Co ma piernik do wiatraka, czyli teraz będzie o filmach. Czy chińska cenzura zniszczy popkulturę?
- Drama z Blizzardem, czyli jak chińska cenzura wpływa na popkulturę
- Blizzard i jego niechęć do masek gazowych oraz polityki
- Schody, czyli wpływ na gry
- Jeden niefortunny tweet i NBA
- Co ma piernik do wiatraka, czyli teraz będzie o filmach
Co ma piernik do wiatraka, czyli teraz będzie o filmach
Pozwólcie, że przybliżę Wam sytuację całkowicie hipotetyczną: powstaje film o koszykówce, jednym z najpopularniejszych sportów w Chinach. Jak już ustaliliśmy: Chiny = eldorado. Producenci podejmują decyzję: dystrybucja obrazu obejmie Chińską Republikę Ludową. ChRL, możemy sobie wyobrazić, oczekuje spełnienia konkretnych norm zgodnych z założeniami partii, a więc wprost – z cenzurą. Z kolei normy te nie muszą wcale być zgodne (i najpewniej nie są) z normami zachodnimi. Efekt końcowy, który trafi do kin, będzie zatem najprawdopodobniej wersją wygładzoną i dostosowaną do wytycznych totalitarnego państwa. A w najlepszym wypadku powstanie po prostu druga, alternatywna i zaakceptowana przez cenzorów, wersja filmu.
MITYCZNY KUBUŚ PUCHATEK
O tym, jak duży wpływ na portfele hollywoodzkich producentów mają Chiny oraz jak bardzo (za przeproszeniem) idiotyczne mogą być powody odrzucenia tytułu przez władze, niech świadczy przykład filmu Krzysiu, gdzie jesteś? z 2018 roku – niby o Krzysiu, a jednak o Kubusiu Puchatku. Zakazano go na terenie ChRL, ponieważ stał się narzędziem do wyśmiewania wodza, Xi Jinpinga. Producenci mają to do siebie, że chcą zarabiać na filmie. Jeśli więc jakiś temat blokuje im dopływ pieniędzy, to po prostu go porzucają. Jak myślicie, kiedy powstanie następny disneyowski film o słodkim misiu, który kochał miodek?

I zapytacie: „No i co z tego, że gdzieś tam w Chinach ktoś tam zmieni szczegóły w filmach? Przecież ani mnie to nie dotyczy, ani nic z tym nie zrobię. Co to w ogóle ma wspólnego z naszą popkulturą?”. Są to całkowicie uzasadnione pytania. Na które spieszę z odpowiedzią.
Raz, rzeczywistość jest globalna – realny zakres naszego wpływu na rzeczywistość (przynajmniej potencjalnie) wzrósł niewspółmiernie. Mamy też wiedzę o wydarzeniach z zakątków świata, których większość z nas pewnie nie umiałaby nawet wskazać na mapie. Nasz własny indywidualny świat nie ogranicza się już do dzielni czy miasta. Rozciąga się przynajmniej na całą Europę. Wszyscy wiemy, że w Chinach łamie się prawa człowieka, a jednym z narzędzi opresji jest cenzura. Jeżeli zatem przelotem czytamy na Facebooku, że firmy produkcyjne ze Stanów Zjednoczonych czy Europy gromadzą zyski, aktywnie wspierając cenzurę, dlaczego nadal kupujemy bilety na ich filmy? No, właśnie dlatego – wydaje nam się, że nic z tym nie zrobimy. Albo w ogóle nas to wszystko nie obchodzi. Powstały już prace naukowe o tym, że z każdym kilometrem rozcieńcza się nasza empatia – im dalej fizycznie oddalony jest od nas dany problem, tym mniej wywołuje w nas sprzeciwu i chęci działania lub pomocy. Prędzej przeznaczymy 100 zł na drobną operację plastyczną dla dziecka z Polski niż 10 zł na operację ratującą wzrok dziecka z Afryki. Chiny są daleko. Zatem jedyne, na co się silimy, to wstawienie wściekłej reakcji pod postem. I rzeczywiście – nic się nie zmienia.
Dwa, moralny obowiązek. Ja wiem. To są ciężkie tematy. Ale wspieranie reżimu lub korzystanie z jego bogactwa nie jest moralnie niejednoznaczne. Jest po prostu niemoralne. I łańcuszek idzie wprost do nas. Dbacie o swoje czyste sumienie? Branie udziału w działaniach nieetycznych nie jest wskazane. Może Was to nie przekonywać, rozumiem. Zróbcie eksperyment: jeśli sami nie pamiętacie PRL-u, zapytajcie rodziców lub dziadków: gdyby w tamtych czasach pół świata współpracowało z naszą władzą komunistyczną i dostarczało obywatelom materiałów dostosowanych do wymogów cenzorów, tym samym świadomie wzmacniając reżim, a przy okazji zarabiając na tym ogromne pieniądze – jakby to oceniali?
WIDMO WANILIOWEGO DEADPOOLA
Pamiętacie, jak przez chwilę głośno zrobiło się o ugrzecznieniu trzeciej części Deadpoola? Kwestię tę ostatecznie wyjaśniono, jednak jest to nadal dobry przykład tego, co może stać się z bezkompromisowym przekazem w filmach, jeśli do akcji wkroczy cenzura. Wyobrażacie sobie wersję Deadpoola dla dzieci od lat siedmiu? Nie? I napisaliście o tym pod jakimś postem w internecie? Nie martwcie się, niezadowolenie wyrażone w komentarzu na Facebooku na pewno przeczyta ktoś decyzyjny z Disneya, ponieważ wytwórnia ceni sobie Wasze zdanie. Ha! Żartowałam.
Ad meritum: piernik do wiatraka ma się tak, że bez jasnego i wyraźnego komunikatu o sprzeciwie od konsumentów spoza Chin to Państwo Środka będzie decydować, co będziemy oglądać. Dosłownie. Pewne filmy po prostu nie powstaną. A część powstanie, ale okrojona albo w innej formie, niż zakładano.
Taka Kristen Stewart. Być może mieliśmy szansę zobaczyć jej specyficzną mimikę w MCU, ale nie zobaczymy, ponieważ pomimo sugestii nadal publicznie trzyma swoją dziewczynę za rękę. I nie, nie przeczytacie nigdzie, że to Chiny narzuciły taki warunek. Miejcie jednak na uwadze, że liberalne Hollywood nie dba już o to, czy w rolę wcieli się osoba biseksualna, czy nie. Różnorodność jest teraz w cenie. No chyba że w grę wchodzą wielkie pieniądze. Star Wars? Mogłoby się wydawać, że to monolit o pozycji dotąd niespotykanej. Nie. Finn grany przez Johna Boyegę (który – tak się składa – jest czarnym Brytyjczykiem) w chińskiej wersji plakatu Przebudzenia Mocy skurczył się kilkakrotnie, mimo że był przecież jedną z głównych postaci.
Polityka i gry, czyli kto odpowiada
Od dłuższego już czasu, w polskich mediach mniej, a w zachodnich bardziej, gry wideo opisuje się jako formę sztuki. Osoby pracujące przy wszelkich graficznych (i nie tylko) aspektach tych produkcji nazywane są artystami. Sztuka reaguje na zmiany w świecie – w tym również na politykę. Wejdźcie do pierwszego lepszego muzeum sztuki współczesnej. Pełne jest dzieł, od których aż bije zaangażowanie. Gry nie mogą być apolityczne, jeśli mają być sztuką.
A wiecie, komu jest obojętne, czy gra jest sztuką? Korporacjom. Wielkim inwestorom. Chinom. Może nią być, dopóki nie obniża przychodów. Tak samo jest z polityką i właściwie ze wszystkim – z feminizmem, mniejszościami, różnorodnością, tolerancją, wreszcie z przyzwoitością oraz wolnością słowa, wyznania, światopoglądu. Wszystko można, dopóki w grę nie wchodzą straty finansowe. W tym kontekście wróćmy do Blizzarda i NBA – wyobraźcie sobie, jak ogromne przychody zapewnia im Xi Jinping, jeśli są w stanie tak dotkliwie nadszarpnąć swoją reputację.
I oczywiście, najłatwiej byłoby zrzucić winę za całą tę sytuację na Chiny czy, pośrednio, Tencenta – pewnie, nie da się wyłączyć ich z odpowiedzialności. Ale w kolejce, tuż za nimi, czeka też wypaczony kapitalizm i pieniądze. Jeśli nic się nie zmieni, popkultury nie zniszczą jednak ani cenzorzy, ani chciwość, a my. Choć wygodnie jest odrzucać tę myśl, od naszych wyborów wciąż jeszcze dużo zależy. Konformizm czy działanie. Nieograniczony dostęp do dóbr prosto z Azji czy poświęcenie. Cenzura czy wolność wyrazu. Obojętność czy czyste sumienie.
[/idealizm]
