Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Publicystyka 9 czerwca 2011, 10:17

Aliens: Colonial Marines - E3 2011 - pierwsze spojrzenie

Po trzech latach od pierwszej zapowiedzi Aliens: Colonial Marines w końcu mieliśmy okazję zobaczyć tę grę na własne oczy. Gearbox Software przywiozło do Los Angeles swoje najnowsze dzieło!

Długo czekałem na tę chwilę. Od momentu pierwszej zapowiedzi gry Aliens: Colonial Marines, a było to ponad trzy lata temu, chciałem zobaczyć, jak kosmiczna piechota poradzi sobie w wirtualnym starciu z bezwzględnymi Ksenomorfami. I w końcu stało się! Ku mojej wielkiej radości studio Gearbox Software przywiozło do Los Angeles swoje najnowsze dzieło, by mogli na nie rzucić okiem przybyli na targi E3 dziennikarze. Z takiej okazji nie można nie skorzystać, dlatego nie sprzeciwiałem się, kiedy zamknięto nas w małym pomieszczeniu i na wielkim ekranie zaprezentowano najnowszy produkt z obcymi w roli głównej.

Pokaz trwał zaledwie kilkanaście minut, ale tym, co się w trakcie niego działo, można byłoby z powodzeniem obdzielić kilka innych gier akcji. Bo Colonial Marines to nie żaden horror czy survival horror, ale czystej próby pierwszoosobowa strzelanina. Dynamiczna. Efektowna. I rajcująca jak diabli.

Człowiek kontra perfekcyjna maszyna do zabijania. Kto zwycięży?

Zaczęło się niewinnie. Wyładowany po brzegi żołnierzami marines statek USS Sepohra zbliżył się do okrętu USS Sulaco, który fani przygód Ellen Ripley z pewnością pamiętają z drugiej części filmowej sagi. Chwilę później – z niewyjaśnionych w tym wprowadzeniu powodów – rozpętało się prawdziwe piekło. Statkami wstrząsnęła seria eksplozji, po czym spadły one wprost na planetę LV-426, tę samą, na której ludzie po raz pierwszy spotkali obcych. Tuż przed katastrofą Sephory od macierzystej jednostki odłączył się mniejszy statek. Na jego pokładzie znajdowała się garstka komandosów, a wśród nich główny bohater gry.

Po tej krótkiej introdukcji akcja przeniosła się na powierzchnię planety, która przeżyła już inwazję Ksenomorfów, wybuch nuklearny, a teraz katastrofę dwóch ogromnych statków kosmicznych. Żołnierze pozbierali się po twardym lądowaniu i zaczęli powoli przemierzać opustoszałe korytarze zdewastowanej stacji, w takt muzyki od razu nasuwającej skojarzenia z filmowym pierwowzorem. W powietrzu czuć było, że stan względnego spokoju nie potrwa zbyt długo. Chwilę później, zgodnie z przewidywaniami, marines zostali zaatakowani przez kosmiczne stwory.

Gdzie ja już to widziałem?

Ksenomorfy zaczęły wyłazić z wszelkich możliwych dziur – żołnierze dwoili się i troili, żeby odeprzeć uderzenie. Uzbrojony w strzelbę główny bohater szybko uziemiał pojawiających się przeciwników, jednocześnie sprawdzając od czasu do czas na słynnym już detektorze ruchu, z której strony nacierają kolejni wrogowie. Warto zauważyć, że znane z filmów urządzenie obsługiwane jest w Colonial Marines kosztem broni, co oznacza, że za każdym razem, kiedy chcemy zerknąć na jego ekranik, nie damy rady strzelać.

Żołnierze zaczęli wycofywać się z pułapki i po chwili wybiegli z budynku. Kilka ton żelastwa ograniczało wojakom pole manewru, a na domiar złego w okolicy pojawił się nowy typ przeciwnika – bardzo przypakowany obcy, z trójkątną, mocno opancerzoną głową, przypominającą nieco łeb Królowej. Ksenomorf rozpędzał się na czterech kończynach i próbował taranować ludzi – szybki strzał z shotguna utwierdził nas w przekonaniu, że klasyczna wymiana ognia nie zda tu egzaminu. Bohater zaczął biec w kierunku jasno oświetlonego budynku, gdzie pozostali marines utworzyli po katastrofie punkt dowodzenia. Olbrzymie wrota zamykały się tuż przed nosem naszego podopiecznego, ale szybki wślizg pod włazem uratował mu skórę. Gruba metalowa ściana oddzieliła ludzi od wrogów.

Było więcej jak pewne, że przeciwnicy się nie poddadzą, dlatego żołnierze natychmiast rozpoczęli przygotowania do obrony placówki. Bohater zamienił strzelbę na najsłynniejszą pukawkę z uniwersum Obcego – karabin pulsacyjny i podniósł przenośną wieżyczkę obronną, również znaną z filmu. Działko zostało ustawione w wąskim korytarzu, niemal w ostatnim momencie. Ksenomorfy znajdowały się już w budynku i pędziły w stronę pozycji obrońców.

W grze pojawiła się przedstawicielka firmy SEGA, dotąd, tak jak my, obserwująca spokojnie wydarzenia na ekranie. Przekaz był jasny – w trakcie zabawy kolejni uczestnicy zmagań będą mogli dołączać do niej w locie (jak się później okazało, może być ich maksymalnie trzech). Miło. Na polu bitwy zapanował tymczasem olbrzymi chaos. Śmiertelnie niebezpieczne stwory wchodziły do pomieszczenia z najróżniejszych miejsc, przesuwały się szybko po suficie, wyłaniały z tuneli wentylacyjnych i wciągały pechowców. Żołnierze pilnowali pomagającego im działka, łudząc się, że urządzenie przechyli szalę zwycięstwa na ich stronę. Na próżno.

Ludzie wykorzystają ładowarki do odpierania ataków.

Kolejni piechurzy ginęli z rąk obcych, pozostali przy życiu zdecydowali się na ucieczkę. Akcja przeniosła się do hangaru, gdzie marines wsiedli do żółtych ładowarek, takich samych, z których w filmie korzystała Ripley. Niestety, nawet one musiały skapitulować pod naporem Ksenomorfów. Bohaterowie walczyli dzielnie, ale w otwartym starciu nie byli w stanie osiągnąć przewagi. Gdy na placu boju pojawiła się Królowa, było już właściwie po meczu. Niestety, nie dane nam było zobaczyć, jak skończyło się to nierówne starcie, bo w tym samym momencie ekran pociemniał. To był finał prezentacji.

W kupie siła.

Jeżeli zademonstrowany w Los Angeles fragment gry jest reprezentatywny dla całości, to dostaliśmy jasny komunikat: szykujcie się na wyjątkowo ostrą jazdę. Przypomnijcie sobie momenty z filmu Aliens, w których żołnierze toczyli starcia z obcymi, a następnie wyobraźcie sobie, że to Wy jesteście w centrum całego zamieszania i próbujecie nie dopuścić do siebie nadbiegających zewsząd przeciwników – tak właśnie wyglądała rozgrywka w Colonial Marines. Nie wierzę oczywiście, że zabraknie samotnego przemierzania ciasnych i ciemnych korytarzy – wykorzystanie Ksenomorfów w typowym dla horrorów charakterze jest zbyt kuszące, żeby świadomie z niego zrezygnować. Jeśli jednak to dynamiczne, chaotyczne i nerwowe starcia będą odgrywać tu pierwsze skrzypce, jeśli gra będzie dostarczać takiej dawki emocji jak ten krótki epizod, to szykuje się najbardziej rzeźniczy przedstawiciel tej marki. I nie ukrywam, że to właśnie bardzo mi się podoba.

Przez piętnaście minut miałem autentyczne ciarki na plecach, a we krwi buzowała wyłącznie adrenalina. Dzięki Gearbox.

Krystian „U.V. Impaler” Smoszna

Krystian Smoszna

Krystian Smoszna

Gra od 1985 roku i nadal mu się nie znudziło. Zaczynał od automatów i komputerów ośmiobitowych, dziś gra głównie na konsolach i pececie w przypadku gier strategicznych. Do szeroko rozumianej branży pukał już pod koniec 1996 roku, ale zadebiutować udało się dopiero kilka miesięcy później, kilkustronicowym artykułem w CD-Action. Gry ustawiły całą jego karierę zawodową. Miał być informatykiem, skończył jako pismak. W GOL-u od blisko dwudziestu lat, do 2023 pełnił funkcję redaktora naczelnego. Gra w zasadzie we wszystko, bez podziału na gatunki, dużą estymą darzy indyki. Poza grami interesuje się piłką nożną i Formułą 1, na okrągło słucha też muzyki ekstremalnej.

więcej

Aliens: Colonial Marines

Aliens: Colonial Marines