Testujemy Survarium – gra w cieniu Czernobyla… i kontrowersji
Powrót do Zony w Survarium ma iście postapokaliptyczny posmak, choć przy okazji premiery wersji pudełkowej nie brakuje i niepokojących elementów. O wszystkim tym piszemy w naszym teście gry.
Luc
15
Choć wydaje się to odrobinę wbrew logice, katastroficzne wizje świata przyciągają nas jak magnes. Bez względu na to, czy mówimy o filmach, książkach czy telewizyjnym serialu, osadzenie akcji w świecie postapokaliptycznym może nie gwarantuje sukcesu, ale zdecydowanie zwiększa szanse powodzenia. Czy to dlatego, że fascynuje nas możliwość ujrzenia znanej Ziemi w innej postaci? A może niepowtarzalny klimat? Tego wprawdzie nie wiemy, pewne jest jednak, że schemat, który zadziałał w innych dziedzinach rozrywki, doskonale sprawdził się i w branży gier wideo. Wasteland czy Fallout na stałe zapisały się złotymi zgłoskami na kartach historii, ale to nie jedyne produkcje, którym udało się zdobyć serca fanów katastroficznych historii. Tak samo było w przypadku serii S.T.A.L.K.E.R. Gry sygnowane tą nazwą miewały swoje problemy, niektóre były wręcz naszpikowane błędami, ale zwolennicy postapokalipsy pokochali je za niesamowitą i przytłaczającą atmosferę, której próżno szukać w innych tytułach. Wieść o anulowaniu pełnoprawnej kontynuacji z dwójką w tytule wielu mocno rozczarowała, ale ich nadzieje odżyły kilka lat później, gdy studio Vostok Games – stworzone na zgliszczach GSC – ogłosiło początek prac nad Survarium utrzymanym w podobnych realiach. Co jeszcze łączy tę grę z poprzednikami?
Fabuła?
Przygotowując zapowiedź jakiejkolwiek gry zawsze zaczynam od ogólnego naszkicowania warstwy fabularnej, z jaką przyjdzie się graczom zmierzyć w danym tytule. Niestety, w przypadku Survarium moje nawyki zostały wystawione na ciężką próbę, głównie z racji tego, że – przynajmniej na razie – gra takowej nie posiada. Wiemy tylko tyle, że świat się zmienił, poszczególne strefy opanowały zmutowane organizmy, a człowiek przestał panować nad tym, co kiedyś nazywał domem. Mamy więc postapokalipsę, mamy giwerę w dłoni… i resztę mamy sobie dopowiedzieć. Iluzję fabuły początkowo tworzy możliwość wybrania jednej z frakcji, jednak szybko okazuje się, że nie ma to absolutnie żadnego realnego wpływu na wydarzenia na ekranie i choć nie są one bez znaczenia – do samego uniwersum nic nie wnoszą. W przypadku tytułów skupiających się na rozgrywce sieciowej, zazwyczaj nie stanowi to większego problemu, ale odrobina kontekstu nie tylko by się przydała, ale została wręcz obiecana. A jak na razie nie widzieliśmy niczego, co by ją przypominało.
Tryby gry?
Być może zmieni się to wraz z udostępnieniem trybu kooperacyjnego, w którym – według zapowiedzi autorów – pojawić ma się linia fabularna oraz poszczególne misje, aczkolwiek w aktualnej wersji gry możemy o tym co najwyżej pomarzyć. Podobnie jak o tzw. freeplayu, w ramach którego gracze mieliby przemierzać swobodnie mapę, mierząc się z przeciwnościami losu oraz innymi uczestnikami zabawy. Aby utrzymać specyficzny, postapokaliptyczny klimat, na mapie jednocześnie miałoby się znajdować maksymalnie kilkanaście osób, wzajemnie na siebie polujących, choć sama rozgrywka jest projektowana w taki sposób, aby sesje trwały do 15 minut. O wielogodzinnym pałętaniu się po ogromnych mapach raczej zapomnijmy. Bez względu na to, jaki wygląd ów tryb ostatecznie przybierze – wciąż pozostaje niedostępny, a to zostawia graczy z wyborem jednego, jedynego rodzaju rozgrywki. A jest nim niejaki team play, czyli… klasyczne, drużynowe PvP.

Przeniesienie baterii do widniejących z przodu skrzynek – cel niezbyt ambitny, choć nie zawsze prosty.
Tryb PvP nie jest takie do końca klasyczne, bowiem zamiast bezmyślnego strzelania do przeciwnej drużyny musimy także znosić do bazy specjalne baterie porozrzucane po całej mapie. Zasady są banalne – wygrywa ten, kto pierwszy skolekcjonuje dziesięć z nich lub będzie prowadził po upływie piętnastu minut. Tym, co mimo wszystko wyróżnia Survarium na tle pozostałych, podobnych strzelanek, jest wygląd map, na jakich toczymy potyczki. Nie owijając w bawełnę – wyglądają przepięknie. Nie chodzi o samą szatę graficzną (ta prezentuje się bardzo dobrze, choć nie rzuca na kolana nawet przy maksymalnych ustawieniach), ale przede wszystkim o sposób, w jaki zostały zaprojektowane. O ile do rozplanowania w kontekście walki można mieć pewne zastrzeżenia, do samej atmosfery nie można już się w żaden sposób przyczepić. Zarośnięte budynki, zrujnowane stacje, zardzewiały czołgi, tu i ówdzie zmutowana roślinność… wszystko to składa się na ciekawą całość, na którą po prostu patrzy się z fascynacją.
Co ciekawe, w niektórych miejscach możemy natrafić na ponadprzeciętne promieniowanie, które wpływa na naszą postać – jeżeli pozostaniemy tam zbyt długo, czeka nas oczywiście śmierć, jednak szybka ewakuacja zakończy się „tylko” pogorszeniem widzenia lub zmianą ekranu na fluorescencyjny. Drobnostka, ale świetnie przypomina nam o tym, w jakiej rzeczywistości się znaleźliśmy. Niemniej – do klimatu S.T.A.L.K.E.R. dosyć daleka droga, trudno bowiem chłonąć tajemniczość, gdy nad głową nieustannie latają nam pociski i granaty.
Rozwój postaci i mikrotransakcje
Oprócz tego, że rozwijamy relacje z poszczególnymi frakcjami, zdobywamy także punkty doświadczenia dla naszej postaci. Każdy osiągnięty poziom oznacza dodatkowy punkt, który możemy wydać na nieznaczne poprawienie naszych statystyk – dzięki temu np. celniej strzelamy z biodra, mamy wyższą odporność na promieniowanie lub odrobinę szybciej poruszamy się w biegu.
Będąc przy samym strzelaniu wypadałoby wspomnieć także i o sprzęcie, jakim posługujemy się podczas batalii, cały system rozwiązano bowiem w dosyć nietypowy jak na ten typ gry sposób. Kolejne giwery oraz amunicję do nich… kupujemy za zdobywaną podczas rozgrywki walutę. Aby zyskać dostęp do lepszych wersji pancerza oraz potężniejszych pukawek, zdobywamy zaufanie poszczególnych frakcji, o których wspominałem już na początku tekstu. W grze występują łącznie cztery z nich (początkowo dostępne są tylko dwie) – Włóczędzy, Czarny Rynek, Armia Odrodzenia oraz Osadnicy Skraju. Punkty ich przychylności otrzymujemy za wykonywanie podczas bitew prostych zadań – np. zabicie dwóch przeciwników strzałem w głowę. Osiąganie kolejnych stopni wtajemniczenia w ich szeregach odblokowuje możliwość zakupu nowego ekwipunku, który w niewielkim stopniu ułatwia walkę na polu bitwy.
W samym sklepie znajdziemy także masę przedmiotów kosmetycznych, możliwych do kupienia za pomocą złota (opłacanego prawdziwą gotówką), które nie wpływają jednak w znaczący sposób na rozgrywkę. Fakt, możemy szybciej kupić także przy jego użyciu lepszy sprzęt (o ile zdobyliśmy odpowiednie zaufanie danej frakcji), ale szczęśliwie matchmaking został tak skonstruowany, że gracze o potężnym ekwipunku są separowani od tych o nieco słabszym. Mikrotransakcje są więc obecne, ale system wydaje się sprawiedliwy i nie faworyzuje w żaden sposób zamożniejszych graczy.
Zardzewiałe bronie i teamkillerzy
Warto zwrócić także uwagę, że nawet z najbardziej zaawansowanych pukawek strzela się fatalnie – i w tym przypadku nie jest to zarzut! Broń wygląda chwilami na klimatycznie przyrdzewiałą, taką, która ewidentnie widziała lepszy czasy, a to przekłada się na osiągi – celowanie nie należy do najprostszych i nawet uzbrojeni po zęby musimy się postarać, aby kogoś upolować. Jest to tym trudniejsze, że z uwagi na ponurą kolorystykę map postacie oraz otoczenie dosyć mocno się ze sobą zlewają. Zbyt łatwo oczywiście być nie może, ale w połączeniu z brakiem tzw. killcam często okazuje się, że nie wiemy nawet, co nas zabiło. Do pewnego stopnia da się to zaakceptować i potraktować po prostu jako część rozgrywki, ale w momencie, w którym kilku graczy osadzi się ze snajperkami w pobliżu miejsca odradzania przeciwnej drużyny (tak, to możliwe), wywołuje to więcej frustracji niż przyjemności. Nawet kiedy to my jesteśmy tymi złymi, szybko odczuwa się, że twórcy pozwolili na odrobinę zbyt wiele i przy nieco lepszej organizacji jedna drużyna jest w stanie przez bite piętnaście minut eliminować wrogów, nie dając im nawet szansy na jakikolwiek rewanż.
Nie najlepiej w obecnej chwili spisuje się także system przyjacielskiego ognia – sama idea jest godna pochwały i szalenie się ucieszyłem, kiedy odkryłem, iż w Survarium jest obecny, ale nie minęło zbyt wiele czasu, gdy gracze zaczynali strzelać w plecy towarzyszowi, który niósł baterię. Wszystko przez to, że w momencie gdy to my odnosimy ją do bazy, zwiększają się nasze szanse na zyskanie po rozgrywce unikatowego przedmiotu. Trudno dziwić się graczom, że skrzętnie nadużywają tej możliwości, nawet jeśli rujnuje ona zabawę pozostałym.

Dostaliśmy z lewej – tylko tyle wiemy na chwilę przed śmiercią. Gdzie zaczaił się strzelec, pozostaje niestety jego słodką tajemnicą.
Zaczynają się schody
Niemniej, pomimo kilku niezrozumiałych, designerskich decyzji, sam tryb PvP do najgorszych nie należy – daje nam wystarczającą motywację do dalszego grania w postaci ekwipunku i punktów doświadczenia, sama rozgrywka miewa przebłyski świetnego klimatu, a i widoki są niczego sobie. Gdy zbierzemy to wszystko w całość, otrzymujemy więc może nie rewelacyjną, choć przyzwoitą strzelankę, ale… No właśnie – ale. Survarium znajduje się obecnie w fazie beta i wszystko w niej będzie jeszcze zapewne rozwijane, ale w momencie, w którym zaczyna chodzić o pieniądze graczy, przymykać oka na pewne praktyki niestety nie można. Wszystko za sprawą pudełkowej wersji gry, która trafiła tylko do Polski.
Pierwszym z problemów – który na szczęście twórcy już rozwiązali – była dostępność do zawartości nabywanej w ramach Starter Pack. Na odwrocie pudełka wymienionych jest kilka bonusów, które za odpowiednią kwotę można uzyskać – gracze po powrocie do domów nie mogli jednak w żaden sposób przypisać ich do konta. Jedynym sposobem było założenie całkowicie nowego profilu i zrezygnowanie ze wszystkiego, co się odblokowało do tej pory. Linia obrony twórców jakoby „Starter Pack jasno oznaczał, że produkt przeznaczony jest jedynie dla nowych graczy” kompletnie nie trafiła do rozżalonych klientów i po kilkudniowej burzy studio Vostok oraz polski wydawca ulegli. Dzięki temu, przynajmniej przez najbliższy czas, wszyscy, którzy zdecydują się na zakup pudełkowej wersji, będą mogli od dnia 28 listopada 2014 roku przypisać bonusowe przedmioty do istniejącego już konta. Po upływie przejściowego okresu (nie podano dokładnie kiedy on minie), wszystko wróci do poprzedniego stanu, zaś gra w sklepach ma zostać oznakowana specjalną naklejką rozwiewającą wątpliwości. W momencie powstawania tego tekstu wciąż jej nie było, niemniej trzeba przyznać, iż twórcy postąpili z klasą, przyznali się do błędu i naprawili wyrządzone szkody.

Podczas rozgrywki przeniesiemy się także do postapokaliptycznej Kolonii w Niemczech. Póki co to jedyna mapa z wyraźnymi, dynamicznymi warunkami pogodowymi.
Pudełkowa kontrowersja

Sprawę można by więc uznać za zamkniętą, kiedy jednak dalej przyglądamy się pudełkowej wersji pojawiają się kolejne wątpliwości. Wśród informacji umieszczonych na tyle okładki znajdziemy różne bonusy, a tam m.in. pozycję taką jak… gra. Dla mniej zorientowanego gracza to dosyć prosty komunikat, że aby móc pobawić się w Survarium, musi nabyć wskazany produkt. Sam wygląd opakowania także ów wizerunek wzmacnia – całość wygląda po prostu jak pełnoprawny tytuł, który właśnie miał premierę. Problem polega na tym, że produkt zaliczana jest przez samych twórców do kategorii free-to-play, który wkroczył dopiero w fazę otwartej bety (co na pudełku zostało ujęte jako „edycja umożliwiająca dostęp do aktualnej wersji Survarium”). Sprzedaż pakietów do gier free-to-play w pudełkach jest co prawda dziś standardem (w tym przypadku – jak twierdzi wydawca – za 50 zł otrzymujemy przedmioty i bonusy warte 150 zł), jednak problemem jest konfrontacja stadium, w którym znajduje się gra z informacjami na okładce.
Czytamy tam kolejno, że mamy do czynienia z „pierwszoosobową strzelanką z elementami MMO” oraz widzimy zachęty typu „zmierz się z siłami przyrody, odkryj przyczyny katastrofy ekologicznej”. Brzmi to ładnie, ale w momencie odpalenia produktu okazuje się, że żadnej walki z naturą tu nie widzimy, z MMO nie ma to nic wspólnego, zaś odkrywanie przyczyn katastrofy możemy przeprowadzić co najwyżej w swojej wyobraźni. Być może w przyszłości te elementy się pojawiają, ale na chwilę obecną to jedynie niespełnione obietnice – mimo to słowa te znalazły się na pudełku. Na dobrą sprawę więc kupując pudełkową wersję otrzymujemy niepełny produkt, znajdujący się obecnie w otwartej, darmowej becie. Umieszczona drobnym druczkiem koło wymagań sprzętowych wspomniana formułka o „aktualnej wersji Survarium” od prawnej strony ogranicza jakiekolwiek roszczenia, ale ciężko oprzeć się wrażeniu, że coś tu jest nie tak.
Zapytaliśmy polskiego wydawcę o kontrowersyjne kwestie – czemu na pudełku nie jest jasno napisane, że gra jest darmowa, a do tego w fazie beta. Otrzymaliśmy taką odpowiedź, jej ocenę zostawiamy czytelnikom:
„Przede wszystkim otwarcie komunikowaliśmy, iż sprzedajemy pakiet startowy do gry Survarium zawierający płatne elementy – informacja na okładce, do tego dokładna lista z tyłu pudełka. Ich przybliżona wartość to 150 PLN, cena pudełkowa to 49,99 PLN, udało nam się więc wynegocjować dla polskich graczy znacznie lepsze warunki na wypróbowanie tych elementów, niż w przypadku korzystania z systemu mikro-płatności w grze. Ponadto w pakiecie znalazły się elementy ekskluzywne, dostępne tylko dla klientów którzy zakupią wersję pudełkową.
Na okładce ponadto znalazła się informacja, iż edycja pudełkowa oferuje dostęp do aktualnej wersji gry Survarium. W tym momencie jest to wersja beta, w niedalekiej przyszłości będą pojawiały się nowe aktualizacje wzbogacające rozgrywkę, a egzemplarze gry Survarium, mamy nadzieję nadal będą dostępne na rynku.
21 listopada 2014 miała miejsce premiera pudełkowej edycji ze specjalnym pakietem startowym. 28 listopada 2014 wszyscy gracze w Polsce uzyskali dostęp do otwartej wersji beta gry i swoją premierę miała książka Andrzeja Lewickiego Łowca z Lasu, osadzona w uniwersum Survarium.
Pakiet startowy Survarium przeznaczony jest dla wszystkich graczy, zarówno testerów zamkniętej wersji beta, jak i nowych użytkowników.”
Oficjalne stanowisko IMGN.pro
W całym zamieszaniu nieświadomie wzięły udział także i polskie sklepy internetowe, które sprzedają pudełkową wersję Survarium. Część z nich przygotowała opisy na podstawie pogłębionych informacji dotyczących gry oraz jej wersji (tj. poinformowała, że chodzi w rzeczywistości o dostęp do bety oraz kilku dodatkowych przedmiotów), inne jednak bazując jedynie na danych z okładki przedstawiły ją jako pełnoprawny, samodzielny produkt.
Szkoda, że owa pudełkowa edycja budzi tyle kontrowersji i wątpliwości, bo gdyby nie to, Survarium mogłoby się w spokoju rozwijać i dodawać kolejne elementy w swoim czasie. Produkcja choć „drugim S.T.A.L.K.E.R-em” nie będzie, ma potencjał, żeby stać się ciekawą propozycją dla fanów postapokalipsy, jednak ewidentnie potrzebuje jeszcze czasu, aby w pełni rozwinąć skrzydła. Koncept jest solidny, dotychczasowe wykonanie – choć niepozbawione wad – przyzwoite, teraz pora to wszystko opakować w sensowną całość, bo póki co odnosi się wrażenie, że dostaliśmy jakieś 20% obiecanego produktu. Suvarium ma więc swoje niewątpliwie zalety (a będzie ich jeszcze więcej, gdy zostaną odblokowane kolejne tryby), jednak na chwilę obecną wszystkie kryją się w cieniu „pudełkowego skandalu”. Jak to wszystko dalej się potoczy i jakie zmiany w tej kwestii planuje sam wydawca? Tego póki co nie wiemy. Oby tylko nie skończyło się to prawdziwą katastrofą.



