filmomaniak.pl Newsroom Filmy Seriale Obsada Netflix HBO Amazon Disney+ TvFilmy

Filmy i seriale

Filmy i seriale 4 października 2025, 07:30

Alien: Earth nie jest ani tak złe, jak mogliście usłyszeć, ani tak dobre, jakbyśmy chcieli

Razem z (niektórymi) bohaterami dotarliśmy do końca pierwszego sezonu serialu Obcy: Ziemia. Produkcja platformy Disney+ podzieliła widzów, bo na każdą zaletę przypada coś, co ciągnie ją w dół. Najgorsze, że zakończenie przekłada ciekawe wątki na później.

Pierwsza wyprawa z ósmym pasażerem Nostromo odbyła się blisko 45 lat temu. Obcy najpierw straszył, potem intrygował jako nieludzki konstrukt, ale w końcu – jak każdy popularny maszkaron – został oswojony do poziomu upiornej maskotki i zabawnego mema. Ksenomorf był wszędzie niczym Cthulhu – wylądował nawet na bazarze. Dlatego nie dziwi, że dziś stanowi raczej dodatek do filmów opowiadających o czymś innym. Pierwszym od dawna wyjątkiem okazał się przyzwoity, choć odtwórczy, Obcy: Romulus. Alien: Earth, serial platformy Disney+ zrealizowany przez Noaha Hawleya (Legion, Fargo), nie dołączył, niestety, do tego grona.

Potwór znowu gra tu raczej drugie i trzecie skrzypce, co w sumie nie byłoby problemem – takie bestie to lustro, w którym mogą odbijać się intrygujące i niepokojące treści. Niestety, dziełu Hawleya i spółki brakuje spójności, za sprawą której wszystko zadziałałoby w stu procentach. Serial wygląda świetnie, opowiada o kilku ciekawych postaciach, ideach i dylematach, potrafi przykuć do ekranu, ale jednak grzęźnie w problemach. A w dodatku widz może zacząć się zastanawiać, ile miejsca (i sensu) zostało obcemu we własnej serii.

Alien: Earth, Noah Hawley, 2025.

Obcy kontra Pre... Piotruś Pan

Zaczyna się obiecująco. Poznajemy historię grupki umierających dzieci, które zostały przeniesione do syntetycznych, dorosłych ciał, będących własnością nowej z punktu widzenia lore’u korporacji Prodigy. Molochem zarządza Boy Cavalier (Samuel Blenkin), archetyp cudownego dziecka, który wraz ze swoimi specjalistami wychowuje „synthów” na „zagubionych chłopców”, a sam odgrywa rolę Piotrusia Pana. Tymczasem na terytorium pod kontrolą firmy rozbija się statek Weyland-Yutani przewożący rzadkie okazy z kosmosu – w tym naszego starego, dobrego ksenomorfa. W ekipie mającej zbadać miejsce katastrofy znajduje się CJ (Alex Lawther), brat Wendy (Sydney Chandler), jednej z dziewczynek przerobionych na roboty. Boy w ramach testów posyła oddział dzieciaków-synthów jako dodatkową jednostkę zwiadowczą i ratunkową.

Historia ma ładne zawiązanie i zgrabnie ustawia na kursie kolizyjnym poszczególnych bohaterów oraz ich idee. Całość sezonu można podzielić na kilka faz – pierwsza to wprowadzenie wątków, pokazanie sytuacji poszczególnych postaci, potem akcja na statku, po której ekipa wraca na wyspę Cavaliera. Następnie w piątym odcinku dostajemy retrospekcję poświęconą załodze statku badawczego i temu, jak doszło do tragedii. To ten moment, gdy twórcy stają najbliżej konwencji Obcego i właściwie cytują 8. pasażera Nostromo – z nie najgorszym skutkiem, ale z drugiej strony to odcinek, bez którego historia doskonale by się obyła. Ostatnie trzy epizody to już taka najwłaściwsza, ale to najwłaściwsza akcja, gdzie wybrzmiewają wszystkie konflikty i tarcia, jakie zaistniały między postaciami.

Alien: Earth, Noah Hawley, 2025.

Największy problem Obcego: Ziemi stanowi fakt, że póki co nagromadzona para idzie w gwizdek. To sezon pozbawiony niemal jakiegokolwiek domknięcia. Brakuje tu tematycznej puenty, podsumowania przynajmniej części wątków i tematów oraz podróży czy przemiany bohaterów – wszystkie te ścieżki zatrzymują się w połowie albo w dwóch trzecich i zamiast zwieńczenia – dostajemy tylko moment przejściowy fabuły i ciąg rozszerzonych trailerów tego, co może się wydarzyć w następnym sezonie. To zwyczajnie ma prawo zirytować część widzów (i z tego, co widziałem w sieci, tak też się dzieje).

Hawley twierdzi, że ma całą, kompletną historię do opowiedzenia, i bardzo możliwe, że tak właśnie jest, że showrunnerowi przyświeca konkretny fabularny cel. Sęk w tym, że nie potrafi się zdecydować, jak ją opowiedzieć, na czym się skupić – i przede wszystkim, w jakim tempie to robić. Gdyby na przykład odcinek piąty wyleciał, zostałoby więcej miejsca na przygotowanie porządnej puenty na koniec sezonu – takiej, która jest bardziej sycąca, a jednocześnie pozwala odpalić te same wątki, które poszły w ruch w końcówce. Tak że – niestety – Obcy: Ziemia rozbija się o sporą konstrukcyjną wadę.

Nie wszystko jednak poszło źle. Serial próbuje sprzedać trochę intrygujących – choć raczej nie odkrywczych – dylematów. Gdyby rozstrzygnął (lub zostawił sensowniejsze wskazówki) choćby część z nich, bylibyśmy w domu z fabułą i moglibyśmy uznać ten sezon za satysfakcjonujący. Scenariusz ładnie żongluje spostrzeżeniem, że każdy może być bohaterem swojej historii i złoczyńcą dla kogoś innego – zabawa moralną szarością wychodzi ekipie Hawleya całkiem nieźle i pozwala zaistnieć postaciom, pokazać ich jasne i mroczne strony w akcji.

Alien: Earth, Noah Hawley, 2025.

Naturalnie dostajemy też takie szlagiery z matrycy SF i cyberpunku jak wszechogarniająca bezduszność i chciwość korporacji, która doprowadzi do katastrofy (nic oryginalnego, ale przynajmniej dobitnie i obrazowo pokazanego w kilku naprawdę niezłych scenach), czy jak zacierająca się granica między maszyną a człowiekiem. Ale to chyba obowiązkowe punkty do odhaczenia na takiej liście.

Bajki robotów. I obcych

Dużo ciekawiej wybrzmiewa wątek dzieci i tego, jak manipulują nimi dorośli. Jeśli gdzieś biło serce serialu – to właśnie tu, w relacjach „starych” z synthami, wyglądającymi jak dorośli ludzie, ale kierującymi się nieposkromionymi emocjami młodych. Myślę, że aktorzy mieli nieziemską frajdę – choć i spore wyzwanie – odtworzyć tę naiwność i niewinność tak, by przedstawić ją w wiarygodny sposób. Wyszło bardzo dobrze i pewnie nie tylko we mnie budziło dyskomfort oraz uznanie dla artystów. W tym kontekście świetnie wypadają sceny, w których ktoś podejmuje próbę manipulacji dzieciakami – te sekwencje potrafią być bardzo emocjonalne, wręcz przerażające. Oraz każą się zastanowić, do ilu takich sytuacji dochodzi na co dzień. Przez ten wątek całość ogląda się trochę jak krzyżówkę Władcy much z Wyspą doktora Moreau, a trochę jak nowe podejście do Westworlda.

Z wątkiem „zagubionych chłopców” (i dziewczynek) ściśle wiąże się postać Kirscha (znakomity Timothy Olyphant). Pracujący dla Prodigy i Cavaliera naukowiec to jedna z największych atrakcji serialu. Pozornie życzliwy, choć zimny i kalkulujący, pozwala, by nawet najdrastyczniejsze scenariusze wydarzeń zostały rozegrane, jeśli tylko zbierze dzięki temu więcej danych. Bohater ten uczestniczy w wielu intrygujących scenach – i kradnie większość z nich.

Oczywiście i w przypadku obcych postarano się o świeże podejście. Raz, że ksenomorf wreszcie dociera na Ziemię – co owocuje kilkoma całkiem zabawnymi, wisielczymi scenami, jak i paroma niezłymi pomysłami aranżacyjnymi. Obejrzymy sobie też potwora dokładnie w świetle dnia i zobaczymy, jak się go oswaja – tym razem względnie skutecznie. To ciekawy proces, który rzeczywiście zmienia optykę obcego i w sumie sprawdza się w obrębie serialu, ale jednocześnie do reszty odziera tę kreaturę z całej mistycznej otoczki i tajemniczości, z mroku i majestatyczności – choć trzeba przyznać, że kilka scen ataku potwora robi wrażenie i przypomina starą, dobrą szkołę Ridleya Scotta oraz Jamesa Camerona.

Obok znanych i lubianych pokrak przez serial przewijają się okazy nowych istot z innych zakątków kosmosu – największą rolę do odegrania ma „ośmiorniczka” składająca się z macek i gałki ocznej. To inteligentna kreatura – jej obecność i zachowanie autentycznie intrygują, a w dodatku żeruje ona na ludzkim lęku przed utratą kontroli i obcością osób, które już znamy. Niemniej to kolejna figura-wątek, która najprawdopodobniej rozkręci się dopiero w drugim sezonie.

Alien: Earth, Noah Hawley, 2025.

Serial generalnie bardzo dobrze też wygląda – pełno tu wysmakowanych, niespiesznych kadrów, dobrze nakręconych scen wspieranych świetnymi dekoracjami i porządnymi efektami specjalnymi. Spisali się też spece od kostiumów. To tworzy bardzo wiarygodne i żywe tło, po którym w dodatku porusza się całkiem widowiskowa wariacja ksenomorfa. Twórcy pozwolili sobie także na okazjonalne wisielcze mrugnięcia okiem i przebłyski czarnego humoru. Do tego serial po prostu dobrze brzmi – raz, że zadbano o świetny sound design i ścieżkę dźwiękową, a dwa, że każdy odcinek zostaje zwieńczony rockowym szlagierem (np. Wherever I May Roam Metalliki – szanuję).

Powiem Wam, że kusiło mnie, by w ramach zgrania kompozycyjnego z Obcym: Ziemią zostawić tekst bez ostatniego akapitu, bez puenty i zakończenia. Bo to jest największy grzech tej produkcji – przeciągano tu zabawę i rozbieg tak długo, że zabrakło czasu na pospinanie i podsumowanie pierwszego sezonu. Końcowe cliffhangery pewnie nakręciłyby widzów pozytywnie, gdyby stanowiły rezultat mocniejszych, bardziej dobitnych konfrontacji. A tak finał pierwszej serii ogląda się jak dowolny, wyciągnięty ze środka odcinek – ładny, intensywny, ale jakoś... pozostawiający obojętnym. Tak bardzo, że aż wkurzył fanów. Paradoks to potężny efekt i środek wyrazu, ale cóż... Chyba nie o to Hawleyowi chodziło.

Ocena: 6/10

Hubert Sosnowski

Hubert Sosnowski

Do GRYOnline.pl dołączył w 2017 roku, jako autor tekstów o grach i filmach. Do 2023 roku szef działu filmowego i portalu Filmomaniak.pl. Pisania artykułów uczył się, pracując dla portalu Dzika Banda. Jego teksty publikowano na kawerna.pl, film.onet.pl, zwierciadlo.pl oraz w polskim Playboyu. Opublikował opowiadania w miesięczniku Science Fiction Fantasy i Horror oraz pierwszym tomie Antologii Wolsung. Żyje „kinem środka” i mięsistą rozrywką, ale nie pogardzi ani eksperymentami, ani Szybkimi i wściekłymi. W grach szuka przede wszystkim dobrej historii. Uwielbia Baldur's Gate 2, ale na widok Unreal Tournament, Dooma, czy dobrych wyścigów budzi się w nim dziecko. Rozmiłowany w szopach i thrash-metalu. Od 2012 roku gra i tworzy larpy, zarówno w ramach Białostockiego Klubu Larpowego Żywia, jak i komercyjne przedsięwzięcia w stylu Witcher School.

więcej