autor: Szymon Liebert
Graliśmy w The Elder Scrolls Online - obszerny test wersji beta - Strona 2
The Elder Scrolls Online to próba przeniesienia uniwersum znanego z gier Skyrim i Oblivion do postaci MMORPG-a. Po kilkunastu godzinach spędzonych w sieciowej wersji Tamriel składamy raport – szykuje się solidny reprezentant gatunku.
Przeczytaj recenzję Recenzja gry The Elder Scrolls Online - ani to Skyrim, ani świetne MMO
Takie misje poboczne nie są niczym nowym i w ogólnym rozrachunku The Elder Scrolls Online raczej nie unika typowych rozwiązań dla MMO. Doceniam jednak starania zerwania z klasycznym schematem funkcjonowania w „klastrach questów”. Gra staje się przez to bardziej przygodowa, a mniej rutynowa.
W podróżach po świecie The Elder Scrolls Online pomaga system szybkiej teleportacji między odkrytymi wcześniej punktami. Gracze mogą również korzystać z wierzchowców – kupno konia nie wymaga określonego poziomu doświadczenia. Nasz śmiałek może posiadać kilka rumaków i karmić je trzema rodzajami jedzenia, wpływającymi na różne statystyki – z czasem stają się one szybsze, bardziej wytrzymałe lub silniejsze, co z kolei przekłada się na pojemność ekwipunku.
Moje największe obawy oscylowały wokół kwestii grafiki. Szczególnie, że wcześniejsze pokazy produkcji nie nastrajały zbyt optymistycznie w tym względzie. Po tej becie jednak jestem spokojny; świat wygląda znacznie lepiej niż wcześniej, także dzięki wykorzystaniu efektów udostępnianych przez biblioteki DirectX 11. Są ładne widoczki, nieźle wyglądająca woda i dynamiczny system pogodowy. Tamriel w wersji online jest może tylko nieco zbyt kolorowe – ale akurat mnie to nie przeszkadzało.
Życie na khajitową łapę
Zapomniałem wspomnieć o ważnej rzeczy – grę zaczynamy jako trup pozbawiony duszy. Dosłownie, bo pojawiamy się w zaświatach i bardzo szybko postanawiamy się z nich wydostać. Pomaga nam w tym pewien Prorok, z którym wiąże się nadrzędny wątek fabularny The Elder Scrolls Online. Świat stoi w obliczu dość typowych dla uniwersum problemów – daedryczny książę Molag Bal postanawia przełamać barierę między Tamriel a swoim wymiarem: Coldharbour, przy pomocy kotwic wielkości wieżowca.
Wspomniane „kotwice” Molag Bala są jedną z mechanik gry. W określonych miejscach mapy grupa okultystów tworzy taką wyrwę między wymiarami – gracz może zamknąć przejście, ale musi wpierw pokonać kilka następujących po sobie grup wrogów.
Spokojnie, gra nie od razu rzuca nas na tak głębokie wody. Zanim zmierzymy się z tym demonicznym półbogiem wykonamy pewnie setki nieco bardziej przyziemnych zadań. Ja pomagałem w zdobywaniu pradawnych artefaktów, walczyłem z piratami potrafiącymi władać pogodą i jako tajny agent uratowałem pewną królową przed zamachem. Ogólnie rzecz biorąc jest to mieszanka typowa dla tej serii – nie brakuje tu problemów prostych ludzi, krętactw rzezimieszków, zdrad wśród arystokratów i szalonych pomysłów oderwanych od rzeczywistości magów. Patos miesza się z humorem, doniosłość z prozaicznością. The Elder Scrolls w wersji beta nie porwał mnie może swoimi zwrotami akcji, ale na pewno też nie odrzucił. Jasne jest to, że fabuła stanowi centralny element gry.