autor: Szymon Liebert
Graliśmy w Wolfenstein: The New Order - coraz ciekawszy powrót legendy - Strona 2
W Wolfenstein: The New Order będziemy nie tylko strzelać do nazistów, ale też – uwaga – spieszyć z pomocą polskim pielęgniarkom. Szczegóły znajdziecie w naszych wrażeniach z pokazanego na gamescomie dema gry.
Przeczytaj recenzję Recenzja gry Wolfenstein: The New Order - nowy porządek w FPS-ach
Tym, co podoba mi się w Wolfenstein: The New Order, poza dziwaczną fabułą i polskimi smaczkami, jest sama rozgrywka. Z pozoru to zwykła strzelanka z paroma rodzajami karabinów i mechanizmami, które widzieliśmy w takich tytułach jak Killzone, The Darkness czy Bulletstorm. Blazkowicz może biegać, skakać, robić wślizgi, korzystać z dwóch sztuk broni jednocześnie i chować się za osłonami. W tej zwyczajności kryje się jednak coś, co w obecnych strzelankach zdarza się nieczęsto. Wolfenstein jest bardzo dynamiczny – zapomnijcie o staniu w miejscu i rażeniu wrogów z ukrycia. Tutaj trzeba biegać po mapach, flankować i kombinować. Dzieje się tak chociażby dlatego, że życie nie regeneruje się w pełni samo – z automatu odzyskujemy tylko dwadzieścia punktów. Resztę trzeba zdobyć w klasyczny sposób, a więc zbierając apteczki i zbroje. Prawdopodobnie z tego powodu Kacper z tvgry.pl nie bawił się dobrze w The New Order – ta gra wymaga przyzwyczajenia i przestawienia się na jej zasady. Na wcześniejszym pokazie Bethesdy również miałem mieszane odczucia. W demie z gamescomu czułem się już jak ryba w wodzie i panowałem nad sytuacją.

Wolfenstein: The New Order ze swoim modelem rozgrywki powinien trafić do fanów strzelanek, którzy szukają wyzwań i lubią „pracować” nad rozkładaniem na części pierwsze mechaniki zabawy. W szpitalu dało się też dostrzec, że autorzy mają niezłe pomysły na konstruowanie niebanalnych map. Nie są one duże, ale oferują pewne możliwości przemieszczania się i utrzymywania „płynności” akcji. Ratując polską pielęgniarkę, biegałem więc po korytarzach, żeby zajść przeciwników z boku lub z tyłu. Korzystałem też z wychylania się zza osłon, które tu działa lepiej niż w Killzonie, bo jest szybkie i sprawdza się niemal wszędzie. Często zmieniałem rodzaje broni, by dostosować się do sytuacji – na bliski dystans nic nie przekonywało oponentów do spasowania bardziej niż ostrzał z dwóch karabinów. Mówiąc krótko, z łatwością wskoczyłem w buty Blazkowicza – gościa, który dużo biega i którego broń wypluwa tysiące pocisków – i czerpałem z tego niemałą przyjemność. Przy tym wszystkim często myślałem w kategoriach taktycznych, co w strzelankach pierwszoosobowych wcale nie jest takie powszechne.
Czarny koń?
Dotychczasowe dwa spotkania z Wolfenstein: The New Order, jakie mam na koncie, były zaskakująco pozytywne. Za pierwszym razem czułem się trochę zagubiony i przytłoczony nietypowym tempem i stylem rozgrywki. Na gamescomie produkcja MachineGames wciągnęła mnie na dobre i zainteresowała wieloma rzeczami. Pierwszą z nich jest fabuła, która stara się być wyrazista, ale jednocześnie samoświadoma. Twórcy ze Skandynawii sięgają po mocne środki i skojarzenia, na czym mogą się przejechać. Ale to przecież dobrze, że próbują, prawda? Po drugie – gra ma rozgrywkę, która po odrobinie treningu wciąga i bawi bardziej od niejednej konkurencyjnej strzelanki. Nawet mimo faktu, że opiera się na utartych schematach. Trzecią kwestią, której do tej pory nie poruszałem, jest ogólny klimat i wykonanie. Graficznie tytuł nie powoduje opadu szczęki, ale wydaje się przemyślany i sugestywny. Oprawa muzyczna to miód dla uszu – minimalistyczne, wręcz neurotyczne dźwięki, obecne cały czas w tle, skutecznie budują nastrój niepokoju. Do tego dochodzą przesadzone odgłosy strzałów i wybuchów. Nic tylko docisnąć słuchawki do głowy.

Po tym akapicie nie muszę chyba dodawać, że gra interesuje mnie bardziej niż kiedykolwiek. Aż sam się temu trochę dziwię. Ale – jakby powiedział najsłynniejszy polski vlogger Mariusz Max Kolonko – fakty są takie, że Wolfenstein: The New Order chce, żebym w niego zagrał, i ja chcę spełnić to życzenie. Po cichu liczę, że to krótkie demo jest reprezentatywne dla reszty gry i okaże się ona czarnym koniem wśród strzelanek pierwszoosobowych ostatnich lat. Jak niegdyś Black i parę innych legendarnych już dziś produkcji.