Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM

Days of War Publicystyka

Publicystyka 8 lutego 2017, 15:34

Graliśmy w Days of War – przedwczesny szturm na Omaha Beach

Days of War próbuje przywrócić blask drugowojennym strzelankom, ale na razie oferuje zbyt mało, byśmy ponownie dali się oczarować szturmem na plażę Omaha.

Days of War w skrócie:
  1. sieciowa strzelanina we wczesnym dostępie;
  2. 3 mapy i 2 tryby rozgrywki;
  3. 9 klas postaci;
  4. broń i lokacje wzorowane na uzbrojeniu i polach bitew z II wojny światowej;
  5. bardzo szybka, zręcznościowa rozgrywka.

Strzelaniny osadzone w czasach II wojny światowej są dziś niczym pieśń przeszłości, moda z pierwszego dziesięciolecia XXI wieku, która przeminęła i nie chce powrócić. Wszystko wskazuje jednak, że prędzej czy później doczekamy się ponownego zalewu tytułów z garandami i thompsonami w roli głównej. Jaskółką nadchodzących zmian był niezwykle ciepło przyjęty Battlefield 1 ze swoją I wojną światową, a reakcje w internecie jasno pokazały, że wszyscy są już mocno znudzeni futurystycznymi starciami.

Inni wielcy wydawcy nie poszli jeszcze za przykładem Electronic Arts, więc swojej szansy na tym polu upatrują małe studia, często za pośrednictwem Kickstartera. W tym roku możemy spodziewać się rozwijania co najmniej trzech pozycji: Day of Infamy, Battalionu 1944 i opisywanej tu gry Days of War studia Driven Arts, która niedawno pojawiła się we wczesnym dostępie na Steamie.

Powrót do przeszłości

Pierwsze chwile na plaży Omaha to świetny klimat i wspomnienia dawnych gier z II wojną światową w tle.

Zwrot „wczesny dostęp” są w tym przypadku bardzo trafny, gdyż Days of War faktycznie udostępniono naprawdę wcześnie. Nie oznacza to jednak ogromnej liczby błędów uniemożliwiających zabawę, tylko raczej ascetyczną wręcz surowość i ubóstwo oferowanej zawartości. W pakiecie dostajemy bowiem raptem trzy mapy, dwa tryby rozgrywki i całkowity powrót do mechanizmów rodem z początku XXI wieku, obecnych w Call of Duty 2 czy Day of Defeat. Zapomnijmy o rozwijaniu postaci, odblokowywaniu wyposażenia czy skórek i taktycznym działaniu w oddziałach.

Nie ma też muzyki, nie ma bogatych dźwięków otoczenia. Days of War to niezwykle dynamiczna rozgrywka z podziałem na klasy, których charakterystyczne typy broni o różnych możliwościach najbardziej wpływają na nasz styl gry. Jedyną „nagrodą” po zakończonym meczu jest ksywka na liście i liczba fragów z boku. Niektórym to wystarczy, a jeśli okaże się, że to za mało, to czy powrót do tematyki II wojny światowej będzie dodatkowym atutem gry?

Pomimo sterylnej grafiki lokacje mają swój charakter.

Kampienie i walka w wąskich gardłach mapy – patologia Days of War.

Do dyspozycji oddano nam na razie dwie mapy miejskie – jedną w zrujnowanym normandzkim Carentan, znanym z serialu Kompania braci, a druga to francuski Kaysersberg w malowniczej, zimowej aurze. Oba miasteczka są również dostępne w innych porach dnia czy przy odmiennej pogodzie, co daje wrażenie większego zróżnicowania aren. Trzecią propozycję stanowi popularna w filmach i grach lokacja Omaha Beach, pozwalająca ponownie rozegrać etap znany z Medal of Honor: Allied Assault bądź przypomnieć sobie podobną mapę z Day of Defeat. Grafika prezentuje się znośnie (niezłe tekstury), choć bywa miejscami bardzo sterylna.

Wcielając się w amerykańskiego lub niemieckiego żołnierza, mamy dostęp do każdej znanej broni z tego okresu – od springfieldów i K98, przez garandy, thompsony, MP40 czy Stg44, po strzelby i wyrzutnie granatów. Otrzymujemy więc praktycznie większość tych najbardziej rozpoznawalnych ikon z obrazów o II wojnie światowej, jednak klimatu z Szeregowca Ryana próżno tu szukać. Wszystko za sprawą obiecanej przez autorów szybkiej, polegającej tylko na „skillu”, rozgrywki.

Po co „skill” – kupą, mości panowie!

Po wielu latach znowu możemy poczuć się jak szeregowiec Ryan.

Jest chyba jakiś powód, dla którego wiodący na rynku wydawcy nie wracają już do takiego modelu zabawy i na przykładzie Days of War widać, że jak dobrze nie wspominalibyśmy starć z Call of Duty 2, tak dziś wyglądają już one średnio. Nienaturalnie szybkie animacje poruszania się, nierealistyczny odrzut broni, ogromny rozprysk pocisków i błyskawiczne uśmiercanie sprawiają, że nie czujemy tu w ogóle uczestnictwa w bitwie o Normandię, a tylko chaotyczny i trochę groteskowy pojedynek wirtualnych awatarów.

Trup ściele się gęsto, a wygrywa ten, kto pierwszy zobaczy wroga. Jeśli jakimś cudem spotka się dwóch graczy i żaden nie trafi za pierwszym razem, rozpoczyna się rutynowy taniec poruszania się na boki i podskoków, podczas którego każdy próbuje ponownie przeładować i zabić przeciwnika. Nie trzeba dodawać, że sporą przewagę mają w grze snajperzy, na szczęście ich liczba na mapie jest ściśle określona.

Rozgrywce nie pomaga również projekt lokacji. Zablokowane barykadami uliczki miast oraz przesmyki prowadzące z plaży do bunkrów to wszechobecne wąskie gardła, w których w pewnym momencie zbiera się większość graczy, ograniczając całą walkę tylko do jednego czy dwóch punktów. Wprawdzie trafiają się też dobre, ciekawe rozwiązania, jak możliwość odrzucenia wrogiego granatu czy wspomniane limity liczby snajperów i operatorów wyrzutni rakiet na mapie, ale to detale niemające dużego wpływu na cały obraz.

By nie zwalniać szalonego tempa, zdobywanie flagi w trybie dominacji trwa sekundy, przez co ten wariant rozgrywki nie różni się specjalnie od zwykłego deathmatchu. O wiele ciekawsze jest podkładanie ładunków pod kluczowe cele na plaży Omaha, co wymaga już więcej czasu, a więc i jakiegoś drużynowego zgrania. W obu przypadkach o wiele lepiej gra się na słabo zaludnionych serwerach, gdzie trzeba się skradać i trochę wysilić, by znaleźć przeciwnika. Czy to przez małą liczbę zainteresowanych, czy też z powodu faktu, że inni również zauważyli tę prawidłowość – w wyszukiwarce serwerów dominują właśnie te z garstką uczestników.

„Choke point” na Omaha Beach – atakujący nie mieli szans przejść dalej.

Inna pora dnia lub pogoda dają wrażenie większej liczby dostępnych map.

Masakra na plaży Omaha

W ostatni weekend można było wziąć udział w specjalnie przygotowanym przez autorów wydarzeniu – bitwie na plaży Omaha dla 100 graczy, po 50 na stronę. Teoretycznie miało być to coś naprawdę klimatycznego – dziesiątki żołnierzy szturmujących plażę, terkot karabinów MG34 z bunkrów, wysadzanie przejść niczym w Szeregowcu Ryanie... Wyszło jeszcze gorzej niż z 32 graczami. Serwer na 100 osób brzmi dobrze w zapowiedziach, jednak w tym przypadku nie poczyniono żadnych modyfikacji w balansie.

Za każdym razem zwyciężała strona niemiecka, gdyż atakujący nie mieli szans przedostać się przez kilka wąziutkich przesmyków, obsadzonych kilkunastoma obrońcami. Z taką samą liczbą okopanych, czekających na ofiary kamperów, co biegnących przez otwartą przestrzeń graczy drugiej strony to nie miało prawa się udać. I widać to również na co dzień, gdyż serwery z Omaha Beach zwykle świecą pustkami.

Tytuł trapi jeszcze kilka pomniejszych dolegliwości, jak zupełnie nieczytelna minimapa, która się nie obraca i przy tak szybkiej akcji rozeznanie się wśród beżowych plam wymaga sporej wprawy. Nie ma też żadnego sygnału potwierdzającego zabicie wroga w postaci ikonki czy chociażby soczystego dźwięku. Jedyny ślad to lista zgonów z boku ekranu, jednak ta często przewija się w zawrotnym tempie i nasza akcja momentalnie może stać się „przeterminowana”. Normalnie stanowiłoby to oznakę realizmu, jednak w grze tak od niego odbiegającej warto byłoby zawrzeć trochę sprawdzonych, współczesnych rozwiązań, podnoszących komfort zabawy.

Jeszcze nie jest za późno, jest tylko za wcześnie

Miasteczka mają swój lokalny urok.

Pamiętajmy, że ta dość surowa ocena dotyczy aktualnej wersji z wczesnego dostępu i jej aktualnej zawartości. Days of War wcale nie jest skazane na porażkę, a twórcy obiecują dodanie niebawem nowych map, bazujących na słynnej zimowej bitwie o Ardeny oraz leśnych walkach we Włoszech. Dzięki kickstarterowej zbiórce do obecnych nacji dołączą jeszcze siły radzieckie oraz brytyjskie wraz z odpowiednimi mapami – o resztę powinni postarać się autorzy modyfikacji, gdy do gry zawita wsparcie dla Steam Workshop.

Póki co Days of War wydaje się dobrą propozycją dla każdego tęskniącego za Day of Defeat, jeśli jednak oczekujemy czegoś więcej, to należy zdecydowanie wstrzymać się z zakupem. Oferowana zawartość nie jest adekwatna do ceny, a na horyzoncie czai się przecież Battalion 1944, który może stanowić niezłą konkurencję – nie wspominając o dostępnym już modzie Day of Infamy do Insurgency. Społeczność czekająca na drugowojenne strzelaniny chyba również to zauważa, gdyż w wyszukiwarce serwerów zwykle dominują te puste, a autorom nie udało się do tej pory zebrać kwoty wystarczającej na wszystkie zaplanowane cele.

„Dawać ich tu!”

Days of War przywołuje dawne chwile wirtualnego szturmu na Omaha Beach, jednak to w zasadzie jego główna siła – nostalgia. Nieustający chaos skaczących i „strafe’ujących” graczy oraz wąskie gardła na mapach szybko sprowadzają nas ze wspomnień na ziemię. To zdecydowanie zbyt wczesna, niezbyt dobrze zaplanowana inwazja na Normand... Steama, ale jeśli dać autorom czas na odpowiednie poprawki i modyfikacje, może wyjść z tego jeszcze całkiem udany atak, przy minimalnych stratach własnych.

O AUTORZE

Z wersją testową Days of War spędziłem około 7 godzin – jak na trzy dostępne mapy to dosyć sporo. Specjalnie czekałem też na zapowiadane przez autorów weekendowe wydarzenie ze 100 graczami na jednej mapie Omaha Beach. Przez ten czas dobrze poznałem każdą z lokacji oraz sprawdziłem wszystkie dostępne klasy. Militaria i gry w tym klimacie to moje główne hobby. Doskonale pamiętam czasy, gdy królowały FPS-y z II wojną światową w tle i grałem praktycznie we wszystkie, od pierwszego Allied Assault do ostatnich World at War i BiA: Hell’s Highway.

ZASTRZEŻENIE

Kopię gry Days of War pozyskaliśmy we własnym zakresie.

Dariusz Matusiak

Dariusz Matusiak

Absolwent Wydziału Nauk Społecznych i Dziennikarstwa. Pisanie o grach rozpoczął w 2013 roku od swojego bloga na gameplay.pl, skąd szybko trafił do działu Recenzji i Publicystki GRYOnline.pl. Czasem pisze też o filmach i technologii. Gracz od czasów świetności Amigi. Od zawsze fan wyścigów, realistycznych symulatorów i strzelanin militarnych oraz gier z wciągającą fabułą lub wyjątkowym stylem artystycznym. W wolnych chwilach uczy latać w symulatorach nowoczesnych myśliwców bojowych na prowadzonej przez siebie stronie Szkoła Latania. Poza tym wielki miłośnik urządzania swojego stanowiska w stylu „minimal desk setup”, sprzętowych nowinek i kotów.

więcej

Days of War

Days of War