Assassin’s Creed, które chce być RPG, czyli półtorej godziny z Odyssey
Assassin’s Creed Odyssey jeszcze mocniej rozwija te rozwiązania, które sprawdziły się w Origins. W efekcie seria skręca gwałtowanie w stronę pełnoprawnego RPG akcji – i bynajmniej nie mam zamiaru z tego powodu rozpaczać.
Gdyby Altair – protagonista pierwszego Assassin’s Creed z 2007 roku – mógł zobaczyć, jaki kształt przybrała w ostatnich latach sztandarowa seria Ubisoftu, prawdopodobnie nie poznałby swoich następców. Odyssey to kolejny krok tej marki w stronę pełnoprawnego, epickiego RPG akcji, z coraz mniejszym naciskiem na efektowne poruszanie się po świecie oraz skrytobójcze morderstwa. Ci, którym nie przypadło do gustu Origins, pewnie zapłaczą nad kierunkiem, jaki obrał cykl. Reszta może natomiast śledzić wieści o grze z zainteresowaniem.
Półtoragodzinna wizyta w stoisku Ubisoftu na targach gamescom utwierdza bowiem w przekonaniu, że Assassin’s Creed Odyssey ma wszelkie zadatki, by okazać się solidną, bardzo przyjemną pozycją. Wiadomo, jest tu jeszcze wiele ostrych kantów do zeszlifowania, a niektóre elementy psują ogólnie pozytywne doświadczenie. Odchodziłem jednak od konsoli w pełni usatysfakcjonowany. Tym bardziej że – w przeciwieństwie do fragmentu pokazanego na E3 – ten zaprezentowany w Kolonii pochodził już z końcowych etapów gry, co poskutkowało zarówno potężniejszymi umiejętnościami prowadzonego przeze mnie Alexiosa, jak i zdecydowanie groźniejszymi przeciwnikami.
ASSASSIN’S CREED ODYSSEY NA GAMESCOMIE TO:
- misja, podczas której mogliśmy własnoręcznie ukatrupić złowieszczą Meduzę;
- prezentacja złożonego systemu walki, opartego na ciosach specjalnych;
- rzut oka na iście erpegowy system rozwoju postaci;
- możliwość zaliczenia paru pobocznych aktywności i zabicia kilku najemników;
- okazja do przetestowania morskiej żeglugi i popatrzenia na piękne widoki;
- pierwsze obawy o jakość kwestii dialogowych i aktorstwa głosowego.
Systemu walki trzeba się uczyć na nowo
W demie miałem okazję przejść pojedynczą misję poboczną, rozgrywającą się na wyspach Lesbos i Chios – najpierw uratowałem dziewczynę przed linczem ze strony gniewnego tłumu, a następnie musiałem znaleźć sposób na wejście do mrocznej świątyni (co wiązało się z eksploracją paru jaskiń oraz przekradaniem się za plecami zabójczo groźnych łowczyń) i pokonanie ukrywającej się tam Meduzy. Oprócz tego miałem szansę zabić paru najemników, popływać przez chwilę statkiem oraz zniszczyć wojenny posterunek – a wszystko to w ciągu półtorej godziny. W Odyssey atrakcji nie brakuje.
Moja przygoda z demem upłynęła jednak przede wszystkim pod znakiem walki, która została mocno rozbudowana w stosunku do tego, co widzieliśmy w Origins. Zarówno dla broni białej, jak i dystansowej dysponujemy zestawem czterech specjalnych ataków lub umiejętności. W przypadku tej pierwszej dochodzi też specjalna, niszczycielska sekwencja ciosów, którą można odpalić, gdy naładujemy ją w podczas starć. Te nowinki bynajmniej nie są tu dla ozdoby – większość wrogów, których zabiłem w trakcie swojej krótkiej przygody, byłaby bez nich nie do pokonania. Trafienie potrójną strzałą, szarża odrzucająca napastników, kopniak, którego nie powstydziłby się Gerard Butler w 300 – wszystko to zadaje zdecydowanie większe obrażenia niż zwyczajny szybki czy silny atak.
W końcowych etapach gry umiejętne korzystanie z tych dobrodziejstw ma być podobno niezbędne do finalnego sukcesu. Wrogowie są bowiem wytrzymali, agresywni i w dodatku sami chętnie stosują pewne tricki. Meduza potrafiła na przykład spowolnić mnie swoim wzrokiem na tyle, by jej sługusy mogły znacznie uszczuplić moje zdrowie, miotała też płonące pociski, a gdy podszedłem zbyt blisko, po prostu przebijała Alexiosa na wylot (chociaż zazwyczaj nie ze skutkiem śmiertelnym). Inne postacie umiały z kolei tworzyć chmury zatrutego dymu, zarzucać mnie deszczem oszczepów z dystansu lub odrzucać jednym ciosem na kilka metrów. Każdy poważniejszy oponent ma tu jakąś własną taktykę, przeciw której niekoniecznie musi dobrze działać nasz ulubiony zestaw ataków. Dzięki temu walka staje się odrobinę bardziej trudna, choć nadal przystępna.
Pożegnanie z parkourem

Po premierze Assassin’s Creed Origins, które zerwało z tradycją corocznego wydawania gier z serii i od razu tchnęło nowe życie w mocno wyeksploatowaną markę, wielu graczy obawiało się, że Odyssey oznacza powrót do wypuszczania kolejnych odsłon co dwanaście miesięcy. Tak się jednak nie stanie – przygody Alexiosa i Kassandry będą musiały wystarczyć nam na dłużej, bo Ubisoft nie planuje kontynuacji na 2019 rok.
Większym zmianom nie uległo natomiast skradanie się – nadal wydaje się bardzo umowne i pozbawione głębi – oraz wspinaczka, która została zepchnięta na boczny tor. Podczas półtoragodzinnego dema zaledwie dwukrotnie zrobiłem użytek z akrobatycznych zdolności Alexiosa, z czego raz tylko dlatego, że źle wycelowałem i zamiast po drabinie zacząłem wchodzić po konstrukcji pewnej wieżyczki. Jeszcze mocniej postawiono za to na elementy RPG. Zbieranie uzbrojenia, nowej broni, surowców oraz artefaktów, które zwiększają statystyki, a także nabijanie poziomów i rozwijanie umiejętności odgrywa tu absolutnie kluczową rolę.
Jest też prowadzenie rozmów, ale to akurat problematyczna kwestia. Sam pomysł rozgałęziającej się fabuły, zależącej w pewnym, ograniczonym stopniu od wyboru kwestii dialogowej, należy Ubisoftowi zaliczyć na plus. Trzeba pamiętać jednak, że francuski gigant często miewał trudności z wymyślaniem angażujących scenariuszy i naturalnie brzmiących wypowiedzi. Półtorej godziny z Odyssey tylko ten problem uwypukliło. Aktorstwo głosowe momentami przyprawia o zażenowanie, a sam Alexios wydaje się być nadętym bufonem, który w dodatku mówi z silnym akcentem. I o ile po trzech podejściach w końcu pokonałem legendarną Meduzę, tak polubienie protagonisty okazało się zadaniem niewykonalnym.

Assassin’s Creed Odyssey pod względem mechaniki mocno oddala się od tradycji marki, ale narracyjnie ma się ładnie łączyć z fabułą z poprzednich części serii. Ponieważ jednak nie pojawi się tu bractwo asasynów (którego początki pokazało chronologicznie późniejsze Origins), twórcy stawiają raczej na wątek Pierwszej Cywilizacji i jej artefaktów. Deweloperzy zaznaczają, że więzy Alexiosa i Kassandry z tą rasą są bardzo silne i kluczowe dla całej historii, tak więc fani rozbudowanej opowieści nie powinni być zawiedzeni.
Ahoj, przygodo
W nowym Assassin’s Creed powraca także swobodna żegluga po morzach, za którą tęskniliśmy od czasów Black Flag. I chociaż na pokładzie naszego okrętu wydawałem w demie wyłącznie bardzo podstawowe komendy – rozwinięcie żagli, wiosłowanie, atak z prawej czy lewej burty – to pozostawało to jednak wyjątkowo przyjemnym (i szybkim!) sposobem na przemieszczanie się. A przy tym oferowało absolutnie oszałamiające widoki. Gdy po raz pierwszy przy akompaniamencie antycznych szant wypłynąłem z zatoczki na szerokie wody, a moim oczom ukazały się wszystkie wyspy i wysepki, które można odwiedzić, oprawa Odyssey zrobiła na mnie niesamowite wrażenie.
Na lądzie natomiast gra oprócz tradycyjnego zestawu misji głównych i pobocznych oferuje też sporo dodatkowych aktywności, których możemy się podjąć w zależności od naszego widzimisię. Ja w trakcie swojej sesji zniszczyłem m.in. posterunek oraz trochę wojennych zasobów ateńskiej armii. Taka działalność nie pozostanie bez wpływu na losy całego przedstawionego świata. Jest on bowiem podzielony na regiony kontrolowane przez Spartę i Ateny, a my swoimi akcjami możemy podkopywać pozycję dominującego na danym terytorium stronnictwa. Jeśli dostatecznie je osłabimy, dojdzie do inwazji, a wtedy sami zdecydujemy, po czyjej stronie się opowiedzieć.
Podczas rozmowy jeden z deweloperów kilkakrotnie nazwał Alexiosa najemnikiem, mogącym wykonywać misje dla wielu zleceniodawców, często bezpośrednio ze sobą rywalizujących. Nasza działalność może ściągnąć na nas jednak uwagę innych „mieczy do wynajęcia” i doprowadzić do pojedynku lub wzbudzić zainteresowanie wpływowych osób, które wyślą nam z wizytą opłaconego zabójcę. W trakcie testowanego etapu walczyłem z aż czwórką takich jegomości (wyrok śmierci wydano na mnie za niespłacenie długu w wysokości... osiemnastu drachm), choć twórcy stwierdzili, że to pewna anomalia i takie zdarzenia będą zazwyczaj dość rzadkie.
Mam taką nadzieję, bo niektórym produkcjom Ubisoftu zdarzało się polec w starciu z drobnymi technicznymi niedoróbkami. Na razie jest za wcześnie, by stwierdzić, czy ten sam problem dotknie Assassin’s Creed Odyssey, ale przetestowany podczas gamescomu etap nastawił mnie do tego tytułu pozytywnie. Inna sprawa, że nowa część jeszcze mocniej odchodzi od początkowych założeń cyklu i zmienia się powoli w pełne efektownych akcji RPG, ale to raczej przeszkoda wyłącznie dla bardziej konserwatywnych fanów serii. Nie jest to pozycja w jakikolwiek sposób nowatorska, niemniej przez półtorej godziny bawiłem się naprawdę przyjemnie – a to przecież rzecz nie do pogardzenia.
ZASTRZEŻENIE
Koszty wyjazdu autora tekstu na targi gamescom 2018 pokryliśmy we własnym zakresie.







