Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM

Fallout 76 Publicystyka

Publicystyka 20 kwietnia 2020, 15:24

autor: Michał Marian

5 rzeczy, za które pokochałem Fallouta 76 [SERIO]

Można lubić Fallouta 76? Można, ja lubię i wcale się tego nie wstydzę. Opowiem Wam nawet dokładnie za co go lubię.

Fallout 76 zadebiutował na rynku w połowie listopada 2018 roku i niemal z miejsca stał się najbardziej znienawidzoną grą roku. Półtora roku później wciąż jest o nim głośno i choć wielu najchętniej zakopałoby ów nieszczęsny tytuł, wraz z jego wydawcą, rzecz jasna, gdzieś bardzo głęboko, to najnowsza odsłona tej postapokaliptycznej serii wciąż się rozwija i (ku rozpaczy wielu) zarabia pieniądze.

Internetowe sądy wydały wyrok – winni są wszyscy gracze pozbawieni gustu, honoru, godności i zdrowego rozsądku, którzy wciąż mają czelność grać w Fallouta 76 i (o zgrozo!) dobrze się bawić. A jeśli ktoś, jakby tego było mało, wciąż nabija kabzę bezdusznej korporacji, kupując kolejne dodatki czy skórki – cóż, może jednak warto przywrócić średniowieczną tradycję palenia na stosie?

Jako reprezentant internetowych pariasów, posiadacz kolekcjonerskiego wydania najnowszego Fallouta i subskrybent Fallouta 1st postaram się wytłumaczyć, za co w ogóle śmiałem pokochać Fallouta 76.

Poniższy tekst przedstawia mój czysto subiektywny punkt widzenia i nie próbuje udawać niczego innego. Doskonale wiem, że Fallout 76 nie musi podobać się każdemu, a o wątpliwych posunięciach Bethesdy można by mówić bez końca – to jednak nie jest odpowiedni czas i miejsce. Jeśli nie mieliście dotąd okazji, zachęcam do zapoznania się z tekstem Czarnego Wilka, w którym autor dobitnie wyjaśnia, dlaczego lubienie takich gier jak Fallout 76 czy Anthem może być w porządku.

FALLOUT 76 NA STEAMIE

  1. Gra w tej chwili (20.04.2020 11:00) – 11 398 osób
  2. Grało jednocześnie w szczycie w ciągu ostatniej doby – 22 095 osób

Klimat

Na pierwsze takie spotkanie przyszło nam czekać grubo ponad rok.

Kiedy przed laty pierwszy raz świat obiegła informacja, jakoby Fallout 3 miał odejść od klasycznego rzutu izometrycznego i przenieść się do trzech wymiarów, byłem bardzo sceptyczny – jak chyba każdy po prostu obawiałem się zmiany. Gdy po dość długiej zwłoce w końcu ukończyłem jednym ciągiem całkiem niezłego Fallouta 3 i fenomenalnego Fallouta: New Vegas, odetchnąłem z ulgą – to wciąż ten sam Fallout, tyle że skrojony na miarę naszych czasów i technologii.

A co tak naprawdę wiąże wszystkie dotychczasowe części Fallouta w całość? Klimat. Amerykański sen rodem z lat 50. XX wieku brutalnie przerwany przez atomową zagładę. W świecie Fallouta 4 bawiłem się znakomicie, wszystkie elementy bowiem idealnie współgrały ze sobą – przerysowane i wyidealizowane amerykańskie przedmieścia, bohaterowie zawieszeni na styku dwóch rzeczywistości, zachowujący się tak, jakby bomby nigdy nie wybuchły. A do tego ta ścieżka dźwiękowa – klasyka z Diamond City Station towarzysząca nam podczas eksploracji czy eksterminacji kolejnych hord ghouli zostaje w pamięci na bardzo długo.

Fallout 76 to tak naprawdę Fallout 4,5 – większa mapa, więcej zmutowanych stworów, opcjonalny tryb wieloosobowy. Cały klimat jeszcze bardziej nakręca warstwa fabularna – z perspektywy czasu (w chwili pisania tego tekstu jest już po premierzy dodatku Wastelanders i ludzcy NPC powrócili w Appalachy) uważam, że początkowa rezygnacja z humanoidalnych bohaterów pobocznych była strzałem w dziesiątkę. Zwłaszcza że za każdym razem o „robotycznej” naturze napotykanych postaci niezależnych dowiadywaliśmy się na samym końcu danego łańcucha zadań, kiedy to już byliśmy niemal pewni, że wreszcie spotkamy człowieka z krwi i kości. Tak barwny świat aż chce się zwiedzać, a tak się składa, że to właśnie jest kolejny punkt na mojej liście.

Eksploracja

Samotnicy zawszę mogą skorzystać z opcji prywatnych światów. Wymagana jest subskrypcja Fallouta 1st.

Gdybym miał opisać F76 w kilku słowach, nazwałbym go Skyrimem w klimatach postapo. Twórcy zaczerpnęli najlepsze (według wielu najgorsze) elementy z Fallouta 4, przenosząc je do jeszcze większego świata, który pęka w szwach od pobocznych lokacji, a te – choć nie zawsze wnoszą zbyt wiele do fabuły – wręcz proszą się, by je bez umiaru (i litości dla obecnych tam wrogów) eksplorować.

W praktyce podczas rozgrywki w F76 nie sposób skupić się wyłącznie na jednym zadaniu – Appalachy cały czas wabią aktywnościami pobocznymi oraz sekretnymi miejscówkami. Nieraz zdarzyło mi się tylko „na chwilę” zejść ze ścieżki, którą podążałem, by po niemal godzinie zorientować się, że zawędrowałem w zupełnie inną część mapy, po drodze zapełniając plecak przedmiotami i opróżniając magazynki z amunicji. Gdyby nie część planów i schematów, które można zdobyć w trakcie misji fabularnych, te ostatnie wydawałaby się niemal zupełnie zbędne.

Podczas eksploracji postapokaliptycznej Ameryki Północnej czas leci błyskawicznie – jestem przekonany, że Fallout 76 po swoim debiucie na platformie Steam stanie się godnym przeciwnikiem Skyrima, w którym sporo graczy spędziło ponad kilka tysięcy, a rekordzista aż 55 tysięcy godzin. Skąd ta pewność? Cóż, F76 ma jeszcze jednego, bardzo czasochłonnego, asa w rękawie – o tym na następnej stronie.

Workshop

Power armor zaaplikowany raz dziennie na gołe ciało zabezpiecza przed urazami i promieniowaniem .

Kolejna perełka przeniesiona żywcem z poprzedniej części gry – system rzemiosła i budowania. Twórcy nieco odświeżyli i zmodyfikowali pierwotną koncepcję, mamy tu bowiem do czynienia z grą wieloosobową, dlatego zamiast wielkich osad, a nawet miast, musimy zadowolić się „jedynie” własnym obozem, stanowiącym jednocześnie naszą bezpieczną przystań i bazę wypadową (tu funkcję pomocniczą pełni też przenośny namiot). Pozornie cała idea wydaje się prosta i faktycznie na początku wystarcza nam jedynie łóżko, skrzynia na przedmioty i kilka stanowisk warsztatowych.

Apetyt rośnie jednak w miarę jedzenia – z czasem, jak mój ekwipunek wypełniało coraz więcej materiałów, mój obóz się rozrastał i zmieniał, opcji oraz elementów składowych jest tu bowiem tyle, że nie sposób powstrzymać się od przetestowania różnych kombinacji. Potem jeszcze podłączenie prądu, wody, kilku wieżyczek obronnych, jakieś gadżety wizualne, barwy ulubionej frakcji... i nagle prawie stałem się jedną z tych dziwnych osób, które budują Radom w Minecrafcie w skali 1:1.

Prowizoryczny obóz stoi, bandycki power armor gotowy – czas ruszać na łowy.

Bardzo podobnie wygląda rzecz z modyfikacjami i tworzeniem nowego ekwipunku – godziny zleciały mi na dobieraniu wyposażenia, poszukiwaniu brakujących składników, a na końcu na wyborze odpowiedniego wzoru malowania lub skórki. Wszystko to pozwala na całkowite spersonalizowanie prowadzonej postaci – szansa, że spotkamy tu naszego klona, jest bliska zeru.

Liczba elementów, na które mamy wpływ podczas tworzenia naszego wyjątkowego mieszkańca Krypty 76, jest naprawdę imponująca. Broń, power armor, normalny pancerz, twarz, emotikony, plecaki, dekoracje obozu – to kolejne setki godzin wyjęte z naszego życiorysu. I to bardzo przyjemnych godzin. A kiedy już w pełni wyposażymy naszą postać i zabezpieczymy bazę, przychodzi czas na kolejny punkt.

Walka

Walka to naprawdę satysfakcjonujący element rozgrywki.

Typowa scena walki z F76 – Pip-Boy gra utwór Mr. Sandman, rdzeń fuzyjny w power armorze powoli odmierza ostatnie procenty mocy, a rozgrzany do czerwoności minigun wypluwa kolejne sztuki amunicji 5 mm, kładąc gęsto trupem supermutantów. Podobnych scen jest tu mnóstwo – zmienia się tylko muzyka, broń, rodzaj przeciwników i miejsce starcia. Walka w najnowszej odsłonie serii Fallout okazuje się niesamowicie satysfakcjonująca, a co najlepsze – całość przeplata się ze wspomnianą wcześniej eksploracją.

Bardzo podoba mi się też dobieranie umiejętności postaci i to, że możemy je niemal dowolnie zmieniać – dzięki temu zabiegowi da się wypróbować różne rodzaje rozgrywki tym samym bohaterem. Do pełni szczęścia przydałaby się jeszcze opcja dowolnej zmiany atrybutów – jest ona dostępna obecnie jedynie w okrojonym zakresie. Krok wstecz stanowi wprawdzie brak pełnoprawnego systemu V.A.T.S., choć to zrozumiałe, zważywszy na element wieloosobowy rozgrywki.

Młotem w postapokaliptyczną hołotę.

Samo odczucie immersji w świecie gry również zależy od preferowanego rodzaju broni i walki. To naprawdę niesamowite, jak inna wydaje się potyczka z tym samym przeciwnikiem z wykorzystaniem różnych metod. Przykładowo, walcząc ze szponem śmierci, odruchowo chce się utrzymywać dystans, zwarcie w bliskim kontakcie wydaje się nierozsądne – i faktycznie, wymieniając ciosy z taką bestią, niemal czujemy ciężar jej potężnych ramion i pazurów. Ten element rozgrywki niezmiennie zachwyca mnie od czasów Fallouta 4 – prawdziwy majstersztyk. A to wciąż nie wszystko na mojej liście, przed nami bowiem małe rzeczy, które cieszą, smucą i zachwycają.

Małe historie

Nawet szef bandytów ma swoją romantyczną stronę.

Kiedy już dopakujemy naszą postać i jej wyposażenie do granic możliwości, pozostaje zagłębić się w ten niesamowity, klimatyczny świat, rozkoszując się jego eksploracją i walką z hordami zmutowanych wrogów. Wydaje się wówczas, ze niczego nam już do szczęścia nie potrzeba – czy jednak aby na pewno? Ostatnim, choć z pozoru naprawdę drobnym elementem, są te wszystkie „małe historie”, na ślady których natykamy się na naszej drodze.

Mowa o pozostawionych notatkach do bliskich, wpisach w terminalach, niedokończonych posiłkach czy innych przejawach rutyny dnia codziennego przerwanej przez pustoszącą świat wojnę. Niby nie wnoszą nic istotnego do fabuły, jednak zetknięcie z nimi porusza często bardziej niż nawet najlepiej wymyślony zwrot akcji. Nie wiem, czy te wszystkie smaczki to dzieło jednej osoby, czy też całego zespołu, niemniej bezapelacyjnie należą się za to oklaski – to kawał świetnej roboty, którą tak łatwo można niechcący ominąć.

Małe historie stanowią nieodłączny element eksploracji, swoistą nagrodę za czas poświęcony na gruntowne przeszukanie jakieś lokacji. Momentami łapałem się na tym, że kilka linijek zapisanych w nieruszanym przez lata komputerze wywarło na mnie tak duże wrażenie, iż zaczynałem czuć szczególny sentyment do ich autora i danego miejsca. Dramaty ludzi, których wojna pozbawiła normalności, a czasem i człowieczeństwa, ojcowie i matki poszukujący zagubionych dzieci czy wreszcie dzieci cierpiące po stracie rodziców – każda historia łapie za serce równie mocno, jeśli tylko damy jej szansę.

Podsumowanie

Wymienione powyżej elementy to jedynie moja subiektywna lista, z pewnością każdy, kto dobrze bawi się w najnowszej odsłonie Fallouta, mógłby sporządzić podobną. Jeśli dotarliście aż dotąd, należą się Wam słowa wyjaśnienia. Tak, naprawdę dobrze się bawię, grając w Fallouta 76. Nie, nie jestem fanem wszystkiego, co serwuje Bethesda, i podobnie jak Wy uważam, że wiele jej ostatnich decyzji jest mocno dyskusyjnych. Tak, jestem świadomy wszystkich bolączek F76 i nie twierdzę, że to produkt idealny, wręcz przeciwnie – to bardzo trudna miłość, pełna bugów, mikrotransakcji, niespełnionych obietnic i niewykorzystanego potencjału. I mnie, i Wam byłoby prościej, gdyby tytuł ten wyszedł jako bezpłatny dodatek do Fallouta 4 – wtedy dopiero zgodnie pialibyśmy z zachwytu.

O AUTORZE

Ponad 220 godzin w Falloucie 4, strach pomyśleć, ile w Falloucie 76 (platforma Bethesdy nie liczy czasu). Na półce Vault Boy, w garażu hełm z kolekcjonerki – tak, jestem fanem tej serii. Najlepsza część to dla mnie New Vegas, choć F4 plasuje się tuż za nią.

TWOIM ZDANIEM

Jesteście gotowi dać szansę Falloutowi 76?

Tak, pewnie, to tylko gra
58,4%
Zapomnij, w życiu
41,6%
Zobacz inne ankiety
Fallout 76

Fallout 76