autor: Grzegorz Bobrek
Harry Potter i Insygnia Śmierci – część 1 - Już graliśmy! - gamescom 2010 - Strona 2
Młody czarodziej staje do ostatecznej walki z Voldemortem – tym razem w konwencji gry akcji z trzeciej osoby. Jak prezentuje się nowy Potter na zaledwie trzy miesiące przed premierą? Przekonaliśmy się na targach gamescom 2010.
Przeczytaj recenzję Harry Potter i Insygnia Śmierci – część 1 - recenzja gry
Modele animowane są kiepsko – główny bohater porusza się nie do końca płynnie, dziwacznie tracąc klatki pomiędzy kolejnymi czynnościami. Sprawy nie polepsza gubiącą się kamera, która nie nadąża za nerwowymi ruchami postaci, obija się o elementy środowiska i skutecznie utrudnia namierzanie wrogów. Tego obrazu dopełniają słabe efekty czarów, ni to fioletowe eksplozje, ni błękitnawe wodotryski. Na tym polu można by spodziewać się jakichś snopów iskier, dymu i innych bajerów – niestety, będziemy musieli obejść się smakiem.
Jak na tak nieciekawej płaszczyźnie technicznej może wypaść dziś strzelanina TPP? Pewnie się domyślacie: akcja jest zbyt chaotyczna, a obrzucanie się nawzajem zaklęciami pozbawione ikry i efektowności. Walka sprowadza się do stania w miejscu i ładowania czarami w najbliższego przeciwnika. Przy manewrach kamera wariuje, skutecznie zniechęcając do stosowania nawet prostych uników. Zanim miałem okazję przyjrzeć się bliżej sztucznej inteligencji przeciwników, prezentacja nagle została przerwana. Przyszedł bowiem czas na etapy zaprojektowane specjalnie pod Kinecta.
Już wcześniej było wiadomo, że twórcy Deathly Hallows postarają się podpiąć go pod nowy gadżet Microsoftu. Jednak, zamiast alternatywnej opcji sterowania dla głównego wątku, otrzymamy 22 specjalnie zaprojektowane poziomy. Każdy z nich ma być jednym, treściwym wyzwaniem, przypominającym klasyczne strzelaniny „na szynach”. Bohater samodzielnie porusza się z góry wytyczoną ścieżką, a graczowi pozostaje jedynie ładować czarami na prawo i lewo. Poszczególne zaklęcia aktywuje się poprzez wykonanie charakterystycznego ruchu, np. energicznego machnięcia nadgarstkiem. Co gęściej ustawionych przeciwników możemy zmieść rzuconym napojem – w teorii wystarczy odpowiedni gest lewą ręką.
W praktyce jednak prowadzący miał nie lada problemy z krótkim etapem. Sprzęt psocił i jak na złość nie odnotowywał części ruchów. W pewnym momencie już w ogóle odmówił posłuszeństwa i wymagał ponownej kalibracji. Pomimo tego resetu gra nadal sporo odbiegała od oczekiwań. A to, mimo wyraźnych starań pracownika EA, Harry za nic nie chciał rzucić w Śmierciożercę napojem, innym razem zacinał się na ostatnim zapamiętanym zaklęciu. Nic dziwnego więc, że wybrany z kilkuosobowej widowni dziennikarz zrezygnował z finezji i przez 3 minuty wyzwania jak szaleniec jednostajnie machał ręką w powietrzu. Kiedy ucichły zasłużone oklaski dla śmiałka o jakże mocnym prawym nadgarstku spotkanie dobiegło końca.
Po prezentacji miałem naprawdę mocno mieszane uczucia. Z zasady staram się nie ferować wyroków po obejrzeniu zaledwie krótkiego fragmentu rozgrywki. W tym wypadku ciężko jednak uciec od słów krytyki – przedstawiony gameplay z wątku fabularnego nie zachwycił, a już marna implementacja Kinecta stawia pod znakiem zapytania obiecywaną precyzję tego sprzętu. Nadal pozostaje mieć nadzieję, że jesienią otrzymamy produkt dopracowany – na razie jednak ciężko tu mówić o czymś więcej niż odciętym kuponie od kinowego hitu.
Grzegorz „Gambrinus” Bobrek