Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM

Homefront: The Revolution Publicystyka

Publicystyka 6 sierpnia 2015, 13:00

Graliśmy w Homefront: The Revolution – czy to nowy Far Cry w Filadelfii?

Zaprezentowane po wielu miesiącach ciszy Homefront: The Revolution okazało się dość wciągającą i klimatyczną strzelaniną, choć wiele pomysłów do złudzenia przypomina te z zupełnie innych gier.

Scenarzyści filmów i gier uwielbiają niszczyć amerykańskie miasta, jednak okupowanie największego mocarstwa militarnego świata przez inny kraj to nadal dość oryginalny, a przez to i ciekawy temat. Dotychczasowe próby jego realizacji, czy to na srebrnym ekranie, czy w wydanej w 2011 roku grze Homefront, nie wypadły szczególnie rewelacyjnie, dlatego wielu zdziwiło się, gdy rok temu zapowiedziano kontynuację strzelaniny FPP o inwazji Północnej Korei na USA. O Homefront: The Revolution szybko niestety słuch zaginął, ale ostatnie informacje pokazują, że niczym w podtytule gra (a właściwie jej autorzy) przeszli małą rewolucję. Przyczyną wstrzymania prac były kłopoty finansowe deweloperów ze studia Crytek UK, toteż tworzenie Revolution wznowiono pod szyldem Dambuster Studios, które zatrudnia większość dotychczasowej ekipy. Sami pracownicy utrzymują, że zmieniono tylko nazwę studia, a nową grę nadal robią ludzie z ogromnym doświadczeniem w strzelaninach FPP. W Homefront: The Revolution przeniesiemy się (nieprzypadkowo) do okupowanej przez siły Wielkiej Republiki Korei Filadelfii – kolebki amerykańskiej demokracji i potęgi.

To nie jest sequel

Homefront: The Revolution nie będzie prostą kontynuacją wątków z pierwszej odsłony. Autorzy postanowili kompletnie zmienić całe tło wydarzeń – to, co doprowadziło Stany Zjednoczone do upadku i inwazji wojsk koreańskich – tak by całość wyglądała bardzo wiarygodnie i prawdziwie. W grze wcielimy się w członka ruchu oporu, a nasze zadania mają w każdym aspekcie odzwierciedlać typowo partyzanckie działania. Będziemy musieli więc skupić się na sabotażu, zasadzkach, szybkich akcjach typu „hit and run”, w przypadku których po zniszczeniu celu trzeba się ewakuować do bezpiecznej strefy, oraz na mozolnym zbieraniu cennych sztuk amunicji i innych zasobów. W każdej potyczce siły wroga mają dysponować niezwykle wyrafinowanym techniczne sprzętem (dronami, statkami powietrznymi), podczas gdy my będziemy musieli zadowolić się przeważnie bardziej tradycyjnymi narzędziami zniszczenia – karabinami po domowych przeróbkach, strzelbami czy koktajlami Mołotowa.

Za miejsce akcji Homefront: The Revolution celowo wybrano Filadelfię, pierwszą stolicę Stanów Zjednoczonych, która podczas amerykańskiej… rewolucji odegrała tak ważną rolę, jako miasto podpisania deklaracji niepodległości przez ojców założycieli i uchwalenia konstytucji. W grze zobaczymy ją kompletnie odmienioną, podzieloną na trzy główne strefy. Pierwsza to zielona – tam przebywają koreańscy dygnitarze, kolaboranci oraz występuje dobre zaopatrzenie w żywność, prąd czy bieżącą wodę. Druga – żółta – przypomina getto dla cywilów. Ludzie mieszkają tam w kiepskich warunkach, na brudnych ulicach pełno jest kamer, patroli i propagandowych plakatów. Ostatnią strefę oznaczono kolorem czerwonym – opustoszałe ruiny i zgliszcza są już tylko miejscem bezpardonowych starć pomiędzy partyzantami a siłami okupanta. W oddali zawsze słychać odgłosy jakieś strzelaniny, a w alejkach potrafi czaić się wrogi snajper. Struktura otwartego świata ma pozwalać na stopniowe odkrywanie terenu i po pewnym czasie dać możliwość dość swobodnego przemieszczania się pomiędzy wszystkimi strefami. W tej lepiej zachowanej części miasta będziemy mogli rozpoznać Filadelfię tak po architekturze budynków, jak i po kluczowych, najsłynniejszych miejscach i budowlach byłej stolicy USA.

To już chyba gdzieś widziałem...

W udostępnionym krótkim demie mieliśmy okazję zwiedzić fragment czerwonej strefy, wdając się przy okazji w kilka potyczek z siłami wroga. Po kilkunastu minutach grania pojawiło się dość oczywiste spostrzeżenie – przecież to praktycznie... Far Cry! Nowy Homefront wygląda naprawdę jak jeden wielki amalgamat zapożyczeń z innych tytułów, a słowa „Far Cry” padły z ust chyba każdego dziennikarza na pokazie. Przemierzając otwarty świat, będziemy musieli przejmować tzw. Strike Pointy, w których po pokonaniu wrogów czasem trzeba coś zhakować czy zniszczyć. Po wykonaniu takiej czynności zobaczymy znajomą animację najazdu kamery na kolejno odblokowywane kluczowe lokacje, składowiska broni itp. – podobieństwa do wież obserwacyjnych i nadajników radiowych z gier Ubisoftu naprawdę nie da się ukryć. Do tego dochodzi praktycznie taki sam mechanizm leczenia się zastrzykiem w rękę, pasek zdrowia, możliwość poruszania się po mapie pojazdami – motocyklami lub transporterami wroga.

Autorzy mocno starli się podkreślić, jak bardzo taka rozgrywka różni się od tej z serii Call of Duty, jednocześnie chwaląc się możliwością użycia zdalnie sterowanego autka jako nośnika ładunku wybuchowego! Podczas gry często natrafimy na różne zdarzenia losowe – np. pomoc grupie przemytników, nasza karma będzie tu jednak zależna od naszej sprawności. Jeśli nie zdołamy wykonać zadania, dotknie nas sroga kara w postaci zmasowanego ataku wroga lub konieczności długiego ukrywania się czy ucieczki. Poczucie wolności i otwartego świata psują trochę skrypty – jeśli mamy urządzić zasadzkę na konwój, to jedzie on zawsze tą samą drogą, a rodzaj pułapki przy odpowiednio przygotowanym otoczeniu (np. beczki gotowe do spuszczenia z wysokości) sugeruje interfejs gry.

...ale strzela się dobrze!

Tak – Homefront: The Revolution jest pełne zapożyczeń, ale czy to źle? Nie do końca, gdyż większość tych elementów sprawdza się tu całkiem dobrze, a sama gra posiada naprawdę niezły klimat i jest dość sprawnie zrobioną strzelaniną. Używanie broni – poklejonych taśmą, potrzaskanych M4, pistoletów czy shotgunów sprawia sporo frajdy, czuć siłę wystrzałów, a animacje przeładowania są raczej wolne i dokładne. Każdy karabin można w widowiskowy sposób zmodyfikować, zmieniając celowniki, lufy, zamki, do dyspozycji mamy też całkiem spory arsenał różnych rodzajów uzbrojenia, w tym nawet kuszę.

Tu dochodzimy do kolejnej zalety nowego Homefrontawyciszona broń oraz struktura otwartego świata pozwalają realizować wiele zadań w pasujący nam sposób, dlatego gra powinna również zainteresować miłośników skradanek i cichej likwidacji celów. Reszta będzie mogła użyć pocisków podpalających, zdecydować się na frontalny atak albo po prostu zrobić hałas rzuconą butelką, by wróg odszedł w inną stronę, umożliwiając nam przejście. Grafika oparta na CryEnginie prezentuje się całkiem dobrze, choć było jeszcze widać niedociągnięcia w optymalizacji czy wyglądzie paru tekstur. Projekt dawnej fabryki i różnych zabudowań z jednej strony wyglądał bardzo przekonująco, ale z drugiej trochę rzucało się w oczy takie umiejscowienie wielu kładek i platform, by gracz bez trudu mógł wspinać się na wyższe kondygnacje czy dachy. W trakcie gry towarzyszyć nam będzie płynny cykl dobowy oraz dynamicznie zmieniająca się pogoda. W budowaniu niezłej imersji pomaga (choć znowu zapożyczona) konieczność używania dość swojsko wyglądającego smartfona, który posłuży nie tylko do hakowania przeróżnych urządzeń, ale też wyświetli mapę czy aktualny stan misji. Partyzancki klimat powinien zrobić się jeszcze bardziej gęsty podczas zadań w obiecanym trybie kooperacji, a grę wieloosobową wypróbują zimą posiadacze Xboksa One.

Kilkanaście minut spędzonych z Homefront: The Revolution okazało się sporym zaskoczeniem – i to na kilku frontach! Przede wszystkim nie spodziewałem się aż tylu zapożyczeń, na dodatek wręcz 1:1 z innych gier, ale też i nie oczekiwałem, że to właśnie ten tytuł od razu mnie zainteresuje i nie pozwoli oderwać się od monitora. Niezły model strzelania, przekonująca atmosfera, klimat partyzanckich akcji, swoboda rozgrywki – wszystko to złożyło się na dość sporą niespodziankę na targach gamescome. W gąszczu pojawiających się cyklicznie tych samych tytułów znanych serii, może to właśnie nowy Homefront da radę wyróżnić się i zaistnieć jako marka, nawet pomimo tak wielu podobieństw do innych gier. Jeśli tylko twórcy postarają się o wciągającą i wiarygodną fabułę – są na to spore szanse.

Dariusz Matusiak

Dariusz Matusiak

Absolwent Wydziału Nauk Społecznych i Dziennikarstwa. Pisanie o grach rozpoczął w 2013 roku od swojego bloga na gameplay.pl, skąd szybko trafił do działu Recenzji i Publicystki GRYOnline.pl. Czasem pisze też o filmach i technologii. Gracz od czasów świetności Amigi. Od zawsze fan wyścigów, realistycznych symulatorów i strzelanin militarnych oraz gier z wciągającą fabułą lub wyjątkowym stylem artystycznym. W wolnych chwilach uczy latać w symulatorach nowoczesnych myśliwców bojowych na prowadzonej przez siebie stronie Szkoła Latania. Poza tym wielki miłośnik urządzania swojego stanowiska w stylu „minimal desk setup”, sprzętowych nowinek i kotów.

więcej

Homefront: The Revolution

Homefront: The Revolution