Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Publicystyka 19 sierpnia 2010, 11:52

autor: Marek Grochowski

Dragon Age II - Już graliśmy! - gamescom 2010

Skorzystaliśmy z okazji i na tegorocznych targach gamescom zagraliśmy w Dragon Age II - oczekiwaną przez wielu fanów kontynuację jednego z najlepszych erpegów ubiegłego roku.

Ferelden znów ugina się pod atakiem Plagi. Ostatni najazd zarazy przeżyła zaledwie garstka wojowników, a jednym z nielicznych, którym udało się zbiec, okazała się nieznana dotąd postać z miasta Lothering. To jej poczynaniami kierujemy w Dragon Age II, grze, którą zdążono już okrzyknąć mianem krótszej, prostszej i bardziej ograniczonej od poprzedniczki, jednak zapomniano przy okazji napomknąć, że będzie też opatrzona znacznie ciekawszą narracją. Witajcie w kolejnej opowieści BioWare, historii, w której nowi bohaterowie zmagają się z upiorami przeszłości, a świat Thedas otwiera nowe, jeszcze bardziej mroczne podwoje.

Byśmy mogli od razu skupić się na fabule, część rozwiązań autorzy podają na tacy. Tak jest chociażby z wyborem bohatera. Podczas gdy w pierwszej odsłonie Dragon Age sterowaliśmy postacią, która mogła aspirować do miana Szarego Strażnika jako reprezentant dowolnej rasy, w „dwójce” śledzimy już wyłącznie losy czempiona ludzi, bohatera (lub bohaterki) nazwiskiem Hawke. Tym razem nie możemy wybrać sobie ulubionej nacji, a jedynie jedną z trzech klas postaci – maga, wojownika lub łotra. Z przydzielaniem punktów cech jest już bez niespodzianek – mamy do dyspozycji sześć klasycznych atrybutów (siła, zręczność, kondycja, spryt, siła woli i magia).

Wprowadzenie przenosi nas na spalone przez ogień wzgórze, gdzie Hawke wspomagany mocami czarodziejki rozprawia się z ociężałą bandą Hurlocków. Po chwili ich miejsce zastępuje wielki ogr, ale i ten pada wkrótce po zdecydowanym natarciu ostrym mieczem. Chwilę potem nadciąga kolejna fala Hurlocków, aż wreszcie na horyzoncie pojawia się wielki, fioletowy smok. Ale zaraz… skąd od razu smok? I jaki znowu ogr? Legenda mówi zupełnie co innego.

W pierwszej wersji legendy Hawke’a wspiera jedynie czarodziejka.

Okazuje się, że właśnie mieliśmy do czynienia z ludowym podaniem, które z wielką pasją opowiedział młodej kobiecie rozparty na fotelu jegomość. Pamięć najwidoczniej go zawiodła, toteż słuchająca opowieści niewiasta zaproponowała towarzyszowi własną wersję wydarzeń. Według niej Hawke faktycznie był obecny na wzgórzu, ale towarzyszyła mu nie jedna osoba, a cała rodzina, z którą uciekł z Lothering – matka oraz rodzeństwo – Carver i Aveline. Później doszło do napadu. Jego przebieg możemy odtworzyć własnoręcznie.

Najpierw biegniemy po usianej konarami drzew ścieżce w kierunku zachodzącego słońca. Drogę zastępują nam jednak Hurlocki, z którymi rozprawiamy się kilkoma uderzeniami miecza, nie korzystając nawet z aktywnej pauzy. Nagle pod naszymi nogami trzęsie się ziemia i na wzgórze wkracza potężny ogr. Chwyta Carvera w pasie i rzuca nim jak szmacianą lalką. Aveline walczy w tym czasie mieczem i tarczą, a Hawke odgania od drużyny kościste Hurlocki, po których zostają tylko zbroje i powyginane miecze. Walka jest dynamiczna, ale bardziej przypomina akcję ze zwykłego slashera niż erpega z wielkimi ambicjami.

Wreszcie pojawia się wyczekiwany od dawna smok, który ostatecznie przegania Mroczne Pomioty. Uruchamia się animowany przerywnik, na którym doskonale widać, że w stosunku do oprawy pierwszego Dragon Age autorzy ulepszyli jedynie mimikę bohaterów i dopilnowali, by po bezpośredniej walce nie byli oni tak ostentacyjnie ochlapani krwią. Rozdzielczość tekstur i poziom detali dalej utrzymują przyzwoity poziom, ale już teraz widać, że daleko im do tego, co prezentuje chociażby Wiedźmin 2. Niemniej jednak to fabuła gra tu pierwsze skrzypce, a już początkowe cut-scenki wskazują na to, że mamy do czynienia z bardzo ponurą opowieścią.

Rana zadana przez ogra okazuje się śmiertelna i Carver umiera na rękach własnej matki. Jeśli jesteśmy wspaniałomyślni, pocieszamy ją, wygłaszając kwestię o odwadze syna. W innym przypadku możemy zbagatelizować jego poświęcenie albo w przypływie bezczelności pokusić się o ironiczny komentarz.

Dostępne kwestie dialogowe nie są już prezentowane w postaci ponumerowanych zdań. Zastąpiono je krótkim hasłami, które podczepiono do ikon z maskami obrazującymi ton wypowiedzi. Mniej czytania, więcej patrzenia, efekt podobny jak w Dragon Age: Początek – z tym, że Hawke wreszcie ma prawdziwy głos i nie musi kontaktować się już z NPC-ami za pomocą telepatii.

W uproszczeniach interfejsu twórcy idą dalej, ograniczając dolną belkę tylko do listy zaklęć (bez slotów na eliksiry). Nie ma już także widoku z lotu ptaka, który przywodził na myśl drużynowe eskapady rodem z Baldur’s Gate. Zamiast tego na PC (wyłącznie) mamy opcję przesuwania kamery po całej lokacji, którą odwiedzamy – bez domyślnego przypinania widoku do jednej, aktywnej postaci.

Takie rozwiązanie ułatwia atakowanie przeciwników nawet z dużej odległości. Tym razem jednak, wspierani przez smoka, nie musimy uciekać się do wyrafinowanych zagrań. Latający stwór, który ostatecznie przegonił Plagę, zamienia się na koniec w białowłosą diablicę. Kiedy wydaje się, że gorzej już być nie może, okazuje się, że to nie kto inny, tylko wiedźma Flemeth. Znana z „jedynki” kobieta jest znacznie milsza niż wtedy, gdy walczyła z wrogami pod postacią skrzydlatego potwora. Zagadnięta, informuje, że zapuszczając się dalej w Głuszę, nie znajdziemy rozwiązania rodzinnych problemów, a już na pewno nie uda nam się przedrzeć do Kirkwall, warownego miasta, gdzie mają nam udzielić pomocy po ucieczce z Lothering. Póki co najlepiej wybrać się do dalijskich elfów, których przywódca ma do wykonania kilka niebezpiecznych misji. Sami nie dysponujemy ponoć wystarczającymi umiejętnościami, by stawić czoła Mrocznym Pomiotom. W istocie – gdy spojrzymy na zakładkę talentów, wciąż widać na niej mnóstwo niewypełnionych miejsc.

Walka znów pokazana jest bez jakichkolwiek upiększeń.

Co ciekawe, umiejętności naszego bohatera przedstawiono w formie gałęzi drzewa, a nie tak jak ostatnio, za pośrednictwem ikon ułożonych w łańcuszki. Ważnym patentem są upgrade’y, o jakie można wzbogacać poszczególne zdolności (np. dodać do walki tarczą silniejszy efekt uderzenia). Te małe drobiazgi jawią się jako dodatkowe ikony-gałązki, a ich efekt może przesądzić o wyniku niejednej bitwy.

Autorzy obiecują, że gra będzie lepiej przystosowywać się do fabularnych decyzji bohatera, dostarczając mnóstwa reakcji ze strony NPC-ów. Zdradzeni przyjaciele przypomną o swoim istnieniu, gdy będziemy słabi, a niespodziewani sojusznicy – tak jak zakamuflowana Flemeth, przybędą z odsieczą w najmniej spodziewanym momencie. Wątpliwe jest przy tym, aby wszystkie historie, jakie BioWare ma do opowiedzenia w związku z Dragon Age II, zmieściły się w ramach głównej kampanii. Menu gry zawiera już opcję o znamiennej nazwie Downloadable Content, którą autorzy wykorzystywać będą do wypuszczania nowych, płatnych przygód.

Opowieści składające się na wersję podstawową przyciągną fanów raczej skomplikowaną fabułą niż ekscytującą walką z Pomiotami, bo ta, prawdę powiedziawszy, sprowadza się głównie do klikania bezpośrednio na sylwetkach przeciwników. Aktywnej pauzy używamy okazjonalnie – głównie wtedy, gdy wróg atakuje z kilku stron.

Nowe dzieło BioWare nie jest grą rewolucyjną ani nadmiernie innowacyjną. To po prostu rozwinięcie Dragon Age o kolejne wątki, mające pokazać graczom ogrom całego uniwersum. Jeśli pierwsza część opowieści o Szarych Strażnikach przekonała Was do siebie i przykuła do ekranów na długie godziny, w przyszłym roku możecie spodziewać się podobnego rozwoju wypadków – włącznie z przechodzeniem płatnych DLC.

Marek „Vercetti” Grochowski

Dragon Age II

Dragon Age II