Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Publicystyka 1 września 2010, 08:18

autor: Grzegorz Bobrek

Darkspore - Już graliśmy! - gamescom 2010

Darkspore to próba Electronic Arts na odnalezienie się w gatunku hack’n’slash. Czy dziwaczne maszkarony są w stanie zagrozić konkurencji? Oto nasze wrażenia z prezentacji na targach gamescom 2010.

Przedziwną transformację przeszła seria Spore. Otrzymaliśmy już między innymi prostą strategię, konsolowe RPG w stylu Pokemonów i grę akcji. Dziwaczne potworki zostaną także niebawem przeniesione w świat hack’n’slashy. O projekcie znanym jako Darkspore wiedzieliśmy mniej więcej od połowy lipca, jednak dopiero dzięki własnoręcznym przetestowaniu gry na targach gamescom 2010 możemy określić, ile z obietnic znajdzie pokrycie w rzeczywistości.

Prezentowana wersja obejmowała jedynie tryb sieciowej kooperacji. Z tego, co powiedział przedstawiciel firmy Electronic Arts, nacisk w Darkspore zostanie położony właśnie na rozgrywanie wątku fabularnego w cztery osoby. Siłą rzeczy w testach odpadła możliwość tworzenia drużyny, której pozostałymi członkami w singlu miała kierować sztuczna inteligencja. Zamiast tego przed wyprawą do „podziemi” (w postaci powierzchni zróżnicowanych planet) przygotowujemy jedynie swój zestaw potworków. Maksymalnie możemy wybrać trzy istoty, jednak w trakcie właściwej walki w danym momencie korzystamy z jednej. Pozostałe są w rezerwie, gotowe do podmienienia lidera, gdyby zaszła tak potrzeba. Proces jest banalnie prosty i wymaga ledwie jednego kliknięcia.

W prawym dolnym rogu mamy pasek zmiany prowadzonego potwora.

Korzystanie z całego arsenału potworów jest jedną z najważniejszych ciekawostek w mechanice, a także aspektem wyróżniającym grę na tle konkurencji. Idea jest tu podobna do tej z serii Pokemon. Kreatury mają swoje unikatowe umiejętności, odporności i styl ataku. Zależnie od okoliczności wystawiamy najlepiej przystosowanego potwora do pokonania danej przeszkody. Oczywiście, aby optymalnie wykorzystać słabości napotykanych przeciwników konieczny jest właściwy dobór kreatur. Pomagają nam w tym informacje o kolejnym etapie, dostępne przed każdą misją, dzięki którym poznajemy czyhające na nas zagrożenia.

Twórcy obiecują setki grywalnych potworów, ja na czas prezentacji otrzymałem już przygotowany zestaw. W skład mojej drużyny wchodził wielki golem, idealnie spisujący się w walce wręcz, zwinny jaszczur oraz pajęczy robot – pełniący rolę kapłana i wsparcia ogniowego z dystansu. Przy tworzeniu bohaterów zachowano charakterystyczny, znany ze Spore, styl. Niekoniecznie jest to zaletą, gdyż część stworów wygląda faktycznie jak wyciągnięta wprost z edytora, z ponakładanym gdzieniegdzie ekwipunkiem. W tym wypadku postawienie na ilość skutecznie obniża jakość projektów.

Co interesujące, to nie kreatury zdobywają poziomy doświadczenia, lecz konto gracza – pokonywanie kolejnych progów poszerza arsenał dostępnych istot, ich umiejętności i umożliwia korzystanie z lepszego ekwipunku. Niestety, nie miałem okazji ani wyposażyć swojej drużyny, ani przyjrzeć się systemowi rozwoju konta.

Po krótkim wstępie nasza czteroosobowa ekipa wylądowała na powierzchni lodowej planety. Postawiono przed nami proste zadanie: rozbicie zmieniających pogodę turbin oraz pokonanie bossa. Przy starciu z pierwszą napotkaną zgrają przeciwników nasunęło mi się silne skojarzenie z grą Torchlight. Tutaj także mamy charakterystyczny, kreskówkowy styl graficzny, pełen krągłych kształtów i pastelowych barw. Podobnie ma się sprawa z płynnością ruchów, animacją i prowadzeniem bohaterów. Sama walka zaś to esencja gatunku hack’n’slash – nieszczęsne potworki od mocniejszych uderzeń eksplodują krwawą chmurą, efekty umiejętności przetaczają się falą po ziemi, loot komicznie wyskakuje z trupów. Wszystko to w stabilnej liczbie klatek i w solidnej oprawie wizualnej.

Rozgrywka wymaga ścisłej współpracy między graczami. Oddalenie się od towarzyszy nie jest zbyt rozsądne i grozi szybką śmiercią. Za to trzymanie się w grupie i wspieranie nawzajem umiejętnościami przynosi efekty. Sprawnie przebiliśmy się przez zastępy dziwacznych straszydeł i po przejściu przez teleport stanęliśmy naprzeciwko bossa – monstrualnego ognistego żywiołaka. Potyczka obejmowała pokonywanie wspierających go robali i omijanie miotanych przez niego pocisków. Niby nic specjalnego, ale konieczność ciągłego adaptowania się do nowych warunków walki (poprzez zmianę prowadzonego potwora) pozytywnie wpłynęła na wrażenia z ostatniego boju. Po ubiciu bestii pozostała najprzyjemniejsza część misji czyli odbiór ciężko zapracowanej nagrody.

Czteroosobowa drużyna w komplecie.

W tym momencie Darkspore stawia przed graczem wybór jednego z kilku proponowanych artefaktów. Jeśli żaden z nich nie przypadnie nam do gustu, istnieje jeszcze opcja hazardu – można natychmiast podejść do drugiej misji z rzędu. Podjęcie się takiego wyzwania wiąże się z szansą na zdobycie znacznie potężniejszego ekwipunku, ale także ze sporym ryzykiem. Śmierć oznacza bowiem utratę nagrody za wykonanie pierwszego zadania.

Krótki fragment rozgrywki nie rzucił żadnego światła na wątek fabularny. Możemy przypuszczać, że w przypadku gry dla czterech osób nie będzie on specjalnie uwypuklony. Na pierwszym planie znajdzie się radosne pakowanie kolekcji potworów, zbieranie kilogramów porzuconych kosztowności oraz czysta, przyjemna sieczka.

Reasumując, Darkspore zapowiada się na sympatyczny, choć z pewnością niezbyt oryginalny produkt z gatunku hack’n’slash. Najważniejsze elementy wykonane są solidnie, a kilka ciekawych rozwiązań urozmaica rozgrywkę. Pytanie tylko, czy stawiając na zabawę sieciową, gra jest w stanie konkurować chociażby z podobnymi w klimacie produkcjami MMORPG. Otrzymamy wciągający i grywalny produkt, ale czy odniesie on wielki sukces? Nie sądzę.

Grzegorz „Gambrinus” Bobrek

Darkspore

Darkspore