Graliśmy w singlową kampanię gry For Honor - nowego dzieła Ubisoftu
Minął rok od pierwszej prezentacji gry For Honor na targach E3. Przez ten czas studio Ubisoft Montreal nie próżnowało, bo przygotowało pełnoprawną kampanię dla samotników. My mieliśmy okazję przetestować jej fragment.
Dokładnie rok temu przedstawiliśmy Wam nasze pierwsze wrażenia z testów gry For Honor, którą do Los Angeles przywiozło wówczas studio Ubisoft Montreal. W podsumowaniu tamtego tekstu podkreśliliśmy, że „ubisoftowy wynalazek aż prosi się o porządną kampanię dla samotników” i nasz apel został najwyraźniej wysłuchany, bo dwanaście miesięcy później to właśnie singlowy moduł oddano w ręce dziennikarzy podczas targowej prezentacji. Mieliśmy okazję pobawić się nim przez pół godziny i choć nie jest to czas wystarczający, by prognozować ewentualny sukces przedsięwzięcia, możemy podzielić się wstępnymi wnioskami po sprawdzeniu dema.

Wojna dla samotników
Prowadzący prezentację pracownik Ubisoftu nie był skory do podawania szczegółowych informacji na temat fabuły, dlatego musieliśmy bazować wyłącznie na tym, co dało się wywnioskować z cut-scenek. Głównym bohaterem otwierającej zmagania misji był zakuty w lśniącą zbroję najemnik, który pomagał chronić średniowieczny zamek przed żołnierzami z Blackstone Legionu. Choć nasz śmiałek sprawnie dziesiątkował mieczem wszystkich napotykanych rywali, agresorom udało się w końcu sforsować główną bramę i zająć twierdzę. Podczas finałowego starcia wrogi przywódca wyraził zgodę na pojedynek między swoim najlepszym wojownikiem a głównym bohaterem i – jak nietrudno się domyślić – to my wyszliśmy z niego zwycięsko. Najemnik został w ramach nagrody przyjęty do legionu i na tym historia się urwała. Drugi udostępniony fragment kampanii koncentrował się z kolei na eskapadzie wikinga, którą pokazano na poniedziałkowej konferencji Ubisoftu. Z racji tego, że zapis rozgrywki jest powszechnie dostępny, najlepiej sprawdźcie go sami.
Singlowa kampania w For Honor będzie przede wszystkim dobrą okazją do opanowania systemu walki, który w produkcjach z gatunku AAA do tej pory się nie pojawił. Opiera się on w całości na umiejętnym ustawieniu względem przeciwnika, parowaniu jego ciosów i wyprowadzaniu kontrataków w miejsca niechronione. Postawy są w sumie trzy, a wybieramy je, przechylając prawą gałkę analogową w odpowiednim kierunku. Jeśli nasza klinga znajduje się po tej samej stronie co miecz rywala, automatycznie odbijemy każde uderzenie. Oczywiście później sprawa się komplikuje, bo oponent potrafi modyfikować swoją postawę tuż przed wyprowadzeniem ataku i jeśli natychmiast nie pójdziemy w jego ślady, stracimy cenną energię. Manewr ten działa jednak w obie strony. Gdy widzimy, że przeciwnik przechylił ostrze w lewo, możemy szybko ustawić się w innej pozycji i walnąć go z całej siły w prawy bok lub w głowę.
Chivalry: For Honor


Prowadzący prezentację pracownik Ubisoftu nie chciał podać nawet przypuszczalnej liczby godzin potrzebnych do ukończenia kampanii. Na tak zadane pytanie rzekł jedynie: „Staramy się, aby tryb singlowy był odpowiednio długi”. Trudno uznać taką odpowiedź za satysfakcjonującą.
Ubisoft nie wymyślił oczywiście tego systemu walki od zera. Podobne rozwiązania obserwowaliśmy już w Mount & Blade, Chivalry: Medieval Warfare i Kingdom Come: Deliverance, w For Honor patent ten wydaje się jednak o wiele bardziej dopracowany niż chociażby w ostatniej z wymienionych produkcji. Nie zmienia to faktu, że starcia zmuszają do uważnej obserwacji ruchów przeciwnika i dostosowywania się do nich. Podstawowe zasady walki można opanować w kilka minut, potem to już kwestia nabrania doświadczenia. Sam zauważyłem, że po dwóch kwadransach zmagań zacząłem instynktownie wykorzystywać słabości rywali, nie wpatrując się już przy tym w ułatwiające potyczkę symbole prezentowanie na ekranie.

W grze występuje kilka rodzajów przeciwników. Nasz bohater jest na tyle potężny, że jednym trafieniem potrafi unicestwić zwykłego piechura, pełniącego funkcję wypełniacza w typowych dla For Honor potyczkach. Znacznie więcej zachodu wymaga zabicie innych rycerzy, a pod koniec etapu również bossa. Tutaj z pomocą mogą przyjść specjalne zdolności, które zdobywamy w trakcie zabawy. Jedna z nich pozwala natychmiast odzyskać pełny pasek zdrowia, inna z kolei wyzwala furię, podczas której ciosy zadawane są ze znacznie większą siłą. Kiedy pojawiają się następne specjale, trzeba dokonać wyboru, bo gra umożliwia posiadanie tylko dwóch bonusów jednocześnie.

Zapytacie zapewne, jak opisana formuła sprawdza się na dłuższą metę. Szczerze mówiąc, przez te pół godziny bawiłem się naprawdę nieźle, jednak zdaję sobie też sprawę, że specyfika takiego stylu zadawania ciosów może piekielnie szybko zacząć nużyć. Autorzy kampanii próbują wprawdzie dodawać nowe elementy do kolejnych misji (dobry przykład stanowi wspinaczka po murze, jaką odbywa znany z konferencyjnego dema wiking), ale trzeba jednak mieć świadomość, że walka stanowi tu główny element rozgrywki i to na niej opiera się cała reszta. Jeśli okładanie mieczem innych rycerzy zacznie Was męczyć już po kilku minutach zabawy, to lepiej będzie, jak ominiecie ten tytuł szerokim łukiem.
