The Settlers 7: Droga do Królestwa - już graliśmy! - Strona 2
Najnowsza strategia ekonomiczna, powstająca w studiu Blue Byte, zamierza podbić serca nowicjuszy oraz odzyskać sympatię weteranów. Mieliśmy okazję sprawdzić, jakie ma na to szanse.
Przeczytaj recenzję The Settlers 7: Droga do Królestwa - recenzja gry
Motywem przewodnim gry jest powrót do dawnej chwały. Królestwo, nad którym przyjdzie nam przejąć pieczę, jest w kiepskim stanie i czasy świetności ma już dawno za sobą. Zadaniem graczy ma być przywrócenie mu niegdysiejszego blasku. W przeciwieństwie do poprzednich części serii w The Settlers 7 duży nacisk położono na fabułę. Będziemy odkrywać ją krok po kroku na przestrzeni dwunastu rozległych misji. Celem twórców jest uczynienie z trybu dla pojedynczego gracza czegoś znacznie bardziej treściwego niż tylko rozbudowanego tutoriala. W Drodze do Królestwa naszym awatarem jest tak naprawdę zamek. Gdy zaczynamy zabawę jest on w opłakanym stanie. Wraz z postępami będziemy go remontować, upiększać, dokupywać meble itp. Pierwsi „Osadnicy” zachwycili amigowych graczy filmikiem wprowadzającym, w którym brzuchaty rycerz konno zmierza do zamku. Również w najnowszej odsłonie cyklu zadbano, by intro pozytywnie nastrajało do dalszej zabawy. Styl, animacja, specyficzne przymrużenie oka – wszystko przywodzi na myśl filmy z najlepszych lat Disneya.

The Settlers 7: Droga do Królestwa zostało pomyślane jako powrót do korzeni serii. Odrzucono wszystkie erteesowe naleciałości, tak by gracz skoncentrował się na stronie ekonomicznej. Gra oferuje dużą swobodę w wyborze ścieżki rozwoju naszego miniimperium. Możemy położyć nacisk na stronę militarną, handlową lub też na nowe technologie. Jednak sukcesy w tych dziedzinach są jedynie rezultatem zdrowej gospodarki. Dopiero dzięki mądremu zarządzaniu włościami oraz podwładnymi uzyskamy środki potrzebne do pokonania konkurencji. Gra zapewnia zatem swobodę wyboru, lecz nie dzieje się to kosztem elementów, za które fani kochają tę serię. Proporcje te dobrze widać przy aspekcie wojennym. W zamku werbujemy generałów, potem szkolimy żołnierzy i po prostu wskazujemy, komu mają być podlegli. Nic więcej nie musimy robić, bo wojacy sami znajdują drogę do odpowiedniego dowódcy. Walka jest kompletnie automatyczna, pokazujemy oddziałowi, który region ma zaatakować i potem czekamy na rezultat. Nie ma mowy o ręcznym sterowaniu przebiegiem bitew. Sukces lub porażka podbojów jest więc głównie rezultatem tego, na jak dobre oddziały było nas stać.
Nie ma tu miejsca na strategię opartą wyłącznie na planie „podbij wszystkie regiony”. W The Settlers 7 o wygranej decydują punkty zwycięstwa. Wymagania, jakie musimy spełnić, by je zdobyć, są różnorodne. Często jest to wypełnienie jakiegoś konkretnego zadania (np. wymyślenie odpowiednio zaawansowanej technologii) i gdy tylko jeden z graczy dopnie swego, jego konkurenci nie mogą już powtórzyć tego wyczynu. Zdarza się więc tak, że dążymy do konkretnego celu, by na chwilę przed zdobyciem upragnionego punktu bezsilnie patrzeć, jak wróg sprząta go nam sprzed nosa, zmuszając do zmiany obranej wcześniej strategii. Inne punkty zwycięstwa (np. posiadanie wyraźnie bardziej zasobnego skarbca niż przeciwnik) mogą przechodzić płynnie z jednego gracza na drugiego, w zależności od sytuacji na mapie. Owocuje to sporą dynamiką rozgrywki. By wygrać, musimy uzyskać odpowiednią liczbę wspomnianych punktów i utrzymać je przez określony czas. Wróg zawsze może jeszcze w czasie końcowego odliczania spróbować wyrwać nam zwycięstwo z rąk. Jednocześnie jesteśmy informowani o postępach innych stron, co umożliwia dynamiczne reagowanie na poczynania rywali.