Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Publicystyka 28 czerwca 2001, 10:18

autor: Bolesław Wójtowicz

Freedom: First Resistance - przedpremierowy test

„Freedom: First Resistance” to gra z gatunku określanego mianem TPP, czyli postać naszego bohatera oglądamy od tej mniej szlachetnej strony. Ale jeśli komuś przyszło do głowy, że ta gra, to kolejny klon nieśmiertelnej panny Croft, to jest w błędzie.

Anne McCaffrey... Gdybym zapytał: kto to, pewnie znalazłoby się parę osób, które potrafiłyby odpowiedzieć na to pytanie. Było nie było, fantastyka to dosyć popularny gatunek literacki, a takie tytuły jak „Jeźdźcy smoków z Pernu” czy też „Lot Pegaza” miało okazję poznać więcej niż kilku czytelników. I nie mam tu na myśli tylko rodziny autorki.

Skoro więc ustaliliśmy ponad wszelką wątpliwość, że Anne McCaffrey to bardzo popularna pisarka, a jej dzieła ukazują się w milionowych nakładach, nikogo pewnie nie zdziwi fakt, że po jej książki sięgnęli twórcy gier komputerowych. Korzystanie z literatury popularnonaukowej w procesie tworzenia gier nie jest niczym nowym i zdarzało się to już dużo wcześniej. Jednakże ostatnimi czasy zapanował prawdziwy boom na umieszczanie w tytule gry nazwiska popularnego pisarza, odpowiedzialnego często za jej fabułę.

Niestety, nie zawsze dobry scenariusz idzie w parze z zadowalającym efektem końcowym jaki ląduje na półkach sklepowych. I mógłbym tu mnożyć przykłady gier, które oparte na znakomitych tekstach, zostały w ostateczności fatalnie zrealizowane. Ot, taki „Ubik”. Książka – arcydzieło, którą zapewne wielu z nas czytało po kilka razy z zapartym tchem, za każdym razem odbierając ją inaczej. A co wyszło po próbie przeniesienia na ekran monitora? Marna gierka o której wszyscy woleli jak najszybciej zapomnieć.

Ostatnio ukazała się gra, oczekiwana przez wielu miłośników talentu Clive’a Barkera. Autor tak wspaniałej powieści jak „Kobierzec” stworzył scenariusz do produktu zatytułowanego „Clive Barker’s Undying”. I co? I bardzo wielu strasznie się zawiodło. Spodziewano się znakomitego horroru, a otrzymano zwykłą strzelankę, która po pewnym czasie bardziej nudzi niż przeraża.

Dlatego pomimo dobrego scenariusza, nazwiska popularnego pisarza w tytule i hucznej kampanii reklamowej, nie jest powiedziane, że gra stanie się natychmiast przebojem. Musi być w niej jeszcze to coś, coś nieokreślonego i trudnego do wytłumaczenia, co przykuje nas na długie godziny i dni do ekranu monitora. Czy takie coś będzie posiadało jedno z ostatnich dzieł wydanych przez znaną i uznaną firmę „Red Storm Entertaiment” należącą do jeszcze bardziej popularnego pisarza Toma Clancy? Czy „Anne McCaffrey’s FREEDOM: First Resistance” podbije serca graczy i na dłużej zagości na twardych dyskach ich komputerów? Trudne pytania...

Po pierwszym zapoznaniu się ze wstępem do gry, można odnieść wrażenie, że przecież to już było! Ileż można wałkować najazd obcych i samotnego wybawiciela ratującego ludzkość?! Czy naprawdę nie można było wymyślić czegoś lepszego? Ale kiedy zagłębimy się bardziej w treść gry zaczniemy zauważać, że robi się coraz ciekawiej. Ale po kolei...

Na naszą biedną, umęczoną wojnami i innym klęskami staruszkę Ziemię, postanowiła dokonać najazdu obca rasa, określająca się mianem Catteni. Chociaż mogli spokojnie poczekać, aż ludzie sami zrobią ze sobą porządek, zdecydowali się im odrobinę pomóc i w czasie jaki zazwyczaj upływa od tego przyjemniejszego momentu do pojawienia się na świecie nowego obywatela, dokonali podboju całej Błękitnej (niegdyś) Planety. A trzeba przyznać, że nie cackali się z tym zupełnie. Po przejściu ich armii ludzkość wyraźnie zmniejszyła liczbę swoich przedstawicieli, miasta legły w ruinie a niedobitki sił zbrojnych zeszły do podziemia. Zapanowała pełna apatia i chyba nikt już nie wierzył, że walka z najeźdźcami ma jeszcze sens.

Ale po pewnym czasie, tu i ówdzie zaczęły pojawiać się nieśmiałe głosy, zachęcające do podejmowania prób oporu. Z tych, początkowo nielicznych głosów sprzeciwu zaczął się kształtować coraz potężniejszy ruch, który za cel postawił sobie walkę zbrojną z Catteni. Przyjął nazwę „Resistance” i ze swoich podziemnych baz dokonywał wypadów na pozycje nieprzyjaciela. Po jakimś czasie Catteni zrozumieli, że nie można lekceważyć tego rosnącego w siłę przeciwnika i do walki z buntownikami wysłali własne oddziały o jakże wdzięcznej nazwie „Peacekeepers”.

Tak na marginesie: jak to jest, że zawsze wszelkiej maści zbóje z karabinem w garści mienią się obrońcami pokoju? Ktoś już kiedyś powiedział, że: „Toczenie wojny w imię pokoju, to jak pie... w celu zachowania dziewictwa”. Wybaczcie tę nieobyczajną uwagę, ale to tylko taka moja mała dygresja.

Wracamy do głównego tematu. Od tego momentu, kiedy na arenie pojawili się bojownicy Resistance i wysłani przeciw nim Nadzorcy Pokoju, walka rozgorzała na dobre. Żadna z tych grup nie przebierała w środkach i trup po obydwu stronach barykady sypał się gęsto. Nadeszły ciężkie czasy.

W tym momencie w światła jupiterów wkracza nasza główna bohaterka, młoda dziewczyna, której imię i nazwisko stanie się niedługo synonimem walki z najeźdźcami, a jednocześnie będzie najbardziej poszukiwaną przez Catteni osobą na Ziemi. Angel Sanchez, bo o niej mowa, poprowadzi oddziały Resistance do zwycięskiej walki. Jednak nie będzie to prosta droga. Przed młodą bojowniczką trudne zadanie i wiele misji do wykonania, podczas których bardziej będzie musiała się wykazać talentem do przewidywania ruchów przeciwnika, sprytem czy też umiejętnością wyciągania w bezpośredniej rozmowie potrzebnych jej informacji niż celnym strzelaniem lub używaniem narzędzi, które mogą komuś wyrządzić krzywdę. Chociaż i te ostatnie niekiedy się przydadzą.

Tak przedstawia się, ale ukazany z konieczności tylko w drobnym fragmencie, scenariusz jaki stworzyła dla potrzeb tej gry Anne McCaffrey. Chociaż jak już wspomniałem wcześniej, nie jest on może zbyt oryginalny, jednakże zapowiada się na tyle ciekawie, że zapewne wielu z was będzie miało ochotę dowiedzieć się jakie będą dalsze losy Angel Sanchez w walce z Catteni i jak ta wojna się skończy.

Przyjrzyjmy się teraz bliżej temu, czym będą mogli pochwalić się programiści z „Red Storm Entertaiment” i co dane nam będzie ujrzeć na ekranach monitorów kiedy zasiądziemy już do zabawy.

„FREEDOM: First Resistance” to gra z gatunku określanego mianem Third Person Perspective, czyli postać naszego bohatera oglądamy od tej mniej szlachetnej strony. Ale jeśli komuś przyszło do głowy, że ta gra o której tyle tu piszę, to kolejny klon nieśmiertelnej panny Croft, to jest w błędzie. Jedyne co łączy Angel z Larą, to sposób przedstawiania jej w grze, cała reszta jest inna. Jeśli już chcielibyśmy do czegoś porównać bohaterkę stworzoną w studiach Toma Clancy, to bliżej pannie Sanchez do Konoko z „Oni” niż do słynnej pani archeolog. Ale i to porównanie nie jest tak do końca prawdziwe, gdyż Angel raczej unika bezpośredniej walki i pięści czy też broni używa dopiero w ostateczności.

Nasza młoda bojowniczka jest główną, ale nie jedyną bohaterką gry, gdyż dane nam będzie w niektórych misjach kierować aż trzema postaciami jednocześnie. Ma to swoje plusy i minusy. Bardzo ciekawie rozwiązano sposób kontrolowania poszczególnych postaci, gdyż w każdej chwili możemy złączyć wszystkich w grupę i wówczas nie będą się odstępować na krok. Ale jeśli będzie taka potrzeba, na przykład kiedy przycisk otwierający bramę, uchylającą się tylko na ułamek sekundy, jest na końcu korytarza, a my musimy po coś tam wejść, wystarczy jednego z członków grupy postawić przy bramce, a drugiego przy przycisku i przełączając się między nimi, szybciutko rozwiązać ten problem.

W innym wypadku, kiedy możemy się spodziewać, że za rogiem czai się ktoś, kto nie darzy nas sympatią, lepiej wysłać tam osiłka Jimmy’ego niż gorszą w te klocki Angel. Ale zdarzają się też kłopoty z kontrolowaniem wszystkich postaci. Przynajmniej w wersji beta, którą ja dysponowałem, zdarzało się, że w wąskich korytarzach ktoś nagle się gubił i trzeba było po niego wracać lub nawzajem zachodzili sobie drogę, utykając w przejściu. Udało mi się nawet jednym z bohaterów tak wejść w ścianę, że żadna siła nie mogła go już stamtąd wydostać. Ale liczę, iż te błędy zostaną wyeliminowane w końcowej wersji gry.

Bardzo wygodny jest interfejs, co jest o tyle ważne, że przyjdzie nam używać naprawdę sporej ilości przedmiotów. Zaczynając od różnego rodzaju kluczy, broni, narzędzi aż po owoce czy kamienie. Znajdowane rzeczy możemy rozdzielać pomiędzy poszczególnych członków ekipy, w zależności od tego, kto lepiej nimi będzie mógł się posłużyć. Na ekranie mamy cały czas wyświetlone, co nasz bohater aktualnie trzyma w ręce i w każdej chwili jednym klawiszem możemy to zmienić. Doprawdy proste i bardzo wygodne.

Graficznie gra prezentuje się naprawdę nienajgorzej. Co prawda jakoś nie udało mi się wyciągnąć więcej niż 800x600 przy 16 bitowej palecie barw, ale i tak nie wyglądało to źle. Owszem i w tym elemencie zdarzały się wpadki typu znikające tekstury czy też piksele ujawniające swoją obecność w najmniej spodziewanym momencie, ale składam to wszystko na karb wersji beta gry. Bardzo przyzwoicie oddano klimat zrujnowanego walkami miasta, świetnie prezentują się wnętrza, całkiem nieźle wyglądają poszczególne postaci z którymi mamy do czynienia, a prawdziwą rewelacją są przerywniki filmowe.

Dobrą robotę wykonali fachowcy od ścieżki dźwiękowej. Każda postać przemawia swoim własnym głosem i słychać, że operują nimi zupełnie nieźli aktorzy, gdyż brzmią bardzo przyzwoicie. Jedynie mógłbym doczepić się, że głosu Angel prawie w ogóle nie dane było mi słyszeć, ale to pewnie z tego powodu, iż dysponowałem betą. Czy ja nie za dużo niedoróbek składam na karb bety? Hm, ciekawe... Ale wszystkie pozostałe głosy były naprawdę świetnie dobrane. Tak swoją drogą gdyby ktoś wpadł na pomysł dokonania lokalizacji gry, to proponowałbym, aby zachować oryginalne głosy, a przetłumaczyć jedynie wyświetlany tekst. Dlaczego wspominam o lokalizacji? Wszelkiego rodzaju rozmów jest tu całkiem sporo i osoby mniej obeznane z językiem angielskim mogłyby mieć kłopoty ze zrozumieniem ich treści, a jest to o tyle ważne, że od tego jak będziemy zadawać pytania w rozmowie z innymi postaciami, zależeć może dalszy przebieg gry. Pozostałe dźwięki w grze opracowano na przyzwoitym poziomie. Naprawdę rewelacyjna za to jest muzyka. Brzmi jakoś tak... filmowo? Warto jej posłuchać również poza grą.

Na razie to wszystko, co mogę wam opowiedzieć o jednej z ostatnich produkcji „Red Storm Entertaiment”. Ponieważ już niedługo, bodajże w lipcu tego roku, dobrze znana większości graczy firma LEM ma wprowadzić ten tytuł na nasz rodzimy rynek, wówczas mam nadzieję, że będę mógł więcej napisać o tej zapowiadającej się całkiem nieźle grze. I gdyby tak ktoś z kierownictwa LEM wziął pod rozwagę moje skromne słowa odnośnie lokalizacji, byłbym bardzo wdzięczny. Aha, i te błędy z bety też warto wyeliminować, a wówczas powinno być dobrze i gra raczej nie zagrzeje długo miejsca na półkach sklepowych.

Oj, coś strasznie dużo gier ma się ukazać już niedługo. A jeden tytuł lepszy od drugiego. Czy nasze portfele to wytrzymają?

Bolesław „Void” Wójtowicz

Freedom: First Resistance

Freedom: First Resistance