Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Publicystyka 16 czerwca 2010, 07:43

autor: Radosław Grabowski

Medal of Honor - Już graliśmy! - Multiplayer

Skorzystaliśmy z zaproszenia firmy Electronic Arts i wybraliśmy się do Los Angeles, by sprawdzić w akcji multiplayerowy komponent gry Medal of Honor. Oto nasze wrażenia.

Sieciowa rozgrywka w Battlefield: Bad Company 2, opracowana przez ekipę ze szwedzkiego studia DICE, to obecnie szczytowe osiągnięcie wśród pierwszoosobowych strzelanin. Dlatego też, gdy dowiedziałem się, że ten sam zespół pracuje nad multiplayerem w nadchodzącym Medal of Honor, byłem zupełnie spokojny o jakość wykonania tego trybu. Podczas wizyty w siedzibie Electronic Arts w Los Angeles miałem zresztą okazję przetestować to, co na jesień bieżącego roku przygotowują utalentowani deweloperzy ze Szwecji.

Multiplayerowy komponent gry Medal of Honor powstaje na bazie tego, co DICE wypracowało przy okazji tworzenia obu części BFBC oraz Battlefielda 1943. Widać to już na pierwszy rzut oka. Operujący jaskrawą paletą barw HUD jest niemal identyczny jak w Bad Company 2, podobnie ma się sprawa z eksplozjami czy odgłosem świszczących kul. Efekty pracy silnika Frostbite można dostrzec na każdym kroku. Jednakże bardzo krzywdzące byłoby stwierdzenie, że deweloperzy odcięli tylko kupon od popularności swoich ostatnich produkcji i przygotowali jedynie zestaw nowych misji na bazie BFBC/BF1943/BFBC2. Pewnych podobieństw pomiędzy tymi grami a sieciowym aspektem Medal of Honor nie dało się uniknąć, ale w rezultacie opracowano coś bardzo przyjemnego w odbiorze. A jak się w to grało?

Snajper sam w dolinie.

DICE pozwoliło na zapoznanie się z dwoma multiplayerowymi trybami. Pierwszym z nich był Combat Mission, przypominający nieco battlefieldową Gorączkę (Rush). Jedna z drużyn broniła zatem kolejnych punktów kontrolnych, a druga je atakowała. Miałem co prawda okazję grać tylko na jednej mapie, ale konwencja zabawy bez wątpienia wymusi „tunelowy” układ każdej z dostępnych plansz. W danym momencie walka toczyła się więc o jeden konkretny punkt (np. barykadę pomiędzy budynkami), do którego szturmujący mogli dostać się kilkoma ścieżkami, ale jakiejś ogromnej swobody poczynań mimo wszystko nie mieli. Tak jak w Battlefieldach mapa została bowiem sprytnie „przycięta” i próba zapuszczenia się na teren, który w założeniach deweloperów nie miał być objęty akcją, skutkowała rozmyciem ekranu z towarzyszącym mu komunikatem w stylu „Wszedłeś w strefę ciężkiego ostrzału artyleryjskiego – masz 5 sekund, aby zawrócić. 4... 3... 2... 1...”. Generalnie Combat Mission to zabawa, kładąca duży nacisk na taktykę. Tutaj na nic zda się działanie a la Rambo – należy stale współpracować z towarzyszami broni. Po prostu czasami trzeba na chwilę przystanąć i pomyśleć. Jeśli jednak ktoś oczekuje zdecydowanie szybszej akcji, to DICE również zaplanowało coś w tym duchu.

Drugim z przedstawionych trybów był bowiem Team Assault, czyli de facto typowy team deathmatch. W tym przypadku rozgrywka nie przypominała już tej battlefieldowej i budziła wyraźne skojarzenia z dwiema częściami Call of Duty: Modern Warfare. Obie drużyny żwawo przemieszczały się po stosunkowo niewielkiej mapie, więc o bliski kontakt z przeciwnikiem nie było trudno. Praktycznie cały czas należało być w ruchu, a trup ścielił się często i gęsto. Oddech można było złapać się tylko w trakcie respawnu. Czas przewidziany na tenże był zresztą wyraźnie krótszy niż w Combat Mission. DICE ciągle jednak pracuje nad właściwym zbalansowaniem zabawy, więc nie jest wykluczone, że w kwestii odradzania się zajdą jeszcze poważne zmiany. Ogólnie rzecz ujmując, jeśli ktoś jest zwolennikiem nieustannej akcji i poprzez drużynową współpracę rozumie sumowanie się indywidualnych wyników punktowych poszczególnych członków zespołu, to Team Assault stanowi dla takiej osoby znakomitą propozycję.

Ponieważ najnowszy Medal of Honor ma przybliżyć graczom temat współczesnych działań wojennych w Afganistanie, w multiplayerze są dwie oczywiste strony konfliktu. Można grać po stronie amerykańskiej (są tu formacje Rangers, Marines etc.) lub wcielić się w mudżahedina (np. Taliba lub islamskiego bojownika z Czeczenii). Podobnie jak w Battlefieldzie 1943 do dyspozycji mamy trzy klasy postaci. Rifleman to typowy żołnierz z terkoczącym karabinem i paroma granatami za pasem, podczas gdy Spec Ops ma na podorędziu pistolet maszynowy z tłumikiem i strzelbę, a Sniper jest klasycznym strzelcem wyborowym. W trakcie mojej multiplayerowej przygody z Medal of Honor, grające ze mną towarzystwo najczęściej wybierało tę pierwszą klasę i wyposażało ją w PKM, zabójczo skuteczny na dowolnym dystansie (sic!) – odrzut był praktycznie niewyczuwalny. Jako Spec Ops każdy powalczył chyba tylko z przyzwoitości, gdyż klasa ta okazała się po prostu za słaba nie tylko w konfrontacji z potężnym Riflemanem, ale nawet ze Sniperem. Z tym ostatnim było także trochę kłopotów – głównie z uwagi na za bardzo trzęsący się widok przy korzystaniu z celownika optycznego. Ekipa DICE musi uwzględnić to wszystko podczas prac nad balansem.

Klimat wojny w Afganistanie starają się oddać mapy. Grając w trybie Combat Mission, trafiłem do rozległej skalistej doliny, usianej tu i ówdzie lichymi domostwami. Skąpa roślinność i wszechobecny kurz jeszcze potęgowały wrażenie przebywania gdzieś pośrodku niczego. Z kolei na potrzeby opcji Team Assault deweloperzy przygotowali zrujnowany w wyniku militarnych działań kwartał, znajdujący się na obszarze Kabulu. Pełno tu było zdewastowanych budynków, które razem tworzyły prawdziwy labirynt. Atmosferę wojennego zniszczenia podkręcały widoczne gdzieś w oddali dymiące ruiny, unoszone przez wiatr przeróżne śmieci oraz zastosowany szaro-zielonkawy filtr graficzny.

Za chwilę nadejdzie wsparcie z powietrza.

Wracając jednak do klas, należy jeszcze zaznaczyć, że każdą z nich możemy ulepszać, podobnie jak w ostatnim Battlefieldzie. Zatem za zbierane na polu bitwy punkty awansujemy na kolejne poziomy doświadczenia. Wiąże się z tym zresztą wiele ciekawych bonusów. Najpierw jednak jeszcze nieco o samych punktach, gdyż zbiera się je znacznie szybciej niż w poprzedniej grze autorstwa DICE. Na pierwszy rzut oka system jest bliźniaczo podobny do tego z Bad Company 2. Przy bliższym poznaniu okazuje się jednak, że deweloperzy wprowadzili teraz dodatkowe nagrody za wykonanie kilku akcji pod rząd (np. zabicie trzech wrogów i uchronienie tym samym przyciśniętych do muru kompanów). Wszystko po to, aby zdynamizować zabawę i dostosować ją do nowej opcji, w założeniach przypominającej killstreaki z Modern Warfare. Otóż za zebranie odpowiedniej liczby punktów bez respawnowania się w międzyczasie odblokowuje się wsparcie defensywne lub ofensywne. Tym pierwszym może być sterowany przez komputer UAV, zaznaczający przez krótki czas na mapie pozycje oponentów. Ci dla równowagi są jednak w stanie taką bezzałogową maszynę zestrzelić. Z kolei wsparciem ofensywnym jest przykładowo atak moździerzowy, naprowadzany na cel przy pomocy specjalnego wskaźnika laserowego. W ferworze walki akcje te, zarówno defensywne, jak i ofensywne, niejednokrotnie ratowały życie mnie lub moim towarzyszom broni.

Z awansowaniem na wyższe poziomy doświadczenia wiążą się jeszcze dwa aspekty. Po pierwsze odblokowuje się w ten sposób nowe rodzaje broni oraz akcesoria do nich. Każdą giwerę da się bowiem modyfikować w oparciu o trzy sloty – umieszczamy w nich przyrządy celownicze, lufę i magazynek. Klasyczna muszka i szczerbinka, a może nowomodny red dot? Z tłumikiem czy bez? Mniej amunicji zadającej większe obrażenia albo też pojemniejszy magazynek standardowych naboi? Właśnie na takie pytania trzeba sobie odpowiadać w Medal of Honor. Ponadto levelowanie postaci powoduje zmianę jej wyglądu. Gdy przestaniemy być żółtodziobem i osiągniemy poziom godny sił specjalnych, wówczas będziemy mogli nawet zapuścić brodę niczym ścisła żołnierska elita, określana przez twórców gry jako Tier 1. Póki co DICE nie planuje wprowadzenia opcji personalizowania zarostu, czyli np. wyboru jego długości czy koloru. Jednakże, biorąc pod uwagę obecność postaci z brodami na zdecydowanej większości materiałów promujących MoH, nie należy wykluczać takiego rozwiązania.

Wracając jeszcze do broni, to oko cieszą pewne detale z nią związane. Otóż – o ile Amerykanie wykorzystują w walce zabawki, wyglądające nienagannie i emanujące nowoczesną techniką, to w przypadku mudżahedinów sprawa wygląda zupełnie inaczej. Ich broń nosi wyraźne ślady zużycia, a dodatkowe akcesoria przymocowane są do niej chociażby przy pomocy taśmy izolacyjnej. Co ciekawe, w konkretnych miejscach wybranych map można posłużyć się pojazdami. Zatem, szturmując jedno ze wzgórz w trybie Combat Mission, mogłem zapakować się wraz z kompanami do transportera M2 Bradley i przy jego pomocy przełamać nieprzyjacielską linię obrony. Pojazd poruszał się wprawdzie ślamazarnie (dużo wolniej niż w Battlefieldach), ale i tak okazał się bardzo użyteczny.

Medal of Honor pozwala pobawić się w multiplayerze maksymalnie 24 graczom. Tak jak w Bad Company 2 dostępne będą serwery dedykowane. Jeśli chodzi o warte uwagi nowości, to pojawił się tryb obserwatora (Spectator Mode). Niestety wiąże się z nim pewna kuriozalna niedogodność. Mianowicie, dołączając do gry jako obserwator, zajmujemy na serwerze miejsce tak, jak ktoś aktywnie uczestniczący w walce. Wielka szkoda, że DICE nie zamierza nic z tym problemem zrobić nawet w pełnej wersji – tak przynajmniej twierdził Patrick Liu, który reprezentował deweloperów w trakcie pokazu. Nieco denerwujące okazało się również rozwiązanie dotyczące respawnu. Otóż po śmierci można było jedynie wybrać, czy chcemy odrodzić się w „bezpiecznym” miejscu na tyłach, czy też przy losowym towarzyszu w samym środku akcji. Pewnikiem nie tylko ja życzyłbym sobie opcji wyboru konkretnego gracza, przy którym następuje respawn.

Zrujnowane ulice Kabulu w trybie Team Assault.

W temacie grafiki multiplayerowy komponent Medal of Honor nie odbiega zbytnio od wysokiej jakości rodem z BFBC2. Otoczenie jest bogate w detale i zróżnicowane, modele postaci wykonano i zaanimowano przyjemnie dla oka, a efekty specjalne uczyniono należycie widowiskowymi. Jednakże jeśli chodzi o fizykę świata gry, to nie mamy tu już do czynienia z wszechobecną destrukcją środowiska. Zniszczyć można jedynie wybrane elementy otoczenia (powalić płotek, ukruszyć murek etc.), ale o równaniu z ziemią całych budynków nie ma mowy. Ba, jeśli twórcy tak nie założyli, przygotowując mapę, to przykładowo nie da się nawet przebić przez wątłe drzwi afgańskiej lepianki. Ograniczenia te powinny jednak zaowocować zwiększeniem wydajności gry na słabszych konfiguracjach sprzętowych. W pokazanej w Los Angeles wersji na optymalizację nie można było co prawda narzekać, aczkolwiek deweloperzy nie chcieli zdradzić, jaki hardware był zainstalowany w udostępnionych w ramach prezentacji komputerach.

Na możliwość zagrania w pełną wersję multiplayera z Medal of Honor musimy poczekać do października bieżącego roku. Oprócz opisanych opcji Combat Mission i Team Assault znajdą się w niej jeszcze dwa tryby oraz ponad osiem zróżnicowanych map. Co ciekawe, niebawem sami będziecie mogli przetestować te same aspekty zabawy wieloosobowej, z którymi ja miałem okazję się już zapoznać. Firma Electronic Arts zaplanowała bowiem beta-testy na wszystkich trzech platformach docelowych (PC, Xbox 360 i PlayStation 3). Wszystko startuje dokładnie 21 czerwca – aby móc uczestniczyć w testach gry, trzeba przedpremierowo zamówić MoH w jednym ze sklepów, biorących udział w promocji. Co ciekawe, jeśli jesteście posiadaczami Bad Company 2 i wpisaliście dołączony do gry kod VIP, to dostęp do bety otrzymacie już jutro. Do zobaczenia na polu bitwy!

Radosław „eLKaeR” Grabowski

Medal of Honor

Medal of Honor