Rage - gamescom 2010
Widzieliśmy w akcji najładniejszą grę tegorocznych targów. Rage to powrót id Software na tron FPS-owych twórców.
Marek Grochowski
Jeśli ktoś wprowadzi współczesne shootery na graficzne wyżyny, będzie to najpewniej id Software, a przełomowym FPS-em okaże się Rage. Najnowsza produkcja autorów Quake’a to technologiczny majstersztyk, który swoim rozmachem, wyglądem i przede wszystkim klimatem na rok przed debiutem powoduje opad szczęki. Prezentacja amerykańskiej strzelaniny to jeden z najdłuższych, najbardziej efektownych i zwyczajnie najlepszych pokazów na tegorocznym gamescomie.

Postapokaliptyczny klimat wylewa się z ekranu.
Od pierwszych minut Rage kreuje atmosferę, którą spokojnie można określić jako skrzyżowanie klimatów Fallouta i Borderlands. Oto trafiamy na zniszczony przez asteroidę ląd, gdzie ludziom nie pozostało nic poza setkami bunkrów i obskurnych ruder, zmontowanych prowizorycznie z zardzewiałych kawałków blachy. Piaszczyste pustkowie pośrodku kanionu ochrzczono przewrotnie mianem Industrial Vista. Spotykamy tu tylko dwóch ludzi – pustelnika Rourke i Dana, od którego przyjmujemy pierwsze zlecenie. Trzeba przedrzeć się przez jedno z osiedli i uwolnić je od obecności mutantów. Gdy docieramy na miejsce, zastajemy tylko zdewastowane speluny, w których bezdomni ogrzewają się przy ognisku z odpadów. Ktoś zauważył naszą obecność, bo wkrótce pojawiają się pierwsi przeciwnicy.
Wynaturzone bestie nie są zbyt trudnymi wrogami. Wystarczą dwa, trzy strzały z małego pistoletu, a każda z nich efektownie pada na ziemię. Przedtem potrafią jednak nieprzyjemnie ukąsić, dlatego warto przypiąć lunetę i pokusić się o headshota z dalszej odległości. Dla urozmaicenia można też rzucić w potwora stylowym szurikenem. Dzielnicę opuszczamy quadem. Kamera zmienia widok na TPP, a my możemy obserwować, jak zawieszenie małego pojazdu porusza się w rytm pokonywanych wybojów. Prawdziwym rarytasem są samochody klasy buggy – pozbawione drzwi i okien, ale za to uzbrojone mocniej niż niejeden czołg. Jeden z wozów ma na masce działka i wystające piły, jednak bardziej przykuwa uwagę ozdobny element w formie bawolej czaszki.
Zmierzamy do Wellspring, rozjeżdżając niedobitki mutantów i zostawiając za sobą tumany kurzu. Nim dotrzemy na miejsce, musimy jeszcze stawić czoła trzem nadciągającym buggy. Tutaj Rage udowadnia, że radzi sobie świetnie nie tylko jako tradycyjny FPS, ale i dynamiczna, samochodowa strzelanina.
W Wellspring, stosunkowo otwartej lokacji, wart odwiedzenia jest bar, u wejścia do którego wita nas przebieraniec o wyglądzie SubZero. Podchodzimy do stolika, gdzie kilku leni rozprawia przy piwie o życiowych problemach. Nieopodal paru gości gra w specyficzną planszówkę, w której na kwadratowej planszy walczą ze sobą hologramy. Możemy przyłączyć się do zabawy i postawić na jednego z nich – jeśli odeprze ataki przeciwników, wygrywamy zakład i odchodzimy z gotówką w wirtualnej kieszeni. Pieniądze możemy potem wydać na broń, amunicję albo ulepszenia do buggy’ego.
Okazuje się, że w mieście odbywają się wyścigi. Gdy już mamy wziąć w nich udział, w dzielnicy rozlega się alarm. Jack, organizator zawodów, informuje, że ktoś znów grzebał przy miejskim wodociągu. Podobno chodzi o toksyny, którymi ludzie z Wasted Clan zatruwają wodę. Chcąc rozprawić się z nimi, trzeba zejść do kanałów. Klimat zmienia się diametralnie – w jednej chwili z wysuszonego, spalonego słońcem sektora wpadamy do klaustrofobicznego miejsca, gdzie światło doprowadzają wiszące na przewodach żarówki, a podłoga jest mokra z powodu przeciekających rur. Z ciemnego korytarza nadbiegają członkowie klanu. Zaraz po nich z metalowego mostka zeskakują na nas garbate kreatury podobne do Golluma. Czas użyć elektrycznej kuszy. Jeden strzał w kierunku kałuży, gdzie stoją, powoduje, że oba potwory umierają porażone prądem.
Tunele ściekowe pełne są jednak innych zmutowanych istot. Konieczne staje się wysłanie do ich siedliska strzelającego robota-pająka oraz miniquada z bombą na pokładzie. Po uruchomieniu zapalnika i następującej potem eksplozji można przeszukać ciała wrogów. Co znamienne: po tym, jak przetrzepiemy kieszenie przeciwników, ułożenie martwych sylwetek ulega zmianie.

Trzeba przyznać, że wszystkie lokacje zaprojektowano z dużą dozą kreatywności. Mnóstwo wokół nas części od pojazdów, kawałków rur i metalowych płyt, zaś prawie wszystkie budynki otagowane są przez wandali. Brudna oprawa jest paradoksalnie piękna, bo silnik id Tech5 miażdży poziomem detali, efektami cząsteczkowymi i perfekcyjną grą cieni. Wszystko obserwujemy w 60 klatkach na sekundę, co w kontekście wersji na X360 świadczy tylko o programistycznym geniuszu Carmacka.
Na deser autorzy przenoszą nas do Dead City – wymarłego miasta, gdzie bloki tworzące osiedla poprzewracały się jeden na drugi jak klocki domina – w pobliżu musiała spaść asteroida. Kontrolę nad rejonem sprawują goblinopodobni goście z shotgunami, Biegają trochę koślawo, bo animacja nie została jeszcze dopracowana, jednak zapominamy o tym natychmiast, gdy na horyzoncie pojawia się miniboss. Jego nadejście zwiastuje trzęsienie ziemi i pękające dookoła konstrukcje z betonu – wspaniały fizyczny patent.
Nasz przeciwnik to powolny nieumarlak z wielkim granatnikiem. Walka z nim kosztuje połowę amunicji. W ruch idą strzelby, granatniki i wymyślne karabiny, a kiedy wydaje się, że to już koniec kłopotów, budynki w oddali rozpryskują się pod naporem kroków jeszcze większej bestii, wysokiego na dwadzieścia pięter olbrzyma. Aż strach pomyśleć, jakim wyzwaniem będzie sprowadzenie go do parteru.
Rage to produkcja niesamowicie dynamiczna, gdzie sekwencje strzelanin w wąskich alejkach i korytarzach przeplatają się z jazdą terenowymi maszynami i eksploracją wcale niemałych miast. Produkcja id Software kusi mechaniką, różnorodnością przeciwników oraz oprawą, o jakiej twórcy innych tytułów mogą jedynie pomarzyć – przynajmniej do chwili, aż John Carmack i spółka zdecydują się sprzedawać swój silnik konkurencji. Póki co Rage to murowany kandydat do triumfów na listach bestsellerów.
Marek „Vercetti” Grochowski