O istnieniu jednej z ciekawszych gier tegorocznego gamescomu możecie nawet nie wiedzieć. Ja poszedłem na pokaz Crimson Desert bez większych oczekiwań - teraz już wiem, że warto dać grze szansę.
Nie spodziewałem się po Crimson Desert w zasadzie niczego – nie należę do fanów koreańskiego gamedevu. Nie żebym miał mu cokolwiek do zarzucenia, ot, różnice kulturowe są po prostu w moim przypadku zbyt duże, abym mógł ze spokojem zanurzyć się w świat, który wyczarowali tamtejsi twórcy. Poszedłem jednak pograć w Crimson Desert, bo to dzieło autorów Black Desert Online – głośnego MMO z piękną (jak na MMO) grafiką, w które niemal nikt w Polsce nie grał. I zdziwiłem się przeogromnie, gdyż Crimson Desert to pozycja single player z settingiem osadzonym w europejskim fantasy zrobionym na poważnie. I gra się w to, cholera, wybornie.
Twórcy Crimson Desert, studio Pearl Abyss, mieli jedną z największych „budek” na gamescomie. Trudno w zasadzie nazwać to budką – był to bowiem postawiony na hali duży „budynek”, który robił wrażenie z zewnątrz dzięki wyświetlanym na ogromnych ekranach trailerom. Wszedłem więc do tego miejsca jak do świątyni, w której ktoś za chwilę złoży mnie w ofierze. Przed rozpoczęciem zabawy przedstawiciel firmy PR-owej, reprezentującej Pearl Abyss na terenie Polski, zapytał mnie, ile mam czasu i czy nie chcę obejrzeć kilkunastominutowego samouczka, wskazując środek sali, gdzie rzeczywiście siedziała grupka ludzi wpatrzona w TV. Doszliśmy jednak do wniosku, że sobie poradzę. JA NIE DAM RADY?!
W udostępnionym „prologu” wcielamy się w Kliffa – najemnika, który toczy boje z bardzo nielubiącą go frakcją. Dlaczego i po co, nie ma sensu teraz wyjaśniać. Ważne, że opowieść prezentowana w dobrze wyreżyserowanych cutscenkach ma w sobie dużo dramatyzmu; w kwestiach wypowiadanych przez rozmaite postacie nie brakuje agresji i wściekłości, ale też pewnego poczucia obowiązku i służby, jak również jakiejś ciążącej na bohaterach winy oraz żalu. Wygląda więc na to, że Crimson Desert spróbuje przedstawić niezwykle krwawą, poważną i brutalną historię (serio, w cutscenkach się tu nie patyczkują) – nie będzie koreańskiego odpału i rozchichotanych wojowniczek z księżyca. Będzie miecz i krew, podrzynanie gardeł i deptanie po nadziei niewinnych. Czyli wszystko to, co dobrze znamy z historii naszego kontynentu.
Świat zwący się Pywel został przez twórców zmyślony, ale z łatwością dostrzeżemy inspiracje chociażby celtyckim i wikińskim folklorem. Grafika, jak na autorów Black Desert Online (i ich autorski silnik – BlackSpace Engine) przystało, okazuje się całkiem niezła – nie jest to w żadnym razie poziom Horizona czy Wukonga, ale naprawdę Crimson Desert nie ma się czego wstydzić. Niektóre pojedynki z bossami – chociażby na rozległych łąkach – robią spektakularne wrażenie. Efekty cząsteczkowe – ognia, magicznych ataków, pyłów czy poderwanych przez wiatr źdźbeł trawy – cisną na usta słowa podziwu..
Siadłem więc na pufie, rzuciłem okiem na przyklejoną do standu instrukcję gry i... dostałem wciry po pięciu minutach. Crimson Desert to nie kolejny akcyjniak z paroma „umiejkami”; to gra z systemem walki, którego trzeba się nauczyć. W zasadzie nie da się w to grać bez znajomości combosów. Do samego parowania są dwa przyciski, do riposty jeden, więc aż trzema przyciskami będziecie przyjmować ataki. No, czterema, bo jeszcze mamy unik.
W grze nie występuje funkcja „lock-on” – nie zablokujemy kamery na przeciwnikach, co zmusza do zdecydowanie większej czujności. Nie możemy, jak w 90% innych produkcji, stosować zawsze działającej defensywnej taktyki „biegam po kole wokół przeciwnika i czekam na okazję”. Wrogowie nie stoją jak durnie i nie gapią się na nasz taniec – po prostu pędzą chmarą, z lewa, z prawa, z tyłu, bo chcą nas zabić, zarąbać, zaszlachtować, a nie zapoznać się i wymienić poglądami. To przypomina kibolską ustawkę w lesie, a nie dżentelmeńską solówkę pod wiejską dyskoteką. Blok nie działa, jak w starych „Asasynach”, na ataki z boku czy z tyłu. Ucieczka również – dogonią nas i przeciągną mieczem po plecach. Dlatego już po paru minutach zrozumiałem, czemu zaproponowano mi na początku obejrzenie samouczka.
Ale w tym szaleństwie jest metoda – raz jeszcze przeczytałem instrukcję, a potem trzeci i czwarty – i wreszcie zacząłem uczyć się kombinacji. Z miejsca zauważyłem różnicę. Ciekawe, że Kliff oprócz typowych ataków, w tym magicznych (może chociażby szybować na „paralotni”), dysponuje również chwytami rodem z wrestlingu. Wszystko to powoduje, że walka jest bardzo zróżnicowana i trudna, w czym tkwi bodaj największa zaleta tego tytułu. Ale może okazać się również jego wadą.
Po pierwsze system jest, jak już wspomniałem, zwyczajnie trudny i niektórzy mogą się od niego odbić, uznając za „zbyt skomplikowany”. Po drugie brak możliwości zablokowania celownika na przeciwniku powoduje istne szaleństwo kamery i zdarzyło mi się, że wróg spychał mnie z „areny”, bo nie do końca widziałem, co się dzieje. Jeśli uda się na premierę okiełznać te problemy, czeka nas naprawdę fajny system walki.
Koreański gamedev nie ma szczególnego wzięcia w naszym kraju, ale sądzę, że ta gra naprawdę zasługuje na uwagę. W przygotowanym na gamescom godzinnym demie mogłem stoczyć starcia na dużych mapach-arenach z bossami, którym czasem towarzyszyli zwykli (ale wciąż niebezpieczni) przeciwnicy. Zawsze wyglądało to w ten sposób: wchodzę na mapę, odpala się bardzo efektowna cutscenka, w której Kliff się popisuje albo mieczem, albo ciętym jęzorem, a potem następuje potyczka.
I jest to odrobinę mylące, bo Crimson Desert ma być grą z otwartym światłem – będziecie korzystać z wierzchowców, wspinać się, a nawet latać balonem (?!), eksplorować lochy i jaskinie, odwiedzać wioski, zbierać sprzęt i odhaczać mnóstwo aktywności na dużej mapie bez ekranów wczytywania. Gra ma posiadać system craftingu, gotowania, zbieractwa, wydobywania surowców czy łowienia ryb. Żaden z tych elementów nie był dostępny w demie, więc nie sposób jeszcze określić, jak Crimson Desert wypadnie jako całość. Jednak sam system walki, dramaturgia i efektowność starć z bossami – czy to z białą rogatą bestią, czy z wielkim krabem wysadzanym szlachetnymi kamieniami – spowodowały, że będę się temu tytułowi uważnie przyglądał. Macie mój miecz, twórcy z Pearl Abyss. Chociaż nie wiadomo jeszcze, kiedy nim pomacham, bo daty wydania – chociażby przybliżonej – wciąż nie podano.
2

Autor: Maciej Pawlikowski
Redaktor naczelny GRYOnline.pl, związany z serwisem od końca 2016 roku. Początkowo pracował w dziale poradników, a później mu szefował, z czasem został redaktorem prowadzącym Gamepressure, anglojęzycznego projektu adresowanego na Zachód, aby w końcu objąć sprawowaną obecnie funkcję. W przeszłości recenzent i krytyk literacki, publikował prace o literaturze, kulturze, a nawet teatrze w wielu humanistycznych pismach oraz portalach, m.in. Miesięczniku Znak czy Popmodernie. Studiował krytykę literacką i literaturę na Uniwersytecie Jagiellońskim. Lubi stare gry, city-buildery i RPG-i, w tym również japońskie. Wydaje ogromne pieniądze na części do komputera. Poza pracą oraz grami trenuje tenisa i okazyjnie pełni funkcję wolontariusza Pokojowego Patrolu Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy.