okazji wytłuczenie tylu nieprzyjaciół, ilu się da. Score attack natomiast to trochę inna para kaloszy – tutaj twoim celem jest zgromadzenie jak największej liczby punktów, które zdobywasz zbierając różnorakie bonusy punktowe, wylatujące ze zniszczonych jednostek wroga. Dodatkowym rywalem jest powoli, acz nieubłaganie upływający czas.

Zanim wyruszysz w bój, musisz przygotować swój statek. Twoja jednostka posiada cztery wolne sloty, które możesz obsadzić bronią, osłonami lub innymi przydatnymi gadżetami. Z arsenału niezwykle efektywny jest laser, potrafiący spopielić jedną smugą kilku nieprzyjaciół naraz. Jeśli wolisz coś bardziej szybkostrzelnego, polecam działko fuzyjne – dość słabe, ale strzela seriami. Mocną bronią są rakiety samonaprowadzające, a jeszcze potężniejszą kosmiczne miny. Jest tego trochę. Jeśli się już uzbroisz, sensownym uzupełnieniem arsenału jest ochronne pole siłowe i magnes do „ściągania” bonusów wylatujących ze zniszczonych jednostek wroga.

Pojazd nieodpowiednio wyposażony to tylko latająca trumna. Bądź roztropny!

Żaden z akcesoriów do twojej maszyny nie jest za darmo. Aby wyekwipować się w miarę przyzwoicie, musisz dysponować sporą sumką „pieniędzy”. Środkiem płatniczym w grze są powstające w wyniku eksterminacji nieprzyjaciół kryształy xyanide, które musisz skrzętnie zbierać. Przydatnym narzędziem do tego celu jest magnes, w który możesz wyposażyć swoją jednostkę. Jeśli to uczynisz, nie musisz nakierowywać statku na krążące odłamki xyanide – wszystkie są automatycznie przez ciebie przyciągane. Oprócz funkcji pieniądza kryształy spełniają rolę regeneratorów twoich tarcz.

Mechanizm rozgrywki został maksymalnie uproszczony. Widzisz swoją maszynę od tyłu lecąc „w głąb” ekranu. Nie musisz przejmować się prędkością, gdyż nie masz na nią wpływu, jedynie przesuwasz statek wraz z celownikiem po ekranie. Twoja jednostka jest dość ociężała, dlatego używając przycisków L i R możesz zmusić ją do wykonywania szybszych, ciaśniejszych skrętów. Jest to bardzo przydatny manewr, szczególnie w przypadku szybkich, zwinnych, non stop uciekających ci spod celownika przeciwników. Niemniej uważam, że brak możliwości przyspieszania i zwalniania zuboża zabawę i obniża grywalność.

Przeciwników jest bez liku (kilkadziesiąt rodzajów!), a ich liczba i moc zależna jest od poziomu trudności (cztery do wyboru) oraz etapu, który rozgrywasz. Większość z nich to dość słabe stateczki, latające głowy, meteory i kule, na które wystarczy jedna lub dwie salwy z działka lub rakieta. Zdarzają się również mocniejsi rywale, jak np. miotające pociskami plazmowymi dyski, które eksplodują dopiero po „łyknięciu” czterech rakiet. Ale największym wyzwaniem są bossowie, z którymi walka jest długa, żmudna i nierzadko wieloetapowa. Na spotkanie z nimi warto przyoszczędzić trochę min lub coś równie mocnego, bo zwykłym działkiem plazmowym, to sobie możesz…

Malutki nieprzyjaciel to malutki problem. Ale na bossa byle działeczko nie wystarczy.

Czas powiedzieć coś o oprawie audiowizualnej Xyanide Resurrection. Powiem tak: tła są piękne, efekty świetlne doskonałe, modele statków przyzwoite, a animacja płynna i „niechrupiąca”. Przemierzasz w sumie pięć światów, z których każdy wygląda tak, że oczy bolą... dosłownie! Otoczenie jest non stop w ruchu, mgławice przewalają się jedna za drugą, ściany kanionów umykają w zawrotnym tempie, a wystające ze stacji kosmicznych elementy konstrukcyjne zdają się dosięgać burt twojego pojazdu. Jest tylko jeden feler tego wszystkiego: brakuje jakiejkolwiek interaktywności! Nie możesz rozwalić się o żadną przeszkodę, wypalić laserem inicjału ukochanej na mijanej ścianie, utorować sobie rakietą drogi w przepływającej opodal asteroidzie... nic! Lecisz jakby w tunelu podziwiając jedynie piękne krajobrazy. Muzyka towarzysząca ci w grze to takie dość mocne techno, nieźle komponujące się z tym, co się dzieje na ekranie.

Autorzy przewidzieli tryb multiplayer dla dwóch osób. Niestety, z racji testowania wersji przedpremierowej nie miałem możności sprawdzenia swych sił z żywym przeciwnikiem. Wiadomo tylko, że oprócz walki przeciwko sobie, będzie można zagrać w trybie kooperacji. Super!

Xyanide Resurrection ma się ukazać na PSP w lutym. Gra w wersji na konsolę Xbox została przychylnie przyjęta zarówno przez recenzentów (średnio oceny w okolicach 70%), jak i samych fanów. Gdyby sterowanie było mniej uproszczone i otoczenie choćby odrobinę interaktywne, polecałbym tę grę wszystkim, a tak będzie to łakomy kąsek jedynie dla miłośników staroszkolnych, banalnych strzelanin.

Marek „Fulko de Lorche” Czajor

NADZIEJE:

  • wiele rodzajów broni i przeciwników gwarantuje możliwość wyżycia się;
  • tryb fabularny z pięcioma różnymi zakończeniami przedłuży żywotność gry.

OBAWY:

  • zbyt prymitywne sterowanie może spowodować szybkie znudzenie się grą;
  • nieinteraktywność otoczenia zdenerwuje tych, których nie interesuje wyłącznie podziwianie widoków.
Xyanide Resurrection

Xyanide Resurrection