Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Publicystyka 9 października 2008, 08:50

autor: Adam Kaczmarek

Legendary - testujemy przed premierą

Otwarta puszka Pandory zwiastuje apokalipsę. Powstrzymać może ją tylko Charles Deckard. Legendary zapowiada się na bardzo dynamiczną i intensywną strzelaninę.

Gdyby za Legendary odpowiadało id Software, na ten tytuł czekałoby mnóstwo graczy. Tymczasem jest to kolejny krok studia Spark Unlimited ku stworzeniu wartościowego FPS-a. Po nieudanym Turning Point: Fall of Liberty może być to ostatnia szansa na podbicie rynku. Wersja beta, którą miałem okazję przetestować, wymaga naturalnie finalnych szlifów, aczkolwiek zawiera całkiem spory kawałek gry.

Pierwsze, co rzuca się w oczy, to całkiem ciekawe intro. Złożone z serii obrazków, a następnie wygenerowanych przez silnik gry scen wykłada na stół fabułę. Przez chwilę zapoznajemy się z losami słynnej puszki Pandory. Wstęp z niezłym skutkiem łączy przeszłość z teraźniejszością. Główny bohater kierowany przez gracza nazywa się Charles Deckard. Specjalizuje się w kradzieży znanych dzieł sztuki. Poznajemy go w trakcie kolejnej akcji, w Nowym Jorku. Charles dostaje cynk od niejakiego LeFey’a o transporcie puszki Pandory do muzeum przy Times Square. Nieświadomy zagrożenia opryszek otwiera skrzynię i…

Lepiej uciekaj! Mam siekierę!

Zaczyna się jatka na całego. Rozgrywka startuje mocnym trzęsieniem ziemi. Błyskawicznie staramy się opuścić muzeum, ale zważywszy, ile ofiar pochłania przybycie na świat krwiożerczych kreatur, zadanie wydaje się trudne. Wychodzimy na zewnątrz i widzimy, że sytuacja się pogarsza. Z nieba zstępują gryfy, pojazdy fruwają na lewo i prawo, ludzie panikują, co chwilę walą błyskawice. Zejście do metra chroni nas przed śmiercią. Moment później z Charlesem kontaktuje się tajemnicza dziewczyna, która przedstawia się jako Vivian Kane. Jej zadaniem był nadzór kradzieży szkatułki, ale w obliczu katastrofy przechodzi na naszą stronę i stara się pomóc w eksploracji podziemnych sekcji miasta.

Ten skromny opis samouczka powinien zobrazować mniej więcej, czego należy się spodziewać po Legendary. Twórcy gry poszli w zaparte i spróbowali przesłonić wady tego typu strzelanin filmowym efekciarstwem. Intensywność akcji miejscami przyprawia o zawrót głowy. Nie brak również pojedynczych, przyśpieszających bicie serca wstawek rodem z horrorów. Dla przykładu, buszując po opustoszałym magazynie, spotykamy policjanta. Nakazuje on nam znalezienie przełącznika, który otwiera bramę do następnej lokacji. Chwilę potem znajdujemy ów włącznik, a na ekranie monitora służby ochrony obserwujemy, jak ten sam policjant zostaje rozszarpany przez wilkołaka. Muzyka przybiera niepokojący rytm, a klimat wyraźnie się zagęszcza. Takich zagrywek jest znacznie więcej, aczkolwiek nie będę psuł niespodzianki.

Największym plusem Legendary (pomijając efektowność) jest wręcz niezauważalna zmiana atmosfery. Początkowo wydaje się ona zbyt fantastyczna, ale kilkadziesiąt minut później dostajemy pełnokrwistą grę. Postacie ulegają dekapitacji nader często i w różny sposób. Zachlapane posoką korytarze i rozbebeszone ofiary pierwszego ataku to typowy wystrój podziemi. Zaskakująco korzystnie na tle akcji wypada fabuła. Wtrącenie nowych wątków w historię ucieczki i przetrwania kataklizmu wzbogaca odbiór postaci, którą kierujemy. Okazuje się, że Deckard jest na celowniku wynajętej przez LeFey’a grupy najemników Czarny Zakon. A ci konkurują z oddziałem Rada 98, który z kolei chce odzyskać skrzynię i powstrzymać apokalipsę. Ten konflikt będzie miał swoje rozstrzygnięcie w późniejszych etapach, gdyż wymiana ognia na stacjach metra w Nowym Jorku okazuje się jedynie przedsmakiem. Ponadto smaczku dodają pozostawiane tu i ówdzie wiadomości od żołnierzy. Wczytując się w ich treść, dojdziemy do wniosku, że najbliższy korytarz zamieszkiwany jest przez stado potworów.

Nie zawodzi arsenał dostępnych rodzajów broni. Pukawki posiadają nazwy z kosmosu, ale większość odpowiada obecnym zdobyczom techniki. Karabiny XT9-MU oraz SMP-9 dziurawią monstra bezproblemowo. Na krótszy dystans przydaje się shotgun 1010 Marauder. Najlepszym przyjacielem Deckarda jest tajemniczy stygmat na lewej dłoni, powstały w wyniku otwarcia puszki Pandory. Dzięki niemu bohater potrafi ściągać energię z ciał martwych przeciwników, uzdrawiać się oraz rzucać potworami. Pomysł zalatuje trochę magią, ale w gruncie rzeczy się sprawdza. Oprócz oręża Charles wyposażony jest w zbierający informacje o wrogach, napotkanych osobach oraz celach misji palmtop. Pochlebnie wypada mi napisać o napotkanych bestiach. Ich wykonanie oraz animacja stoją na dobrym poziomie. Grozę budzi zwłaszcza wilkołak. To szybkie, agresywne bydlę, lubujące się w ataku z zaskoczenia. Do grona moich ulubionych wrogów zaliczam także Fire Drake’a (płonącego psa, który potrafi przybrać postać kuli) oraz tzw. dziecko Tsuchigumo, czyli kokon wypluwający pająki. Największe brawa należą się twórcom za Echidnę i Golema. Oby w finalnym wydaniu gry takich potworów było więcej.

Największą wadą Blackhawków jest bezsilność wobec wilkołaków.

Legendary korzysta z nowej wersji silnika Unreal Engine. Oprawa graficzna jest jednak nierówna. Rozczarowuje przede wszystkim wygląd ludzi oraz efekty ognia i dymu. Z drugiej strony znakomicie prezentują się obrazki zdewastowanego miasta oraz stwory. Ponieważ to tylko beta, niektóre tekstury nie są jeszcze wykończone, więc jest nadzieja na poprawę. Dźwiękowo i muzycznie jest nie najgorzej. Komunikaty radiowe, wrzaski i dialogi brzmią poprawnie. Nie ma się do czego przyczepić. Po prostu kawał rzemieślniczej roboty. Jednakże w technikaliach gry widać pewne niedoróbki. Pomimo liniowości rozgrywki obraz potrafi szarpnąć, dogrywając nowe lokacje w locie. Ciała zabitych rywali znikają po paru sekundach, a fizyka zniszczeń odnosi się do wybranych przedmiotów. Szkoda, że twórcy poskąpili siły granatom. Ich skuteczność jest przeraźliwie niska jak na ten rodzaj uzbrojenia.

Czasu spędzonego nad wersją beta nie uznaję za zmarnowany. Wręcz przeciwnie. Legendary zaskoczyło mnie dynamiką akcji oraz klimatem. Nie będzie to produkt nowatorski, ale idealnie wypełniający lukę między hitami, a tytułami z dolnej półki. Filmowy przebieg fabuły z domieszką fantasy i horroru może stanowić udane połączenie. Obawiam się jednak, czy Spark Unlimited nie porwało się z motyką na Słońce. Intensywność wydarzeń z aktu w Nowym Jorku wcale nie musi się przełożyć na jakość pozostałych epizodów. Jeżeli Kalifornijczykom uda się zachować trend zaskakiwania gracza, czeka nas kilkanaście godzin solidnej strzelaniny.

Adam „eJay” Kaczmarek

NADZIEJE:

  1. intensywna akcja;
  2. ciekawy design potworów;
  3. trochę głębsza niż wynikało to z zapowiedzi fabuła;
  4. co najmniej kilkanaście godzin dobrej zabawy, a to dużo jak na FPS.

OBAWY:

  1. czy pozostałe epizody dorównają akcją początkowi?
  2. przewaga klimatu fantasty nad horrorem;
  3. odbiór gry przez użytkowników – to będzie tylko kolejna, solidna strzelanka.
Legendary

Legendary