Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Publicystyka 5 czerwca 2007, 11:42

autor: Bartłomiej Kossakowski

The Saboteur - przed premierą

Lubicie wybuchowe mieszanki? Saboteur to połączenie filmowego Sin City i Allo, Allo. Lubicie być zaskakiwani? Twórcy Mercenaires szykują grę w realiach wojennych, która w żadnym stopniu nie przypomina tych poprzednich.

Lubicie wybuchowe mieszanki? Saboteur to połączenie filmowego Sin City (adaptacja znanego komiksu Franka Millera) i Allo, Allo (serial komediowy o drugiej wojnie światowej). Lubicie być zaskakiwani? Twórcy Mercenaires szykują grę w realiach wojennych, która w żadnym stopniu nie przypomina tych poprzednich.

Po kolejnych odsłonach Call of Duty czy Medal of Honor przyszedł czas na coś nowego, innego i świeżego. Nie będzie dziesiątek misji polegających na wystrzelaniu wszystkich żołnierzy wroga, nie będzie chowania się w okopach. Wreszcie – nie będzie realizmu. Bo czy temat, jakim jest wojna, naprawdę nadaje się wyłącznie do prezentacji w postaci kolejnych strzelanin FPP? Deweloperzy z Pandemic Studios twierdzą, że nie.

Dla szarego człowieka w czarno-białym świecie wojna jest sprawą głęboko osobistą.

Twórcy Saboteura nie chcieli więc, byśmy po raz kolejny wcielili się w żołnierza. Postać, którą przyjdzie nam pokierować, to Irlandczyk o imieniu Sean. Cała ta wojna niespecjalnie go do niedawna obchodziła. Nasz bohater uwielbia kobiety, alkohol i pakowanie się w tarapaty. Nie myślcie jednak, że to nieudacznik. Ma w sobie coś z cwaniaka i awanturnika, a z barowych bójek, w które, nie wiedzieć czemu, angażuje się bardzo często, zawsze wychodzi bez większych obrażeń. I pewnie prowadziłby sobie dalej beztroskie życie, gdyby nie fakt, że pojawił się w niewłaściwym miejscu o niewłaściwej porze. A konkretnie: w Paryżu podczas nazistowskiej okupacji. Tam doszło do tragicznych wydarzeń: niemieccy żołnierze zamordowali przyjaciół Seana. A on nie ma zamiaru im tego darować. Saboteur będzie więc opowieścią o zemście. Nie takiej z karabinem w dłoni i okrzykiem szaleństwa na ustach, ale jednak zemście.

Jeśli chodzi o zasady rozgrywki, gra przypomina połączenie skradanki z Grand Theft Auto. Postać obserwujemy zza pleców, dostaniemy duży, otwarty świat i szereg misji do wykonania. Eliminowanie kolejnych, coraz wyżej ustawionych w hierarchii Niemców nie obywa się na ogół przez wymianę ognia w bezpośrednich starciach – mordujemy ich z zaskoczenia. Niczym bohaterowie takich gier jak Hitman czy Assassin’s Creed, Sean będzie próbował dostać się na teren wroga niezauważony. Tam z zimną krwią zamorduje niemieckich oficerów, ale nie tylko o zabijanie tu chodzi. Zadania będą zróżnicowane – jedno z nich, podane przez twórców jako przykład, polega na podłożeniu bomby i wysadzeniu w powietrze transportu wojskowego.

Przed akcją Sean często będzie musiał wypytać ludzi na mieście, by dowiedzieć się co i jak. Niejednokrotnie pomoże mu francuski ruch oporu. Nasz awanturnik nie chce jednak działać na jego zlecenie – Sean jest głównym bohaterem gry i indywidualistą. Jeśli jego cele w jakiejś misji będą się pokrywać z celami innych walczących, może do nich dołączyć, ale tak naprawdę obchodzi go tylko jego prywatna walka.

Już po tych informacjach można wnioskować, że Saboteur to coś nowego i ciekawego, ale to tak naprawdę dopiero początek innowacji. Gdy Sean znajdzie się na terenie wroga, gra jest w całości czarno-biała. No dobrze, prawie w całości. Niektóre elementy, jak na przykład nazistowskie flagi czy opaski na rękach żołnierzy są czerwone i nadają całości specyficznego nastroju. Natomiast postacie (również Sean), budynki, drzewa, niebo – wszystko jest szaro-bure, a odpowiednia muzyka powoduje, że klimat robi się lekko psychodeliczny. Prawda, że takiej gry o wojnie jeszcze nie było?

To oczywiście nie koniec udziwnień. Jeśli graliście w jedną z lepszych gier zeszłego roku, czyli Okami, wiecie że konsolowy pad, niczym magiczna różdżka, może przywrócić życie nawet na najbardziej pogrążonych w melancholii i mroku terenach. O ile w grze Capcomu dzielna Amaterasu używała swojego pędzla, by dorysowywać brakujące elementy kolejnych drzew czy przywrócić niebu słońce i tym sposobem ponownie ożywić wioskę, w Saboteurze zastosowano prostsze rozwiązanie. Kolejne kolory pojawiają się po wykonaniu przez bohatera zadań, mających przybliżyć go do ostatecznego sukcesu. Po prostu robimy swoje – sabotujemy działania wroga, a im więcej złych Niemców wybijemy, wcześniej krzyżując ich plany, tym lepsza atmosfera będzie panować w mieście. Ludzie zaczną odczuwać wewnętrzny spokój i radość, a wraz z poprawą ich nastroju, pojawi się więcej barw. Trzeba obudzić w nich wolę walki i przywrócić wiarę w zwycięstwo, a świat znów będzie kolorowy, słoneczny i spokojny. Trzeba przyznać, że to nietypowy sposób na prezentowanie poziomu postępu w grze.

Walczysz o świat, w którym jest więcej kolorów niż czarny, biały i ten od krwi.

Jako że Seana ominęły w życiu takie przyjemności jak bieganie w okopach i udział w wielkich historycznych bitwach, to i przygotowany do walki jest trochę inaczej niż bohaterowie typowych gier wojennych. Z różnego rodzaju broni palnej korzysta, ale niechętnie. W walce wręcz sprawdza się nieźle, choć nie jest komandosem ani karateką. Sean to uliczny zawadiaka, a jego sposób pojedynkowania się budzi skojarzenia z barowymi bójkami. Zna kilka podstawowych ciosów (pięściami, łokciami, z główki, kolankiem itp.), a swoje kombosy ostatecznie kończy rzutem przeciwnika o ścianę.

To, że nie miał odpowiedniego treningu, nie oznacza jednak, że nie jest zwinny. Gra ma w sobie dużo elementów skradanki, często trzeba będzie dostać się niezauważonym na teren wroga. To wymaga nie tylko czajenia się po kątach, ale też niemałej sprawności fizycznej. Będziemy skakać po gzymsach, turlać się po dachach, wspinać po ścianach, czołgać i wykonywać inne, podobne akcje.

No i wreszcie, podobnie jak w GTA, zasiądziemy za kierownicą wielu pojazdów. Teren gry ma być otwarty i naprawdę duży, więc przemierzanie go wyłącznie na piechotę byłoby sporą niedogodnością. Początkowo głównym środkiem lokomocji będzie rower, potem można przesiąść się na motocykl. Gdy pojawią się poważniejsze zadania, wykorzystamy też samochody, a nawet łodzie czy samoloty. Wynika z tego, że rola, jaką Sean odegra w historii drugiej wojny światowej, będzie większa, niż można by początkowo przypuszczać. Tym bardziej że – zgodnie z zapowiedziami autorów – choć to Paryż będzie głównym miejscem akcji, zwiedzimy również inne tereny i to nie tylko pobliskie miejscowości, ale nawet niemieckie Alpy!

Sean nawiąże też w mieście sporo znajomości, w tym z członkami wspomnianego ruchu oporu, bo autorzy nie postawili wyłącznie na skradanie i akcję, ale gra ma rozbudowaną fabułę i wątek przygodowy. Dialogi z napotkanymi postaciami będą odbywać się dość często, a poznane osoby w mniej lub bardziej konkretny sposób mogą nam potem pomóc w walce z okupantem.

Dopracowanie szczegółów oprawy wizualnej nie było dla autorów najważniejsze, a grafika nie jest najmocniejszą stroną tego tytułu. Przynajmniej tak wygląda sytuacja na tym etapie prac. Premiera zapowiedziana jest dopiero na przyszły rok, więc twórcy mają jeszcze chwilę, aby udoskonalić swe dzieło. Ciężko jednak nie odnieść wrażenia, że nie chodzi im o śliczne wybuchy, jak największą liczbę detali i piękne teksturki. Zamiast wizualnego realizmu postawili na zbudowanie specyficznego nastroju, co – głównie dzięki wspomnianemu zabiegowi z kolorami – zapowiada się znakomicie. To nie fajerwerki graficzne są tu najważniejsze. Jeśli porównać Saboteura do filmu, daleko mu do hollywoodzkich superprodukcji wojennych w rodzaju Szeregowca Ryana, a bliżej do filmów noir. Jest więc mroczna atmosfera, charakterystyczna gra światła i cienia, a jakaś niepokojąca tajemnica wręcz wisi w powietrzu. W budowaniu nastroju pomaga też muzyka – między innymi dźwięki jazzowe z tamtych lat. Za dnia słuchamy przyjemnych francuskich piosenek, które nocą przeobrażają w bardziej chaotyczne, pokręcone melodie.

Paryski bruk, tęcza po burzy i samotny kowboj odchodzący w stronę zachodzącego słońca... A może to Kafka?

Ekipa z Pandemic Studios udowodniła już, że czasami warto podejść do wyeksploatowanego przez wszystkich twórców gier tematu w niekonwencjonalny sposób. Tworząc dwie części ciepło przyjętego przez graczy Destroy All Humans! pozwolili nam sprawdzić, jak to jest choć raz poczuć się nie jak broniący planetę przed inwazją kosmitów dzielny człowiek, ale właśnie jak ten przybysz z innej planety, mający na celu wybicie tysięcy ludzi. A jednak, tamtym produkcjom brakowało czegoś, by nazwać je naprawdę wybitnymi. Miejmy nadzieję, że z Saboteurem będzie inaczej. Nietypowe podejście do tematu już mamy zapewnione. O niesamowity klimat nie musimy się obawiać. Jest też bohater, z którym możemy się utożsamiać. Do przyszłego roku pracownicy Pandemic Studios muszą dopracować pozostałe elementy i dostarczyć nam dużo ciekawych misji, naprawdę wielki, żyjący własnym życiem świat i ciekawą fabułę. Lubicie wybuchowe mieszanki? To trzymajcie za nich kciuki!

Bartłomiej Kossakowski

NADZIEJE:

  • nietypowe podejście do tematu wojny – nie wcielamy się w żołnierza, ale ulicznego awanturnika;
  • atmosfera niczym z filmów noir;
  • Paryż z pierwszej połowy dwudziestego wieku jako miejsce akcji.

OBAWY:

  • liczba misji i ich szczegóły – wciąż nic o tym nie wiemy;
  • czy twórcom uda się odpowiednio wyważyć proporcje między akcją, skradanką i przygodą?
The Saboteur

The Saboteur