Tylko ja, wędrówka i cel majaczący wysoko w górze. Ta perełka z PS Plus była dla mnie doświadczeniem na miarę Death Stranding
Studio Don’t Nod znane jest z tworzenia gier z przesłaniem. Jusant to nietypowa produkcja jak na ten zespół, która nad rozbudowaną fabułę przedkłada spokojną, wręcz medytacyjną rozgrywkę.

W grach jedni poszukują wyzwań zręcznościowych, inni – intelektualnych, a jeszcze inni mocnych wrażeń oraz okazji do zafundowania sobie skoków adrenaliny. Nie brakuje również osób, które w grach wideo szukają po prostu odskoczni od codzienności, które z padem w ręku (lub przy klawiaturze i myszce) wyciszają się po dniu przepełnionym rozmaitymi bodźcami. Właśnie do ostatniej z wymienionych grup skierowane jest niepozorne Jusant (które w tym miesiącu pojawiło się w PS Plus).
Mała wielka perła
Dzieło studia Don’t Nod przemówiło do mnie na wielu płaszczyznach. O ile bowiem najczęściej gram w produkcje przepełnione akcją, o tyle od czasu do czasu lubię zapoznać się z jakąś spokojniejszą pozycją, upatrując w tym okazji do swego rodzaju medytacji przed ekranem. Taka gra musi być niemal całkowicie pozbawiona rozpraszaczy, pozwalając mi skupić się wyłącznie na wędrówce (dosłownie i w przenośni) do celu majaczącego na horyzoncie (również niekoniecznie będącego metaforą).
Taki tytuł musi mieć też na tyle prostą mechanikę, by można było łatwo ją przyswoić, a następnie spokojnie zapaść w swoisty „trans”. Gracz jednak jest istotą spragnioną wrażeń, przez co pozycja, która nie będzie regularnie zasypywać go nowymi rozwiązaniami, z czasem zacznie mu się nudzić. Twórcy takich gier powinni zatem skondensować całe doświadczenie i zamknąć je w raptem kilku godzinach rozgrywki.
Tak się składa, że francuskim deweloperom udało się spełnić wszystkie te warunki. Jusant bowiem można przejść w mniej niż 8 godzin, a zabawa polega tu na mozolnej wspinaczce na szczyt gigantycznej wieży, która góruje nad piaszczystym pustkowiem. Po co mamy tam wejść? Ano po to, by odkryć tajemnice antycznej cywilizacji. Mamy więc i wędrówkę, i mechanikę opartą na prostym pomyśle, i ciekawą fabułę, a także cel majaczący na „pionowym horyzoncie”.
Do tego wszystkiego dochodzi obserwowanie relacji naszej postaci z uroczym stworzonkiem zwanym Ballastem. Podobnie jak bohater my sami również szybko możemy się z nim zżyć, zwłaszcza że owa mała istotka bywa naprawdę wielce pomocna.
Mozolna wspinaczka
Wspinaczka to jeszcze jedna płaszczyzna, na której Jusant doskonale ze mną rezonowało. O ile sam jej nie uprawiam, o tyle co nieco o niej wiem; zadanie zdobycia strzelistej iglicy porównałbym z misją wdrapania się na szczyt wysokiej góry. Na tyle więc, na ile się znam, mogę stwierdzić, że twórcom udało się całkiem nieźle oddać całe przedsięwzięcie. Oczywiście należy tu wziąć poprawkę na to, że mamy do czynienia z grą przygodowo-zręcznościową, a nie symulatorem.
Wspinając się po skałach, musimy zarządzać wytrzymałością protagonisty. Przed upadkiem z dużej wysokości ratują nas kotwiczki, które regularnie wbijamy w pionowe ściany, przeplatając przez nie ciągniętą za sobą linę. Choć można na nich zawisnąć, by odpocząć, najszybszą regenerację nadwątlonych sił zapewnia postawienie stopy na twardym gruncie – półce skalnej lub podłożu jednej z wielu jaskiń, jakimi poprzecinana jest wieża.
Po drodze napotykamy wyzwania, które przyjmują formę swoistych zagadek środowiskowych (prostych, bo prostych, ale jednak). Kotwiczki pozwalają huśtać się na linie i w ten sposób dostawać się w trudno dostępne miejsca, a także pokonywać przepaście. Poza tym od czasu do czasu musimy korzystać z pomocy Ballasta, który potrafi „budzić naturę”, dzięki czemu dalsza droga staje przed nami otworem.
A skoro mowa o naturze – wbrew temu, co mogłoby się wydawać, wieża, na którą się wspinamy, nie jest jednorodna. Podczas wspinaczki pokonujemy przeróżne biomy, a w każdym z nich musimy się zmierzyć z jakimś problemem. Mowa między innymi o „poziomach” gęsto porośniętych roślinnością, skutych lodem i ośnieżonych lokacjach czy wreszcie „piętrach” smaganych wiatrem. Silne podmuchy zazwyczaj przeszkadzają, ale w niektórych momentach można je wykorzystać, dając im się „porwać” wprost na półkę skalną, do której chcemy się dostać.
Banishers: Ghosts of New Eden
Jusant nie jest jedyną produkcją studia Don’t Nod, którą można teraz ograć niewielkim kosztem. Do PS Plus trafiło bowiem Banishers: Ghosts of New Eden, czyli druga próba zmierzenia się z gatunkiem RPG przez ten zespół, bardziej udana aniżeli wcześniejszy Vampyr. Jako że omawiane dzieło zasługuje na osobny artykuł, tutaj jedynie zasygnalizuję, że jego bodaj najmocniejsze strony to scenariusz i wybory, które faktycznie mają znaczenie. Zdecydowanie warto je sprawdzić.
Tajemnice do rozwiązania
Wyżej wspomniałem o budowniczych wieży, toteż nie byłbym sobą, gdybym nie pociągnął tego tematu. Historię dawnych mieszkańców iglicy poznajemy, czytając pozostawione przez nich wiadomości, a także manipulując opuszczonymi przez nich urządzeniami. Owe notatki normalnie uznałbym za rozpraszacze, gdyby nie fakt, że opowiadane w nich historie dobrze korelują z tym, co sami przeżywamy podczas rozgrywki. W efekcie śledzi się je z równie dużym zainteresowaniem jak perypetie głównego bohatera i jego małego towarzysza.
Perypetie, których zakończenie potrafi chwycić za serce. Choć nie należę do osób, które łatwo poruszyć, finał historii był w stanie zadziałać na moją wyobraźnię.
Małe, pionowe Death Stranding
Gdybym miał wybrać bardziej mainstreamową produkcję, do której musiałbym porównać Jusant, postawiłbym chyba na Death Stranding. W obu przypadkach rozgrywka polega bowiem na wędrówce, w obu cel majaczy daleko na horyzoncie i w obu musimy zapoznać się z tajnikami sterowania (a co za tym idzie – niejako wczuć w motorykę kontrolowanej postaci). Wreszcie obie pozycje wykraczają poza czystą rozrywkę.
Szkoda tylko, że o ile Jusant jest udanym (z artystycznego punktu widzenia) eksperymentem w portfolio Don’t Nod, o tyle francuskie studio raczej nie porwie się już na podobne przedsięwzięcie. W parze z wysokimi ocenami graczy i branżowych mediów nie poszły bowiem równie wysokie słupki sprzedaży, przez co firma odnotowała straty. Te z kolei popchnęły ją do wprowadzenia w swoich następnych projektach takich zmian, które pozwolą jej „dotrzeć do szerszej publiczności”. Poza tym twórcy zdecydowali się „ubić” jeden ze swoich kolejnych tytułów, a także wstrzymać dwa dalsze.
Wiele wskazuje więc na to, że Jusant pozostaje jedynym w swoim rodzaju dziełem w portfolio Don’t Nod. Szkoda.