Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM

Wolfenstein: The New Order Publicystyka

Publicystyka 6 września 2013, 13:53

autor: Szymon Liebert

Graliśmy w Wolfenstein: The New Order - coraz ciekawszy powrót legendy

W Wolfenstein: The New Order będziemy nie tylko strzelać do nazistów, ale też – uwaga – spieszyć z pomocą polskim pielęgniarkom. Szczegóły znajdziecie w naszych wrażeniach z pokazanego na gamescomie dema gry.

Wolfenstein: The New Order to gra, o której chyba najczęściej rozmawiałem na gamescomie. Powód był prosty – nowa odsłona serii, szykowana przez studio MachineGames dla firmy Bethesda, budziła bardzo różne emocje. Kacper z tvgry.pl uznał ją za średnią i słusznie wskazał parę problemów z rozgrywką. Mnie The New Order przypadło do gustu na tyle, że z pasją przynudzałem o nim w redakcyjnym gronie. Skąd taki chłód ze strony mojego kolegi i taka ekscytacja u mnie? Postaram się odpowiedzieć na to pytanie w niniejszym tekście, opartym na krótkim fragmencie tej produkcji. Twórcy pokazali w nim, że Wolfenstein: The New Order będzie strzelanką walczącą o miano dobrze zaprojektowanej i wyrazistej.

Wolfenstein powraca i budzi różne opinie. - 2013-09-06
Wolfenstein powraca i budzi różne opinie.

Zawstydzić Bękarty wojny

W demie zaprezentowano sam początek gry, a konkretnie spory fragment pierwszej misji. Z tego względu ostrzegam przed spoilerami. Bez nich nie da się opisać tego, czym jest Wolfenstein, bo autorzy ze Skandynawii zamierzają zaserwować niebanalne postacie i wątki fabularne. Malkontenci mogą powiedzieć, że to rzecz, której strzelanka potrzebuje najmniej, ale mnie osobiście nowa historia Blazkowicza zaintrygowała. Deweloper ewidentnie chce stworzyć coś w klimatach Bękartów wojny z mieszanką filmu science fiction. Dostaniemy więc bohatera znacznie bardziej złożonego emocjonalnie niż we wcześniejszych Wolfensteinach, ale wciąż przerysowanego do granic możliwości. W podobny sposób zostaną potraktowane inne osoby, w tym przede wszystkim nazistowscy przywódcy. W The New Order cechują się oni bezwarunkową podłością i brakiem empatii. Mówiąc inaczej, są ucieleśnieniem ciemnej strony natury ludzkiej.

Graliśmy w Wolfenstein: The New Order - coraz ciekawszy powrót legendy - ilustracja #3

Wolfenstein: New Order nie jest jedyną grą, która przedstawia powojenną rzeczywistość z hitlerowskimi Niemcami w roli zwycięzców konfliktu. Na podobne rozwiązanie zdecydowali się scenarzyści Turning Point oraz polskiego Mortyra.

Akcja tytułu będzie mieć miejsce głównie w latach 60. XX wieku, w alternatywnej linii historii. W tej rzeczywistości Niemcy wygrały największy w dziejach konflikt zbrojny. Pierwsza misja zaczyna się jeszcze podczas II wojny światowej, kiedy William B.J. Blazkowicz i grupa innych żołnierzy szturmują pewną fortecę. Od razu dostajemy potężnego kopa adrenaliny – wspinamy się po budynku, strzelając do wychylających się z okien hitlerowców. W późniejszej części zadania trzeba przedostać się przez kilka korytarzy i dziedziniec, by spotkać się z resztą oddziału. I tu zaczynają dziać się rzeczy niepokojące, bo nasz podopieczny wraz z kompanami wpada niechcący do laboratorium, w którym prowadzone są okropne eksperymenty.

Wolfenstein: The New Order zaoferuje proste wybory, które zapewne nie wpłyną znacząco na fabułę, ale spróbują namieszać w głowie odbiorcy. Blazkowicz i jego towarzysze znaleźli się bowiem w przerażającym ośrodku badawczym z rozprutymi zwłokami, przytwierdzonymi do zwisającej z sufitu aparatury. Okazuje się, że pomieszczenie to ma też szereg miotaczy do usuwania ciał – szybko zaczyna buchać z nich ogień. Uciekając przez sale, bohaterowie mierzą się z żołnierzem, a raczej robotem w sporej zbroi i ostatecznie zostają złapani. W tym momencie pojawia się nazistowski naukowiec, odpowiedzialny za ten mroczny ośrodek. Przytrzymywany przez robota B.J. musi wybrać, który z jego ludzi zostanie poddany badaniom, co oznacza śmierć z ręki szaleńca. Ta prosta sytuacja wywarła na mnie spore wrażenie – za sprawą świetnie zagranego przeciwnika i chłodnej muzyki narastającej w tle. Zaskoczyło mnie też, że sama scena mordu nie została pokazana. Zamiast tego autorzy skierowali ujęcie na twarz głównego bohatera. Bezsilnego i zrezygnowanego.

Przed Wami ucieleśnienie zła. - 2013-09-06
Przed Wami ucieleśnienie zła.

Na ratunek polskim pielęgniarkom

W późniejszej części misji Blazkowicz i pozostali żołnierze oswobadzają się i ostatecznie wydostają z ośrodka badawczego. Podczas tej ucieczki, a konkretnie szalonego skoku do wody, bohater zostaje jednak ranny w głowę. Dwadzieścia kolejnych lat spędza w szpitalu psychiatrycznym, gdzie traci kontakt z rzeczywistością. Ten szpital mieści się w nieokreślonej lokacji na terenie Polski, co każdy mieszkaniec kraju nad Wisłą rozpozna od razu. Otóż, w anglojęzycznej wersji Wolfensteina usłyszymy naszą ojczystą mowę – włada nią obsługa ośrodka, w tym pielęgniarka Ania. W scenie otwierającej właściwą grę wspomina się o tym, że Blazkowiczowi zrobiono „z mózgu jajecznicę”. Autorzy umieścili też w budynku parę innych polskich akcentów, w tym obłąkańcze napisy wydrapane na ścianach (w stylu „nie chcę tam wracać”). To miłe nawiązanie pojawi się w finalnej wersji tytułu – pytałem o to przedstawicieli dewelopera. Wróćmy jednak do mrocznej rzeczywistości. Do szpitala wkraczają naziści z niezbyt pokojowymi zamiarami – wybijają większość obsługi i porywają wspomnianą pielęgniarkę. W całym tym zamieszaniu nasz śmiałek chwyta za nóż leżący na pobliskim stole i w końcu odzyskuje świadomość. Raz jeszcze podejmuje walkę ze swym odwiecznym wrogiem.

Tym, co podoba mi się w Wolfenstein: The New Order, poza dziwaczną fabułą i polskimi smaczkami, jest sama rozgrywka. Z pozoru to zwykła strzelanka z paroma rodzajami karabinów i mechanizmami, które widzieliśmy w takich tytułach jak Killzone, The Darkness czy Bulletstorm. Blazkowicz może biegać, skakać, robić wślizgi, korzystać z dwóch sztuk broni jednocześnie i chować się za osłonami. W tej zwyczajności kryje się jednak coś, co w obecnych strzelankach zdarza się nieczęsto. Wolfenstein jest bardzo dynamiczny – zapomnijcie o staniu w miejscu i rażeniu wrogów z ukrycia. Tutaj trzeba biegać po mapach, flankować i kombinować. Dzieje się tak chociażby dlatego, że życie nie regeneruje się w pełni samo – z automatu odzyskujemy tylko dwadzieścia punktów. Resztę trzeba zdobyć w klasyczny sposób, a więc zbierając apteczki i zbroje. Prawdopodobnie z tego powodu Kacper z tvgry.pl nie bawił się dobrze w The New Order – ta gra wymaga przyzwyczajenia i przestawienia się na jej zasady. Na wcześniejszym pokazie Bethesdy również miałem mieszane odczucia. W demie z gamescomu czułem się już jak ryba w wodzie i panowałem nad sytuacją.

Zgadnijcie, w jakim państwie znajduje się to miejsce. - 2013-09-06
Zgadnijcie, w jakim państwie znajduje się to miejsce.

Wolfenstein: The New Order ze swoim modelem rozgrywki powinien trafić do fanów strzelanek, którzy szukają wyzwań i lubią „pracować” nad rozkładaniem na części pierwsze mechaniki zabawy. W szpitalu dało się też dostrzec, że autorzy mają niezłe pomysły na konstruowanie niebanalnych map. Nie są one duże, ale oferują pewne możliwości przemieszczania się i utrzymywania „płynności” akcji. Ratując polską pielęgniarkę, biegałem więc po korytarzach, żeby zajść przeciwników z boku lub z tyłu. Korzystałem też z wychylania się zza osłon, które tu działa lepiej niż w Killzonie, bo jest szybkie i sprawdza się niemal wszędzie. Często zmieniałem rodzaje broni, by dostosować się do sytuacji – na bliski dystans nic nie przekonywało oponentów do spasowania bardziej niż ostrzał z dwóch karabinów. Mówiąc krótko, z łatwością wskoczyłem w buty Blazkowicza – gościa, który dużo biega i którego broń wypluwa tysiące pocisków – i czerpałem z tego niemałą przyjemność. Przy tym wszystkim często myślałem w kategoriach taktycznych, co w strzelankach pierwszoosobowych wcale nie jest takie powszechne.

Czarny koń?

Dotychczasowe dwa spotkania z Wolfenstein: The New Order, jakie mam na koncie, były zaskakująco pozytywne. Za pierwszym razem czułem się trochę zagubiony i przytłoczony nietypowym tempem i stylem rozgrywki. Na gamescomie produkcja MachineGames wciągnęła mnie na dobre i zainteresowała wieloma rzeczami. Pierwszą z nich jest fabuła, która stara się być wyrazista, ale jednocześnie samoświadoma. Twórcy ze Skandynawii sięgają po mocne środki i skojarzenia, na czym mogą się przejechać. Ale to przecież dobrze, że próbują, prawda? Po drugie – gra ma rozgrywkę, która po odrobinie treningu wciąga i bawi bardziej od niejednej konkurencyjnej strzelanki. Nawet mimo faktu, że opiera się na utartych schematach. Trzecią kwestią, której do tej pory nie poruszałem, jest ogólny klimat i wykonanie. Graficznie tytuł nie powoduje opadu szczęki, ale wydaje się przemyślany i sugestywny. Oprawa muzyczna to miód dla uszu – minimalistyczne, wręcz neurotyczne dźwięki, obecne cały czas w tle, skutecznie budują nastrój niepokoju. Do tego dochodzą przesadzone odgłosy strzałów i wybuchów. Nic tylko docisnąć słuchawki do głowy.

Wolfenstein to zwykła strzelanka. Ale czy na pewno? - 2013-09-06
Wolfenstein to zwykła strzelanka. Ale czy na pewno?

Po tym akapicie nie muszę chyba dodawać, że gra interesuje mnie bardziej niż kiedykolwiek. Aż sam się temu trochę dziwię. Ale – jakby powiedział najsłynniejszy polski vlogger Mariusz Max Kolonko – fakty są takie, że Wolfenstein: The New Order chce, żebym w niego zagrał, i ja chcę spełnić to życzenie. Po cichu liczę, że to krótkie demo jest reprezentatywne dla reszty gry i okaże się ona czarnym koniem wśród strzelanek pierwszoosobowych ostatnich lat. Jak niegdyś Black i parę innych legendarnych już dziś produkcji.

Wolfenstein: The New Order

Wolfenstein: The New Order