Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Publicystyka 5 stycznia 2009, 12:29

autor: Michał Urbanek

BattleForge - testujemy przed premierą

World of Warcraft nadal niepodzielnie rządzi wśród gier MMORPG. Autorzy BattleForge mówią otwarcie – ich gra osiągnie ten status, co WoW, tyle że wśród sieciowych strategii.

Rynek gier MMO wydaje się być przepełniony lepszymi i gorszymi produkcjami. Zachęceni sukcesem takich tytułów jak World of Warcraft, Lineage, Guild Wars czy wreszcie Warhammer Online producenci raz po raz zapowiadają nowe pozycje. Okazuje się jednak, że wśród tłumu gier rozczarowujących, które po jakimś czasie albo przepadają, albo stają się darmowe (vide: Tabula Rasa), można jeszcze znaleźć coś nowego, dającego wiele frajdy i mającego szansę na długi żywot na dyskach twardych naszych komputerów.

Od kilku tygodni trwa otwarta beta gry BattleForge – sieciowego miksu karcianki i strategii czasu rzeczywistego, przygotowanego przez niemieckie studio EA Phenomic. Projektowi przewodzi Volker Wertich – twórca tak uznanych serii jak... taramtatatam! – The Settlers i Spellforce. Nie da się ukryć, że były to produkcje nowatorskie, które przyczyniły się do ustalenia kierunku dalszego rozwoju swoich gatunków. Podobnie ma być z BattleForge – „pierwszym prawdziwym sieciowym RTS-em”, który – dzięki połączeniu z ideą kolekcjonowania kart i budowania z nich dowolnej armii – ma potencjał potrzebny do wciągnięcia gracza na długie miesiące. A przecież właśnie o to w MMO chodzi.

„Raz-dwa-trzy, raz-dwa-trzy – zapraszamy do walczyka”

Zabawę rozpoczynamy od stworzenia swojego awatara, przy czym ograniczono się tutaj do wyboru pseudonimu i jednego z przygotowanych przez autorów obrazków, mających nas reprezentować w grze. Następnie towarzysząca nam podczas wszystkich późniejszych kampanii czarodziejka o imieniu Moon zapoznaje nas z prawidłami rządzącymi rozgrywką.

A ta w założeniach jest bardzo prosta. Mamy cztery żywioły – Ogień, Mróz, Naturę i Cień. Aby przywołać jakąś jednostkę na pole walki, potrzebujemy określonej liczby tzw. Orbów, czyli struktur wzniesionych w strategicznych miejscach danej mapy. Orb to taki zmodyfikowany odpowiednik „many” popularnej w innych karciankach – jednostki Ognia potrzebują Orbu Ognia, jednostki Cienia – Orbu Cienia itd. Im większy potencjał kryje w sobie karta, tym więcej takich wynalazków potrzebujemy, by wprowadzić ją do gry.

Wzywać możemy trzy rodzaje kart – walczące dla nas jednostki, wspierające wojaków budynki oraz różnorodne zaklęcia. Przywołanie kartonika jakiegokolwiek rodzaju powoduje odebranie pewnej ilości punktów Mocy z całkowitej puli. Z kolei moc zdobywamy, stawiając w wyznaczonych miejscach planszy drugie (i ostatnie) specjalne konstrukcje, zwane Power Wellami. I to wszystko, jeśli chodzi o skomplikowanie gry – reszta to taktyka, definiowana przez gracza i możliwości poszczególnych kart.

Bardzo dużym plusem BattleForge jest dynamika rozgrywki. Całkowicie zrezygnowano z „bazy” jako takiej. Oczywiście można ufortyfikować się w jakimś miejscu, wykorzystując do tego leczące naszą armię wieżyczki i budynki, ale na tym koniec – nie ma żadnych struktur, w których „powstają” jednostki – wszystko dzieje się tylko dzięki kartom. Na środku mapy, przy Orbie czy w siedzibie przeciwnika, a w zasadzie w dowolnym momencie i dowolnym miejscu (byle w pobliżu już istniejących jednostek lub konstrukcji) możemy przywołać nowych członków naszej armii, nie czekając – jak w innych produkcjach – aż pokonają długą drogę z bazy. Szybkie przemieszczanie się przyspieszają jeszcze karty teleportów – dzięki nim wchodzimy w „drzwi” z jednej strony mapy a wychodzimy np. po stronie przeciwnej, ustawiwszy tam wcześniej „wyjście”.

Dzięki takiemu tempu gry przeciwnik, raz osiągnąwszy przewagę, nie może być jeszcze wcale pewien wygranej. Warto w BattleForge podejmować odważne i nagłe decyzje, zmieniać taktyki, by nasz oponent jak najpóźniej zauważył, co się święci i stracił panowanie nad sytuacją. Wygrać nigdy nie jest tu łatwo i każda zwycięska batalia daje ogromną satysfakcję, którą chce się poczuć jeszcze, i jeszcze, i jeszcze raz – a to świetna prognoza dla twórców.

Siła złego na jednego...

Jeśli chodzi o tryby rozgrywki, mamy tu – w przypadku walk pomiędzy graczami – opcję 1vs1 oraz 2vs2. Najprawdopodobniej po premierze dołączy do nich nowy tryb służący do przeprowadzania turniejów. Wszystkie te opcje wsparte są rankingami najlepszych graczy. Wypadkową naszych zwycięstw i porażek jest również ranga, osobna dla PvP i PvE, na stałe przytwierdzona do naszego awatara. Oprócz tego możemy rozegrać przygotowane przez autorów scenariusze. Podzielone zostały one na przeznaczone dla jednego, dwóch, czterech lub aż dwunastu współpracujących ze sobą graczy. Przy tych ostatnich opcjach można oczywiście grać z mniejszą ekipą, ale będzie wtedy znacznie trudniej – autorzy w wielu misjach ciekawie wymusili współpracę i rozmowy między graczami. Przykład?

Nasza siedziba leży po jednej, a kompana po drugiej stronie mapy. Na przemian atakowani jesteśmy my i nasz kolega, a o tym, który jest aktualnie oblężony, decyduje dźwignia, którą obaj możemy przestawiać. Wyczekiwać z przesunięciem dźwigni, tracić jednostki i zyskać uznanie towarzysza czy przeciwnie? Takie dylematy świetnie wpływają na przyjemność z rozgrywki, a gdy jeszcze kumpel ewidentnie coś sknoci i przyjdzie nam go zwyzywać od noobów i innych takich – bezcenne. Doprowadza to w końcu do tego, że często przed misją sami wygłaszamy współgrającym briefingi, by półgodzinny (albo i dłuższy) wysiłek nie poszedł na marne – przynajmniej tyle zajmuje ukończenie jednego scenariusza w BattleForge.

Większość misji w kampanii oferuje kilka poziomów trudności – mamy ich trzy, przy czym nie wszystkie scenariusze da się rozegrać na każdym z nich. Od wybranego poziomu zależy nie tylko ilość przeciwników, skomplikowanie celów do wykonania, ale i jakość otrzymywanych nagród, którymi w kampanii są ulepszenia do kart (zwiększające np. zadawane obrażenia czy redukujące koszty przyzwania danej jednostki).

Wszystkie misje poparte są fabułą, opowiadającą historie ze świata Nyn, z którą możemy się zapoznać w specjalnej „Kronice”, dostępnej z poziomu gry. Obawiam się jednak, że większość czyta (albo i nie) wyłącznie fabularne wprowadzenia do misji, które są mało zrozumiałe, jeśli nie wiemy, o jakich ludzi i jakie wydarzenia w nich chodzi. Tak czy inaczej, fabuła to miłe tło dla scenariuszy, wyjaśniające, dlaczego mamy takie, a nie inne cele.

Póki co mówi się dość ogólnie, że BattleForge trafi na rynek w pierwszym kwartale przyszłego roku. W dzień premiery gra zawierać ma 200 kart, które możemy zdobyć do swojej kolekcji i budować z nich decki (talie). Liczba posiadanych decków jest dowolna, przy czym jeden kartonik możemy wykorzystać w wielu taliach. Bardzo ważne jest umiejętne zbudowanie swojej armii – łącząc właściwości kart różnych żywiołów, musimy tak ją przygotować, by jednostki, budynki i zaklęcia jak najlepiej się uzupełniały.

Po stworzeniu postaci otrzymujemy podstawowy zestaw kart, a kolejne nabywamy na aukcjach innych graczy, za tzw. BattleForge Points (BFP) – walutę obowiązującą w grze. Skąd takie punkty wziąć? Ano przy rejestracji konta otrzymujemy pewną ich pulę, a gdy zaczną się kończyć, możemy albo sprzedać na aukcji jakieś karty ze swojej kolekcji, albo... kupić doładowanie – za prawdziwe pieniądze. I tu pojawia się pytanie – czy, aby być dobrym graczem, trzeba będzie wywalić kupę forsy na BFP, by w talii mieć jak najlepsze karty? Twórcy zapewniają, że nie, ale ja sądzę, że bogatym graczom na pewno będzie łatwiej. Na ile? – zobaczymy. W opisywanej wyżej walucie możemy także płacić podczas wymieniania się kartami (pozdrawiam miłych polskich handlarzy) – wtedy pełnią one rolę dopłaty, gdy któraś ze stron oferuje kartonik z mniejszym potencjałem.

...lecz ten jeden dopiął swego.

Testowana przeze mnie wersja miała na początku sporo bugów i była dość niestabilna, ale widać, że twórcy naprawdę się starają, wciąż wydając nowe patche do bety. Gdy piszę te słowa, w grze brak już większych usterek – tylko raz na kilkanaście meczy zostaję na krótko wyrzucony z serwera.

Jak na grę MMO BattleForge cechuje się całkiem znośną oprawą graficzną. Szczegółowe modele jednostek oraz bardzo ładne efekty niektórych czarów, wszystko kolorowe i nastawione na baśniowość – jeśli miałbym szukać porównań, to wizualnie najbliżej grze do trzeciego Warcrafta. Nie zawodzi również udźwiękowienie – w trakcie zarządzania talią, buszowania po aukcjach i szukania „ekipy” słyszymy podniosłe kawałki przywodzące troszkę na myśl Heroes III. Natomiast podczas misji i pojedynków towarzyszą nam bardzo dobrze brzmiące odgłosy wydawane przez naszych podwładnych – ryczących, piszczących i serwujących okrzyki wojenne za każdym razem, gdy do armii dołączy nowa jednostka.

Najnowsze dzieło EA Phenomic zaskoczyło mnie bardzo pozytywnie. Dzięki prostym, ale rewolucyjnym rozwiązaniom developerzy zrobili z BattleForge bardzo wciągającą produkcję i jeśli nie będą zbytnio faworyzować graczy z grubymi portfelami, powinna ona zdobyć wielu oddanych fanów.

Michał „aRusher” Urbanek

NADZIEJE:

  • ciekawy pomysł z kolekcjonowaniem kart może sprawić, że serwery gry nie opustoszeją w kilka miesięcy po premierze;
  • proste mechanizmy rozgrywki pozwalają skupić się na taktyce i dodają akcji szybkości;
  • kooperacja dla maksymalnie 12 osób;
  • niezła oprawa audiowizualna;
  • to gra Volkera Werticha.

OBAWY:

  • czy naprawdę gracz, który nie będzie płacić za dodatkowe karty, pogra jak równy z równym przeciwko bardziej rozrzutnemu?
BattleForge

BattleForge