Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM

Elite: Dangerous Publicystyka

Publicystyka 28 czerwca 2014, 15:13

Graliśmy w Elite: Dangerous - największego konkurenta Star Citizena

Po wielu latach nieznośnego oczekiwania David Braben dał w końcu wygłodniałym fanom space-simów to, na co czekali: kolejną grę z serii Elite – najlepszej kosmicznej handlówki wszech czasów. My mieliśmy już okazję przetestować jej wersję beta!

ELITE: DANGEROUS TO:
  1. kilkaset miliardów systemów gwiezdnych w proceduralnie generowanym, otwartym świecie;
  2. pełna swoboda podejmowanych działań;
  3. symulacyjne podejście do kwestii sterowania statkiem i jego zasobami;
  4. niezwykły poziom immersji;
  5. powrót najlepszego przedstawiciela kosmicznych handlówek.

Prawie równo trzydzieści lat temu na rynku ukazała się gra, która odmieniła oblicze branży. Elite było pierwszym tytułem oferującym trójwymiarową grafikę szkieletową i otwarty świat. Gracz mógł kupować dostępne na stacjach kosmicznych towary, transportować je i zarabiać w ten sposób wirtualne kredyty. Niemal dziesięć lat później, korzystając z mocy obliczeniowej nowej generacji komputerów, powstała kolejna genialna odsłona zatytułowana Frontier: Elite II. Gra, która na jednej amigowskiej dyskietce mieściła miliardy systemów gwiezdnych w proceduralnie generowanej galaktyce. Gracz jako pilot statku gwiezdnego zostawał rzucony od razu na głęboką wodę. Miał bowiem pełną dowolność w podejmowaniu działań bez choćby najmniejszego udziału skryptowanych misji, które pojawiły się dopiero w wydanym w 1995 roku Frontier: First Encounters. Długo, bo aż dwadzieścia lat, kazał nam czekać David Braben, ojciec wszystkich space-simów, na kolejną wersję swojego wielkiego hitu. Dzięki betatestom wiemy już mniej więcej czego się spodziewać po Elite: Dangerous i chcielibyśmy podzielić się z Wami naszymi wrażeniami.

Seria Elite jest przedstawicielem gatunku kosmicznych handlówek, w której jako dowódca statku kosmicznego staramy się wytrwale zwiększać liczbę zer po przecinku na swoim koncie. Na początku zabawy gracz otrzymywał małą, słabo uzbrojoną jednostkę, którą starał się jak najszybciej zastąpić coraz większym i lepiej uzbrojonym pojazdem. Gra oferowała niemal nieskończenie duży, otwarty świat pozwalający na bardzo szeroki wachlarz wyboru ścieżki kariery: od typowego handlowca, poprzez najemnika czy pirata lub kuriera, a na górniku kończąc. Jeżeli ktoś chciał, nie było przeszkody, aby wszystkie te interakcje wykonywać na zmianę. Jednym z ważniejszych czynników odróżniającym serię Elite od konkutencji był także głęboki aspekt symulacyjny przedstawiony głównie poprzez zachowanie najważniejszych praw fizyki rządzących przestrzenią kosmiczną oraz możliwość wlatywania w atmosferę planet, na powierzchni których nierzadko mieściły się ludzkie kolonie oraz lądowiska dla statków kosmicznych.

W przyszłości mają pojawić się darmowe dodatki pozwalające na lądowanie i eksplorację planet.

Dostępna obecnie premium beta oferuje jedynie osiem systemów planetarnych spośród kilkuset miliardów, jakie mają znaleźć się w pełnej wersji gry. To niewiele, ale już w tej chwili pozwala wyrobić sobie zdanie i niecierpliwie czekać na wyznaczenie daty premiery przez deweloperów. Na początku zabawy otrzymujemy do dyspozycji prosty i niewielki stateczek Sidewinder, wyposażony jedynie w pojedynczy laser pulsacyjny i mikroskopijną ładownię. W kieszeni mamy jedynie tysiąc kredytów i... hulaj dusza, piekła nie ma. Pełna gra będzie podzielona na tryb single i multiplayer, które będą różnić się od siebie głównie dynamicznymi zmianami we wszechświecie wieloosobowym.

Galaktyka spiralna Drogi Mlecznej w pełnej krasie. Miejsce naszego pobytu wskazuje niebieska ikona.

Pierwsze kroki warto skierować na rynek. Póki co oferta dostępnych towarów jest dosyć skromna, a i tak na większość z nich nas zwyczajnie nie stać. Zresztą zabawa w handlowca na początku w ogóle nie ma sensu – przynajmniej dopóki nie dorobimy się większej kasy i ładowni. W starych odsłonach serii na starcie dostępne były misje kurierskie lub za niewielkie pieniądze można było dokupić moduł pozwalający przewozić żywe osoby lub zwierzęta. Względnie niewolników, o ile ktoś zamierzał skierować swoje kroki ku pirackiej ścieżce kariery. Elite nigdy nie narzucała w tym względzie żadnych ograniczeń. Z jakichś jednak względów obecnie w becie brak jest jeszcze listy dostępnych misji. Być może to kwestia ograniczonego świata, a być może fakt, że poprzednie gry zaczynamy z innym, nieco większym modelem statku, który tutaj można zdobyć dopiero w stoczni za gotówkę. A być może to świadoma decyzja twórców, którzy cały czas pracują nad tym, aby po premierze gra rzuciła nas na kolana. Szczerze mówiąc, po kilku godzinach – nawet tak ograniczonej – zabawy nieźle mną potarmosiła.

Na razie ekonomii Elite nie ma co porównywać do najbardziej rozwiniętej pod tym względem EVE Online ani nawet konkurencyjnej serii X, choć w niej dostępny jest tylko tryb dla jednego gracza. Niemniej, będąc na stacji, możemy zapoznać się z listą dostępnych modułów, przejrzeć nieco lepsze jednostki i próbować nawiązać kontakt z władzami placówki lub przedstawicielami czarnego rynku. Wspomniani wcześniej niewolnicy i przemyt narkotyków powinny być w pełnej wersji dość dochodowym źródłem interesu, przynajmniej na początku.

W trakcie lotu możemy przeglądać informacje dotyczące pobliskich obiektów.

I choć ekonomia i misje pozostawiają na razie wiele do życzenia (nie ma się co martwić, David Braben zna się na tej robocie jak nikt inny), to cały aspekt symulacyjny związany zarówno z obsługą statku, jak i działaniem przestrzeni kosmicznej, już teraz zostawia całą znaną mi konkurencję lata świetlne za sobą. Włącznie z islandzkim, boskim EVE.

Do obsługi gry w zupełności wystarczy korzystanie z myszki i klawiatury. Jednakże osoby posiadające bardziej zaawansowane kontrolery, mam na myśli przede wszystkim joysticki z przepustnicami, znajdą się w uprzywilejowanej sytuacji. Co prawda, ostatnimi laty urządzenia te zostały wyparte przez wszechobecne pady, ale jeżeli zamierzacie poważnie podejść do Elite, inwestycja w nowy sprzęt nie tylko wpłynie na przyjemność płynącą z rozgrywki, ale także znacznie podniesie poziom immersji. Szczerze mówiąc, nie wiem, na jaki poziom symulacji zostanie wyniesiony Star Citizen, ale już Dangerous przynosi niezapomniane wrażenia. Zawdzięcza to głównie symulowaniu prawdziwego oddziaływania na siebie wszelkich ciał niebieskich. Miliardy układów planetarnych zachowują się dokładnie tak, jak w rzeczywistości. Planety okrążają słońce, księżyce orbitują wokół planet – wszystko wygląda jak w programach Discovery albo na lekcjach fizyki. Każdy obiekt ma swoją masę, która wpływa na obiekty sąsiednie, a nawet na zachowanie statków kosmicznych, które do przyśpieszenia potrzebują najpierw wyrwania się spod wpływu grawitacji. Żeby skorzystać z hipernapędu, nie wystarczy wybrać z menu polecenia „skocz do”. Trzeba autentycznie sterować statkiem, który w czasie skoku może zostać wyrwany z hiperprzestrzeni przez jakieś losowe wydarzenie – możliwość kolizji lub, na przykład, patrol policyjny, który zechce zeskanować naszą ładownię na okoliczność przewożenia zakazanych towarów.

Wyjście z hiperprzestrzeni w pobliżu słońca jednego z układów planetarnych.

Walka przebiega zupełnie inaczej niż w tradycyjnych kosmicznych strzelaninach. Jest znacznie mniej dynamiczna i nie wygląda jak typowe pojedynki myśliwców rodem z II wojny światowej, gdzie wystarczyło utrzymać się na ogonie przeciwnika i bez przerwy pruć w niego, czym się da. Starcia w Elite są bardziej wysublimowane i wymagają większej uwagi. Okręt dysponuje stałymi zasobami energii, którą trzeba umieć odpowiednio rozdysponować pomiędzy jego modułami: napędem oraz bronią. Chcąc szybciej lecieć, trzeba przerzucić część mocy do silników. Zwiększając ją w systemie, spowodujemy na przykład przyspieszoną regenerację tarczy ochronnej otaczającej jednostkę. Skierowanie jej do dział wydłuży czas, zanim ulegną przegrzaniu, i skróci proces ochładzania. Przez cały czas trzeba mieć na uwadze wiele czynników.

Przezroczysta bańka ukazuje obszar dostępny w becie. Układy przedstawione na screenie są tylko mikroskopijnym wycinkiem galaktyki.

Świetne w Elite jest to, że w czasie walki uszkodzeniu mogą ulec różne części statku, w tym również kabiny. Próżnia wyssie całe powietrze, powodując, że pilot zostanie tylko z kilkuminutowym zapasem tlenu z butli. Ciężko oddychając (wszystkie dźwięki w grze są na całkiem niezłym poziomie), pozostaje zwykle bardzo mało czasu na ucieczkę i znalezienie miejsca, w którym – zanim skończy się tlen – zdołamy naprawić uszkodzenia. Jeżeli jednak zostaniemy zestrzeleni, otrzymamy za darmo kolejną najprostszą jednostkę klasy Sidewinder.

W każdej chwili możemy dokonać wglądu do poszczególnych systemów statku.

Wisienką na torcie jest konieczność samodzielnego dokowania w stacjach orbitalnych. Zbliżając się do celu, wysyłamy prośbę o możliwość lądowania i może się zdarzyć, że z różnych przyczyn takiej zgody nie otrzymamy. Jeżeli jednak władze stacji wydadzą pozwolenie, otrzymamy numer stanowiska, na którym możemy zaparkować statek i czas, w jakim tę czynność powinniśmy wykonać. Szukamy więc włazu prowadzącego do wewnątrz, zwalniamy, wyciągamy podwozie, włączamy światła lądowania i staramy się nie zahaczyć o żadną z wystających anten. Wlatujemy do środka, gdzie podświetla się miejsce parkingowe. Odpowiednio manewrując statkiem, wykorzystując do tego nie tylko ciąg główny, ale i silniki manewrowe, siadamy na stanowisku, w czym nieco pomaga radar przełączający się w odpowiedniej chwili na tryb lądowania. Brak tu ułatwień, pojawiających się w innych tytułach z gatunku, gdzie program wykonuje za nas te czynności, najczęściej po prostu przenosząc zbliżający się do stacji statek od razu do hangaru. Elite zawsze było królem immersji i najwyraźniej zamierza nim pozostać.

Graliśmy w Elite: Dangeous - największego konkurenta Star Citizena - ilustracja #2

Dawno temu, kiedy słowo „internet” prawie nikomu w Polsce nic nie mówiło, a szczytem sieciowej ekstrawagancji były tzw. BBS-y, światło dzienne ujrzała gra o niemal nieograniczonym potencjale: Frontier: Elite II. Tysiące graczy prowadziły zmagania w ogromnym kosmosie, skrywającym wiele tajemnic. Jak to wszystko ogarnąć, nie posiadając dostępu do żadnych forów ani list dyskusyjnych? W pierwszej połowie lat 90. nośnikiem treści dla maniaków tej i innych gier były żółte strony miesięcznika Gambler, na których pojawiały się listy przysyłane przez czytelników. Często opisywały ich odkrycia, w tym koordynaty robaczych dziur pozwalających na przenoszenie się nieraz z jednego krańca galaktyki na drugi.

Na stacji można dokupić dodatkowe wyposażenie statku.

Wrażenia płynące z gry już teraz są niesamowite. Zdaję sobie sprawę z tego, że być może wielkość tego tytułu zrozumieją tylko gracze pamiętający poprzednie odsłony i zagorzali fani gatunku, którzy przez wiele lat pozbawieni byli naprawdę wartościowych tytułów niewymagających comiesięcznego opłacania abonamentu. Niemiecki Egosoft, mam wrażenie, zwyczajnie nie był w stanie dostarczyć odpowiedniego wsparcia dla ostatniej części serii X, na dobre pogrzebując ją w mrokach historii. To nie ta sama liga, co dzieło Davida Brabena.

Na stacji można dokupić dodatkowe wyposażenie statku.

Elite: Dangerous nie ma dziś żadnej konkurencji w swojej klasie. Dlatego niezwykle interesująco będzie przebiegał pojedynek ze Star Citizenem, który ma oferować podobny poziom zabawy, stawiając jednocześnie akcenty w zupełnie innych miejscach. Rok 2015 zapowiada się pod tym względem niezwykle interesująco. Miejmy nadzieję, że zapomniany niemal gatunek space-simów powróci do łask graczy na wiele kolejnych lat.

Osoby, które chciałyby zgłebić temat nadciągającej gry mogą znaleźć dodatkowe informacje na jej temat na oficjalnym forum Elite: Dangerous, które posiada również dział przeznaczony dla polskiej społeczności.

Przemysław Zamęcki

Przemysław Zamęcki

Grał we wszystko na wszystkim. Fan retro gratów i gier w pudełkach, które namiętnie kolekcjonował. Spoczywaj w pokoju przyjacielu - 1978-2021

więcej

Elite: Dangerous

Elite: Dangerous