filmomaniak.pl Newsroom Filmy Seriale Obsada Netflix HBO Amazon Disney+ TvFilmy

Filmy i seriale

Filmy i seriale 4 lipca 2025, 16:00

Wraz ze zwycięstwem w Le Mans życie napisało Robertowi Kubicy najlepszy materiał na film (a może i grę)

Kto obserwował kolejne zwycięstwa i porażki Roberta Kubicy, ten musi widzieć, że powoli rodzi się z tego materiał na serial, film lub grę. Zwycięstwo naszego kierowcy w Le Mans 2025 przyniosło zaś świetną puentę tej słodko-gorzkiej odysei.

Jeśli oglądaliście któryś z lepszych filmów wyścigowych ostatnich lat – jak np. Rush lub Le Mans ’66 czy choćby nowy F1 z Bradem Pittem – pewnie myśleliście, że byłoby super, gdyby o Polaku też powstała taka historia. No dobra, przynajmniej ja tak pomyślałem. Nie obraziłbym się też za ścigałkę pokazującą coś bardziej swojskiego niż Tokio, Australia, Brazylia czy kolejne amerykańskie miasta i bezdroża (OK, Draug z kolegami coś szykują).

Owszem, już wcześniej zdarzali się Polacy o naprawdę porządnych osiągnięciach, jak chociażby Martyna Wojciechowska czy Krzysztof Hołowczyc, ale ostatnio bank rozbił Robert Kubica. Zwycięstwem w Le Mans dopisał widowiskowe zwieńczenie drogi, która zasługuje na porządne, dramatyczne widowisko trzymające na krawędzi fotela jak wspomniane dwie hollywoodzkie perełki (Ford v Ferrari – inny tytuł Le Mans ’66 – to jeden z moich ukochanych filmów). Przy odrobinie kreatywności i scenopisarskiego zacięcia dałoby się z kariery Kubicy wycisnąć równie intensywne widowisko jak z pojedynku Jamesa Hunta i Nikiego Laudy. Na ciekawą fabularyzowaną kampanię w ścigałce, która przegoniłaby nas przez kilka kategorii wyścigów i rajdów, też jest tu potencjał.

Robert Kubica: The Movie

Pewnie, że trzeba by użyć trochę hollywoodzkich sztuczek, żeby nie uśpić widza. Pewnie, że trzeba by podkręcić trochę charakter Roberta Kubicy, zdynamizować przebieg wydarzeń, poszukać jakichś konfliktów w biografii sportowca albo i coś dopisać. Pewnie, że potrzebujemy jeszcze paru lat, by nabrać do tych wydarzeń dystansu – wspomniane Rush i Ford v Ferrari to wielkie kino nie tylko dzięki świetnym ujęciom, ładnie przedstawionemu związkowi człowieka z maszyną i udanie zaprezentowanym relacjom między rywalami, ale też zręcznie uchwyconemu tłu społecznemu (FvF kapitalnie pokazuje, jak krępujące są korporacyjne mechanizmy).

Dużo tych „pewnie” – ale generalnie baza w postaci kariery Kubicy jest idealna, ma wszystkie niezbędne elementy wyjściowe. Nasz kierowca przeszedł drogę od zera do bohatera, już jako dzieciak zainwestował mnóstwo czasu w motoryzację. Potem walczył o miejsce w coraz bardziej prestiżowych klasach wyścigów, aż dostał się do F1, gdzie też musiał się przepychać po swoje z ławki rezerwowej. Już to, skąd pochodzi, mogłoby zrobić wrażenie.

My, tu w Polsce, kochamy transport indywidualny i samochody, czy to się komuś podoba, czy nie – ale motoryzację i motorsport mamy zdecydowanie słabiej rozwinięte niż chociażby Niemcy. Brakuje nam producentów samochodów osobowych (owszem, jesteśmy podwykonawcami cudzych brandów, ale rodzime marki poszły w zastosowania przemysłowe, transportowe i rolnicze), a więc i na porządne tory oraz inne obiekty sportowe musieliśmy sporo poczekać – i wciąż przydałoby się ich zdecydowanie więcej.

Wyścig (Rush), reż. Ron Howard, 2013.

Niemcy tymczasem, jak wiele problemów nie trawiłoby obecnie ich przemysłu, dysponują takimi markami jak Audi, BMW, Mercedes, które potrafiły siać popłoch w różnych klasach rajdów i wyścigów. Kurczę, nawet Oplowi zdarzało się wypuścić w latach 70. czy 80. zadziorną maszynkę, która w rękach odpowiedniego kierowcy potrafiła coś zwojować. To znaczyło tyle, że w ojczyźnie Rammsteina i Scorpions kwitła infrastruktura, podlewana kapitałem wielkich producentów – bo im się opłacało.

Już na tym kontraście można budować jakiś dramatyzm, pokazywać aspiracje i trudności wynikające z miejsca narodzin naszego filmowego Roberta. Gość znikąd, z kraju, gdzie za motorsport narodowy latami uznawało się upalanie starego E36 pod Tesco do taktu Manieczek 2000, dołącza do światowej elity i tam zapracowuje na swoje miejsce. Sama kariera Kubicy jest przecież dość dynamiczna. Są wypadki, mniejsze kontuzje, wreszcie spektakularne sukcesy o wyjątkowym znaczeniu – Kubica zaliczył niezłe combo 8 czerwca 2008 roku, gdy odniósł pierwsze zwycięstwo, zarówno w swojej karierze w F1, jak i dla drużyny BMW Sauber.

Le Mans '66 (Ford V Ferrari), reż. James Mangold, 2019.

Potem miał lepsze i gorsze wyścigi oraz sezony, zdarzało mu się iść w ryzykanctwo – po sezonie w Formule 1 brał się za rajdy, które są wspaniałym widowiskiem, ale też niesamowitym fizycznym obciążeniem. Pewnie, bolidy F1 wykręcają piekielne prędkości, a niegdyś bywały tykającymi bombami na kołach – to małe hatchbacki, które zaliczają wywrotki, latają na kilka metrów do góry i przebijają się przez tak niebezpieczne, nieprzewidywalne nawierzchnie, że powstają memy w stylu: „F1 = milion wymagań i obostrzeń”, a rajdy potrzebują do ukończenia żywego kierowcy (opcjonalnie). Kubica się doigrał 6 lutego 2011 podczas rajdu w Andorze, kiedy wjechał w barierkę – żelastwo wbiło się w jego skodę, a kraksa doprowadziła do poważnych złamań prawej ręki i nogi.

Stan krytyczny i bolesna rehabilitacja to tylko połowa tragedii – Kubica miał przecież podpisany na 2012 rok kontrakt z Ferrari, a w F1 to już jak złapać Pana Boga za nogi. To marzenie, które przepadło. Nawet nie wyobrażam sobie, jaki to musiał być cios dla sportowca z takimi ambicjami i talentem. To jak historia Nikiego Laudy, który podczas wyścigu F1 omal nie spłonął żywcem.

Endurance

Myślę, że ten śródtytuł mógłby też sygnować film o polskim kierowcy. Kubica, podobnie jak Lauda, przeszedł długą, bolesną rekonwalescencję, jednak w historii Polaka jest więcej goryczy. Choć robił podchody (startował np. jako zastępstwo, bywał też „zapasowym” kierowcą) – na szczyt F1 i do wymaganej tam sprawności już nie wrócił. Ale kiedy w czyjejś piersi bije V12 na najmocniejszej mieszance, już raczej przy samochodach zostanie. I po latach rozbijania się po różnych wariantach – DTM, rajdy, Formuła E (czyli z wozami na prąd), zawody wytrzymałościowe aka „endurance racing”, wszystko w różnych drużynach i wehikułach – Kubica dopiął swego. I to w tej ostatniej dyscyplinie znowu został „pierwszym Polakiem” – raptem chwilę temu wygrał 24-godzinny wyścig Le Mans w kategorii hipersamochodów. I to za kółkiem ferrari.

Z tej kariery dałoby się też stworzyć niezłą samochodową kampanię – i przede wszystkim zróżnicowaną, bo oferującą odmienne typy wozów – rajdówki, GT, hipersamochody, bolidy F1 – to spory przekrój i szansa na zróżnicowaną rozgrywkę z całkiem ciekawą, ludzką historią, gdzie zmiany dyscyplin miałyby sensowne umocowanie w opowieści, która nie byłaby przekoloryzowana jak te smęty z nowych odsłon Need For Speed, tylko sympatycznie, po sportowemu ubarwiona.

Robert Kubica, fot. Ann McKelvie.

Zwycięstwo w Le Mans to osiągnięcie, które zwróciło uwagę nawet tych z nas, którzy motorsportem na co dzień się nie interesują. Bo wyścigi Le Mans to wydarzenie, podczas którego działo się wszystko (widzom też zdarzało się ginąć), i pokaz niesamowitej wytrzymałości. A jeśli czegoś Kubicy nie brakowało – to na pewno wytrzymałości. Do startowania z niższego pułapu, do wspinania się na szczyt, do rehabilitacji po fatalnym wypadku. To jest idealna siła napędowa filmu – wtopy i nieludzko uparty charakter tego sportowca.

Oczywiście taka produkcja nie może stać się panegirykiem domalowującym Kubicy aureolę. Nie, to musi być żywy, ostry obraz, pokazujący rysy i zadry jak u Kena Milesa (Christian Bale w Ford v Ferrari), Laudy czy Hunta (odpowiednio Daniel Brühl i Chris Hemsworth w Wyścigu). To zawsze byli faceci z krwi i kości, z mnóstwem wad i charakterkiem. I myślę, że w przypadku Kubicy też da się ten charakterek, tylko jemu właściwy, pokazać. A potem wszystko zamknąć w odpowiednio wytaktowanym, niech stracę, przyrządzonym nieco po amerykańsku scenariuszu z budującym początkiem od zera do polskiego bohatera F1, wpadkami i wypadkiem, po którym nasz kierowca musi odnaleźć się w nowej roli.

Oczywiście twórcy takiej historii musieliby się też wykazać ogromnym wyczuciem w prezentowaniu sportowej społeczności samochodowej, w obrazowaniu różnic w prestiżu pomiędzy na przykład F1, rajdami i endurance. Generalnie Formuła 1 to szczyt szczytów, elita, największy prestiż, pieniądze, sława, najbardziej kosmiczne technologie (zawieszenia, silniki, nadwozia, materiały, paliwa). Konieczność jej opuszczenia, pogodzenia się z porzuceniem marzenia można pokazać jako całkiem mocny i wyrazisty proces psychiczny, ostateczną – albo przynajmniej jedną z najważniejszych – próbę głównego bohatera.

Bolid, fot Jake Archibald aka Jeffa The Cake.

To można ogrywać na tak różne – prawdziwe lub nie – sposoby, pokazując reakcje Kubicy na warunki panujące w tych dyscyplinach (byle nie łamać tym za bardzo charakteru postaci) czy nawet różnice w poziomie zgrania kierowcy z pojazdami F1, rajdówkami i hipersamochodami przystosowanymi do wielogodzinnych wyścigów.

I te zmiany w nastawieniu naszego bohatera (a może i samego Kubicy, w końcu w wywiadach uchylał nieco rąbka tajemnicy i trochę o swoim żalu opowiadał) łatwo zrozumieć, bo przecież fani motorsportu doskonale te różnice w postrzeganiu dyscyplin widzą.

Nowe możliwości

Inna rzecz, choć chyba jestem w mniejszości, że finał, w którym filmowy Kubica, tak jak i prawdziwy, odnosi sukces w Le Mans, a nie w F1 – z całym zrozumieniem dla straty, jaką ten człowiek musiał odczuć – bardziej do mnie przemawia, chociażby na poziomie wizualnym i z perspektywy fana motoryzacji. Wiecie, rozumiem prestiż, jaki towarzyszy Formule 1, oraz wszystkie związane z tym profity.

Natomiast w kategoriach typu endurance, DTM czy w rajdach widzę więcej romantyzmu, życia – i same pojazdy, choć mniej zaawansowane, mają w moich oczach więcej duszy. Chyba po prostu wolę te wszystkie kategorie pokrewne z GT czy wymagające choćby pozornej homologacji, a więc udające, że mogą jeździć po drogach – to samochody z karoserią i bryłą przynajmniej z grubsza przypominającymi to, czym każdy z nas teoretycznie może się przejechać.

Może to kwestia pewnych tradycji i sympatii – moja ukochana seria BMW, czyli M5, nie powstałaby zapewne, a przynajmniej nie w takiej postaci, jaką znamy dziś, gdyby Bawarczycy nie szukali zastosowania dla silnika, który najpierw robił za serce legendarnego sportowego BMW M1 – kiedy wyścigówka wyjeździła swoje, pozostał znakomity, niemal 3,5 litrowy silnik, trudna do ubicia rzędowa szóstka, którą szkoda było marnować. Gospodarni Niemcy postanowili więc wsadzić ją do limuzyny i sprawdzić, co się stanie.

Tak powstała linia M5, która budziła grozę wśród twórców konkurencyjnych dużych sedanów. Usportowione E28, E34 czy E39 spoglądały z niejednego plakatu na rozmarzonego dzieciaka, a i nowocześniejsze monstra Bawarczyków, choć już nie tak „mechaniczne” i niezawodne – wciąż robiły piorunujące wrażenie osiągami i stanowiły obiekt westchnień. Sam przygarnąłbym właśnie zdrowe E34 M5 (z workiem pieniędzy na utrzymanie) i cieszył się jak głupi.

Zmierzam do tego, że koniec i zamknięta ścieżka mogą okazać się początkiem czegoś odmiennego. Z wielu sytuacji, nawet tak tragicznych jak to, co przydarzyło się Kubicy, mogą zrodzić się nowe możliwości, nowe szanse. Wymagają wytrzymałości, zacięcia, ale potrafią zaprowadzić w ciekawe miejsca. I może właśnie o tym powinien być film z Kubicą – o akceptowaniu ograniczeń, zamkniętych dróg – i o wjeżdżaniu na nowe z przytupem, w bolidach ciekawszych niż dążące do perfekcji „ufoloty” z F1.

Hubert Sosnowski

Hubert Sosnowski

Do GRYOnline.pl dołączył w 2017 roku, jako autor tekstów o grach i filmach. Do 2023 roku szef działu filmowego i portalu Filmomaniak.pl. Pisania artykułów uczył się, pracując dla portalu Dzika Banda. Jego teksty publikowano na kawerna.pl, film.onet.pl, zwierciadlo.pl oraz w polskim Playboyu. Opublikował opowiadania w miesięczniku Science Fiction Fantasy i Horror oraz pierwszym tomie Antologii Wolsung. Żyje „kinem środka” i mięsistą rozrywką, ale nie pogardzi ani eksperymentami, ani Szybkimi i wściekłymi. W grach szuka przede wszystkim dobrej historii. Uwielbia Baldur's Gate 2, ale na widok Unreal Tournament, Dooma, czy dobrych wyścigów budzi się w nim dziecko. Rozmiłowany w szopach i thrash-metalu. Od 2012 roku gra i tworzy larpy, zarówno w ramach Białostockiego Klubu Larpowego Żywia, jak i komercyjne przedsięwzięcia w stylu Witcher School.

więcej