Newsroom Wiadomości Najciekawsze Komiksy Tematy RSS
Wiadomość opinie 22 sierpnia 2025, 10:30

autor: Maciej Bogusz

Nie szukałem tej gry, ale znalazłem perełkę. Onimusha: Way of the Sword to dla mnie najlepsza gra gamescomu

Wystarczyło 20 minut z Onimushą: Way of the Sword na gamescomie, bym przekonał się, iż będzie to świetna gra, wypakowana po brzegi wyśmienitą walką.

Początki serii Onimusha sięgają roku 2001, kiedy to premierę miała Onimusha: Warlords, gra na tyle dobrze przyjęta, że zainicjowała cały cykl historii o wojownikach oni, którzy w fantastycznej wersji feudalnej Japonii stawiają czoła pochodzącym z zaświatów potworom zwanym „genma”. Po pierwszej części pojawiły się Onimusha 2: Samurai’s Destiny, która otrzymała remaster w maju tego roku, oraz Onimusha 3: Demon Siege, gdzie jedną z dwóch grywalnych postaci był Jacques, któremu twarzy użyczył... Jean Reno. Wypuszczona w marcu 2006 roku Onimusha: Dawn of Dreams nie spotkała się już z tak ciepłym przyjęciem, a cały cykl stopniowo odchodził w zapomnienie, zostawiając fanów na lodzie. Dopiero dość niedawno, bo w grudniu 2024 roku, na gali The Game Awards została ogłoszona Onimusha: Way of the Sword. Na początku nie patrzyłem na ten tytuł z jakimś szczególnym zainteresowaniem, ale po wypróbowaniu krótkiego dema na gamescomie pokuszę się o stwierdzenie, że właśnie zagrałem w moją najlepszą grę tych targów.

Musashi Miyamoto

Mówiąc „krótkie demo”, mam na myśli około 20 minut napakowanej akcją rozgrywki. Ale zacznijmy od głównego bohatera gry, którym jest sam Musashi Miyamoto. Słynny ronin i twórca szkoły walki dwoma mieczami przewijał się już przez różne działa popkultury; o jego przygodach możemy przeczytać chociażby w genialnej mandze Vagabond autorstwa Takehiko Inoue. Wersja demonstracyjna nowej Onimushy nie stawiała fabuły na pierwszym miejscu, miała raczej za zadanie pokazać podstawowe mechaniki walki i pochwalić się świetną oprawą audiowizualną. Oprócz tego dało się również wyczuć niezwykłą charyzmę protagonisty (jego twarz wzorowano na Toshiro Mifune!), który nie do końca chce zostać bohaterem, ale jest do tego niejako zmuszony.

Onimusha: Way of the Sword, Capcom, 2026.

Samo demo rozpoczęło się etapem w lesie, gdzie uciekający cywile byli masakrowani przez demony. Idąc dalej – w stronę Kioto, które jest miejscem akcji gry – napotkałem pierwszych przeciwników. Dzierżyli katany i nie byli jakoś specjalnie ciężcy do pokonania – grałem na normalnym poziomie trudności. Responsywności sterowania nie mogę niczego zarzucić; Musashi nie jest specjalnie szybki, ale też nie mamy wrażenia, że kierujemy czołgiem. Jednak tym, co najbardziej mi się spodobało, była sama walka, która jest bardzo płynna i wraz z naprawdę dobrymi animacjami robi świetne wrażenie. Feeling starć okazuje się po prostu wyśmienity, czuć tutaj każde uderzenie oraz ciężar broni.

Mistrz miecza

Musashi może wyprowadzać ciosy, trzymając broń oburącz, co jest równoznaczne z silnym atakiem, lub dzierżąc miecz w jednej ręce, co oznacza atak lekki. Do dyspozycji miałem tylko katanę, więc nie jestem w stanie na tym etapie powiedzieć, czy pojawi się więcej rodzajów broni, ale wydaje mi się, że nie ma się o co martwić – w poprzednich odsłonach cyklu było bowiem z czego wybierać. Fani serii na pewno będę wiedzieć, o co chodzi, jeśli napiszę, że główny bohater posiada rękawicę. Dla niewtajemniczonych spieszę z wyjaśnieniem, że Oni Gauntlet to ikoniczny element Onimushy, który pochłania dusze zabitych genma; zakładam, że i tym razem dusze będą stanowiły zasób potrzebny do rozwoju postaci itp., choć w demie nie nadarzyła się okazja, by je wykorzystać. Rzeczona rękawica prawdopodobnie będzie odgrywać ważną rolę w fabule gry, ponieważ z jej środka, w oskryptowanych momentach, dobiega kobiecy głos. Chemia pomiędzy Miyamoto a ową istotą przemawiającą z rękawicy była kolejną mocną stroną dema.

Onimusha: Way of the Sword, Capcom, 2026.

Wracając do walki – pozytywnie zaskoczył mnie system kontrowania przeciwników, gdyż tutaj, podobnie zresztą jak w Sekiro: Shadows Die Twice, tuż przed atakiem wroga możemy nacisnąć przycisk bloku i nie tylko uniknąć obrażeń, ale i pozbawić przeciwnika sporego fragmentu paska wytrzymałości. A kiedy ten spadnie do zera, otrzymamy szansę na zadanie dużych obrażeń, które prawie zawsze doprowadzają do unikalnego ciosu kończącego. Ba, udało mi się wytrącić z równowagi dwóch wrogów mniej więcej w tym samym momencie i Musashi wykonał bardzo widowiskowy, wręcz kinowy, podwójny finisher. Sprawa wyglądała naprawdę ciekawie, kiedy wróg atakował mnie od tyłu – w takich chwilach, gdy naciskałem przycisk bloku, protagonista nie odwracał się nagle przodem do przeciwnika, tylko przekładał miecz za plecy, kontrując cios. Mała rzecz, a jak cieszy.

Robiąc idealną kontrę i naciskając odpowiedni przycisk, zyskujemy też możliwość naładowania broni specjalną aurą, dzięki której będziemy mogli zadawać więcej obrażeń. Za pomocą kontrowania zapełniamy także odpowiedni pasek, który pozwala na użycie widowiskowego ataku specjalnego. Demony również mogą kontrować ciosy Musashiego, co wymaga nauczenia się wzorców ich ataków. Nasz wojownik oni posiada pasek staminy, która jednak nie jest (na szczęście!) zużywana przez ciosy i uniki. Traci się ją tylko i wyłącznie, kiedy przyjmuje się obrażenia na twarz. Utrata wytrzymałości oznacza zwykle wystawienie nas na pastwę demonów, chociaż miałem wrażenie, że doprowadzanie do takiej sytuacji jest niezwykle trudne.

Onimusha: Way of the Sword, Capcom, 2026.

W demie natknąłem się również na bossa. Animacja jego ataków i generalnie sposób poruszania się zachwycały każdym detalem. Sama walka była podzielona na dwa etapy, które dawały czas na nauczenie się wszystkich ruchów przeciwnika, ale też zapewniały całkiem satysfakcjonujące wyzwanie, do którego bardzo chciałbym wrócić. Po ukończeniu pierwszej fazy starcia gra przedstawiła mi ostatnią mechanikę – po wybraniu odpowiedniej części ciała przeciwnika mogłem zadać mu większe obrażenia bądź dostać więcej dusz. Ciekawa opcja, pozwalająca na wybór nagrody za dobrze poprowadzone starcie.

Gra, o której nie wiedziałem, że na nią czekam

Onimusha: Way of the Sword bardzo pozytywnie zaskoczyła mnie walką, poziomem wykonania animacji, charakternym protagonistą oraz ogólnym klimatem fantastycznej Japonii pogrążonej w walce z siłami zła. I co jest chyba dla mnie najważniejsze – nowa Onimusha to jasne światełko w tunelu wypełnionym po brzegi soulslike’ami. Wspaniale było nareszcie zobaczyć coś innego, coś niepowtarzającego schematu rolowania i pilnowania staminy. Moje słowa potwierdza fakt, że po skończeniu dema zostało mi jeszcze 10 minut i zamiast iść na przerwę, jak zrobiłby każdy normalny człowiek na gamescomie, wolałem po prostu zagrać w wersję demonstracyjną jeszcze raz. I absolutnie tego później nie żałowałem.

Onimusha: Way of the Sword, Capcom, 2026.

Maciej Bogusz

Maciej Bogusz

Absolwent Filologii Angielskiej na Uniwersytecie Komisji Edukacji Narodowej w Krakowie. Jego praca magisterska dotyczyła analizy lokalizacji gry The Last of Us. Z GRYOnline.pl związany od 2023 roku – pracuje jako tłumacz w serwisie Gamepressure.com. Przygodę z grami wideo rozpoczął na Pegazusie, a z czasem przeszedł do obozu Sony. Fan RPG-ów, strategii, soulslike’ów i innych wymagających produkcji, a także tytułów oferujących angażujące opowieści. Uważa, że Wiedźmin 3: Dziki Gon to najlepsza gra na świecie. Ponadto uwielbia książki historyczne (analizowanie przebiegu bitew to dla niego chleb powszedni) oraz filmy i seriale animowane.

więcej