Indiana Jones i Wielki Krąg zwycięża tam, gdzie ostatnie filmy poległy, i przyczyna jest jasna

Wielkie korpo od gier robi lepszą historię z kultowym bohaterem z filmu niż weterani Hollywood za setki milionów dolarów? Właśnie tak! Branża gier przywróciła Indianę Jonesa do doskonałości! Jak tego dokonała?

Dariusz Matusiak

Najnowszy Indiana Jones rzutem na taśmę zdobył serca graczy i krytyków. Wprawdzie pokrętny regulamin imprezy Geoffa Keighleya wykluczył go z walki o tytuł gry roku podczas ostatniego The Game Awards, ale o należyte oklaski postarali się sami gracze, chociażby na łamach naszego serwisu, przyznając to wyróżnienie właśnie dziełu studia MachineGames. Imponujące było także zainteresowanie tą produkcją – twórcy doliczyli się ponad 4 milionów graczy w ciągu nieco ponad miesiąca od premiery, choć zapewne duża w tym zasługa obecności Wielkiego Kręgu w Game Passie. Nie jest wykluczone, że Indy jeszcze trochę namiesza podczas nadchodzącej gali TGA, bo dzięki opóźnionej premierze na konsoli PlayStation 5 oraz zapowiedzianemu dodatkowi fabularnemu znowu może być trochę głośniej o tej pozycji.

TEKST PREMIUM

Treści premium wymagają więcej czasu i wysiłku i mogą powstawać głównie dzięki Waszemu wsparciu jako czytelników GRYOnline.pl. Jeśli chcecie czytać podobnego rodzaju treści, rozważcie kupno abonamentu!

Wykup Abonament Premium GRYOnline.pl

W wielu opiniach przewijających się przez media społecznościowe, recenzjach ludzi, którzy ukończyli grę i są wiernym fanami Indiany Jonesa, bardzo często można przeczytać, że to „czwarty film z serii, na który tak długo czekaliśmy”. Sam zresztą, znając oryginalną trylogię jeszcze z kina, to właśnie napisałem w swojej recenzji na łamach gamepressure.com. Biorąc pod uwagę, że pełnometrażowych filmów z Indianą Jonesem jest już w sumie pięć, nie wspominając o serialu z młodym Indym, takie stwierdzenie może nieco dziwić. Nie da się jednak ukryć, że zarówno Królestwo Kryształowej Czaszki z 2008 roku, jak i Artefakt przeznaczenia z 2023 mocno rozczarowały najwierniejszych fanów słynnego archeologa. Jak to więc możliwe, że spece od Wolfensteina ze Szwecji, Troy Baker i czuwający na wszystkim Todd Howard, dali fanom lepszego Indianę niż Harrison Ford, George Lucas i Steven Spielberg razem wzięci?

Początek gry, to ukłon w stronę największych fanów Indiany Jonesa – prolog z Poszukiwaczy zaginionej Arki.Bethesda Softworks, 2024

Hollywoodzka przesada

Zacznijmy najpierw od tego, co nie wyszło w dwóch ostatnich filmach. Ich recenzje wprawdzie obfitują w dość przyzwoite oceny rzędu 7/10, a czwarta produkcja odniosła nawet ogromny sukces kasowy, ale już Artefakt przeznaczenia poniósł srogą klęskę finansową. Opinie widzów kochających pierwsze trzy filmy również nie są zbyt pochlebne. Największe zarzuty wobec Królestwa Kryształowej Czaszki dotyczą zupełnie niepasujących do wcześniejszych motywów kosmitów, przeładowania filmu sztucznie wyglądającymi komputerowymi efektami specjalnymi oraz głupawym, slapstickowym humorem, małej sprawczości Indiany, który jest bardziej obserwatorem dziejących się zdarzeń, oraz źle przyjętej przez widzów postaci syna Indy’ego, granego przez Shię LaBeoufa. Czarę goryczy przelała niesławna scena z lodówką – dla wielu zbyt nieprawdopodobna jak na rzeczywiste okoliczności.

Wydaje się, że po raz pierwszy w karierze Spielberga nie widać, by reżyser włożył tu całe swoje serce – zamiast tego kieruje nim wymuszona sztuczność […]. Jeśli kiedykolwiek pragnąłeś oglądać roje komputerowo generowanych mrówek, film ten z pewnością jest dla Ciebie […]. Indy i spółka mają tym razem mniej zagadek do rozwiązywania, mniej niebezpieczeństw do unikania. Od razu to czuć, a w zasadzie – nie czuć. Zagrożenie i ucieczka przed nim gdzieś zniknęło. A najgorsze, co można powiedzieć o tym filmie, to to, że nie zainspiruje nikogo z młodych do bujania się na linach czy winoroślach w poszukiwaniu przygody. Naprawdę – szkoda!

Time Out, recenzja filmu Indiana Jones i Królestwo Kryształowej Czaszki

W kolejnym filmie Harrison Ford jest już w mocno podeszłym wieku jak na gwiazdora kina akcji, a twórcy ujęli mu, niestety, coś więcej, niż zrobił to wiek. Kompletnie zburzyli wizerunek sprytnego herosa, pokazując go jako emeryta przygniecionego rodzinnymi tragediami. Ten dwuipółgodzinny spektakl okazuje się o wiele za długi i zaczyna się rozkręcać dopiero po dobrej godzinie. Sceny akcji z Indym, zapewne z racji wieku Forda, bazują już tylko na zbyt licznych i bezsensownych pościgach. Filmowi nie pomogły także sekwencje z komputerowo odmłodzonym Harrisonem Fordem, które raz wyglądają dobrze, a raz tandetnie. Kontrowersyjny pozostaje główny motyw podróży w czasie, który może i pasuje do tematu archeologii, ale nie do końca wpisuje się w elementy fantasy oryginalnej trylogii – trochę za bardzo wkracza na tereny science fiction i produkcji nieco innego typu.

Indiana Jones i artefakt przeznaczenia to dzieło dość ambitne, ale całość sprawia raczej wrażenie nostalgicznego kiczu, który ogląda się bez żadnej radości. Piąta odsłona słynnej marki wypełniona jest akcją, jednak prawie wcale nie stara się dorównać (nie wspominając o przewyższeniu) geniuszowi i montażowej brawurze Poszukiwaczy zaginionej Arki.

Variety, recenzja filmu Indiana Jones i artefakt przeznaczenia

Uniwersum Indiany Jonesa, spięte niemal idealną klamrą zakończenia z bohaterami odjeżdżającymi na koniach w kierunku zachodzącego słońca w Ostatniej krucjacie, w XXI wieku niepotrzebnie odgrzebano i pozostawiono z uczuciem niesmaku. Aż do teraz, bo ratunek przyszedł z najmniej oczekiwanej strony – słabo się zapowiadającej gry komputerowej.

Królestwo Kryształowej Czaszki było przesadą pod wieloma względami.Paramount Pictures, 2008

Wcześniej była Atlantyda

Indiana Jones i Wielki Krąg to chyba tak naprawdę piąty, a nie czwarty film, na który tak czekaliśmy, bo z takimi porównaniami spotkała się już w 1992 roku przygodówka LucasArts – Indiana Jones and the Fate of Atlantis. Nie jest to tylko moja opinia, ale dość powszechnie powtarzana od czasów premiery gry teza. Indy poszukiwał tam legendarnej Atlantydy razem z zadziorną Sophią Hapgood, tłukąc po drodze nazistów. Recenzenci podkreślali wspaniałą fabułę, świetnie napisane dialogi oraz humor – wszystko to wydawało się żywcem wyjęte z filmów o Indianie Jonesie.

Co ciekawe, równie pochlebnych opinii nie doczekały się późniejsze próby przeniesienia przygód archeologa na ekrany komputerów. Zarówno The Infernal Machine, jak i Emperor’s Tomb miały mieszane recenzje. W pierwszej z gier krytykowano zbyt duże podobieństwa do znacznie popularniejszego wtedy Tomb Raidera, a druga oberwała za problemy techniczne, choć całkiem nieźle oddawała klimat filmów.

Wirtualna swoboda zatrzymuje czas

Trzeba od razu przyznać, że twórcy gry mieli mocno ułatwione zadanie. Kreując wszystko w świecie wirtualnym, nie musieli przejmować się faktem, że Harrison Ford ma już 82 lata i jego Indy naprawdę jest zasłużonym emerytem. Wystarczyło tylko odtworzyć cyfrowo twarz aktora i postarać się o podobny sposób mówienia oraz barwę głosu. Z tego drugiego zadania wywiązał się na medal Troy Baker, czyli weteran branży i jeden z najlepszych aktorów wcielających się w wirtualnych bohaterów. Nawet jeśli barwę głosu trochę poprawiono oprogramowaniem, by brzmiała bardziej „fordowsko”, to i tak Baker idealnie odtworzył intonację i akcent słynnego archeologa.

O resztę postarali się graficy. Wydarzenia w grze Indiana Jones i Wielki Krąg osadzono w roku 1937, pomiędzy pierwszym i trzecim filmem. Pozwoliło to znowu umieścić w fabule rywala mocno sympatyzującego z III Rzeszą, a samemu Indy’emu, będącemu wtedy w kwiecie wieku, uganiać się za starożytnymi artefaktami, nie stroniąc od bójek i ryzykownych wyczynów. Ten sam schemat obserwowaliśmy w Poszukiwaczach zaginionej Arki, których akcja ma miejsce w 1936 roku oraz w Ostatniej krucjacie (1938). Druga w kolejności Świątynia Zagłady była prequelem tej sagi i w roli antagonisty obsadzała mroczny kult. W grze nie brakuje zresztą sprytnie wplecionych odniesień do wszystkich filmów z oryginalnej trylogii.

Natomiast Królestwo Kryształowej Czaszki przeskakiwało z akcją do roku 1957, czyniąc z głównych wrogów sowietów. Był to zabieg nie tylko wymuszony widocznie starszym Harrisonem Fordem, ale też postawą reżysera. Steven Spielberg stwierdził, że po Liście Schindlera nie może już zrobić filmu z luźno, wręcz humorystycznie przedstawionymi nazistami.

W 1992 roku Fate of the Atlantis zostało równie ciepło przyjęte jak dziś The Great Circle.LucasArts, 1992

Zawsze „mniej” znaczy „więcej”

Druga, nie mniej ważna sprawa to bardzo przytomne wyważenie elementów fantastycznych i nieprawdopodobnych. Filmy z uniwersum Indiany zawsze miały jakieś niesamowite, mocno przesadzone lub ocierające się o fantasy i okultyzm sekwencje. Takie było chociażby uwolnienie wielkiej energii i duchów z Arki Przymierza, które w jednej chwili dokonały likwidacji głównych antagonistów, takie było cudowne ozdrowienie śmiertelnie rannego ojca Indiany po wypiciu wody ze Świętego Graala czy na przykład kontrowersyjna scena wyrywania serca w Świątyni Zagłady. Dwa ostatnie obrazy poszły już jednak mocno po bandzie, przesadzając z pomysłami. Wątek kosmitów przesuwał kompetencje profesora uniwersytetu w Bedford z archeologii i historii do dyskusyjnej paleoastronautyki, natomiast wydarzenia z Artefaktu przeznaczenia pchały Indy’ego na tereny jeszcze bardziej niesamowitego science fiction.

Wielki Krąg powraca do korzeni. Do Arki Przymierza i Świętego Graala dodaje trzeci wielki symbol chrześcijańskiej religii, a powiązane z nim wydarzenia w kulminacyjnym momencie znakomicie wpisują się w styl pierwszych trzech filmów. Jest dramatycznie, ale ani trochę nie czuć przesady czy zażenowania (no, może nie licząc samej bijatyki…), że wkraczamy w rejony zarezerwowane dla tandetnych opowieści, które muszą za wszelką cenę szokować i przesuwać granice. Wszystko całkiem nieźle współgra z finałami ArkiOstatniej krucjaty.

Wielki Krąg stawia na bardziej klasyczne tajemnice zamiast rzeczy nie z tej ziemi. Ma też bohaterkę równie charyzmatyczną jak Marion z Poszukiwaczy zaginionej Arki.Bethesda Softworks, 2024

Jest też dużo lepiej, jeśli chodzi o sceny akcji. Mamy wprawdzie jeden aż nadto widowiskowy pościg lotniczy, ale – jako że równie nieprawdopodobne sekwencje z samolotami już w oryginalnej trylogii widzieliśmy – odniosłem wrażenie, że cała ta scena stworzona była głównie z myślą o jakże wymownym easter eggu na samym końcu tego etapu. Nowe filmy tutaj również mocno przesadzały. Znacznie bardziej wiarygodne i widowiskowe sceny kaskaderskie, połączone z analogowymi efektami specjalnymi, zastąpiono w nich grafiką komputerową, której sztuczność miejscami aż kłuła w oczy. Nowoczesne sekwencje robione na greenscreenie razem z komputerowymi małpami i mrówkami nie miały startu do pieczołowicie wykonanych replik czołgów spadających w przepaść czy prawdziwych węży i jaszczurek. W Wielkim Kręgu z kolei pojawiły się skorpiony, ale dzięki pomysłowej mechanice ich odstraszania oraz nieprzesadnemu epatowaniu ich obecnością ponownie dały poczucie udanego powrotu do korzeni serii.

Niby gra, ale dokładnie jak film

Autorom należą się słowa uznania za stworzenie wrażenia oglądania kolejnego filmu z Indianą Jonesem, tym bardziej że postawili oni na widok pierwszoosobowy. A trudno o mniej „kinowe” doświadczenie niż oglądanie wszystkiego oczami bohatera, kojarzone głównie z grami, zwłaszcza strzelankami. Na szczęście we wszystkich momentach wspinaczki i bujania się na biczu kamera przełącza się na nieco bardziej filmową perspektywę TPP.

Samego strzelania nie ma tu dużo – a jeśli jest, to głównie jako opcja. Nasz Indy nie jest przecież superbohaterem, a jego głównej misji nie stanowi eksterminacja wrogów. To naukowiec, który tropi pradawne tajemnice i dzięki sprytowi oraz wiedzy potrafi je rozwikłać, unikając przy tym różnych pułapek. A trochę też poszukiwacz przygód i awanturnik, dlatego potrafi czasem „przyłożyć”, komu trzeba, jeśli ten akurat stoi mu na drodze do wspomnianych tajemnic. Etapy w grze dobrze to balansują.

Ekipa MachineGames urozmaiciła całą rozgrywkę odpowiednią liczbą cutscenek, które ogląda się już jak pełnoprawny film. Są w nich te wszystkie smaczki i detale znane z kina, jak identyczny font napisów tytułowych, charakterystyczne animacje podróży bohatera z mapą świata na pierwszym planie, muzyka w klimatach ścieżki Johna Williamsa, z okazyjnym wpleceniem kultowego tematu przewodniego. Nie zapomniano o takich detalach jak zbliżenie kamery podczas sięgania po ikoniczną fedorę.

Ikoniczne detale i styl znany z filmów przeniesiono do gry w niezmienionej formie.Bethesda Softworks, 2024

Nie można też nie wspomnieć o bohaterach pobocznych. Od razu spotykamy przyjaciela Indy’ego z uniwersytetu – Marcusa Brody’ego, który do złudzenia przypomina grającego go aktora – Denholma Elliotta. Tu warto zaznaczyć, że Marcus pojawia się tylko w pierwszym i trzecim filmie, a więc gra konsekwentnie wykorzystuje kolejny element podkreślający wzorowanie się na tych właśnie dwóch obrazach, tworząc niejako pomost lub brakujące ogniwo pomiędzy tymi częściami filmowej sagi.

Świadczą o tym również inne szczegóły, jak częste wspominanie Marion – wielkiej miłości bohatera, którą poznajemy w Poszukiwaczach zaginionej Arki – czy znaleziona notatka mówiąca o szpiegowaniu Jonesa seniora – ojca Indy’ego – i jego badaniach nad Świętym Graalem. W Wielkim Kręgu nie zabrakło oczywiście nowej towarzyszki bohatera. Dziennikarka Gina Lombardi bardzo przypomina wspomnianą Marion – ma równie silną i konkretną osobowość. Nie jest jedynie ozdobą i doczepką do Indiany, jak Willie w Świątyni Zagłady, tylko skupia się na własnej, osobistej misji, która przypadkiem wymaga podążania tym samym śladem co wyprawa Indy’ego.

Przygodówka akcji zamiast akcji z przygodami

Pisząc o rozgrywce, nie sposób nie wspomnieć o terminie „adventure action”, jakim określają swoją grę twórcy z MachineGames. To oczywisty „pstryczek” w stronę gatunku action adventure, mający podkreślić nacisk na elementy przygodowe w Wielkim Kręgu, a nie czystą akcję. W trakcie rozgrywki rzeczywiście czuć tę zmianę balansu i zdecydowanie wyszło to grze na plus. Co więcej, przyczynia się w znacznym stopniu do właśnie tych bardzo kinowych odczuć, pogłębia wrażenie, że mamy przed sobą kolejny film o Indianie Jonesa.

Gdyby było odwrotnie i wystąpiłaby zdecydowana przewaga strzelanin z tuzinami wrogów oraz ciągła wspinaczka, jak to jest chociażby w seriach Uncharted albo Tomb Raider – efekt końcowy wyszedłby zapewne o wiele mniej filmowo. Nie pasowałoby to także do charakteru bohatera – dzięki „adventure action” twórcy uniknęli tych błędów i sprawili, że wirtualny Indy wydaje się wiarygodny i autentyczny względem swojego filmowego pierwowzoru nie tylko w kwestii wyglądu. Ma po prostu „pełny pakiet”!

Od fanów dla fanów

Indiana Jones Bethesdy to także ogromny fanserwis i szacunek do materiału źródłowego. Na każdym kroku czuć, że gra powstawała pod okiem ludzi, którzy uwielbiają oryginalną trylogię i nie próbowali zrobić w tym uniwersum czegoś po swojemu, jakiegoś restartu serii. Dzięki wymienionym wyżej elementom spójnym z produkcjami kinowymi gra wygląda na tyle znajomo, że ma się właśnie owo uczucie brania udziału w wymarzonym, tym właściwym filmie o Indym i jednocześnie nie odnosi się wrażenia, że to remake „w przebraniu”, powstała bez wysiłku kalka dawnych pomysłów, jak było np. z Przebudzeniem Mocy, uznawanym za kopię Nowej nadziei.

Świeżość i oryginalność udało się zachować pomimo dodania do tej historii kultowego, ale znanego na wskroś prologu Poszukiwaczy zaginionej Arki oraz również nieco znajomych etapów w Egipcie. Wszystko to, wraz z innymi licznymi nawiązaniami, widocznymi w znajdowanych dokumentach i notatkach albo w postaci obiektów i scen w poszczególnych etapach, zadziałało tak, jak powinno, stanowiąc wielki ukłon w stronę największych fanów serii.

Liczba easter eggów związanych z trzema pierwszymi filmami powinna zadowolić każdego.Bethesda Softworks, 2024

Sam byłem totalnie zaskoczony i przeszczęśliwy, gdy w pierwszych minutach, po zobaczeniu młodziutkiego Alfreda Moliny, stało się jasne, że idziemy po Idola i zapewne skończy się to ucieczką przed wielką, goniącą nas kulą! W moim rankingu to teraz jeden z najlepszych wstępów w grach – nie ze względu na oryginalność czy styl, ale na trafne odczytanie tego, na co czekają fani uniwersum. Przy takim podejściu twórców cała zawartość gry stawała się ważna – z przyjemnością szukało się każdej notatki, każdej znajdźki czy ukrytych easter eggów. Dla fanów jest to jakby bonusowy quest spoza listy – wypatrywanie nawiązań do ukochanych filmów. A jest ich naprawdę sporo i trzeba przyznać, że są pomysłowe – każde takie odkrycie sprawia ogromną satysfakcję!

Festiwal nawiązań do filmów

Easter eggi z oryginalnej trylogii filmowej w Wielkim Kręgu to przejaw sporej kreatywności twórców. Mam nawet wrażenie, że cały etap w Szanghaju został dodany tylko po to, by je tam umieścić. Fani z pewnością od razu rozpoznali motyw żołnierza z mieczem samurajskim, którego można zastrzelić – odniesienie do komicznej, podobnej sceny z Poszukiwaczy. Jest też opcja ostrzelania ogona samolotu jak w Ostatniej krucjacie, no i wisienka na torcie na sam koniec, czyli neon nocnego klubu Obi-Wan, w którym miał miejsce wstęp do Świątyni Zagłady. Już na samym początku etapu w Szanghaju wiedziałem, że twórcy muszą jakoś do tego nawiązać, i się nie zawiodłem!

Ale w grze pojawiają się nie tylko tak oczywiste easter eggi – niektóre wypatrzą tylko najwięksi fani serii. Do takich należy z pewnością jabłko na biurku nauczycielskim w Marshall College. Mimo że owoców w grze nie brakuje, to jedno jedyne jabłko nawiązuje do raptem kilkusekundowej sceny z pierwszego filmu, w której wychodzący z sali student zostawia jabłko właśnie w tym miejscu. Inny przykład to ulotka szkoły tańca Willie Scott – towarzyszki Indy’ego ze Świątyni Zagłady.

Kto następny?

Todd Howard i MachineGames nie są jedynymi twórcami gier, którzy dobrze odczytują fanserwis i którym udało się idealnie odtworzyć klimat kultowych filmów. Wcześniej podobny zabieg powiódł się chociażby naszym rodakom ze studia Teyon w bardzo udanej produkcji RoboCop: Rogue City. Do tytułu polskiej gry roku odrobinę zabrakło, ale trzecie miejsce na podium w plebiscycie GOL-a to również sukces. I to nie pierwszy, bo ich Terminator: Resistance z 2019 roku również jest doceniany za dobre oddanie klimatu filmów.

Pokazuje to, że w czasach „marvelizacji” popkultury i wciskania na siłę gier-usług wciąż jest jeszcze miejsce na pełne pasji i szacunku do materiału źródłowego projekty. Nie tylko małych, niezależnych twórców, ale i wielkich korporacji. Daje to jakąś nadzieję na przyszłość i na kolejne wspaniałe kontynuacje lub egranizacje kultowych niegdyś marek – potencjalnych tematów i pomysłów jest „pod korek”! Wystarczy podobne podejście, jakie zaprezentowano w przypadku gry Indiana Jones i Wielki Krąg.

Indiana Jones and the Great Circle

Indiana Jones i Wielki Krąg

Indiana Jones and the Great Circle

PC PlayStation Xbox Nintendo

Data wydania: 9 grudnia 2024

Informacje o Grze
8.2

GRYOnline

8.0

Gracze

9.0

Steam

8.7

OpenCritic

OCEŃ
Oceny
Podobało się?

0

Dariusz Matusiak

Autor: Dariusz Matusiak

Absolwent Wydziału Nauk Społecznych i Dziennikarstwa. Pisanie o grach rozpoczął w 2013 roku od swojego bloga na gameplay.pl, skąd szybko trafił do działu Recenzji i Publicystki GRYOnline.pl. Czasem pisze też o filmach i technologii. Gracz od czasów świetności Amigi. Od zawsze fan wyścigów, realistycznych symulatorów i strzelanin militarnych oraz gier z wciągającą fabułą lub wyjątkowym stylem artystycznym. W wolnych chwilach uczy latać w symulatorach nowoczesnych myśliwców bojowych na prowadzonej przez siebie stronie Szkoła Latania. Poza tym wielki miłośnik urządzania swojego stanowiska w stylu „minimal desk setup”, sprzętowych nowinek i kotów.

GRYOnline.pl:

Facebook GRYOnline.pl Instagram GRYOnline.pl X GRYOnline.pl Discord GRYOnline.pl TikTok GRYOnline.pl Podcast GRYOnline.pl WhatsApp GRYOnline.pl LinkedIn GRYOnline.pl Forum GRYOnline.pl

tvgry.pl:

YouTube tvgry.pl TikTok tvgry.pl Instagram tvgry.pl Discord tvgry.pl Facebook tvgry.pl