Kolor śmierci. To RPG ma wolność Skyrima ORAZ fabułę z Wiedźmina!
Kolor śmierci
No dobra, a jak się w to cudo gra? W sumie podobnie jak w ostatnie The Elder Scrolls, tyle że z modami. Jeśli lubujecie się w grzebaniu w plikach, pewnie nie będziecie pod takim wrażeniem jak ja (zgaduję, że niektórzy z Was pokuszą się nawet o podanie w komentarzach listy wykorzystanych modyfikacji). Myślę jednak, iż nawet wtedy można przyznać, że Enderal wygląda i działa co najmniej dobrze. Może nie jak twór rodem z 2021 roku, ale modele są szczegółowe, barwy żywe, a specyficzny czerwony filtr sprawia, iż patrząc pod słońce, mimowolnie mruży się oczy.
To samo można zrobić, kiedy po raz pierwszy spojrzy się na menu rozwoju wykreowanego bohatera. Dość mocno odbiega ono od tego ze Skyrima, ale wszystkie zmiany wydają się pozytywne. Punkty doświadczenia zdobywamy między innymi za pokonywanie przeciwników, otwieranie zamków i odwiedzanie nowych miejsc. Kiedy uzbieramy ich odpowiednią liczbę, zyskujemy kolejny poziom, a wraz z nim kilka punktów nauki – z których pożytek robimy poprzez czytanie odpowiednich ksiąg – craftingu i pamięci (pełniących funkcję perków, odpowiadających również za klasę postaci). Mamy także możliwość wzmocnienia zdrowia, many lub staminy. Niektóre statystyki, np. udźwig, zwiększamy natomiast, konsumując specjalne rośliny bądź grzyby.
Postać warto zahartować jak najszybciej, bo Enderal jest dość trudny. Na początku zabawy nawet dwa wilki mogą okazać się śmiertelnie niebezpieczne, a i później wypada zachowywać czujność również w pozornie prostych starciach. Sztuczna inteligencja wrogów robi bardzo pozytywne wrażenie; bez większych problemów podążają oni za graczem i próbują go okrążać, w żadnym wypadku nie oczekując biernie na kolejne razy. Dodatkowe utrudnienie stanowi niemożność nieograniczonego korzystania z mikstur ze względu na wspomnianą już magiczną gorączkę. Pozostaje jedzenie, które nie „działa” jednak w walce i nie czeka na każdym kroku, aż je łaskawie podniesiemy. Z braku innych opcji zdarzyło mi się zabić całe stado niewinnych krów, bo jedna to aż dwa wołowe steki. Tak, wstydzę się. Trochę.
Świat Enderala jest mniejszy niż Skyrima, ale według mnie to także plus. Wreszcie mam poczucie, że jestem w stanie zwiedzić go w całości bez uciekania się do szybkiej podróży... której nawet tu nie ma. Są jednak zwoje teleportujące, niemniej warto ich używać jedynie wtedy, gdy dany teren zwiedziliśmy w stu procentach. W przeciwnym razie łatwo możemy ominąć różne ciekawe miejsca – skrywające wartościowe przedmioty i/lub fragmenty lore’u – od których w Zapomnianych opowieściach roi się niczym od grzybów w lesie po wyjątkowo ulewnym tygodniu.
Sos ze Skyrima
Rozpływam się nad dziełem SureAI może aż do przesady, więc na koniec muszę dorzucić łyżkę dziegciu do tej beczki miodu. Mam bowiem wrażenie, że Enderal zyskałby, gdyby nie... Skyrim, którego jest przecież modyfikacją. Sznyt produkcji Bethesdy jest tu aż nazbyt widoczny i choć twórcy moda wyeliminowali lub zniwelowali większość bolączek oryginału, to jednak „drewnianych” animacji i okazjonalnych gliczy pozbyć się nie udało. Zdarzyło mi się też kilka razy niespodziewanie zobaczyć pulpit.
Na szczęście Enderal: Forgotten Stories oferuje tyle dobrego, że na wspomniane niedoskonałości można przymknąć oko. Jeśli więc nie mieliście jeszcze okazji wypróbować tej kompilacji modów – którą śmiało można by określić mianem pełnoprawnej gry – to, o ile znacie język angielski, polecam ją Wam z całego serca. I pamiętajcie: do rozpoczęcia zabawy wystarczy kilka kliknięć. Bo Skyrima chyba macie, nie?

