Gilbert Goodmate fangoryjskie dziwy - przed premierą
Gilbert ma być grą, która w jak najlepszy sposób nawiązywała będzie do tradycji i kanonów wyznaczonych przez niewątpliwego potentata na rynku gier przygodowych, czyli firmę LucasArts.
Jakub Kowalski
Nie tak dawno powstała firma Prelusion nie ma na swoim koncie dotychczas żadnych fantastycznych superprodukcji, ale powoli zaczyna już być znana na rynku dzięki napisaniu i pokazaniu kilku Ważnym Panom w Krawatach wstępnych wersji ich projektu pod długaśnym tytułem „Gilbert Goodmate and the Mushroom of Phungoria”. Wydarzenie to jest o tyle ciekawe, iż w zasadzie gatunek, który reprezentuje Gilbert, czyli gry adventure, od kilku lat uważany jest za wymarły i nie rokujący nadziei. Zainteresowanie wielkich firm grą Prelusion świadczy na szczęście jednak, że przygodówki nie umarły (i oby nie nastąpiło to nigdy).
Gilbert ma być grą, która w jak najlepszy sposób nawiązywała będzie do tradycji i kanonów wyznaczonych przez mojego osobistego faworyta na rynku gier przygodowych, czyli firmy LucasArts. Autorzy z Prelusion nie ukrywają swoich fascynacji, podobieństwa widać już na pierwszy rzut oka - Gilbert z wyglądu bardzo przypomina Guybrusha z Curse of Monkey Island... No właśnie – Curse, a nie Escape... Prelusion, ku mojej olbrzymiej radości, zrezygnowała z kuriozalnego (ale za to bardzo „na topie”) pomysłu implementowania do swojej gry grafiki trójwymiarowej i sterowania z klawiatury – wynika z tego jasno, iż firma chce uraczyć graczy pełnokrwistą, całkowicie zgodną z tradycjami i przeznaczoną dla ludzi kochających swoje myszki przygodówką. Takie podejście bardzo mnie cieszy i nastraja wyjątkowo pozytywnie do tej gry.
Tym co mnie jednak zdecydowanie martwi jest graficzne przedstawienie zarówno postaci, jak i lokacji – we wczesnej wersji, którą dysponowałem, grafika prezentuje się na poziomie - powiedzmy to wyraźnie – dosyć słabym. O ile statyczne screeny mogą wyglądać naprawdę ślicznie, to sama gra w akcji rozczarowuje – postacie mają malutko klatek animacji, w zasadzie większość wykonywanych przez nie czynności ma tylko po kilka-kilkanaście klatek, a to stanowczo za mało. Gilbert, przynajmniej na razie, nie umywa się pod względem płynności ruchów do Guybrusha z CoMI; mam nadzieję, że autorom uda się to poprawić do czasu wydania wersji finalnej, ponieważ jak na razie sztuczność niektórych ruchów bohatera bardzo razi w oczy.
Odstawmy jednak grafikę na bok - wszak nie jest ona dla przygodówkowca specjalnie istotna. Najważniejszymi parametrami gier przygodowych są fabuła oraz poziom przedstawionych przez autorów zagadek. Odnośnie tej pierwszej nie mam żadnych zastrzeżeń – lekko bajkowa kraina, zły czarnoksiężnik pokonany wieki temu oraz magiczny grzyb, dzięki któremu spokojna społeczność pokonała tyrana – wszystko na swoim miejscu. Oczywiście, zgodnie z zasadami mistrza Hitchcocka, zawiązanie akcji rozpoczyna się trzęsieniem ziemi – grzyb zostaje skradziony – a potem napięcie wzrasta – młody chłopak musi pomóc swojemu dziadkowi, oskarżonemu o niedopełnienie obowiązku sprawowania pieczy nad grzybem oraz znaleźć złodzieja... Oczywiście we wszystko wplątana jest piękna księżniczka i jej niezbyt rozgarnięty tatuś – jeśli ktoś lubi (a niżej podpisany lubi BARDZO) klimaty pseudo-fantasy, to Gilbert Goodmate z pewnością mu się pod względem fabularnym spodoba.
Zagadki to zupełnie inna sprawa – tak wysokiego stopnia trudności dawno już nie widziałem... Już sam problem dostania się do miasta mniej zaprawionym w bojach graczom może nieźle dać w kość. Obawiam się, że jeśli cała gra będzie aż tak trudna jak pierwszych kilka zagadek, to konieczne będzie dodawanie solucji do każdego pudełka z Gilbertem... Z drugiej strony taki poziom zgodny jest w sumie z założeniem wyprodukowania przygodówki dla hardcore’owców. Nie wiem jak wy, kochane przygodówkowe dinozaury, ale ja już zacieram z radości spocone łapki.
Według producentów jednym z głównym atutów „Gilberta” mają być kilometrowej długości dialogi – ten element akurat należy moim zdaniem bardziej do kategorii „jakość”niż „ilość”, więc chwalenie się 15000 linii dialogowych zaimplementowanych w grze mocno mnie niepokoi. Mój niepokój jest tym bardziej zasadny, iż podczas testowania wersji beta długie wymiany zdań kilkakrotnie mało mnie nie uśpiły, a to bardzo zły znak. Nie zapeszajmy jednak, być może lepiej będzie się słuchało przydługich rozmów po polsku.
Właśnie – po polsku. Nasz krajowy dystrybutor, firma CODA, szykuje się do niezmiernie ambitnego programu spolszczenia całości „Gilberta” – miejmy nadzieję, że wyjdzie im to dobrze. Niestety, zauważyłem w grze kilka kompletnie nieprzetłumaczalnych dowcipów, czy nawet rozwiązań zagadek – w jednej ze scen nasz bohater próbuje przedostać się przez most, ale na jego drodze staje strażnik, mówiąc „None shall pass”. Nasz bohater reflektuje się „But I am a nun! I can pass!” i przychodzi w stroju zakonnicy... Naprawdę bardzo jestem ciekaw, jak tłumacze rozwiążą tę kwestię...
Generalnie, pomimo paru niepokojących sygnałów, Gilbert Goodmate and the Mushroom of Phungoria zapowiada się wyjątkowo ciekawie i uważam, że każdy maniak tego typu gier powinien sięgnąć po ten produkt z pełnym zaufaniem. Jeśli jeszcze polscy tłumacze wywiążą się poprawnie ze swojego zadania, gra z pewnością będzie hitem nie tylko wśród młodszych graczy.
Cubituss