Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM

Kingdom Come: Deliverance Publicystyka

Publicystyka 8 marca 2016, 17:25

Testujemy wersję beta gry Kingdom Come: Deliverance - pierwszy zgrzyt

Przełożenie premiery Kingdom Come: Deliverance w kontekście niedopracowanej wersji beta nakazuje zadać pytanie, czy Czechom ze studia Warhorse uda się dopiąć wszystko na ostatni guzik.

KINGDOM COME: DELIVERANCE OFERUJE W BECIE:
  1. nowe lokacje, do których należą m.in. mały zamek, wieś, spory las i mnóstwo pól uprawnych;
  2. duże zadanie związane z główną linią fabularną gry;
  3. wiele pomniejszych zadań.

Dobrego RPG nigdy za wiele, co potwierdzają oczekiwania graczy w stosunku do Kingdom Come: Deliverance – produkcji czeskiego studia Warhorse, w której przenosimy się do ogarniętej wojną domową piętnastowiecznej Bohemii, gdzie syn kowala w wyniku najazdu wojsk traci rodzinę, a następnie sam wykuwa swój los na znanej wszystkim ścieżce „od zera do bohatera”. Tak, w tym jednym, wielokrotnie złożonym zdaniu można w dużym skrócie opisać to, czego będziemy świadkami w trakcie rozwoju fabuły w grze. Więcej wyjaśnień znajdziemy w skleconym z nieruchomych obrazków intrze, które towarzyszy wersji beta, jaka pojawiła się kilka dni temu na Steamie. Miałem okazję już się z nią zapoznać, pora więc podzielić się spostrzeżeniami.

W odróżnieniu od wersji alfa tym razem otrzymujemy znacznie większy fragment świata gry, o wielkości mniej więcej dwóch kilometrów kwadratowych. Jak twierdzą twórcy, to jakieś dwadzieścia procent całości tego terenu, a więc całkiem sporo. Nowe lokacje to przede wszystkim zameczek, górujący nad nową, wyposażoną w łaźnie wioską, dużo leśnych terenów, a także polanka pełna wykarczowanych drzew, na której prowadzą pogaduszki miejscowi drwale – jakoś nie widać, by mieli ochotę wziąć się za robotę. Poza tymi atrakcjami udostępniono także cały obszar, który już wcześniej dawało się zwiedzać, z dwoma małymi wsiami i obozem wojskowym na czele. Poprzednio mogliśmy go eksplorować, uczyliśmy się walczyć i wykonywaliśmy kilka mało istotnych misji, teraz zaś dochodzi do tego jeszcze duży i ważny quest, związany bezpośrednio z główną linią fabularną gry, i kilka drobnych zadań, jak na przykład śledztwo w związku z problemami gastrycznymi pewnego gospodarza.

W menu każde z zadań jest dobrze opisane. Do tej pory nie dane nam było jednak sprawdzić jak działa system rzemiosła.

Kiedy zagłębiłem się ponownie w średniowieczny świat parobków i rycerzy, nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że mam do czynienia z bardzo ambitnym produktem. Czesi w swojej grze chcą całkowicie trzymać się realiów epoki. Postać musi jeść, spać i odpoczywać, nosić na sobie kilka warstw odzieży ochronnej, a skomplikowany system walki ma pomóc w jak najwierniejszym oddaniu starć z przeciwnikami, na dodatek prawie z każdym z wieśniaków można porozmawiać. Po kilku godzinach obcowania z Kingdom Come doszedłem jednak do wniosku, że owe ambitne założenia chyba przerastają możliwości twórców.

Na małej szubieniczce gdzieś pod lasem ktoś zawisł. Czy w majestacie prawa?

Na pierwszy rzut oka ów wirtualny świat wygląda bardzo atrakcyjnie. Prym wiodą kapitalne lasy, przechadzając się po których, można wysnuć wniosek, że graficy dosłownie każde drzewko i krzaczek wtykali w planszę ręcznie. Inna sprawa, że za tak znakomicie prezentującą się florę i efekty pogodowe, jak np. deszcz, odpowiada CryEngine najnowszej generacji. I pod tym względem nie ma się absolutnie do czego przyczepić. W leśnej głuszy efekt trochę psują brzydko kicające zające giganty, ale może kilka wieków temu zwierzaki te tak właśnie się zachowywały. Kiedy już jednak będziemy starać się wciągnąć w zabawę, poczuć jakiś immersję, dzięki czemu przenieślibyśmy się wprost do krainy Jana Husa nie tylko oczyma, ale i duchem, co chwilę coś wybija nas z rytmu. I nie do końca wiem, czy powinienem zrzucić to na karb tego, że to wersja beta, w której jeszcze wiele może ulec poprawie, czy też dodać dwa do dwóch i wyciągnąć wnioski z opóźnienia premiery pełnego produktu do czasu przygotowania edycji konsolowych. Jak sądzę, tłumaczenie autorów gry jest tylko sprytnym wybiegiem mającym dać im dodatkowy czas, bowiem beta w obecnym wydaniu przedstawia się, poza opisanymi powyżej elementami, katastrofalnie.

Katastrofa to słowo może nie do końca adekwatne do tego, co dzieje się na ekranie, ale w odpowiednio mocny sposób sugerujące, że z Kingdom Come: Deliverance coś jest bardzo nie tak. I bynajmniej nie chodzi o jakieś straszne przypadłości, a raczej o fakt, że od czasu obu alf praktycznie niewiele albo zgoła nic się nie zmieniło. Przy czym wersje alfa, jakiekolwiek by nie były, są od tego, by tylko wyznaczyć jakiś kierunek rozwoju, ale wersja beta... No to już powinno być coś w bardziej kompleksowy sposób przedstawiające końcową jakość produktu.

Obóz drwali to jedna z nowych lokacji.

Gra tego typu jest ogromnym i ambitnym przedsięwzięciem. Jak już pisałem, być może zbyt ambitnym dla niewielkiej czeskiej ekipy, bo pomimo ogromnej swobody na razie wszystko wydaje się zrobione po łebkach. I to poczynając od drzewka dialogowego, za pomocą którego komunikujemy się z postaciami niezależnymi. Jest ono podobne do rozwiązań obecnych w wielu innych RPG, gdzie wybieramy jakiś temat, otwierając nową gałąź pytań na zasadzie haseł, a nie pełnych zdań wymawianych potem przez bohatera. Zasadniczo nie ma w tym nic złego, gdyby nie fakt, że niektóre hasła nie znikają z listy po ich wykorzystaniu, nie da się też ich przewinąć czy wskazać myszką, tylko trzeba mozolnie przesuwać za pomocą klawiatury i dopiero wtedy potwierdzić LPM, a zdarza się, że cała konwersacja wygląda tak, jakby w ogóle nie brała pod uwagę posiadania przez bohatera już wcześniej pewnych informacji. Może to efekt pełnej dowolności postępowania w grze, gdzie da się zabić każdą postać i trzeba liczyć się z konsekwencjami nieukończenia jakiegoś zadania, ale mimo wszystko w trakcie zabawy takie rozwiązanie wydaje się bardzo archaiczne. Podczas rozmów możemy też starać się wykorzystać odpowiednie perki pozwalające na gładką gadkę, groźbę czy przekupstwo. Im częściej będziemy stosować konkretne środki, tym szybciej podbijemy dany współczynnik. Abstrahując od problemów z drzewkiem dialogowym, należy też dodać, że postacie są zwyczajnie drewniane, niemalże pozbawione mimiki i z obowiązkową chorobą oczu, przez co ich twarze wyglądają trochę tak, jakby zza szyby akwarium patrzył na nas jakiś, nie przymierzając, sum.

Główny bohater jest synem kowala. Działa także w służbie rycerskiej.

Na tym etapie poważne zastrzeżenia powinno się mieć także do braku synchronizacji ruchu ust z wypowiadanymi kwestiami lub wręcz mówienia z zupełnie zamkniętą buzią i tragikomicznego dubbingu. Spokojnie, ten ma być w ostatecznej wersji nagrany całkowicie od nowa i przez profesjonalnych aktorów. Tyle tylko, że jeżeli do tej pory tego nie zrobiono i nie zaimplementowano w tak ograniczonej becie, to skąd mamy mieć pewność, że ostatecznie wszystko zostanie dopięte na ostatni guzik?

Wschód słońca na CryEngine potrafi być urzekający.

Obawiam się też o jakość zlecanych zadań. Pal licho te pomniejsze, polegające na odszukaniu kluczy czy dowiedzeniu się, dlaczego karczmareczka zamierzała otruć klienta, bo tu motywacje różnych osób mogą być dowolnie idiotyczne. Jednak kiedy w zadaniu głównym, uważana za kobietę lekkich obyczajów pracownica łaźni mówi zupełnie nieznajomej osobie, czyli bohaterowi, gdzie jej gach zakopał pieniądze i że jej samej nie chce się iść ich wykopać, bo to po drugiej stronie wsi, ale leżą one „o tam, pod płotem”, to trudno nie złapać się za głowę.

W Kingdom Come stale pada deszcz. Drogi i błocko na nich wyglądają wtedy obłędnie.

Żeby nie pozostawić wrażenia, że zadania są tylko kiepskie, napiszę dla odmiany o czymś, co mi się niezmiernie spodobało. Szukając kryjówki niejakiego Hynka, dostajemy od drwala instrukcję, jak do niej dotrzeć. Koleś mówi, że sobie popili i zabrakło im wódy, a Hynk miał gdzieś w lesie odłożoną gorzałę, więc kolega go w to tajemnicze miejsce zaprowadził. Drwal tłumaczy, że trzeba dotrzeć do zarośniętej dróżki, przy krzyżu skręcić w lewo, iść z biegiem strumienia, potem znaleźć duży kamień, rozejrzeć się za powalonym drzewem i gdzieś tam już wypatrywać kryjówki. I co? Myślicie, że po włączeniu mapy w menu pokazuje się jakaś wielka kropa z podpisem: „Tu jestem, kryjówka”? A guzik. Trzeba iść i szukać samemu. A że, jak już pisałem, las wygląda, jakby go ręcznie sadzono, to i taka zabawa w podchody i odnajdywanie punktów orientacyjnych sprawia, iż łażenie w tym gąszczu drzew nie wydaje się tylko nudną koniecznością.

Na razie wygląda to tak, jakby Kingdom Come było przygodówką z domieszką chodzenia i jeżdżenia konno, bo walka niestety pozostaje fatalna. W stosunku do drugiej alfy nic nie zostało poprawione. Mieczem wymachuje się niczym patykiem i podobne doznania towarzyszą nam podczas walki wręcz. Okładanie się bronią białą, bez żadnego czucia, że w ręku mamy kawał żelastwa, bez żadnych sycących dźwięków sugerujących zgrzyt metalu o metal – z pewnością nie tego oczekiwaliśmy. Sterowanie jest mało intuicyjne i w rezultacie odnosi się wrażenie brania udziału w totalnie chaotycznej nawalance. Odczuć tych nie poprawia skopana sztuczna inteligencja, nakazująca przeć przed siebie po prostej, będącej najkrótszą drogą do postaci gracza, i wołająca o pomstę do nieba animacja szusujących na łyżwach we wszystkich kierunkach przeciwników.

Walka jest jeszcze mało intuicyjna i powinna doczekać się jakichś zmian.

Mówiąc szczerze, zupełnie nie wiem, co mam myśleć o dziele studia Warhorse. Na dobrą sprawę, nawet nie jestem pewien, czy Czesi nie robią sobie z nas beki i czy nazywając ten „ćwierćprodukt” betą, nie chcą zamydlić oczu jakimś inwestorom. Bo kiedy jadąc konno, zatrzymałem się gdzieś na ścieżce i zacząłem przeglądać mapę, zostałem nagle oderwany od tej czynności przez jakiegoś stróża prawa, który – nawet nie wiem z jakiego powodu – chciał mnie zamknąć w areszcie. Panie władzo, ja nic nie ukradłem! Mogłem go przekupić albo z nim walczyć lub potulnie udać się za nim do paki. Chciałem wypróbować grę i skrupulatnie skorzystać z okazji zostania więźniem, celem przetestowania tego elementu rozgrywki. Grzecznie zgodziłem się więc na odsiadkę, ale gra tylko wygasiła ekran, przeniosła mnie kilkaset metrów dalej i stwierdziła w komunikacie, że ponieważ jest wersją alfa i nie zawiera żadnego miasta z loszkiem, niniejszym podlegam amnestii. Zgłupiałem.

Drewniane twarze o rybich oczach. Tak wyglądają niestety w grze postacie na zbliżeniach.

Chciałbym się mylić. Po premierze chciałbym móc uznać, że wszelkie wątpliwości, jakie wzbudziła we mnie ta zacna produkcja, były nieuzasadnione. Chciałbym, żeby Czechom udało się zrobić grę, w którą wsiąknę bez reszty, bo od czasu przeczytania trylogii husyckiej Andrzeja Sapkowskiego kibicuję temu narodowi jak nigdy wcześniej. A wiem, że jak nasi sąsiedzi chcą, to potrafią – vide Operation Flashpoint, Mafia i seria ArmA. Mam nadzieję, że Kingdom Come: Deliverance będzie można wymieniać jednym tchem właśnie z tymi tytułami. Ale na razie, pozwólcie, że pozostanę sceptyczny.

Przemysław Zamęcki

Przemysław Zamęcki

Grał we wszystko na wszystkim. Fan retro gratów i gier w pudełkach, które namiętnie kolekcjonował. Spoczywaj w pokoju przyjacielu - 1978-2021

więcej

Kingdom Come: Deliverance

Kingdom Come: Deliverance