Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Publicystyka 20 października 2009, 13:58

autor: Maciej Makuła

Dragon Age: Początek - DLC, edytor i społeczność

Jeszcze przed premierą najnowszej gry fabularnej firmy BioWare postanowiliśmy przedstawić Wam, jak będzie wyglądać m.in. sprawa dodatków do tej produkcji. W tym celu odwiedziliśmy deweloperów w ich kanadyjskiej siedzibie.

W dniu premiery Dragon Age: Początek, najnowszego RPG od BioWare, do pobrania będzie „dodatkowa zawartość” w postaci zbroi (Blood Dragon Armor), postaci, którą będziemy mogli dołączyć do naszej drużyny (The Stone Prisoner) oraz zadania (Warden's Keep). A ponieważ tak miło się złożyło, że zostaliśmy zaproszeni do siedziby wspomnianej firmy na pokaz m.in. właśnie owej „dodatkowej zawartości”, co więcej – mogliśmy porozmawiać z ludźmi za nią odpowiedzialnymi – postanowiłem dogłębnie zbadać ten niejasny temat.

Co możemy pobrać?

Najprostszym bajerem, który w dniu premiery otrzymamy do pobrania (dwa pierwsze DLC dostaniemy za darmo w edycji standardowej, klucz do ich odblokowania zostanie na stałe przypisany do naszego konta w BioWare), jest zbroja – a dokładniej Blood Dragon Armor. Zbroja jak zbroja, niemniej na jej przykładzie opiszę sposób implementacji DLC – za zawartość płacimy (w tym wypadku wklepujemy kod), a następnie pobieramy ją z poziomu gry. Potem w menu poświęconym dodatkom musimy zaznaczyć, że chcemy, by pojawiła się w grze i voila! – niezależnie od naszego postępu gdzieś w świecie Dragon Age wyląduje omawiany przedmiot i ma grzecznie czekać, aż go znajdziemy.

Tym razem to koń dostaje suchy chleb, a gracz zbroję.

Co ciekawe, o ile w przypadku konsol pobranie i aktywowanie dodatku jest rzeczą nieodwracalną, o tyle na pececie możemy go wyłączyć. Tu rodzi się pytanie – co wówczas dzieje się ze stanami gry, podczas której zbroja znajduje się w naszym ekwipunku? Otóż – wgrywając takiego save’a, program poinformuje nas, że lepiej byłoby jednak dodatek pozostawić włączony, ale jeśli bardzo będziemy nalegać – uruchomi się z zastrzeżeniem, że coś może się zawiesić.

Drugim zaprezentowanym nam dodatkiem był The Stone Prisoner. W tym przypadku otrzymamy nową lokację, zniszczoną przez Plagę wioskę, w której opustoszałym centrum znajduje się, robiący od lat za element dekoracji, golem – dawna zabawka nieżyjącego już maga. Wykonując odpowiednie zadanie, otrzymamy możliwość jego ożywienia i przyłączenia do drużyny. Tutaj zwrócono nam uwagę, że ten akurat gadżet nie jest takim sobie banalnym prezentem, bowiem Shale (tak właśnie nazywa się ów golem) dołączyć może do naszej ekipy w dowolnym momencie gry (będzie odpowiednio „dopakowany”) i wziąć z nami udział w każdej przygodzie. Co oznacza, że z myślą o nim powstały specjalne dialogi, reakcje NPC-ów i kto wie, jak będzie wyglądać nasza eskapada w jego towarzystwie. Shale szaleje np. na widok ptactwa, jak zresztą chyba każda osoba, której samochód wszedł w interakcję z odchodami gołębi.

Wrogowie moich wrogów są moimi przyjaciółmi– jeśli więc nie lubicie gołębi – polubicie Shale’a.

Ostatnią próbą uszczęśliwienia nas jest danie możliwości zwiedzenia zapomnianej i od dawna opuszczonej twierdzy Szarych Strażników – i o ile dwa powyższe dodatki będą darmowe dla pierwszych posiadaczy podstawowej gry, tak – by pobawić się tym – trzeba będzie już zapłacić (za darmo otrzymają go posiadacze cyfrowej edycji specjalnej). W skrócie jest to dodatkowy dungeon, w którym poznamy losy jego załogi, która w akcie desperacji postanowiła przyzwać na pomoc demony. Demony jak to demony – na hasło „no, to jak demony, pomożecie?” odparły „pomożemy!” i zaczęły mordować oraz opanowywać wszystko, co tylko znalazło się w zasięgu ich kończyn, nie zastanawiając się zbytnio nad tym, że warunki pomocy zakładały pozostawienie przy życiu przedstawicieli jednej ze stron konfliktu. No i masz babo placek.

Baba przytoczona została nie bez powodu (w przeciwieństwie do placka), ponieważ w naszej wyprawie potowarzyszy nam osoba, której pra-pra-pra-babka w całym zajściu brała udział. Nie jest też sekretem fakt, że opanowana przez jednego ze złych duchów egzystuje sobie do dziś – co więcej, będzie chciała z nami negocjować. Sytuacja jest więc ciekawa, przygoda ma zapewnić parę godzin zabawy (mnie zapewniła godzinę) – a po jej ukończeniu, oprócz nowych przedmiotów i zdolności, dostaniemy też skrzynię. Skrzynię, w której możemy chować nadmiarowy, nie mieszczący się w naszych łachmanach, ekwipunek. Bo bazowa wersja gry takiego schowka nam nie oferuje. Do Warden’s Keep, bo tak oficjalnie nazywa się dodatek, wybrać możemy się w każdym momencie gry (poziom trudności zostanie odpowiednio wyrównany).

Dlaczego nam to robicie?

Jak więc widzicie, dostajemy całkiem niezły kawałek kodu – co nie zmienia faktu, że takie zagranie nadal śmierdzi skokiem na kasę i wzbudza sporo kontrowersji wśród graczy. Mózgi stojące za tym posunięciem przygotowały jednak jego uzasadnienie. Przede wszystkim – pierwotnie dodatek miał pojawić się jakieś pół roku po premierze gry i jakiś czas przed poprzednią datą ukazania się Dragon Age – ruszyły nad nimi prace.

A tutaj widać efekty pracy salonu kosmetycznego Demon– na zdjęciu powyżej nasza modelka „przed”...

Zły los spłatał jednak figla twórcom DLC i sprawił, że premiera gry została przesunięta, a tym samym sytuacja zrobiła się głupia. Na domiar złego podstawowa zawartość Dragon Age została „zaklepana” i o dołączeniu nowej nie mogło być już mowy. Stworzyło to więc filozoficzny niemalże problem – wydać DLC wraz z grą, czy z powodu jej opóźnienia opóźnić i DLC? Ostateczną decyzję znacie. Na osłodę opowiedziano nam jednak o możliwościach edytora.

Dziwaczne oblicza zła

Pecetowi gracze dostaną bowiem narzędzie, właściwie będące tym samym, z którego korzystali twórcy Dragon Age (wycięto tylko kod odpowiedzialny za jego implementację w wewnętrznej sieci firmy). Edytor ten daje olbrzymie możliwości, pozwala na tworzenie filmików na silniku gry, podkładaniu doń głosów itd., itp. – i sami autorzy przyznają, że odliczają czas do momentu ukazania się na rynku swoistego remake’u Baldur’s Gate.

Modyfikacje mają być oczywiście dostępne za darmo – co od razu wywołało moje pytanie: „A co, jeśli użytkownicy utworzą w nim darmowe wersje DLC?”. Otóż – nic. Nadrzędnym celem zespołu BioWare jest wspieranie społeczności graczy, np. cieszy ich niezmiernie fakt, że Neverwinter Nights dzięki środowisku modderów – nadal ma się całkiem nieźle i na co najmniej to samo liczą w przypadku Dragon Age.

... a tutaj „po”.

Nie boją się też rywalizacji ze strony twórców darmowych dodatków – dla nich będzie to tylko dodatkowa motywacja, by stworzyć coś, za co gracze będą chcieli zapłacić. W przypadku opisanych powyżej dodatków jest to np. zatrudnienie aktorów dubbingujących postacie z podstawowej wersji gry (dodatek został już przetłumaczony także na język polski). No i kolejnym plusem zaistniałej sytuacji jest stworzenie przez BioWare środowiska do rekrutacji nowych pracowników. To w końcu nie nowość, że twórcy modów często dostają pracę w firmach zajmujących się grami. Jeśli więc myślicie o pracy nad, powiedzmy, trzecią częścią Baldur’s Gate – cóż, będziecie mieli okazję pokazać, co potraficie. A to będzie znaczyło więcej niż wpis w CV.

Rzeczą, którą BioWare sobie chwali, jest też strona poświęcona społeczności BioWare Social Network. W jakimś stopniu już działa, więc możecie sprawdzić ją sami (np. klikając tutaj). Pomijając walory informacyjne dotyczące nowych dodatków, patchów itd., jak to ujęli jej twórcy – ma być takim Facebookiem, gdzie zobaczyć będzie można, np. jak nam idzie, jak stoimy z osiągnięciami czy co piszemy na blogu.

Skuteczna obrona

Cóż – nie kryję, że w moich oczach dżentelmeni z BioWare bardzo rzeczowo wybronili się z zaistniałej sytuacji. Na pewno nie odcinają się od społeczności, a powodów dla wydawania kolejnych DLC należy doszukiwać się na rynku konsol, które do modów dostępu nie mają. Chociaż i tutaj nie została jeszcze postawiona kropka na i, ponieważ autorzy szukają innej drogi. Na razie widać dwie – krótszą, którą jest wydawanie przez nich najlepszych modów i dłuższą – gdzie udaje im się przekonać operatorów obu systemów (Microsoft i Sony) do dopuszczenia modyfikacji do użytku.

Tak więc, jeśli baliście się, że polityka firmy zmieni się na bardziej krwiopijczą – możecie odetchnąć z ulgą. Wszystko bowiem wskazuje na to, że środowisko zajmujące się dodatkami kwitnąć będzie tak samo, jak w przypadku poprzednich dzieł BioWare.

Maciej „Von Zay” Makuła

Dragon Age: Początek

Dragon Age: Początek