Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Publicystyka 8 października 2007, 12:18

autor: Bartłomiej Kossakowski

Kane & Lynch: Dead Men - testujemy przed premierą

Kane to ten z plastrem na nosie. Jest starszy i podobno bardziej dojrzały. Ma spojrzenie prawdziwego skurczybyka i gigantyczną bliznę potwierdzającą, że zapewne nim jest. Lynch, gdyby tylko odrobinę przytył, pewnie byłby mylony z wikingiem.

Twórcy Hitmana nie zapomnieli całkiem o korzeniach i usposobieniu swojego łysego, morderczego dziecka. W Kane & Lynch też są misje, w których trzeba się skradać i po cichu eliminować ofiary. Ciężko jednak nie odnieść wrażenia, że te momenty zostały dodane tylko po to, byśmy jeszcze bardziej zwrócili uwagę na ogólną rozwalankę, która następuje tuż po nich. Bo wiecie, Agent 47 nie był może przeciętnym gościem, ale na pewno był opanowany. O tych panach się tego powiedzieć nie da.

Jak ich gdzieś spotkasz, uciekaj.

Wszyscy porządni psychole czytają GOL-a. Nie ma co do tego żadnych wątpliwości. Wiecie więc, że tym projektem interesowaliśmy się od dawna. Gdy ludzie odpowiedzialni za Hitmana ogłosili światu, że robią nową grę, pojawiła się u nas zapowiedź z pierwszymi konkretami. W sierpniu, podczas Games Convention, dowiedzieliśmy się więcej o samej rozgrywce, o czym mogliście przeczytać w relacji z pokazu. A ostatnio, specjalnie dla tych, którzy czytać lubią jakby mniej, przygotowaliśmy video betatest. I wiecie co? To jeszcze nie koniec.

Przyszedł czas na sprawdzenie w akcji trybu multiplayer. Udaliśmy się więc do siedziby Io Interactive w Kopenhadze, by rozegrać kilka meczyków z twórcami gry i dziennikarzami z różnych części Europy oraz przy okazji odkryć, że przy tłumaczeniu zasad gry wieloosobowej dowodzący projektem Jens-Peter Kurup używa wyrazu na F częściej niż dwa razy w zdaniu, koleś z Ubisoftu nosi za mały garnitur i białe skarpetki, a jeden z niemieckich serwisów o grach zatrudnia wyjątkowo uroczą Azjatkę.

Policjanci i złodzieje

Jeśli jeszcze ktoś nie wiedział, Kane to ten z plastrem na nosie. Jest starszy i podobno bardziej dojrzały. Ma spojrzenie prawdziwego skurczybyka i gigantyczną bliznę potwierdzającą, że zapewne nim jest. Lynch, gdyby tylko odrobinę przytył, pewnie byłby mylony z wikingiem. Długie włosy, broda i nieciekawa przeszłość: morderstwo żony podczas jednego z ataków, których nie pamięta, a które na ogół kończą się właśnie czyjąś śmiercią. Poza tym, że są naprawdę niegrzecznymi chłopcami, łączy ich coś jeszcze: żaden z nich nie pojawia się w trybie multiplayer.

Zdziwieni? W trybie Fragile Alliance zamiast głównych bohaterów gry znajdziemy zasady, których raczej nie można nazwać nieskomplikowanymi i rozgrywkę, w której autorzy bardzo umiejętnie wykorzystują działanie instynktów ludzkich. A konkretnie: chęci bogacenia się i niechęci do zdrajców. Mapy nie są zbyt wielkie, jedna runda trwa 200 sekund. Krótko, bo w zamierzeniu zabawa ma być intensywna. Grupa kolesi w kominiarkach wbiega do pomieszczenia w wiadomym celu: zebrać jak najwięcej kasy. Do worków z pieniędzmi wystarczy podejść, by dolary wpłynęły na nasze konto, choć przeszkadzają strażnicy, bo na początku eliminujemy głównie NPC-ów. Jedna z opcji to sojusz: współpracujące ze sobą osoby po skończonej rundzie dzielą się gotówką po równo. Ale można też zostać zdrajcą, wystarczy zabić jednego z bandytów. Korzyści? Nie trzeba się dzielić gotówką z tamtymi frajerami.

Bycie zdrajcą w trybie multi jest jednak ryzykowne. Jesteś naznaczony, nad twoją głową pojawia się specjalny symbol. Pozostali będą na ciebie polować i jeśli cię dorwą, zdobędą nagrodę. Pieniężną, jeśli ktoś miał jeszcze jakieś wątpliwości. Specjalny tag nad czaszką zdrajcy jest widoczny nawet przez ściany. A w następnej rundzie dostaje on czarną koszulę, która informuje graczy o jego tendencjach. Ale wiecie, w końcu chodzi tu o kasę, a nie o pielęgnowanie przyjaźni.

No dobra, a teraz najlepsze. Każdy, kto zginie, odradza się jako policjant. Wciąż można wygrać rundę, zbierać kasę, kasować bandytów, a przede wszystkim – zabić koleżkę, któremu zawdzięczamy przejście na drugą stronę. Jeśli w międzyczasie został gliniarzem, też można. Jeśli wymaga to strzału w plecy, gdy niczego nieświadomy stoi tuż obok, również. Zemsta to zemsta.

Pieniądze działają jak tarcza – kiedy ktoś strzela, można przyjąć więcej kulek na klatę, obserwując jednocześnie, jak hajs wylatuje z kieszeni (dosłownie). Wtedy, wiadomo – albo trzeba uciekać i skończyć jako biedak, albo podjąć walkę i odebrać swoje. Co więcej, każdy wie, ile inni mają gotówki, więc to ci bogatsi są na ogół celem. Z biednymi z kolei inni niekoniecznie chcą wchodzić w sojusz, bo i po co, skoro zdobyta przez cały zespół kasa jest dzielona po równo? Można nawet samemu wyrzucać pieniądze – albo po to, by być mniej atrakcyjnym celem, albo użyć ich jako przynęty i zaatakować z zaskoczenia.

Wejście do siedziby Io Interactive w Kopenhadze. Tu testowaliśmy grę.

Kilka rund trzeba poświęcić na przyswojenie zasad. Taktyki mogą być różne, do wygranej prowadzi wiele sposobów, wszystko jak zwykle sprowadza się do kasy. No i wiele zależy od tego, z kim gramy, bo trafią się i tacy, którzy specjalnie będą ginąć, by od razu zostać policjantem. Dodam tylko, że na koniec ze zgarniętą gotówką można dobiec do pojazdu, który gwarantuje ucieczkę z miejsca akcji, ale... ktoś może go wysadzić w powietrze. Sporo emocji, jak na dwieście sekund.

Za zdobytą kasę można między rundami kupić lepszą broń. Do tego dochodzą też rankingi. Nie ustalamy wyglądu postaci, ale im lepiej sobie radzimy, tym bardziej się ona zmienia. Im większe umiejętności, tym ciemniejsza kominiarka na przykład. Taki chwyt, żebyśmy wiedzieli, z kim mamy do czynienia. Największym wyzwaniem i szansą na lans wszechczasów jest to, że najlepszy gracz na świecie będzie grał jako Kane, a numer dwa wcieli się w Lyncha. A więc trochę skłamałem, pisząc, że się nie pojawią, choć pewnie spotkanie ich nie będzie łatwe.

Jak to wszystko wychodzi w praniu? Na początku bardzo zabawnie, ale wiele zależy od projektów map. Mogłem sprawdzić tylko jedną i niestety po kilkunastu meczach wszystkim się znudziła i poszli grać w co-opa, a to zły znak. Ale potencjał jest.

W co-opie raźniej

Wszystko wskazuje na to, że w trybie kooperacji da się grać tylko przy jednej konsoli i to jest bardzo, bardzo słabe. Miejmy nadzieję, że prędzej czy później pojawi się na Xbox Live jakaś aktualizacja, która jednak pozwoli na zabawę przez sieć. Przy podzielonym na pół ekranie sprawdziłem dwa etapy: pierwszy to totalna rozwalanka, bez wydawania komend członkom oddziału (choć pojawili się oni i próbowali mnie wspierać), a jedynie z chowaniem się za filarami czy pojazdami (nie trzeba nic wciskać, postać sama przylega do ściany) i celowaniem w dziesiątki gliniarzy. Strzałka wskazuje, gdzie w tej chwili znajduje się partner, mini-mapa pokazuje drogę do celu. Pierwsza obserwacja: choć po utracie energii można wrócić do życia dzięki zastrzykowi adrenaliny, NPC-e niechętnie pomagają w takiej sytuacji. Musiałem więc liczyć wyłącznie na grającego ze mną dziennikarza. A on na mnie. Inną kwestią jest to, że sama czynność chwilę trwa, więc jeśli ma się mało energii i chce komuś uratować życie, można samemu je stracić, bo strzałów zewsząd padają setki na minutę. Jeśli uda się wskrzesić towarzysza to OK, bo on zaraz odwdzięczy się tym samym. Gorzej, gdy czasu nie wystarczy. Dwa trupy i koniec zabawy.

Samo bieganie i strzelanie jest sycące, a przeciwnicy nie należą do najgłupszych, ale ze względu na ich liczbę nie mogą być też zbyt sprytni, bo wyszłaby z tego gra dla masochistów. Choć zdziwiłem się, gdy jeden policjant przeżył trzy kolejne headshoty. Podejrzewam, że w pełnej wersji takie sytuacje się nie zdarzą, no bo jak to tak? I jeszcze jedno: ja akurat nie należę do gości, którzy twierdzą, że do FPS-ów czy strzelanin w ogóle nadaje się wyłącznie kombo klawiatura + mysz, ale przy graniu padem od 360-tki miałem dziwne wrażenie, że prawa gałka, odpowiedzialna za celowanie, działała zbyt topornie. Jeśli nie będzie się tego dało ustawić w opcjach, może być ciężko.

Drugi etap, który przetestowałem w co-opie, był zdecydowanie ciekawszy. Po pierwsze, pojawiło się skradanie, a to znaczy, że panowie z Io Internactive nie zapomnieli o swojej przeszłości. Prawie jak Agent 47 musieliśmy podejść cichaczem i wykończyć strażnika bez użycia broni palnej, żeby przypadkiem nie włączył alarmu. Potem było więcej kombinowania, jak choćby wpuszczenie gazu usypiającego do pomieszczenia. A więc rozwalanka jest, ale nie cały czas. I dobrze.

Może to nie to samo co w kinie, ale projektor ekipy z Io Interactive kiepski nie jest. Kto nie chciałby tak grać w domu?

W tej misji była też możliwość (a właściwie konieczność), żeby się rozdzielić. W poprzedniej niby też, ale tamta odbywała się w otwartym terenie i mieliśmy do pokonania wspólną trasę. Tutaj pojawił się budynek i ja jako Kane oraz drugi dziennikarz wcielający się w Lyncha mieliśmy różne zadania do wykonania w innych częściach pomieszczenia. Był z nami też trzeci gość, którego poczynaniami kierowała konsola. To ekspert od otwierania zamków, który pozwolił przy okazji zobaczyć, jak sprawdza się w akcji system wydawania komend. Rewelacji nie ma: proste rzeczy, jak wskazanie drogi czy celu ataku. Bez mapy pozwalającej na zaplanowanie trasy koleżce czy możliwości obserwowania przez chwilę świata jego oczami. Ale znał za to magiczne sztuczki: gdy dostaliśmy się do sejfu, ja pilnowałem wejścia eliminując kolejnych gliniarzy, a on walczył z szyfrem. Tuż przed skończeniem jego roboty, gdy zostałem już z kilkoma kulami w magazynku, nadbiegła kolejna grupa: chyba z ośmiu kolesi w niebieskich mundurkach. Już myślałem, że po nas, ale on skończył i odpaliła się scenka przerywnikowa, po której... wrogowie zniknęli. No tak. Pewnie ich zahipnotyzował i w międzyczasie poszli po pączki.

F***!!! F***!!! F***!!!

Grafika, jaka jest, każdy widzi. Choćby we wspomnianym video betateście, który jeszcze raz polecam waszej uwadze. O takim przywiązaniu do szczegółów jak w hiciorach – czy to nadchodzących (Crysis) czy dostępnych na rynku (Gears of War) nie ma mowy, ale i stylistyka jest nieco inna. Widać, że twórcy wzorują się na filmach akcji i chcą wzbudzić przed premierą gry nieco kontrowersji. Już mniejsza z tym, że nienaturalnie często przeklinali w czasie prezentacji, bo nie znam ich na tyle, by ocenić, czy rzeczywiście tacy są, a dzięki grze mogli się w jakiś sposób zrealizować, czy może to część kampanii i piarowcy im kazali. Ale zdziwiłem się, gdy w polskich czasopismach zobaczyłem reklamę gry: dwie białe strony i informacja o tym, że redakcja nie zgodziła się na jej wydrukowanie, więc zamieszczono tylko link do wersji elektronicznej. Że niby była taka straszna i tylko dla dorosłych. I wiecie co? Odwiedziłem podany adres. Było tam zdjęcie kobiety z rozmazanym makijażem. Faktycznie, okropne.

Bartłomiej Kossakowski

Kane & Lynch: Dead Men

Kane & Lynch: Dead Men