Świąteczne prezenty dla graczy wciąż potrafią wywołać ogromne emocje, ale sposób korzystania z nich bardzo się zmienił. Internetowa dyskusja pokazuje, jak od beztroskiego wkładania płyty do napędu doszliśmy do wielogodzinnych aktualizacji i konfiguracji.
Święta są już za nami, a w wielu domach – zarówno tych z młodszymi, jak i starszymi graczami – pod choinką znalazły się nie tylko skarpetki czy krawaty, ale też konsole przenośne, stacjonarne, a czasem nawet całe komputery. Dla wielu taki prezent to spełnienie marzeń, jednak jego rozpakowywanie i pierwsze uruchomienie coraz częściej potrafi zamienić się w prawdziwą próbę cierpliwości.
Dobrze ilustruje to popularny wpis z Reddita, w którym jeden z użytkowników wzniósł wirtualny toast za rodziców, którzy „nie spali do 2:00 w nocy, aktualizując oprogramowanie, aby ich dzieci nie musiały rano wpatrywać się w pasek postępu”.
Autor przyznał, że sam rozpakował konsolę po cichu, zainstalował kilkudziesięciogigabajtową aktualizację, gry, a następnie starannie zapakował wszystko z powrotem. Efekt? Dziecko mogło od razu rozpocząć zabawę. Zdaniem internauty było to warte nieprzespanej nocy.
Z pozoru niewinna historia skutkowała jednak potężną falą nostalgii w komentarzach. Wielu graczy zwróciło uwagę, że samo pojęcie „aktualizacji” w kontekście dzieciństwa brzmi dziś niemal absurdalnie.
Pamiętasz, jak konsola otrzymywała aktualizacje oprogramowania, gdy byłeś dzieckiem? Czuję, że co tydzień Reddit próbuje sprawić, żebym poczuł się stary – napisał jeden z komentujących, zbierając tysiące „polubieni”.
Wielu internautów wracało pamięcią do czasów, gdy największym problemem było słynne: „wyjdź z Internetu, bo muszę zadzwonić”. W latach 90. i na początku XXI wieku połączenie telefoniczne i internetowe korzystały bowiem z tej samej linii, więc jedno wykluczało drugie.
Pamiętam, jak moja mama wyrzuciła mnie w środku gry w Counter-Strike’a, ponieważ czekała na telefon. Pamiętam jak przez mgłę, że wpadłem wtedy w szał, ale za to doskonale zapamiętałem, że dostałem lanie i natychmiast wyłączyłem grę – dodał kolejny.
Jeszcze częściej w komentarzach przewijają się jednak wspomnienia dotyczące prostoty dawnych Świąt. Wkładało się płytę CD albo kartridż do konsoli i po prostu się grało. Bez aktualizacji, bez zakładania kont, bez wymogu stałego połączenia z siecią.
„Stary, SNES, który kupiliśmy w latach 90., był definicją plug and play” – wspomniał następny, na co inny odpowiedział mu: „Żadnego pobierania, żadnych opóźnień, żadnych mikrotransakcji, żadnych poprawek, żadnych aktualizacji. Wspaniała, czysta i dobra gra od samego początku. To naprawdę były lepsze czasy.
[…] dorastałem w erze PS1 i PS2. Wtedy po prostu wkładałeś płytę CD i zaczynałeś grać – czytamy dalej.
Wbrew temu, co niektórzy zapamiętali, nie wszystko było wtedy idealne. Jeśli gra miała poważnego buga (a były takie przypadki), często pozostawał on na zawsze – chyba że ktoś zdobył płytę z patchem albo potrafił samodzielnie znaleźć poprawkę w Internecie i ją zainstalować. Dla osób z brakiem dostępu do sieci lub mniej zaawansowanych technicznie graczy mogło to oznaczać, że tytułu nigdy nie dało się ukończyć.
Pamiętam, jak szedłem do sklepu elektronicznego pod górę w śniegu, żeby kupić dyskietkę z aktualizacjami oprogramowania – dodał jeden z użytkowników.
Dyskusja pokazuje jedno: choć technologia bardzo się zmieniła, emocje wokół świątecznych prezentów dla graczy pozostają podobne. Różnica polega głównie na tym, że kiedyś największym problemem była porysowana płyta albo brak baterii, a dziś – pasek postępu aktualizacji, który uparcie nie chce dojść do końca.
Dziękujemy za przeczytanie artykułu.
Ustaw GRYOnline.pl jako preferowane źródło wiadomości w Google
Więcej:Trailer Divinity zawiera detal, który może mieć duże znaczenie. Fani spekulują, co może oznaczać
5

Autor: Kamil Kleszyk
Na łamach GRYOnline.pl ima się różnorodnych tematyk. Możecie się zatem spodziewać od niego zarówno newsa o symulatorze rolnictwa, jak i tekstu o wpływie procesu Johnnego Deppa na przyszłość Piratów z Karaibów. Introwertyk z powołania. Od dziecka czuł bliższy związek z humanizmem niż naukami ścisłymi. Gdy po latach nauki przyszedł czas stagnacji, wolał nazywać to „szukaniem życiowego celu”. W końcu postanowił zawalczyć o lepszą przyszłość, co zaprowadziło go do miejsca, w którym jest dzisiaj.