Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Publicystyka 6 maja 2008, 10:41

autor: Maciej Makuła

Guitar Hero: Aerosmith - zapowiedź

Fanów dobrego brzmienia ucieszy pewnie wiadomość, że wszystkie utwory Aerosmith usłyszymy w wersji oryginalnej. Oprócz nich znajdziemy też kawałki innych kapel, które inspirowały, są lubiane przez lub kiedyś grały razem z tytułowym zespołem.

Nurt gier rytmicznych na czele z Guitar Hero uważam osobiście za jeszcze jeden wymiar odbierania i cieszenia się muzyką. Przekonałem się jednak do nich po długim okresie wielkiej nieprzychylności. Borykałem się wręcz z takimi myślami jak: „a nie lepiej wziąć prawdziwą gitarę i nauczyć się grać”, a także: „jakże to? - dobra i grywalna produkcja bez mnóstwa krwi, trupów i rodzajów broni?”.

Gruby lód mojej niechęci stopiła jednak błyskawicznie krótka partyjka, podczas której w rytm najukochańszych kawałków i z zabawną imitacją elektrycznej gitary w rękach byłem zbyt długo wystawiony na działanie magii tytułu. Krótko mówiąc zmiękłem i po prostu dobrze się bawiłem. O co przecież w tej branży chodzi. Jest to jedna z tych produkcji, której czar niezwykle trudno ubrać w słowa. Ale to w końcu muzyka i jak to ładnie ujął pewien zacny człowiek: „pisanie na temat muzyki jest jak tańcowanie na temat architektury”. Niemniej zaryzykuję.

Przypadek początkiem wielkiego przedsięwzięcia

Jak głosi przewijająca się w materiałach prasowych legenda – Joe Perry, snując się po swym mieszkaniu, dotarł w końcu do pokoju dziennego, gdzie zobaczył swą latorośl rozkoszującą się, w myśl pewnego mrocznego przysłowia o upadłych jabłkach, zabawą z pierwszą częścią Guitar Hero. Niespodziewanie jednak udzielenie reprymendy za marnowanie czasu na głupie gry wyparła z jego głowy myśl: „ciekawe, czy są tam jakieś nasze kawałki?”. Prawda okazała się jak zwykle bolesna – otóż, nie było. Niedługo po tym incydencie nasz bohater skontaktował się ze swoim menedżerem celem podjęcia kroków, które po latach doprowadziły do obecnego stanu rzeczy – Guitar Hero: Aerosmith, którego zespołu wspomniany pan jest gitarzystą.

Obrazek, będący początkiem zestawienia typu „przed i po”. Zapamiętujemy wygląd pana z mikrofonem, pana w czerwonej koszulce, po czym szukamy w tekście następnej ilustracji w celu porównania.

Nie zmienić zbyt wiele i będzie dobrze

Samo Guitar Hero można już właściwie uznać za nowy sposób dystrybucji utworów muzycznych. W sieci bowiem od czasu do czasu pojawiają się nowe kawałki, już gotowe do pobrania i zagrania. Omawiany Guitar Hero: Aerosmith jest na ich tle odpowiednikiem różnych antologii w świecie wydawnictw płytowych. Wraz z grą na przykładzie wybranych utworów prześledzimy pozytywną część historii zespołu (czyt. żadnych narkotyków, przygodnego seksu i innych ekscesów) od koncertu w Nipmuc Regional High School w roku 1970 – po finał Super Bowl w 2001. A wszystko to w wirtualnym ciele jego gitarzysty – wspomnianego już Joe Perry’ego (do odblokowania czekają też Brad Whitford oraz Tom Hamilton). Fanów dobrego brzmienia ucieszy pewnie wiadomość, że wszystkie utwory Aerosmith usłyszymy w wersji oryginalnej, ewentualnie podciągnięte pod profil gry przez sam zespół.

Mechanika rozgrywki oparta jest na tej z trzeciej odsłony serii i na tym polu różnic nie zauważamy. Dla nie znających przepisu na Guitar Hero: w praktyce chodzi o naciskanie odpowiednich klawiszy do melodii gitary – wszystko to w oparciu o widoczne na ekranie, przesuwające się w dół wirtualnego gryfu, nutki. I jak głupio by to nie wyglądało na papierze – w ogólnie pojętym praniu sprawuje się nieźle, zwłaszcza jeśli w rękach dzierży się specjalny kontroler.

Do dyspozycji grającego zostaną oddane liczne tryby przeznaczone zarówno dla pojedynczego gracza (takie jak kariera) jak i do rozgrywki wieloosobowej. Niestety, wiadomo już teraz, że z niewyjaśnionych na razie przyczyn w Guitar Hero: Aerosmith zabraknie motywu kooperacji w karierze, w którym jeden z dwójki graczy brał w swoje ręce losy gitary basowej, a drugi wiodącej. Wielka szkoda.

Przybyło ci wielokątów na twarzy, Joe – czyli pan Perry po wizycie w salonie odnowy cyfrowej.

Zaangażowaniem i ofiarnością budujemy lepsze Guitar Hero

Lwią część materiałów prasowych stanowią informacje o różnych elementach oprawy graficznej. Bardzo to bowiem ważny aspekt gry – w końcu każdy gracz, znajdujący się w samym środku ognia walki z linią melodyczną, lubi pokrzepić swoje oko widokiem wirtualnych postaci bujających się wesoło tle. Tym razem zobaczymy przeniesione w cyfrowy świat popularną skądinąd techniką motion capture sylwetki muzyków z (niespodzianka!) Aerosmith.

W wywiadach podkreśla się pietyzm, z jakim Steven Tyler (wokalista) dążył do jak najwierniejszego oddania w grze ruchu swoich słynnych ust oraz pozostałych członków nie mniej słynnego ciała. W sklepie gry kupić będziemy mogli stroje, w których muzycy występowali w różnych etapach swej kariery. Jakby tego było mało – również wszystkie miejsca koncertów stanowią wirtualne odbicia tych znanych z historii występów zespołu. Miejmy nadzieję, że ortodoksyjni fani docenią to męczeńskie poświęcenie twórców pragnących przedstawić im jak najpełniejszy obraz formacji.

Nie wiadomo natomiast, czy w grze znajdzie się miejsce dla jakiegoś kompendium wiedzy na temat Aerosmith i materiałów dodatkowych. Fajnie byłoby móc odblokować np. filmy z koncertów albo teledyski.

Poszerzajmy udział ludzi dobrej gitary

Wbrew podtytułowi – w Guitar Hero: Aerosmith znajdziemy też kawałki innych kapel. Jak do tej pory wymieniono takich artystów jak: Lenny Kravitz, The Black Crowes, Run-D.M.C., Stone Temple Pilots, Deep Purple, The White Stripes, The Clash, New York Dolls, Joan Jett, The Kinks, Cheap Trick oraz Mott the Hoople (kolejność przypadkowa). W liczbach – sześćdziesiąt procent muzyki w grze stanowić ma twórczość Aerosmith, natomiast pozostałe czterdzieści – grup, które inspirowały, są lubiane przez lub kiedyś grały razem z tytułowym zespołem – łącznie ponad czterdzieści kawałków. W trybie kariery muzyka wyżej wymienionych formacji odgrywana będzie przez kapele, tworzone przez postacie znane z poprzednich odsłon Guitar Hero – tu występować będą w roli tzw. supportu przed głównym występem.

Odwzorowanie ruchu ust Stevena Tylera (po lewej) wymagało wielu lat pracy komputerów NASA. Miłośnicy teorii spiskowych dowodzą, że to błąd w algorytmie opisującym górną wargę doprowadził do zwarcia i w konsekwencji przerwy w dostawie prądu dla północnego wschodu Stanów Zjednoczonych w 2003 roku.

Kilka riffów na koniec

Nie owijając w bawełnę – Guitar Hero: Aerosmith jest niczym innym jak autonomicznym zestawem kawałków do Guitar Hero 3 – ich zaktualizowaną listę znajdziecie we wpisie encyklopedycznym. W wypadku innych gatunków gier takie podejście można by pewnie określić mianem odcinania kuponów od sukcesu pierwowzoru i żerowaniem na fanach. W tym jednak przypadku jest to chyba dokładnie to, czego sympatycy serii oczekują.

Miło by było, gdyby omawiana produkcja wyznaczyła nowy kierunek rozwoju serii. Któż nie chciałby zobaczyć edycji poświęconych innym znanym i lubianym zespołom, a może nawet i – wzorem SingStara – edycji narodowych (marzenia). Na razie życzmy sobie, by Guitar Hero: Aerosmith okazał się tytułem zjadliwym i wartym naszych pieniędzy.

NADZIEJE:

  1. może kiedyś doczekamy się Guitar Hero: Krzysztof Krawczyk.

OBAWY:

  1. a co z Alicią Silverstone i Liv Tyler?
Guitar Hero: Aerosmith

Guitar Hero: Aerosmith