Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Publicystyka 30 sierpnia 2011, 14:02

autor: Michał Bobrowski

Graliśmy w Ace Combat: Assault Horizon - gamescom 2011

Ace Combat to jedna z najbardziej popularnych serii zręcznościowych gier lotniczych na świecie. Na gamescomie mieliśmy okazję zobaczyć jakie nowości przyniesie najnowsza odsłona cyklu zatytułowana Ace Combat: Assault Horizon.

Twórcy z Project Aces (wewnętrznego studia deweloperskiego Namco Bandai) dość długo kazali czekać graczom na pełnoprawną odsłonę serii Ace Combat. Od ostatniej części na dużą platformę – Ace Combat 6: Fires of Liberation – wydanej wyłącznie na Xboksa 360 minęły już prawie 4 lata. Na zakończonych niedawno targach gamescom miałem okazję zapoznać się z próbką tego, co jeszcze tej jesieni zaoferuje Ace Combat: Assault Horizon. W halach wystawowe w Kolonii udostępniono zarówno na Xboksach 360, jak i na Playstation 3 dwa fragmenty gry. Dodatkowo, w trakcie zamkniętej prezentacji, twórcy pokazali jeszcze jedną misję oraz zdradzili nieco informacji na temat nowości w trybie multiplayer.

Tym razem nie mamy bronić fikcyjnej Emerii czy Aurelii. Scenerią podniebnych pojedynków są rzeczywiste miasta i rejony naszego globu. Najważniejszą nowość widać już w pierwszej misji, będącej czymś w rodzaju intra. Kontrolę przejmujemy bowiem nad... strzelcem pokładowym śmigłowca UH-60 Black Hawk wykonującego zadanie gdzieś w Afryce Wschodniej. Misja wyglądała niczym wyjęta z ostatniego Medal of Honor czy któregoś z Modern Warfare, a i skojarzenia z Black Hawk Down Ridleya Scotta są jak najbardziej na miejscu. Liczył się tylko refleks, aby jak najszybciej „zdjąć” zagrożenia w postaci czających się na dachach zabudowań rebeliantów z RPG czy półciężarówek z ciężką bronią maszynową. Zadanie zwieńczył efektowny wybuch, który zniszczył nasz helikopter (wiem, wiem – to też już było).

Tak czy inaczej – to właśnie pojawienie się śmigłowców to wspomniana nowość w serii. Osobiście miałem okazję przejąć kontrolę nad AH-64 Apache w misji rozgrywanej ponownie w afrykańskich klimatach. Już widać, że trzeba będzie przyzwyczaić się do zupełnie odmiennego od tego w samolotach sterowania helikopterem. W przeciwieństwie do samolotu – tutaj aktywnie korzystamy z obu gałek analogowych. Dzięki nim da się zarówno przechylać, jak i obracać naszą maszynę. Błyskawicznie stało się jasne, że oba te manewry będziemy musieli dość szybko opanować, aby nie rozpoczynać danej misji od ostatniego punktu kontrolnego. Wszak wiszący nieruchomo helikopter to wręcz idealny cel dla wroga.

Nasz helikopter/samolot możemy obserwować zza jego ogona, z wnętrza kabiny lub tylko z włączonym HUD-em. W każdej z tych perspektyw widać, że twórcy przywiązują dużą wagę do efektów graficznych. I dobrze – to właśnie naprawdę niezła oprawa była tym, co zawsze przyciągało mnie do serii, a zaprezentowana próbka pokazała, że ponownie w odniesieniu do tego elementu nie powinniśmy mieć powodów do narzekań.

Warto wspomnieć o nowości wprowadzonej po raz pierwszy w tej części Ace Combat – jeśli podczas pojedynków powietrznych wystarczająco zbliżymy się do przeciwnika, możemy jednocześnie nacisnąć oba bumpery i tym samym przejść w tryb, w którym kontrolę nad samolotem przejmie autopilot, a my skupimy się wyłącznie nad efektownym roznoszeniu na kawałki wrogich maszyn. Ten właśnie element można było przetestować w trakcie bardziej klasycznej dla serii misji, w której za sterami F-22 eliminowaliśmy przeciwników nad Miami. W praktyce, poza niewielkimi zmianami w rozplanowaniu elementów HUD-a, czułem się w niej niczym w Fires of Liberation – miło, nie za łatwo, ale za to efektownie i przyjemnie... z dziesiątkami rakiet na pokładzie i dziesiątkami wrogich maszyn na niebie.

Oczywiście pełen gwarantowanego patosu scenariusz to tylko jedna z opcji zabawy. Dużo więcej frajdy spodziewam się po nowinkach w multiplayerze. A jedną z nich jest tryb Capital Conquest, w którym weźmie udział po 8 osób w każdej z obu drużyn. Ich celem ma być zniszczenie bazy przeciwnika i co oczywiste – obrona własnej. Tutaj wyraźnie widać, że bez dobrej współpracy zespołowej nie ma co liczyć na sukces. Trzeba będzie ustalić, kto przejmie kontrolę nad samolotami myśliwskimi, a kto np. zasiądzie za sterami ciężkich B-1 lub B-2, aby zadać ostateczny cios. Dość istotne okaże się również przemyślane zarządzanie zdobytymi umiejętnościami – jedne zwiększą moc naszych rakiet, inne naszą manewrowość, a jeszcze inne poprawią statystyki całej eskadry. Dodam, że wspomniane mecze rozegramy nie tylko nad miastami, które występują w scenariuszu głównym – polatamy również m.in. na Paryżem oraz zapewne nad jeszcze niejedną metropolią... która stanie się dostępna jako płatne lub bezpłatne DLC.

Reasumując – miłośnicy wcześniejszych Ace Combatów oraz wszelkich powietrznych strzelanin, które niekoniecznie mają wiele wspólnego z realizmem, mają na co czekać. Ta gra na pewno nie zapowiada się na przełomową, ale w swoim gatunku przez jakiś czas nie powinna mieć godnych siebie rywali.

Michał „Misza” Bobrowski

Ace Combat: Assault Horizon

Ace Combat: Assault Horizon