Rogue Trooper - zapowiedź
Seria „Rogue Trooper” wywodzi się z brytyjskiego 2000AD. Polskim fanom komiksu firma dała się poznać dzięki serii „Judge Dredd”. Fabuła samego RT przenosi nas do brutalnego, przepełnionego cyberpunkiem świata.
Krzysztof Mielnik
1Dawno, dawno temu, gdy w naszym zakątku Europy komputer nie wchodził jeszcze w zakres standardowego wyposażenia mieszkania, a szczęśliwi posiadacze pierwszych pecetów skrzętnie chowali swoje skarby przed światem zewnętrznym, jedną z popularniejszych form rozrywki stanowiło czytanie komiksów. Zmiana ustroju umożliwiła polskim pasjonatom dość szybkie przestawienie się z Kapitana Żbika, Profesorka Nerwosolka czy nieśmiertelnego Tytusa na komiksy popularne w wielkim świecie. Fala Spajdermenów, Paniszerów i innych Batmanów zalała kraj nadwiślański, zwiastując nadejście nowej ery w jego dziejach. Rzecz jasna, podówczas zachód był już na zupełnie innym stopniu rozwoju. Tamtejsze księgarnie obfitowały w mnóstwo wymyślnych serii Marvela, czy DC, które pojawiały się i znikały, dając życie setkom fantastycznych bohaterów.
Do czego zmierzam? Ano do tego, moi drodzy, że choć pozycji komiksowych dziś ci u nas dostatek, to jednak wciąż odczuwalne są spore braki w tym zakresie. Z pewnością niezliczone są więc rzesze tych, którym tytuł Rogue Trooper nie mówi kompletnie nic, będąc tymczasem jedną z dwóch najlepiej się sprzedających (sic) serii komiksowych w Wielkiej Brytanii!
Seria Rogue Trooper wywodzi się z brytyjskiego 2000AD. Polskim fanom komiksu firma dała się poznać dzięki serii Judge Dredd. Fabuła samego RT przenosi nas do brutalnego, przepełnionego cyberpunkiem świata, umiejscowionego gdzieś w przestrzeni kosmicznej, gdzie przeżycie każdego dnia naznaczone jest ciałami poległych wrogów. Właśnie trwa konflikt zbrojny pomiędzy frakcjami North Republic i Southers. Wcielamy się w postać GI (Genetic Infrantry) – zmodyfikowanego genetycznie gościa, który wraz z armią mu podobnych stworzony został dla celów wojskowości. Usprawniony system odpornościowy, zdecydowanie mniejsza – w odniesieniu do człowieka – podatność na zranienia, brak potrzeby regeneracji organizmu poprzez sen i umiejętność swobodnego oddychania w niezwykle nieprzyjaznej atmosferze planety – to cechy, które sprawiły, że GI w swej doskonałości mogły stać się zbyt niebezpieczne dla ludzi. Pewne wysoko postawione osoby postanowiły więc zrobić lekki ewolucyjny krok w tył, wysyłając oddział GI w misję, z której nie miał powrócić żaden z nich.
Jeden jednak powrócił...
... i jak można się domyślić, nie jest on zbytnio zadowolony z zaistniałej sytuacji. Friday – bo takie jego imię – za cel stawia sobie jedno: krwawą zemstę na odpowiedzialnych za śmierć jego pobratymców. Do zadania podchodzi stanowczo i inteligentnie (oczywiście w teorii, bo czy tak będzie w istocie, zależeć będzie od postawy samego gracza), co oznacza, że gra nobilitować będzie nas nie za prucie naprzód niczym w Quake’u, lecz przede wszystkim za przemyślane, taktyczne akcje rodem z Metal Gear Solid, czy Splinter Cella. Ściąganie przeciwnika w pułapkę, ciche zakradanie się do niego od tyłu albo zwyczajne unikanie kontaktu poprzez odnalezienie alternatywnej drogi – to chleb powszedni. Producenci obiecują nam wiele innowacji względem innych znanych gier skradankowych.
Jeśli chodzi o wyposażenie naszego podwładnego, najistotniejszy wydaje się jeden fakt – zarówno broń, plecak, jak i hełm noszony przez niego na głowie „żyją” swym własnym życiem. Dokładniej rzecz biorąc – życiem byłych kolegów, po których pozostały jedynie biologiczne chipy, teraz przeszczepione do ekwipunku ostatniego z GI. Pomysł jest tyleż psychodeliczny, co ciekawy i jeśli tylko zostanie odpowiednio dopracowany, powinien wprowadzić do rozgrywki zupełnie nowe możliwości. Jak to wygląda w założeniu? Kolega „siedzący” w spluwie (na imię mu Gunnar) potrafi eksterminować wrogów samodzielnie, bez pomocy gracza; ten zagnieżdżony w kasku (Helm) jest w stanie rozwiązywać najtrudniejsze problemy wymagające łamania przeróżnych kodów, czy elektronicznych zabezpieczeń, zaś gość stanowiący „mózg” plecaka (Bagman) może miotać w przeciwników ręcznymi granatami. Przyznam, że moją wyobraźnię najbardziej pobudziła pierwsza z opcji. Wyobraźmy sobie choćby tak prostą sytuację jak ta, w której stukamy w ścianę w celu zwabienia przeciwników. Goście podchodzą i zdezorientowani widzą jedynie leżącą na ziemi broń. Próbują ją podnieść i w tym momencie pada grad strzałów – nie tylko z leżącego pistoletu, ale i zza ich pleców – z drugiej spluwy, którą właśnie ściskamy w rękach.
W innych okolicznościach możemy np. ustawić Gunnara na wieżyczce snajperskiej i precyzyjnie ostrzeliwać nadciągających wrogów. Możliwości jest wiele i z pewnością gracz będzie mógł popisać się dużą dozą kreatywności w zakresie ich wykorzystania.
Produkcja Rebellionu zapowiada się obiecująco również pod względem graficznym. Mroczny klimat pokrytego pyłem świata, w którym przychodzi nam walczyć o przetrwanie, kontrastuje z ciekawą grą świateł i realistycznymi efektami wybuchów. Dopóki nie będzie nam dane zapoznać się z wersją beta gry, trudno będzie stwierdzić coś na temat tego, jak ów wystrój wpłynie na klimat właściwej rozgrywki, niemniej już pierwszy, krótki trailer zapowiada pietyzm wykonania i miłe wrażenia. Kamera nadlatuje z góry nad obszar opanowany przez republikę, widzimy zbliżenie na dwóch rozmawiających ze sobą żołnierzy. W pewnym momencie jeden z nich zostaje trafiony przez niewidocznego przeciwnika. Drugi żołnierz, zaskoczony sytuacją, próbuje uciekać. Niestety nie dane mu jest zbiec i również ginie... z ręki GI, który właśnie rozpoczyna swoją krucjatę.
Jak to zazwyczaj w TPP bywa, duży nacisk autorzy położyli na sylwetkę głównej postaci. Friday jest więc umięśniony, jego myślący ekwipunek prezentuje się okazale, na odzieży widać najmniejsze nawet zdobienia, a całokształt wywołuje jednoznacznie pozytywne wrażenie. Podobnie ocenić należy inne postaci, choć te – ze względów oczywistych – cechują się nieco zubożoną liczbą polygonów.
Gra oferować ma wszystko, do czego przyzwyczaiły nas już solidne produkcje XXI wieku. Po Rebellionie co prawda można spodziewać się wszystkiego (wydali rewelacyjną grę Aliens vs. Predator, by później puścić na rynek niezbyt entuzjastycznie przyjętego Judge’a Dredda: Dredd vs. Death), jednak wierzmy, że tym razem ponownie wszystko pójdzie dobrze i doczekamy się naprawdę solidnej produkcji.
Krzysztof „Bakterria” Mielnik