Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Publicystyka 20 sierpnia 2010, 22:16

Bulletstorm - gamescom 2010

Po prezentacji Bulletstorm na targach gamescom 2010 ciężko nie podchodzić optymistycznie do najnowszego dzieła People Can Fly.

Jeszcze parę lat temu powiedziałbym, że to niemożliwe. A jednak – wchodząc do kompleksu pomieszczeń, w których odbywały się pokazy gier wydawanych przez Electronic Arts, natrafiłem na pokój, w którym przedstawiana była produkcja autorstwa polskiego studia. Muszę przyznać, że widok Bulletstorma pośród tak rozchwytywanych marek jak The Sims, Dragon Age, Need for Speed, FIFA czy Medal of Honor napełnił mnie optymizmem co do rozwoju polskiej branży gier komputerowych i wideo. Natomiast, gdy już zobaczyłem Bulletstorma w akcji, do optymizmu dołączyła i duma.

Witamy na planecie Stygia.

Prezentację prowadził Adrian Chmielarz, założyciel People Can Fly. Zanim pokazał nam właściwą rozgrywkę, przedstawił bohaterów i świat Bulletstorma. Mamy XXVI wiek. Nasze alter ego to Grayson Hunt – były członek elitarnego oddziału komandosów o nazwie Dead Echo. Oddział ten przez lata dowodzony był przez niejakiego generała Serrano, który dzięki swoim świetnie wyszkolonym wojakom zdołał zbudować i utrzymać wielkie państwo o nazwie Konfederacja Planet. Gdy Grayson zorientował się, że jego zwierzchnik jest nikim innym, tylko bezdusznym dyktatorem (podczas pokazu porównano go do łotrów rodem z filmów o Jamesie Bondzie), postanowił zdezerterować i wieść żywot awanturnika, pijaka i międzyplanetarnego pirata. Pięć lat po tych wydarzeniach statek Graysona natyka się na jedną z najtwardszych jednostek floty Serrano. Nie widząc zbyt wielkich szans na tradycyjne rozniesienie w pył przeciwnika, Grayson Hunt decyduje się wlecieć swoim statkiem w jednostkę wroga. W wyniku tego samobójczego ataku obie maszyny spadają na planetę o nazwę Stygia. Tam właśnie rozgrywa się 95% akcji Bulletstorma.

Wiadomo na pewno, że z tej katastrofy uratowały się trzy osoby. Pierwszą z nich jest oczywiście Grayson Hunt. Razem z nim ocalał również Ishi Sato – cyborg, który jest dla Graysona zarówno przyjacielem, jak i opiekunem. Pilnuje, by Hunt nie stoczył się przez alkohol na samo dno i wspiera go w trudnych sytuacjach. Trzecia osoba pochodzi ze statku Serrano, a jest to niejaka Trishka Novak. W pierwszej chwili można pomyśleć, że będzie ona jednym z wrogów Graysona, lecz według słów Adriana Chmielarza cała trójka musi ze sobą ściśle współpracować, by stawić czoła poważnemu niebezpieczeństwu, jakim są mieszkańcy Stygii.

Stygia to planeta, która budzi skojarzenia z takimi miejscami jak Las Vegas, Monako czy Atlantic City – jest to luksusowe terytorium przeznaczone dla najbogatszych, pełne kasyn, hoteli i nadmorskich kurortów. Jego mieszkańcy nie mają jednak pokojowego nastawienia. Zachowują się jak opętani, dążąc do tego, by zrobić krzywdę każdemu w zasięgu wzroku. Do tego roślinność planety w bardzo dużej mierze składa się z przerośniętych kaktusów i rosiczek. Jakby tego było mało, ludzie na Stygii wyposażeni są w zaawansowaną technologicznie broń. Jakim cudem doszło do takiego stanu rzeczy? Przechodząc przez kolejne etapy, będziemy poznawać historię Stygii, by ostatecznie dowiedzieć się, co wywołało tak drastyczne zmiany w tym świecie.

W Bulletstorm nie zabraknie pojedynków z ogromnymi bossami.

Powyższy opis nie prezentuje się jakoś wyjątkowo zaskakująco. Zresztą nie powinno to raczej dziwić w przypadku FPS-a. Twórcy obiecują jednak, że ten zalążek fabuły stanowi punkt wyjścia do bardzo rozbudowanej historii, być może na miarę BioShocka. Bulletstorma póki co wyróżnia przede wszystkim sam gameplay. Warto zwrócić uwagę na fakt, że jest to produkcja przywodząca na myśl Painkillera i Serious Sama. Liczy się tu przede wszystkim rozwałka, z wykorzystaniem całego dostępnego oręża i niektórych elementów otoczenia. Częścią prezentacji na targach gamescom był materiał filmowy dotyczący uzbrojenia Graysona i spektakularnych efektów jego zastosowania. People Can Fly pragnie w swojej grze doprowadzić do sytuacji, w której gracz nie tylko określa broń i kolejność eliminowania nieprzyjaciół, ale również planuje styl, w jakim ich wykończy. Im bardziej pokręcony zgon zafundujemy przeciwnikom, tym więcej punktów dostaniemy w ramach systemu Skillshot. Dość powiedzieć, że wrzucenie delikwenta w paszczę mięsożernej rośliny lub strzał w genitalia poprawiony „miłosiernym” headshotem to jedne z niżej punktowanych sposobów eksterminacji wrażego mięsa armatniego.

Zdobyte punkty przeliczane są na pieniądze, które możemy przeznaczać na ulepszenia broni. W razie problemów ze skompletowaniem odpowiednio dużej sumy na pożądane upgrade’y, zawsze możemy powtórzyć wcześniejsze misje, by zdobyć trochę dodatkowych funduszy. Kasa szczęścia nie daje, ale się przydaje i w ten sposób system Skillshot wymusza na graczu szkolenie się w urządzaniu efektownej rzezi. We wspomnianym wyżej materiale filmowym lektor głosi, że Bulletstorm pomoże nam wyrazić wewnętrznego, szalonego, sadystycznego artystę. Może i brzmi to nieco odrażająco, ale nie zmienia faktu, że tego typu gry zawsze znajdywały swoje wierne grono zwolenników. Tym razem zapewne nie będzie inaczej.

W zaprezentowanej wersji mogliśmy przyjrzeć się bliżej kilku zabawkom Graysona. Na potrzeby pokazowego etapu Hunt był wyposażony w karabin szturmowy, granatnik, energetyczny bicz i wojskowe buciory. O ile te dwa pierwsze elementy raczej nie mają żadnych tajemnic przed weteranami gatunku, o tyle dwa kolejne wykazują dość osobliwe właściwości. Energetyczny bicz to narzędzie, dzięki któremu możemy przyciągnąć lub wyrzucić w powietrze napotkanych wrogów. Nieprzyjaciel potraktowany biczem przez kilka sekund porusza się z wyraźnym spowolnieniem, co pozwala wprawnym graczom zmienić broń na jakieś potężne działo, wycelować i rozwalić delikwenta na kawałki, inkasując przy tym bonus punktowy za ubicie przeciwnika w locie. Kopniak wojskowym butem również spowalnia wrogów, lecz z racji dość krótkiego zasięgu nóg Graysona, należy go łączyć z raczej mniej wybuchowymi środkami eksterminacji opętanych. Mówiąc krótko, Skillshot pozostawia spore pole do popisu dla naszej pomysłowości. W większości przypadków amunicji jest dużo, a środowisko gry poszerza wachlarz sadystycznych możliwości. Ograniczać będzie nas więc głównie nasza fantazja i ewentualnie umiejętności – tylko najzdolniejsi gracze będą w stanie w całości wykorzystać potencjał drzemiący w rzeźni Bulletstorma. Warto przy tym dodać, że Grayson ma na bieżąco komentować nasze wyczyny w grze, podobnie jak robił to swego czasu Duke Nukem. Twórcy przygotowali ponoć ponad pięćset różnych odzywek, tak że trzeba się będzie naprawdę sporo nagrać, by owe teksty się wreszcie przejadły.

Oprawa graficzna stoi na bardzo wysokim poziomie.

Zapytany o tryb multiplayer Adrian Chmielarz nabiera wody w usta. Na informacje odnośnie tej formy zabawy będziemy musieli jeszcze trochę poczekać. Nie wiadomo również, jak będzie się kształtować balans poziomów trudności i czy modderzy otrzymają jakiekolwiek wsparcie ze strony producenta. Ciekawą sprawą jest także brak trybu kooperacji, który na pierwszy rzut oka spokojnie mógłby się w Bulletstormie znaleźć. Okazuje się, że brak co-opa wynika z zaistnienia kilku problemów. Przede wszystkim obecność dwóch graczy na mapie automatycznie doprowadza do rywalizacji o punkty systemu Skillshot. Każdy uczestnik zabawy stara się jak najwięcej ugrać dla siebie, co burzy ideę kooperacji i czyni rozgrywkę mało atrakcyjną. Ponadto co-op uniemożliwia dobre poprowadzenie narracji. Wprowadzenie do zabawy drugiego gracza automatycznie wykluczałoby zastosowanie wielu ciekawych oskryptowanych wydarzeń, które uatrakcyjnią grę w pojedynkę. Między innymi z tego samego powodu co-op tego typu nie pojawił się choćby w serii Call of Duty. Jako ciekawostkę dodam, że People Can Fly dysponuje kilkoma etapami do rozegrania w kooperacji (ergo – technicznie nie stanowi to dla nich żadnego problemu), lecz prawdopodobnie nigdy nie ujrzą one światła dziennego, właśnie dlatego, że co-op w Bulletstormie jest po prostu bez sensu.

Data premiery wyznaczona została na 24 lutego 2011 roku. Byłoby naprawdę miło, gdyby to polska produkcja wypełniła graczom czas w okresie poświątecznym, tym bardziej, że w epoce Call of Duty i nowego Medal of Honor coraz ciężej o grę, która po prostu zaoferuje mnóstwo wynaturzonej przyjemności.

Maciej „Sandro” Jałowiec

Maciej Jałowiec

Maciej Jałowiec

Specjalista do spraw marketingu gier wideo. Łączy pasję do gier ze spostrzeżeniami na temat branży i światowej gospodarki. Zawodowo związany z firmą Techland, a wcześniej m. in. z Activision i Perfect World.

więcej

Bulletstorm

Bulletstorm