Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Publicystyka 6 kwietnia 2009, 11:12

autor: Krzysztof Gonciarz

Brutal Legend - pierwsze spojrzenie

Bogowie metalu są dziś niespokojni – pokornie składamy im ofiarę z tej skromnej zapowiedzi najnowszej produkcji Tima Schafera.

Od strony developingu gry można podzielić na dwa podstawowe rodzaje: tzw. „contentówki” i „gameplayówki”. Różnica jest dość oczywista. I o ile w tej drugiej kategorii największe autorytety designu to chociażby Shigeru Miyamoto czy Will Wright, o tyle w pierwszej – gier, które urzekają przede wszystkim *treścią* – trudno komukolwiek podskoczyć Timowi Schaferowi. Przypomnijmy szybko jego dorobek: Day of the Tentacle, Full Throttle, Grim Fandango, Psychonauts. No i legendarna współpraca z Ronem Gilbertem nad dwoma pierwszymi częściami Monkey Island. Napisał chłop w życiu trochę mistrzowskich dialogów, narysował mnóstwo niezapomnianych lokacji i postaci, bez wątpienia możemy nazwać go najlepszym komikiem gier wideo. W świetle takich argumentów trudno nie ekscytować się faktem, że Tim podejmuje prace nad grą swoich marzeń. Mieliśmy okazję zobaczyć ją w samej paszczy lwa – siedzibie Double Fine Studios w San Francisco.

Szybki hot rod, metalowa panna u boku, papierosek w ustach – Eddiemunie spieszno z powrotem do rzeczywistości

Idea Brutal Legend zrodziła się ponoć 15 lat temu. Chodziło o stworzenie gry, która powoła do życia świat opisywany przez stylistykę heavy metalu: słowa utworów, okładki, grafiki, nawet specyficzny ubiór. „Heavy metal zawsze opowiada o jakichś epickich przygodach, ale wizualna część spektaklu nigdy za tym nie nadąża” – mówi Tim. Jego pomysł na wykreowanie świata-hołdu, będącego przy okazji wysmakowaną parodią, przypadł do gustu Jackowi Blackowi – znanej postaci współczesnej popkultury: muzyka (Tenacious D), aktora (King Kong, Jaja w tropikach), showmana. W końcu Jack w swojej twórczości sam często uderza w podobne tony (przypomnijmy utwór Tenacious D pt. „Metal”, który pojawił się na ścieżce dźwiękowej Guitar Hero 3).

Mroczne królestwo death metalu – zauważcie upiorny wózek dlaniemowląt!

Głównym bohaterem gry jest Eddie Riggs – „techniczny” (ang. roadie), czyli osoba odpowiedzialna za sprzętową realizację tras koncertowych. To właśnie w niego wciela się Black, użyczając mu głosu oraz „podobieństwa”. W wyniku jakichś dziwnych zawirowań wchodzi on w posiadanie magicznej klamry do spodni, która po zakosztowaniu ludzkiej krwi przenosi bohatera do starożytnego świata heavy metalu. Tam Eddie odnajduje swoje miejsce prawie od razu: najwyraźniej odpowiada mu otoczenie powabnych groupies, gitar i hot rodów – nie ma on nawet specjalnej ochoty na powrót do rzeczywistości. Postanawia więc pomóc ruchowi oporu w pokonaniu złego imperatora Doviculousa, który wraz ze swoją armią demonów uwięził całą ludzkość.

Na pierwszy rzut oka gra jest typowym dla dzisiejszych czasów slasherem. Eddie już na samym początku wchodzi w posiadanie podstawowego zestawu uzbrojenia: topora bojowego Separator i gitary Clementine (odpowiedzialnej za ataki magiczne, takie jak porażenie prądem czy podpalenie). Dostępne combosy i ogólny mechanizm walki raczej się nie wyróżniają, zauważamy też standardowy system zdrowia (życie regeneruje się samo po kilku sekundach, a wysoki poziom obrażeń sygnalizuje czerwona otoczka na ekranie). Szybko też odkrywamy, że pewne fragmenty gry będziemy pokonywać za sterami hot roda o nazwie Druid Plow (pole do popisu dla tłumaczy jest tu nieskończone, niestety, nic nie wskazuje na to, by polski oddział EA zamierzał polonizować tę grę). Po pewnym czasie do Eddiego dołączają zaprzyjaźnione jednostki i tutaj gra zaczyna trochę przypominać Overlorda. Pod krzyżykiem odnajdujemy zestaw rozkazów, które możemy wydać naszej armii (normalny zestaw – atak, obrona, podążanie za nami). Ten element gry ma być w późniejszej fazie rozgrywki dosyć istotny i – co ciekawe – stanie się też podstawą multiplayera. W trybie dla wielu graczy mamy toczyć bitwy 40 na 40 jednostek... Pomysł może OK, ale czy przy tak prostym systemie sterowania będzie to miało sens?

Headbangerzy to długowłosi, umięśnieni metale, którzy zadają ciosygłowami. Zupełnie jak w realu!

Trzon gry ma stanowić kampania, składająca się z 23 misji. Poza tym do naszej dyspozycji oddany zostanie otwarty świat o powierzchni 64 kilometrów kwadratowych. W zaprezentowanym fragmencie odległości do przebycia były dość duże i niewiele się działo na przydługim odcinku pomiędzy punktem wyjścia (osadą ludzi) a celem misji (kopalnią) – wskazanym na horyzoncie przez wysoki snop światła. W świecie gry znajdować będziemy sekrety i dodatkowe zadania, a wszystko to służyć ma rozwojowi umiejętności bohatera (nowe combosy-solówki, upgrade'y itp.), a także customizacji (tuning hot rodów, nowe t-shirty). Będzie nawet cykl opcjonalnych wyścigów niczym w GTA.

Rozgrywka Brutal Legend chyba pozostanie w tyle za olbrzymią dawką zabawnej treści fabularnej i niezliczoną liczbą skeczy. Heavymetalowa stylizacja jest obecna w każdym detalu i emanuje uroczym, urzekającym bezsensem. Przykłady? Podstawowa jednostka w armii Eddiego to Headbanger, czyli długowłosy metal zadający ciosy głową. Waluta, którą tutaj operujemy, to zapalniczki składane w ofierze bogom metalu. No i oczywiście mamy też całą plejadę dziwnie znajomych postaci – przywódca ruchu oporu Lars to Robert Plant jak żywy (z rozwianymi blond włosami i obowiązkową, skórzaną kamizelką). Zły generał w armii imperatora przemawia głosem wokalisty Judas Priest, a jego podstawowy atak to... krzyk. Na każdym kroku widzimy jakieś drobne nawiązania – czy to do słów piosenek, do okładki kultowego albumu, czy do znanej postaci ze świata metalu. Nie pokazano jeszcze poszczególnych frakcji zamieszkujących świat gry, a tutaj też potencjał komediowy jest imponujący: ma być frakcja blackmetalowców, fanów industrialu, hair metalu, wszystko, co chcecie. No, a w całym tym zamieszaniu Tim i tak dodaje: „to nie jest gra tylko dla fanów metalu, tak samo jak Monkey Island nie było tylko grą dla piratów”.

Oprawa audiowizualna przypomina trochę Fable II – widzimy dużo nasyconych barw i obłych kształtów (nie chodzi tylko o modele koleżanek Eddiego). W trakcie wykładu na GDC dyrektor artystyczny projektu wskazał ogólny zamysł stojący za Brutal Legend – zadaniem zespołu jest tworzenie ładnych grafik, które wyglądają jak brzydkie okładki płyt. I to faktycznie widać: każda lokacja charakteryzuje się przegiętą stylizacją (góry kości i takie sprawy), niebo zawsze przybiera jakieś niepokojące, krwiste kolory, ogólnie stylistyka Guitar Hero do kwadratu. Projekty postaci są o wiele mniej awangardowe niż w Psychonauts, ale i tak daleko im do normalności. Pod względem wizualnym na pewno będzie to śliczna gra, chociaż bardziej wyniknie to z przyjętej konwencji niż z zastosowanej technologii. Jeśli chodzi o audio, póki co nie ujawniono ścieżki dźwiękowej (będą klasyczne starocie oraz inspirowane nimi współczesne utwory, a Eddie będzie nosić przy sobie radyjko z opcją włączania/wyłączania danych kawałków z listy odtwarzania). Podobną tajemnicą jest lista znanych osób podkładających głosy – z tego, co mówił Tim, Double Fine ma w zanadrzu jeszcze sporo niespodzianek.

Brutal Legend na pewno będzie niezapomnianym przeżyciem, nie mam co do tego wątpliwości. Spokojniejszy jestem jednak bardziej o treść niż o kształt rozgrywki. Premiera wersji konsolowych odbędzie się na jesieni tego roku. Czy pojawią się plotki o wersji PC? Na razie w tej kwestii cisza. Nic to, pozostaje się przygotować. Idę odkurzyć kolekcję płyt z czasów licealnych. Szatan!

Krzysztof „Lordareon” Gonciarz

NADZIEJE:

  • ogromna dawka humoru;
  • stylistyka o wielkim potencjale;
  • znane głosy, znane utwory, Jack Black;
  • przyjemna, oryginalna oprawa wizualna;
  • kampania + sandbox.

OBAWY:

  • sama rozgrywka może się okazać dość sztampowa;
  • dziwny pomysł na multiplayer, brak co-opa.
Brutal Legend

Brutal Legend