Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM

Assassin's Creed: Valhalla Publicystyka

Publicystyka 12 lipca 2020, 21:45

Grałem w AC Valhalla – Assassin's Creed podąża drogą Kratosa, z Grecji na daleką północ

Ubisoft dał twórcom Assassin’s Creed Valhalla dodatkowy rok na produkcję. Czy dzięki temu dostaliśmy coś więcej niż rozbudowane AC Odyssey? Po trzech godzinach gry znamy odpowiedź na to pytanie.

Kiedy firma Ubisoft poprzednim razem przerwała tradycję corocznego regularnego wydawania gier z serii Assassin’s Creed, do naszych rąk trafiło Origins – produkt dla tego cyklu rewolucyjny. Spora grupa fanów zakładała, że poddana temu samemu procesowi „dojrzewania” Valhalla również będzie czymś nowym i świeżym, więc już na początku powiedzmy sobie to, co powiedziane zostać musi. Nowa odsłona sagi o skrytobójcach to gra bardzo podobna do poprzedniej i nawet rozmaite usprawnienia formuły nie zmieniają faktu, że jest to jedynie rozwinięcie pomysłów wprowadzonych w Origins, a potem rozbudowanych w Odyssey, a nie coś zupełnie nowego. Wszystkim zawiedzionym takim obrotem sprawy pozostaje przełknąć tę gorzką pigułkę, a cała reszta, która przygody Alexiosa i Kassandry wspomina bardzo dobrze, powinna być zadowolona.

Ubisoft pozwolił nam obcować z Valhallą przez ponad trzy godziny. Mimo małej ilości czasu mogliśmy w spokoju wykonać kilka zadań (zarówno tych z głównego wątku fabularnego, jak i tych pobocznych), sprawdzić rozmaite aktywności dodatkowe, unieszkodliwić przynajmniej kilkudziesięciu przeciwników oraz zwiedzić dostępny w wersji pokazowej świat, który – tradycyjnie dla francuskiej firmy – prezentuje się wybornie. Czego nie mogliśmy zrobić? Przede wszystkim nie byliśmy w stanie przenieść się do wioski wikingów i zobaczyć, jak wygląda jej rozbudowa. Ten rzekomo dość istotny aspekt gry został w demie całkowicie pominięty, a szkoda, bo chętnie zobaczylibyśmy, co przygotowali deweloperzy.

Od Northumbrii po Wessex

No dobra, skoro najważniejsze mamy już za sobą, możemy przyjrzeć się Valhalli bliżej. Pierwsze, co rzuca się w oczy, to olbrzymia mapa Anglii, która rozciąga się od Northumbrii na północy do granic królestwa Wessex na południowym-zachodzie. Choć jest to w rzeczywistości obszar zbliżony rozmiarem do Hellady znanej z Odyssey (mowa wyłącznie o stałym lądzie), świat nie wydaje się mniejszy, a wręcz przeciwnie. Dość powiedzieć, że stosunkowo niewielki region Anglii Wschodniej, gdzie miała miejsce akcja dema, liczy ponad dwa kilometry szerokości (w jednostkach podawanych przez grę). Dla porównania – cała mapa w Odyssey miała szerokość szesnastu kilometrów, a pamiętajmy, że poprzednio mieliśmy jeszcze do dyspozycji otwarte akweny, zwiedzane za pośrednictwem okrętu. Biorąc pod uwagę fakt, że podczas pobytu na Wyspach głównie czekają nas podróże lądem, a także możliwość powrotu do Norwegii – będzie co zwiedzać.

Mapa zwraca uwagę z jeszcze jednego powodu – jest wyjątkowo czytelna. Po raz pierwszy w historii autorzy postawili na rysowany arkusz przypominający prawdziwe dzieła kartografów i do minimum ograniczyli ikony charakterystyczne dla tej serii. Zamiast nich widzimy punkciki w różnych kolorach, które informują, że w danym miejscu znajduje się coś interesującego. Ich barwa określa zbiorczy rodzaj aktywności, bo te ostatnie zostały przyporządkowane trzem grupom (bogactwa, tajemnice, sekrety), które z kolei będą w jakiś sposób wpływać na naszą kontrolę regionu. Tradycyjne ikony wskazują tylko najważniejsze miejsca, czyli sklepy, wieże widokowe oraz NPC zlecających zadania.

Jeśli chodzi o aktywności dodatkowe, muszę przyznać, że są bardzo różnorodne. Przyjdzie nam tu uwalniać wsie od oprychów i dobierać się do ukrywanych w domach kosztowności, niszczyć przeklęte obiekty, które sprawiają, że okolicę spowija dziwna mgła, walczyć z bossami całego regionu, a także marnować czas na minigierki. Do tych ostatnich należy m.in. układanie kamiennych kopczyków, na które często można natknąć się na norweskich szlakach turystycznych, czy układanie glifów w oparciu o podany w danej lokacji wzór. Symbole te da się zobaczyć dopiero po odpaleniu „wzroku orła”, którym Eivor, rzecz jasna, dysponuje (w grze nosi on nazwę „wzroku Odyna”). Miłośników wędkarstwa ucieszy z pewnością informacja, że w Valhalli trafi się również okazja, by zmarnować trochę czasu na moczenie kija w wodzie.

SOUNDTRACK DZIESIĘCIOLECIA

Gracze śledzący informacje o Assassin’s Creed Valhalla, z pewnością wiedzą już, że za oprawę muzyczną w tej produkcji odpowiada Sarah Schachner i Jesper Kyd, a towarzyszy im Einar Selvik z zespołu Wardruna, która to kapela zyskała popularność dzięki serialowi Wikingowie. Powiem krótko – szykuje się soundtrack dziesięciolecia, a może i najlepszy album z muzyką w historii całej serii. To, czego wymienieni artyści dokonali w warstwie dźwiękowej, jest absolutnie pierwszorzędne i nawet gdybym miał nigdy nie zagrać w ACV, z pewnością sięgnę po soundtrack. Dla fanów nordyckich klimatów będzie to pozycja absolutnie obowiązkowa.

Pieszo, konno i na długiej łodzi wikingów

Po świecie gry można poruszać się zarówno pieszo, jak i konno, do dyspozycji Eivora oddany został też langskip, który – i tutaj spora zmiana – nie pełni tej samej funkcji co Kawka Edwarda Kenwaya czy Adrestia Kassandry/Alexiosa. Statek służy przede wszystkim do transportu wojów i nic nie wskazuje na to, żeby można było atakować nim inne okręty. Łajbą pokierujemy samodzielnie lub oddamy ster sztucznej inteligencji, która posłusznie dowiezie nas we wskazane wcześniej miejsce na mapie. Dodajmy, że podczas rejsu można słuchać wikińskich odpowiedników szant, czyli różnego rodzaju pieśni morskich rodem z dalekiej północy. Jak widać, sprawdzone ubisoftowe elementy znaleźć się w grach tego dewelopera po prostu muszą, czy się to komuś podoba, czy nie.

Dostępne w demie misje fabularne – delikatnie mówiąc – niespecjalnie mnie porwały i pomijając dwie z nich, o których parę słów już za chwilę, w ogóle nie zapadły mi w pamięć. Autorzy specjalnie wybrali taki fragment gry, żeby móc zaprezentować osławione rajdy, czyli możliwość alternatywnego ataku na wrogą placówkę z wykorzystaniem dostępnych na statku wojowników. Co ciekawe, za pierwszym razem postanowiłem nieprzyjazny obóz zaatakować w pojedynkę i niemal mi się ta sztuka udała. Niewątpliwie pomogło tutaj doświadczenie z poprzednich części serii, gdzie wiele fortów bez większego problemu dało się oczyścić z przeciwników po cichu, chowając się w trawie i eliminując kolejnych rywali. Tutaj było zdecydowanie trudniej, więc koniec końców i tak musiałem sięgnąć po topór, ale przyznaję, że możliwość wyboru sposobu ataku jest w przypadku tej gry budująca, bo dostarcza odświeżającą alternatywę, jeśli któraś z metod po prostu nam się znudzi.

W Assassin’s Creed Valhalla można grać zarówno kobietą, jak i mężczyzną, ale wybór płci nie będzie ostateczny jak w Odyssey. Tym razem podjętą na starcie decyzję da się zmienić w dowolnym momencie rozgrywki, korzystając z dedykowanej opcji w menu. Trzeba uczciwie przyznać, że to dość odważny zabieg, zwłaszcza w kontekście kanoniczności bohatera. Autorzy już wcześniej zapowiadali, że wpadli na oryginalny pomysł, jak uporać się z tym problemem (w Odysei kanoniczna była Kassandra) i najwyraźniej to jest właśnie owo genialne rozwiązanie.

Twierdza: Wiking

Najbardziej pamiętną misją fabularną w demie okazał się atak na nieprzyjacielski zamek od strony wody, gdzie wyprawa langskipem była obowiązkowa. Podpływając do wrogich umocnień, należało chronić się przed deszczem ognistych strzał, a po wylądowaniu czekała nas krwawa jatka, urozmaicona koniecznością rozwalnia kolejnych bram za pomocą tarana. Istotna informacja jest taka, że możemy pomóc rozbijać te wrota, bo Eivor w zasadzie powinien wesprzeć kompanów podczas forsowania umocnień. Wcześniej jednak warto zająć się biegającymi wokół przeciwnikami, którzy wcale nie zamierzają ułatwić najeźdźcom zadania.

Tutaj nasz bohater musiał działać głównie w pojedynkę, bo żaden z kolegów nie kwapił się, żeby wspiąć się wyżej, zajmując się wyłącznie wrogami na dole. Mieliśmy więc typową rzeź rodem z Odyssey, a zasadnicza różnica polegała na tym, że teraz osłabionych oponentów można wykańczać efektownymi i na ogół dość brutalnymi finiszerami. Rozkaz wydajemy, kiedy nad wirtualnym rywalem pojawi się odpowiednia ikona. Całą bitwę wieńczyła walka z bossem, który wspomagał się wilkiem i... ognistym mieczem. Jeśli ktoś się łudził, że Valhalla będzie grą bardziej trzymającą się realizmu niż Odyseja, to cóż... był w błędzie.

Drugą misję zapamiętałem z zupełnie innych względów. Nasz śmiałek trafił podczas niej na wesele lokalnego watażki, a całość pod pewnymi względami przypominała pamiętne zaślubiny w Bronowicach z dodatku Serca z kamienia do Wiedźmina 3 – nie tak zabawne, ale jednak. Eivor, podobnie jak Geralt, mógł na tej imprezie wziąć udział w kilku aktywnościach pobocznych, m.in. w strzelaniu do garnków i w konkursie pijackim, gdzie trzeba było pokonać rywala w prostej minigrze. W międzyczasie doszło też do szybkiego seksu bohatera z jednym z jego kolegów „po fachu”. Co ciekawe, gra nie ostrzegła przed możliwością pójścia do łóżka przy wyborze kwestii dialogowej – znane z poprzedniej części ikony, wskazujące konsekwencję wypowiedzi, zostały bezpowrotnie usunięte.

Bez zmian

Cała reszta to w zasadzie kopia rozwiązań z dwóch ostatnich odsłon cyklu, tylko w nieznaczny sposób zmodyfikowana. W charakterze „nowości” występują np. apteczki, z których da się korzystać podczas walki. Zdobywamy je, kolekcjonując rosnące tu i ówdzie zioła, więc już teraz możecie być pewni, że zrywanie kwiatków stanie się obowiązkowym punktem programu w Valhalli. Specjalne umiejętności przydatne w starciach z rywalami działają w identyczny sposób, więc nadal musimy nabijać paski adrenaliny, żeby je uaktywnić. Jeśli chodzi o repertuar dostępnych w ten sposób akcji – wciąż jest kolorowo i wesoło. Eivor potrafi np. wypuścić aż pięć strzał z łuku po uprzednim namierzeniu znajdujących się wokół rywali. Kiedy przeciwnik jest tylko jeden, szyjemy wyłącznie do niego, zwiększając w oczywisty sposób obrażenia. Okazuje się to całkiem skuteczne podczas potyczek z bossami.

Sama walka w zwarciu nie została w żaden sposób zrewolucjonizowana. Nadal trzeba korzystać z odskoku, żeby nie nadziać się na cios przeciwnika, lub z przewrotu, kiedy w naszym kierunku zmierza atak, którego nie da się zablokować. W pozostałych przypadkach można walić bez opamiętania czym nam tam się zamarzy, również dwoma toporami lub dwiema tarczami. Są jeszcze wspomniane wcześniej finiszery, które paradoksalnie okazują się nie tylko widowiskowe, ale też zwyczajnie przydatne, bo po odpaleniu animacji nikt nie może nas trafić. Autorzy twierdzą, że model walki wciąż jest jeszcze dopieszczany, ale nie wydaje mi się, żeby zaszły w nim jakieś radykalne zmiany. Kto grał w Odyssey, ten poczuje się tu jak w domu, bo młócka z użyciem broni białej jest w gruncie rzeczy identyczna.

I to w zasadzie wszystko, co w tej chwili mogę napisać o grze Assassin’s Creed Valhalla. Jaki jest koń, każdy z Was zobaczy sobie sam, bo w chwili, gdy czytacie ten tekst, w sieci są już dostępne rozmaite zapisy z rozgrywki. Oczywiście nie pozwalają one w pełni ocenić tego, co wikińska odsłona cyklu ostatecznie zaoferuje, ale do wyrobienia sobie wstępnego zdania jak najbardziej wystarczą. Szczególnie polecamy przyjrzeć się dialogom z bohaterami niezależnymi, bo naszym zdaniem są one tak samo porywające jak te w Odysei, czyli „nie za bardzo”. Forsowane przeze mnie stwierdzenie, że aktualnie „Assassin’s Creed to gry 18+ pisane pod trzynastolatków” wciąż obowiązuje.

Mimo pewnych mankamentów, które są widoczne gołym okiem, na Valhallę czekam. Nie będę walić ściemy – setting wydaje się skrojony z myślą o mnie, ogólnie mam dużą słabość do kultury nordyckiej i już teraz zacieram ręce na myśl o klimacie, który będzie sączyć się z ekranu. Nie łudzę się jednak, że będzie to wielki krok w dobrą stronę po nielubianej przeze mnie Odysei, bo już widać jak na dłoni, że radykalnych zmian w formule się nie doczekamy. Krytycznie nastawieni fani muszą wziąć na to poprawkę, z kolei cała reszta – jak już wcześniej wspomniałem – powinna być zachwycona. Biorąc pod uwagę fenomenalną sprzedaż przygód Kassandry i Alexiosa w starożytnej Grecji, faworyzowana będzie ta druga grupa i z komercyjnego punktu widzenia w ogóle mnie to nie dziwi. Takie czasy.

CHCESZ DOWIEDZIEĆ SIĘ WIĘCEJ?

O grze Assassin’s Creed Valhalla mógłbym napisać jeszcze to i owo, ale nie chciałem niepotrzebnie wydłużać tekstu. Jeśli jednak czytacie go tuż po publikacji, to właśnie trwa nasz stream z serii Find Your Next Game, w trakcie którego rozmawiamy szerzej o Valhalli, Legionie oraz nowej odsłonie cyklu Far Cry. A jeśli czytacie później – zawsze możecie przeklikać sobie zapis streamu i posłuchać naszych wrażeń. Znajdziecie nas w tym miejscu.

Krystian Smoszna

Krystian Smoszna

Gra od 1985 roku i nadal mu się nie znudziło. Zaczynał od automatów i komputerów ośmiobitowych, dziś gra głównie na konsolach i pececie w przypadku gier strategicznych. Do szeroko rozumianej branży pukał już pod koniec 1996 roku, ale zadebiutować udało się dopiero kilka miesięcy później, kilkustronicowym artykułem w CD-Action. Gry ustawiły całą jego karierę zawodową. Miał być informatykiem, skończył jako pismak. W GOL-u od blisko dwudziestu lat, do 2023 pełnił funkcję redaktora naczelnego. Gra w zasadzie we wszystko, bez podziału na gatunki, dużą estymą darzy indyki. Poza grami interesuje się piłką nożną i Formułą 1, na okrągło słucha też muzyki ekstremalnej.

więcej

Assassin's Creed: Valhalla

Assassin's Creed: Valhalla