Call of Juarez: Więzy Krwi - testujemy przed premierą - Strona 4
Ray McCall powraca siać zamęt w sercach przeciwników, tym razem mając u boku swojego brata Thomasa. Nowa gra z serii Call of Juarez zapowiada się wybornie, o czym mogliśmy się przekonać sami, testując jej wersję beta.
Przeczytaj recenzję Call of Juarez: Więzy Krwi - recenzja gry
Oczywiście Więzy Krwi mają też swoje wady, w końcu która gra ich nie ma. Mnie najbardziej irytowały dwie rzeczy. Pierwszą z nich jest gwiazdka wyświetlana na ekranie, która wskazuje drogę do aktualnego celu misji i której nijak nie da się wyłączyć. To zbyt duże ułatwienie w tak liniowej grze. Może przebolałbym ten znacznik, gdyby tylko wskazywał kierunek marszu, ale on dokładnie wskazuje poszukiwany obiekt, a tym może być np. ukrywający się w lesie snajper, którego należy odstrzelić. Przy tak podanym celu znika nerwówka wynikająca z próby odnalezienia przeciwnika w gąszczu drzew.
Denerwowały mnie także absurdalne sceny, na które w Więzach Krwi można natknąć się od czasu do czasu. Przykłady? Proszę bardzo. Armie Północy i Południa stoją naprzeciw siebie i żadna z nich nie raczy przejść do ofensywy. I oto pojawia się nieustraszony żołnierz Ray, którzy otrzymuje od dowódcy zadanie spowodowania chaosu w szeregach wrogiej armii. Idziemy więc sto metrów ukrytą przed wzrokiem wrogów ścieżką, likwidujemy strzałem w plecy pięciu wojaków i voila! – jest chaos. Południowcy ruszają do ataku i chwilę później cieszymy się ze zwycięstwa. Jednak największy absurd czeka nas niedługo potem, gdy bracia próbują uciec z miasta. Tutaj przekonujemy się, że dwa konie zaprzęgnięte do dyliżansu potrafią przejechać przez budynek, przebijając się przez ściany i doszczętnie demolując umieszczony w środku bar. Widowiskowe to może i jest, ale gdzie tu realizm? Powtarzać mi nie trzeba, że to tylko gra, bo doskonale zdaję sobie z tego sprawę, ale są przecież jakieś granice fantazji.
Błędów technicznych jak na wersję beta było zaskakująco niewiele. Czasem postać potrafiła zaciąć się na schodach, innym znów razem wyrzucony dynamit przylepił się do skały – nie są to niedoróbki, których nie można by dopracować przed opublikowaniem gry na rynku lub w kolejnych łatkach, więc nie ma powodów do obaw. Skoro o kwestiach technicznych mowa, to dodam jeszcze, że w Więzach Krwi można nagrywać stan gry w dowolnym momencie zmagań – we wcześniejszym raporcie z rozgrywki, autorstwa Sandro, sugerowaliśmy, że dostępne będą tylko checkpointy.
Nowy Call of Juarez bardzo przypadł mi do gustu i już nie mogę doczekać się, gdy wreszcie będzie mi dane zasmakować pełnej wersji gry. To ogromnie grywalny, znakomicie wyglądający produkt, który w ogólnym rozrachunku prezentuje się znacznie lepiej od swojego pierwowzoru, mimo kilku niedorzeczności, o których wspomniałem wyżej. Co prawda nadal nie widziałem w akcji trybu multiplayer i nie mogę ocenić fabuły (w otrzymanej od Techlandu wersji część przerywników wycięto, na dodatek scenariusze nie były ułożone po kolei), ale czuję w kościach, że Więzy Krwi spotkają się z przychylnym przyjęciem recenzentów i miłośników elektronicznej rozrywki. Dawno nie miałem okazji testować tak dobrze zapowiadającej się gry, życzę więc wrocławianom sukcesu w podbijaniu zachodniego rynku. Po tym, co widziałem do tej pory, mogą być dobrej myśli.
Krystian „U.V. Impaler” Smoszna