Wiedźmin albo słowiańskości (nie)opisanie. Jak swojskie jest uniwersum Sapkowskiego?
W polskich dyskusjach o Wiedźminie nadal pojawia się pytanie, czy jest to przykład słowiańskiego fantasy. Wraz z Krzysztofem Majem, ekspertem od światotwórstwa, zastanowiliśmy się, jak swojski jest zarówno cykl Sapkowskiego, jak i jego growa adaptacja.
Czy się to Andrzejowi Sapkowskiemu podoba, czy nie – a jestem gotów postawić dowolną liczbę złotówek, dolarów lub temerskich orenów, że nie jest tym faktem zachwycony – na świecie marka Wiedźmin weszła do kultury masowej za sprawą nie literackiej sagi, tylko serii gier. Być może nawet jednego konkretnego tytułu, bo nie ma co udawać, że pierwsza czy druga odsłona cyklu mogłaby rywalizować w konkursach popularności z Dzikim Gonem. AS może sobie twierdzić, że gry narobiły mu „mnóstwo smrodu” lub odcinać się od nich całkowicie, ale bez CD Projektu RED spora część dzisiejszych fanów tego uniwersum prawdopodobnie nigdy by się z nim nie zetknęła. A skoro ostatnia odsłona interaktywnej trylogii o Geralcie była dla wielu bramą do wykreowanego przez Sapkowskiego świata, dyktuje im odbiór innych osadzonych w nim dzieł. I wylegają potem tacy na fora dyskusyjne, sekcje komentarzy oraz miejskie place, i w oparciu o swoje doświadczenie z Dzikim Gonem ogłaszają: „Wiedźmin to przykład słowiańskiej fantastyki”.
Mit o swojskim światotwórczym rodowodzie tego cyklu zakorzenił się w naszej podświadomości na tyle, że trzyma się mocno nawet mimo pięciuset prac naukowych, esejów oraz blogowych postów dowodzących, że jest inaczej. Sam Sapkowski odżegnywał się od niego nie raz i nie dwa, bo słowiańskie fantasy traktował raczej pogardliwie. Jeszcze przed wydaniem pierwszego tomu sagi na łamach „Nowej Fantastyki” (numer z maja 1993 roku, z gustowną okładką ozdobioną zdjęciem Adama Westa w roli Batmana z serialu z lat 60.) pisał w prześmiewczym eseju „Piróg albo nie ma złota w Szarych Górach”:
Nagle zrobiło się w naszej fantasy słowiańsko, przaśnie i kraśnie, jurnie, żurnie, podpiwkowo i lnianie. Swojsko. Zapachniało grodziszczem, wsią-ulicówką i puszczańskim wyrębem, powiało, jak mawiają przyjaciele-Moskale – lietom, cwietom i – izwinitie – gawnom. Łup! Co tak huknęło? Czy to Bolko wbija słupy w Odrę? Czy to może Czcibor łupi Hodona i Zygfryda pod Cedynią? Czy też to może komar ze świętego dębu spadł?
Nie. To tylko nasza, rodzima, słowiańska fantasy.
Gdyby Sapkowski był nieco mniej zblazowany, zapewne na wieść o określaniu jego najsłynniejszego dzieła mianem fantastyki strzechą krytej doznałby paroksyzmów. Ale skoro nie tutejszy, to jaki rodowód ma najważniejszy cykl polskiego fantasy? Najłatwiejszą odpowiedzią byłoby: mieszany.
Fantastyczne multi-kulti
Krzysztof Maj, adiunkt na Wydziale Humanistycznym Akademii Górniczo-Hutniczej oraz autor książki Światotwórstwo w fantastyce, zapytany o uniwersum Wiedźmina nazywa je amalgamatem różnych kultur. Mowa elfów jest tutaj inspirowana językiem celtyckim, imiona są germańskie, romańskie, angielskie i inne, bestiariusz czerpie zaś ze źródeł sięgających od folkloru starożytnej Mezopotamii (gryfy) po... podręczniki do Dungeons and Dragons (korredy).
Nie oznacza to naturalnie, że odniesień i całych motywów słowiańskich bądź polskich wcale tu nie ma. Są postacie nazywające się Myszowór, Radowid czy Stregobor, jest strzyga, leszy i dziwożona, jest opowiadanie Granica możliwości, otwarcie nawiązujące do legendy o Smoku Wawelskim. Ale na podobnej podstawie można by dzieła Sapkowskiego nazwać i fantastyką arabską, wszak występują tu ghule i dżiny, a te drugie napędzają nawet akcję Ostatniego życzenia. W Pani Jeziora pojawia się z kolei jeden z rycerzy króla Artura, opowiadanie Ziarno prawdy w całości opiera się natomiast na baśni Piękna i bestia z epoki francuskiego rokoko, w konflikcie między ludźmi i elfami wybrzmiewają zaś tony irlandzkich mitów o wojnach z rasą Tuatha De Danann. To kipiący tygiel fantastyki.

Sienkiewiczowski rębajło o germańskim imieniu gania po słowiańskich krajobrazach stwora z regionu Żyznego Półksiężyca. Czy nie ma już granic ideologii multi-kulti?
Oddajcie zresztą głos samemu autorowi, który trzy lata temu kategorycznie stwierdził w rozmowie z magazynem „Książki”: – Cykl o wiedźminie to fantasy klasyczna i kanoniczna, słowiańskości w niej, jak rzekł Wokulski Starskiemu, tyle co trucizny w zapałce.
A Krzysztof Maj dodaje: – Sapkowski sam przyznawał, że chciał pokazać, jak cała fantastyka bierze się z legend o rycerzach Okrągłego Stołu, co było o tyle ciekawe, że literaturoznawcy dopatrywali się raczej kontekstów tolkienowskich.
Oprócz korpusu arturiańskiego Krzysztof Maj wyróżnia także mniej szlachetną proweniencję: proste romanse łotrzykowskie, awanturniczo-przygodowe historie, które przebijają szczególnie mocno z wątków powiązanych z Jaskrem czy wywiadem. Gatunkowe inspiracje są według niego znacznie ważniejsze niż przynależność do konkretnej mitologii czy regionu, bo elementy różnych kultur mieszają się w opowiadaniach i w sadze bez wzajemnych uprzedzeń.

Co ciekawe, kwestia słowiańskości Wiedźmina przewija się nie tylko przez książki, gry oraz serial, zahaczyła też bowiem o deski teatru. Krakowska grupa Nowa Proxima uczyniła z Geralta wehikuł dla historii o polskich narodowych tendencjach i przywarach. W napisanym przez Ziemowita Szczerka i wyreżyserowanym przez Piotra Siekluckiego spektaklu Wiedźmin. Turbolechita Rzeźnik z Blaviken mało walczy, za to optuje za językowym puryzmem, popija piwo z dresiarzami i parafrazuje Dmowskiego. Oczywiście o wierną adaptację dzieł Sapkowskiego sztuka się nawet nie ociera – ale wizja Białego Wilka przemianowującego się na Dzidowłada i zajmującego pozycję charyzmatycznego politycznego lidera brzmi cokolwiek ciekawie. Tym bardziej że recenzje są jednogłośnie pozytywne.
– Głównym prawdziwie słowiańskim punktem sprzedającym Wiedźmina jest... wiedźmin. To jest najlepsza kreacja Sapkowskiego. Wziął Rębajłę z Sienkiewicza i nadał mu sznyt niemalże steampunkowy – bo masz magów, którzy są tutaj wynalazcami, opracowują mutageny, przez co też sama geneza wiedźminów jest ściśle naukowa – twierdzi Maj.
I nawet w tym przejawiają się postmodernistyczne zapędy autora, bo jeśli Geralt miałby być kreacją powiązaną z kulturą słowiańską, która z kolei nierozerwalnie połączona jest z romantyzmem, to przewrotnie w realiach uniwersum Sapkowskiego zabójców potworów tworzy próba traw, a więc właśnie „mędrca szkiełko i oko”, którym to tak nie zawierzał Mickiewicz.

Jeśli którekolwiek z dzieł z uniwersum Wiedźmina trafi kiedykolwiek do kanonu lektur, twórcy książek z gotowymi opracowaniami będą mieć roboty po szyję.
Zresztą Sapkowskiemu trudno byłoby zrobić swojskie fantasy obejmujące pięć kilkusetstronicowych książek oraz kilkanaście opowiadań z bardzo prostego powodu: tutejszy folklor pozostawił po sobie bardzo niewiele źródeł. W rzeczywistości nie da się powiedzieć, na ile to, co wiemy o słowiańskich wierzeniach, jest trafne, bo ich zachowanie po dziś dzień to w dużej mierze zasługa XIX-wiecznych etnografów, spisujących historie przekazywane z pokolenia na pokolenie.
Maj opowiada: – Przez to, że kultura chrześcijańska wycięła w pień te religie, które były wcześniej i po których nie zostały żadne zapiski, pozostało to odtworzyć z jakichś opowieści z trzeciej ręki.
Uważa, że pomogli także pisarze epoki romantyzmu: – Im chodziło o to, by wypracować alternatywny styl opowieści wobec oświeceniowego racjonalizmu, więc siłą rzeczy sięgano po to, co ludowe, nieustrukturyzowane, oparte na gawędach przekazywanych z babci na babcię.
W rzeczywistości „AS-owi” łatkę autora dzieł „swojskich” przypięto w dużej mierze bezpodstawnie – co nie zmienia faktu, że na lokalnym podwórku jego wizja gatunku była czymś niesamowicie świeżym.
– To, co robił wtedy Sapkowski, było przełomowe – twierdzi Maj. – Do jego czasu nie można mówić o fantasy w Polsce, a przynajmniej nie na taką skalę.
Może też zresztą dlatego tak bardzo chcieliśmy go przyspawać na stałe do naszego kręgu kulturowego.
– W historiach o Geralcie jest i język sienkiewiczowski, i zrozumiałe dla nas odniesienia, i ten swojski wiedźmin, wyciągnięty od wiedźmy – inaczej to rezonuje. W angielskim przekładzie nie czuć tych nawiązań, które sprawiły, że potraktowaliśmy cykl jako naszą swojską prozę – mówi Maj.

Serca z Kamienia to istny festiwal nawiązań do polskiej kultury i słowiańskości tego dodatku raczej nie ma co poddawać w wątpliwość.
Ja jednak uprę się, że na stałe piętno „słowiańskości” przylgnęło do książek dopiero po eksplozji popularności marki w następstwie gigantycznego sukcesu Dzikiego Gonu.
Swojskim po oczach, słowiańskim po uszach
Gdy pytam Krzysztofa Maja o to, jak wygląda dla niego literacki pierwowzór po zagraniu w Wiedźmina 3, ten przyznaje bez wahania, że świat stworzony przez CD Projekt RED odciska swoje piętno na książkach.
– Twórcy wydestylowali ekstrakt wiedźminowości z całej tej marki. Nasycenie odniesieniami kulturowymi, humorem jest w grach gigantyczne. U Sapkowskiego było to trochę bardziej zrównoważone, bo musiało takie być. I tak, Wiedźmin 3 stworzył moje obecne wyobrażenie książek. Tekstury siedzą mi w głowie, muzyka też.
I jednocześnie mówi coś, co z całą pewnością wzbudzi kontrowersje.
To jest ogólnie nie do końca trafny stereotyp, że Dziki Gon jest słowiański. Mamy elementy nordyckie na Skellige, i prowansalskie w Toussaint, mamy klasyczne fantasy w Novigradzie i Oxenfurcie. Ta słowiańskość to te wzory z Zalipia, pejzaże rodem z Chełmońskiego, sianokosy na horyzoncie – no i ścieżka dźwiękowa Percivala. [...] Po prostu nie mamy innych gier, w których czuć byłoby tego naszego polskiego ducha, którego tak lubimy wypatrywać w dziełach kultury. To kwestia uwierzenia w pewien mit i marketing, w który nie uwierzyli aż tak odbiorcy z innych krajów. Jeśli zapytać zachodniego gracza, określenie „dark fantasy” pewnie pojawiłoby się przed „słowiańskim fantasy”.
Warto przy tym zaznaczyć, że swojskie klimaty najlepiej czuć w pierwszym akcie, dziejącym się w całości w Velen. Dlaczego ma to znaczenie? Otóż jeśli przejrzeć statystyki osiągnięć, spora część graczy (dwie trzecie na PC oraz ponad połowa na PlayStation 4) nie kończy zadania „Poeta w opałach”, a więc jeśli chodzi o wątek główny, zatrzymuje się gdzieś w połowie drugiego aktu. Ich doświadczenie z Wiedźminem 3 jest zatem związane przede wszystkim z Velen, nie zaś z Novigradem czy Skellige, gdzie słowiańskie klimaty ustępują odpowiednio zachodnioeuropejskim i skandynawskim.
Bestiariusz także wcale nie jest zdominowany przez potwory z naszego kręgu kulturowego. Z naszych dociekań wynika, że stworzenia ze słowiańskich wierzeń stanowią około jednej czwartej wszystkich monstrów, z którymi mierzy się Geralt: na tej liście znajdują się m.in. biesy, zmory, kłobuki, południce czy kikimory (które w prozie Sapkowskiego są pająkowatymi bestiami z bagien i mają niewiele wspólnego ze swoimi odpowiednikami z bajań, gdzie są po prostu szkodliwymi duszkami). Potworów z zachodnioeuropejskiego kręgu kulturowego jest nieco więcej i występują wśród nich zarówno powszechnie popularne istoty, wilkołaki czy gargulce, jak i główny antagonista całej produkcji, czyli Dziki Gon, który wywodzi się z legend niemieckich. Inne kręgi kulturowe, z których czerpali deweloperzy, obejmują także Skandynawię (m.in. wargi czy trolle), Grecję (syreny i harpie), a nawet Półwysep Iberyjski (bruxy czy endriagi).

Skoro Wiedźmin 3 nie jest wcale tak słowiański, jak by się mogło wydawać, w jakich innych produkcjach da się poczuć ten prawdziwie swojski klimat? Cóż, na szczęście po sukcesie Dzikiego Gonu obrodziło nam w tytuły sięgające po inspiracje na wschód Europy. Sztandarowym przykładem może być strategia Thea: The Awakening wraz z kontynuacją, gdzie wcielamy się w bóstwa inspirowane słowiańskim panteonem i dbamy o przetrwanie naszych wyznawców. Ciekawym RPG o znacznie mniejszej skali niż dzieło CD Projektu RED jest Black Book, przestawiony z perspektywy młodej czarodziejki żyjącej w carskiej Rosji. A jeśli chcecie pozostać przy wysokobudżetowych produkcjach – DLC do Rise of the Tomb Raider o nazwie Baba Yaga: The Temple of the Witch wykorzystuje legendę o Babie Jadze, czyniąc z tej postaci uboczny efekt sowieckich eksperymentów. Na horyzoncie majaczą ponadto przygodówka The End of the Sun i brutalna strategia Gord – oba tytuły mają zadebiutować jeszcze w tym roku. Słowem, słowiańszczyzny nam nie zabraknie.
Dlaczego więc tak mocno zwracamy uwagę na swojskie elementy? Powodem nie jest żadna zbiorowa halucynacja, ale całkowicie zrozumiała potrzeba reprezentacji własnej tradycji.
– Może po prostu potrzebowaliśmy tego jako gracze, żeby zakorzenić się kulturowo za pośrednictwem Wiedźmina, bo inne gry nam tego nie dawały – twierdzi Maj. – A co do potworów, to na pewno mamy najbardziej oryginalny bestiariusz. I przez to, że nie było takich potworów w innych grach wysokobudżetowych, od razu zwracamy na nie uwagę. Bo hipogryfy czy smoki widzieliśmy milion razy.

Południca to najprawdopodobniej jeden z przykładów, jak wiejska ludność tłumaczyła sobie takie zjawiska jak letnie wiry powietrzne. W Wiedźminie to zaś pełnoprawna zjawa.
I zaznacza, że CD Projekt RED bynajmniej nie odżegnywał się od charakteryzowania Wiedźmina jako słowiańskiego fantasy. Wręcz przeciwnie, mając w perspektywie batalię o odbiorcę ze zwesternizowanym Dragon Age’em 3: Inkwizycją (początkowo oba tytuły miały zadebiutować w tym samym okresie), mocno podkreślał ten swojski klimat jako element wyróżniający polską produkcję. Później z kolei deweloperzy wydali DLC Serca z kamienia, które było już festiwalem nawiązań do polskiej kultury – od opowieści o Panu Twardowskim, przez Wesele Wyspiańskiego, na Potopie Sienkiewicza skończywszy. Ale Krew i wino, stanowiące (podobno) pożegnanie CD Projektu RED z Geraltem, poszły już w całkowicie odmienne, baśniowe klimaty.
Słowiańskość z przymusu
Nie sposób oczywiście wysunąć tezy, jakoby gry były „niesłowiańskie” w takim samym stopniu jak książki Sapkowskiego. W przypadku Wiedźmina z 2007 roku ta swojskość okazała się niejako nieunikniona: twórcy sięgali po inspiracje przede wszystkim tam, gdzie mieli blisko, więc zwiedzamy tu miejsca wzorowane na obrazkach z Polski czy Słowacji, podgrodzia i karczmy kryte strzechą.
– Pierwsza część była bardziej światotwórcza słowiańsko – twierdzi Maj.
Próbując przyciągnąć odbiorcę zagranicznego, CD Projekt RED zwesternizował kontynuację, by w ostatniej odsłonie trylogii połączyć oba te podejścia, jednocześnie mocno grając niecodzienną atmosferą i wiedźmińskim uniwersum w strefie marketingowej.

Drewniane chaty strzechą kryte i krajobrazy jakby mniej spektakularne – przez swój bardziej kameralny format pierwszy Wiedźmin często robi bardziej swojskie wrażenie niż Dziki Gon.
W Dzikim Gonie odniesień do naszego kręgu kulturowego jest masa, ale nazywanie gry przede wszystkim „słowiańskim fantasy” to trochę naginanie faktów.
– Tak naprawdę, jeśli ktoś się uprze, to i w Elden Ringu, którego rodowód kulturowy trudno jednoznacznie określić, zobaczy dominujące wpływy słowiańskie albo sztuki Beksińskiego. Ale musi się nastawić, że je zobaczy – podsumowuje Maj.

A gdzie w całej tej dyskusji umiejscowić serial Netflixa? Lauren Schmidt Hissrich postawiła sprawę jasno – adaptuje nie gry, a książki, więc nic dziwnego, że elementów słowiańskich jest tam jak na lekarstwo. Z drugiej jednak strony Wiedźmin na srebrnym ekranie czerpie co nieco z dzieł CD Projektu RED: Henry Cavill wygląda jak wyjęty z Dzikiego Gonu, podobnie zaprojektowano niektóre potwory, z kolei w ścieżce dźwiękowej pobrzmiewają nawiązania do muzyki autorstwa Przybyłowicza, Stroińskiego i Percivala. Ostatecznie jednak odejście od słowiańszczyzny odbiło się Netflixowi czkawką, bo narzekania fanów na odsunięcie jej na bok zaczęły się od pierwszego zwiastuna pierwszego sezonu i nie skończyły po dziś dzień. A może podstawowym problemem serialu jest nie brak wschodnioeuropejskiej tożsamości, tylko brak tożsamości jako takiej?
Deweloperzy będą zresztą mieć twardy orzech do zgryzienia, zważywszy na powstającą obecnie czwartą odsłonę cyklu.
– Podejrzewam, że kiedy wyjdzie Wiedźmin 4, CD Projekt RED będzie precyzyjnie rozliczany z tego, czy poszedł w westernizację gatunku, czy też zachował ducha zapamiętanego z Dzikiego Gonu – mówi Maj.
A że po ośmiu latach od premiery wizja mocno swojskiej „trójki” nie do końca pokrywa się z rzeczywistością, to i twórcy gry będą zmagać się z nieistniejącym standardem. Pójście w stu procentach w słowiańskie klimaty wiąże się z ryzykiem wyalienowania zachodniego odbiorcy, na co przy tak wysokobudżetowych produkcjach pozwolić sobie nie można – zaś odejście od nich to narażenie się na oskarżenia o rozwodnienie wcześniejszego wyrazistego stylu.
Ale może jest i trzecia droga: może wystarczy dodać sporą szczyptę tutejszego folkloru, a polscy gracze już wezmą tę szczyptę pod lupę i sami uczynią z niej wyróżnik na światowej arenie. Z pożytkiem dla wszystkich.



