Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Publicystyka 11 września 2009, 17:01

autor: Szymon Liebert

Aion - testujemy przed premierą

Otwarta beta Aiona to okazja, żeby jeszcze raz przetestować grę sieciową, która budzi spore zainteresowanie. Tym razem wcieliliśmy się w mrocznego Asmodiana.

Nowy świat stworzony przez NCSoft standardowo pełen jest konfliktów. Atreia, bo tak nazywa się planeta powstała z woli tytułowego boga Aiona, pierwotnie miała być spokojnym, sielankowym miejscem, w którym ludzie żyliby w pokoju. Niestety, jedna z ras, mających pilnować porządku, postanowiła zbuntować się i wszcząć wojnę. W konsekwencji doszło do potężnego wybuchu, który na zawsze podzielił krainę na dwie części i to, co pomiędzy nimi. W jednej, skąpanej w słońcu i radosnej, mieszkają Elyosi. Druga, pogrążona w mroku i cieniu, należy do Asmodian. To właśnie opowieść o członku tej rasy – początkującym Kapłanie – snujemy poniżej, w nadziei, że pozwoli ona przedstawić cechy gry Aion. Przygodę rozpoczynamy na krańcu świata, w otchłani. Walka. Ciemność. Chwilę później głos dziewczyny mówi: „obudź się, już czas, żebyś się obudził”.

Edytor postaci to prawdziwy kreator potworów.

Wszyscy Asmodianie zaczynają zabawę w pobliżu niewielkiej wioski Aldelle, nie wiedząc, co właściwie stało się przed chwilą. Mogłoby się wydawać, że w tak prowincjonalnym miejscu można co najwyżej uprawiać zboże i patrzeć w gwiazdy. Nic bardziej mylnego. Pierwsze zadania otrzymujemy już po kilku minutach od odzyskania przytomności. Przede wszystkim musimy poznać własną przeszłość i przeznaczenie oraz – jak to zwykle w grach MMO bywa – oczyścić okolicę z różnych paskudztw. W tym przypadku chodzi o pasożyty zwane Spriggami. Misje w grze dzielą się na pospolite (tutaj spektrum zleceń jest szerokie) oraz szczególnie ważne (związane z kampanią). Te drugie wyróżniają się tym, że najczęściej składają się z kilku podzadań oraz pozwalają poznać szczególnie kluczowe dla nas informacje czy wydarzenia.

Pierwsza lokacja, czyli wspomniana mieścina, jezioro, las, cmentarz i kilka innych terenów, to oczywiście wyspa dla początkujących, na której uczymy się podstaw i wykonujemy dość proste, często zabawne (przykładowo za sprawą mocy lokalnej wiedźmy przeistoczymy się na chwilę w żabę) zadania. W otwartej becie pojawił się samouczek, prezentujący filmy wideo z wyjaśnieniami. Pokazują one kilka ważnych rzeczy, przydatnych głównie dla początkujących. Po zapoznaniu się z elementarnymi kwestiami oraz nabyciu bandaży (do leczenia pomiędzy walkami) ruszamy nad pobliskie jezioro, uzbrojeni w leczenie i czar Smite, czyli podstawowy atak Kapłana. Eksterminacja mieszkańców okolicy, będących celami większości zadań, zajmuje dobrych kilkadziesiąt minut, spędzonych w asyście hordy innych rozszalałych graczy.

Wszystkie ważniejsze zadania w grze posiadają króciutkie przerywniki filmowe, odpowiednio budujące napięcie. Poza tym i kilkoma wypowiadanymi dialogami zalewa nas morze tekstu, który można zwyczajnie pominąć, o ile uznamy, że nie interesuje nas ciekawa fabuła Aiona. Tytuł oferuje dużo wspomagaczy, w tym encyklopedię, wskazującą przeważnie (chociaż nie zawsze) drogę do celu. Śledzenie opowieści nie jest więc wymagane. Mimo tego nawet ignorant na pewno podłapie kilka informacji. Chociażby to, że nasz bohater, zbliżający się do magicznego dziewiątego poziomu, nie jest człowiekiem. Jesteśmy świadkami przebłysków świadomości, w których latamy w przestworzach i walczymy z potężnymi przeciwnikami. Wkrótce przeistaczamy się w Daevę, czyli półboską istotę wyposażoną w skrzydła.

Szybko okazuje się, że nasza postać nie jest zwykłym człowiekiem,a półbogiem wyposażonym w skrzydła.

Podczas rozwijania bohatera odblokowują się zlecenia – zbieramy je od różnych postaci lub zostajemy o nich powiadamiani w dzienniku misji. Tak dzieje się około dziesiątego poziomu, kiedy to po wielu przejściach możemy wybrać dalszą ścieżkę dla Kapłana. Ta klasa może stać się Klerykiem (Cleric) lub Zaklinaczem (Chanter). Szczególnie ciekawa jest druga podklasa, łącząca odrobinę zdolności leczniczych, buffy (czary defensywne i wspomagacze) i walkę z bliska. Chanter może tłuc wrogów kijem lub maczugą oraz nosić trzy typy zbroi. Jak widać, daje to spore pole do popisu. Ważne, że znaczną część zadań (aż do 20 poziomu) możemy wykonać nim zupełnie sami. Dotyczy to nawet finalnej misji w okolicy znanej jako Altgard. Musimy dostać się na teren wroga (najlepiej unikając walki) i zamknąć bramę do otchłani (Abyss).

Jak na grę MMO przystało, są i takie zadania, w których nie obejdzie się bez drużyny. Tak jest w przypadku misji dotyczących obozowiska Black Claw. Jest ono wypełnione po brzegi elitarnymi potworami (co widać po czterech „kropkach” w oznaczeniu) oraz kilkoma bossami. Tutaj docenimy zdolności innych klas. Najważniejszą rolę w drużynie spełniają: tank, czyli Templar (lub ewentualnie Gladiator) oraz postać lecząca. Chanter nie zawsze daje sobie radę, więc gracze poszukują Kleryków. Do tego dodać można magów (Spiritmaster, Sorcerer), łuczników (Ranger) i zabójców (Assassin). W takim składzie oczyszczenie obozu z przeciwników to kwestia czasu. Dystrybucja przedmiotów przypomina rozwiązania z World of Warcraft. Warto dodać, że w sklepie pojawia się kilka dodatków, w tym totem działający mniej więcej jak „town portal” w Diablo.

Walka nie jest jedynym zajęciem, które zabiera sporo czasu graczom w Aiona. Oprócz niej przygotowano całkiem rozsądnie zapowiadający się system tworzenia przedmiotów. Przede wszystkim każda postać może zbierać materiały. Za zdolność przyswajania minerałów (oprócz magicznego Aetheru) i roślin odpowiada jedna umiejętność, co upraszcza sprawę. Zdobyte dobra nadają się do przetworzenia, przykładowo w miksturki. Przygotowujemy je w głównym mieście Asmodian, czyli w gigantycznej twierdzy Pandaemonium. Oprócz zawodu alchemika można zostać płatnerzem, zbrojmistrzem, krawcem, kucharzem, rzemieślnikiem. Wszystkie możliwości zapowiadają się interesująco i są przydatne (np. już na początku łatwo zrobić niezłe miksturki). Wytwarzanie jest przyjemne (otrzymujemy za nie doświadczenie) i w części zautomatyzowane.

Produkowanie przedmiotów na pewno zadowoli fanów Lineage’a II.Aion to kilka profesji i dużo możliwości.

Dodatkiem do wytwarzania różnych produktów jest także modyfikowanie posiadanego sprzętu, zarówno pod względem estetycznym, jak i „merytorycznym”. W tym drugim przypadku używamy kilku rodzajów magicznych kamieni – podstawowe to tzw. Manastones. Możemy także wyciągać ulepszenia z przedmiotów (niszcząc je) i wkładać je do innych. Proces jest ryzykowny, bo w razie porażki może wpłynąć negatywnie na statystyki broni. Mając na uwadze pamiętne „dopalanie” znane z Lineage II, można przypuszczać, że także w Aionie zmiana mocy przedmiotów będzie miała spore znaczenie. Oprócz tego w grze pojawiają się: usługi pocztowe, aukcje, możliwość otwarcia sklepiku, kanały na czacie i niezły system szukania drużyn. Słowem, jest tu wszystko, co powinno znaleźć się we współczesnym solidnym MMORPG.

Czas przejść do kilku kontrowersyjnych elementów Aiona. Od samego początku gry zostaje nakreślony wyraźny schemat. W każdej z lokacji otrzymujemy zestaw kilkudziesięciu zwykłych i fabularnych zadań, które stymulują rozwój postaci. W pierwszej wiosce uczymy się umiejętności i eksterminujemy wszystko, co żyje. Sednem Aiona jest coś, co moglibyśmy nazwać „ukrytym grindem”. Chociaż za questy otrzymujemy doświadczenie, to i tak większą część poziomu nabijamy sami na potworach. Przeciętne zlecenie skupia się na ubiciu określonej ilości przeciwników (najczęściej są to Bogu ducha winne lokalne zwierzęta), znalezieniu przedmiotów czy porozmawianiu, z kim trzeba. Takie podejście na pewno znuży część graczy, bo wchodząc do kolejnego obozowiska, musimy nastawić się na następną porcję podobnych misji.

Jak grało się samym Asmodianem? Właściwie bardzo podobnie jak drugą frakcją, którą mieliśmy okazję przetestować wcześniej. Strony różnią się bowiem przede wszystkim stylistyką. Oczywiście lokacje na półkulach świata są różne, ale poszczególne elementy się powtarzają. Jeśli więc u Elyosów zobaczymy statek piracki, to prawie na pewno pojawi się on też po stronie Asmodian. Niektóre zadania są naprawdę zbliżone do tego, co robią Elyosi. Przemierzając mroczne krainy „gorszej” rasy Aiona, zauważyliśmy także te same wzorce w kwestii geografii – ot chociażby obóz Black Claw to tyle co Tursin Garrison. Nie jest to bynajmniej zarzut, bo to dość typowa praktyka w grach MMO. Przydałoby się jednak może trochę urozmaicenia, bo w wielu przypadkach – np. potworów czy materiałów do zbierania – po prostu mamy do czynienia tylko ze zmianą nazwy.

Gra wygląda bardzo ładnie, chociaż to także kwestia sporna.Nie każdemu spodoba się kolorystyka niektórych lokacji.

Po kilkudziesięciu godzinach spędzonych z grą dało się zauważyć kilka bolączek. Przede wszystkim sporo osób informowało o problemach z klientem (i programem GameGuard) oraz serwerami, do których nie można było się po prostu podłączyć. Osobiście tego wprawdzie nie stwierdziliśmy (może oprócz kolejek przy wchodzeniu do gry w „godzinach szczytu”), ale za to doskwierały mocno lagi. Można tłumaczyć to betą i dużym ruchem – pewna obawa jednak pozostaje. Podczas samej zabawy znaleźliśmy też kilka błędów z zacinającymi się zadaniami – przeważnie jednak wystarczyło je anulować i wziąć od nowa lub zmienić kanał. W pierwszych dniach irytujący byli sami gracze, którzy wylewali swoje osobiste i „narodowe” żale (przeważnie w ojczystych językach) na ogólnodostępnych czatach (na szczęście wrzawa w końcu ucichła).

Ponownie wypada podkreślić, że Aion jest naprawdę solidnym tytułem, chociaż na pewno nie zaskoczy fanów gatunku. Podczas kilku dni zabawy nasz Kapłan, a później Chanter, widział imponującą stolicę Asmodian, nauczył się wielu nowych umiejętności (w tym efekciarskiego obrotowego ataku), poznał kilkudziesięciu NPC-ów i graczy, wymordował setki lub tysiące potworów oraz zdobył siedem z pięćdziesięciu tytułów (otrzymujemy je za zakończenie bardziej klimatycznych misji). Czy grind daje się we znaki? Naszemu Klerykowi dał tylko odrobinę, bo to zaprawiony w lineage’owych bojach zawodnik. Część potencjalnych fanów gry może jednak na to narzekać – chodzi przecież o tłuczenie tych samych potworów przez kilka godzin. Dla innych będzie to rutyna i codzienność. W końcu te pięćdziesiąt poziomów doświadczenia to nie tak znowu dużo.

Szymon „Hed” Liebert

Aion

Aion