autor: Bolesław Wójtowicz
Myst IV: Objawienie - przed premierą - Strona 2
Czwarta odsłona niezwykle popularnej serii „Myst” (pierwszą część wydano na początku lat 90-tych). Mamy tu do czynienia z przygodówką rozgrywaną w statycznym otoczeniu.
Przeczytaj recenzję Myst IV: Objawienie - recenzja gry
Opowieści czas zacząć...
Historia w pewien sposób zatacza koło... i wracamy do punktu wyjścia. Znów będziemy musieli pomóc Atrusowi w przywołaniu do porządku jego dzieci, gdyż ponownie przyczynami jego kłopotów są braciszkowie, Sirrus i Achenar. Starsi gracze pamiętają, jak skończyło się ich rozrabianie w części pierwszej „Mysta” i jaką karę wynalazł dla nich surowy, acz sprawiedliwy, ojciec. I wszyscy żyliby dalej w szczęściu i zdrowiu, każdy w swoim Wieku, gdyby w to nie wmieszała się... kobieta, niejaka Catherine, na co dzień żona Atrusa. Ta zaczęła suszyć mężowi głowę, że już czas, że powinien okazać nieco miłosierdzia, że już odpokutowali... Który mężczyzna wytrzymałby to? Kiedy więc Atrus skłonny był już przychylić się do prośby żony, nagle w jego laboratorium dochodzi do wybuchu, w wyniku którego znika najmłodsza latorośl, dziesięcioletnia Yeesha. Oszalały ze strachu o dziecko Atrus prosi właśnie ciebie, drogi graczu, byś wybrał się w niebezpieczną podróż, prowadzącą przez co najmniej cztery Wieki, i odnalazł jego ulubienicę. Wędrówka wieść będzie między innymi przez te światy, w których będziesz mógł napotkać uwięzionych w nich braci Yeeshy, Sirrusa i Achenara. Czy oni też mieli coś wspólnego z zaginięciem siostry? A może są niewinni i zasłużyli już na powrót do domu? Kto więc dokonał porwania? Pytań wiele, ale gdzie znaleźć na nie odpowiedzi? A szukać należy uważnie, gdyż w zależności od tego, którą wybierzemy, tak odmiennie może potoczyć się ta historia i nie zawsze jej zakończenie będzie takie, o jakim marzyliśmy...
Sterowanie, wędrowanie, gra...
Największą zaletą czwartej części sagi jest moim zdaniem fakt, że postanowiono wrócić do korzeni. Zrezygnowano z najnowszych zdobyczy techniki, zarzucono tak modne i popularne 3D, a podjęto decyzję, by gracz oglądał grę oczami głównego bohatera, natomiast przemierzał świat przy pomocy tzw. „przewijania ekranu” (trudno właściwie to nazwać, i to określenie nie jest w pełni adekwatne do tego, co zobaczymy na ekranie), gdzie kursor ma pełnić rolę naszej ręki, przy zachowaniu pełnej możliwości obrócenia się dookoła. Że co? Że cofnięcie się do tyłu? Absolutnie to nieprawda. Gry przygodowe, zwłaszcza tego rodzaju jak „Myst”, powinny koncentrować uwagę gracza tylko i wyłącznie na dwóch, no może trzech, rzeczach: uważnemu śledzeniu fabuły, podziwianiu krajobrazu oraz rozwiązywaniu zagadek i łamigłówek. Żadnego skakania nad przepaściami, żadnego biegania na czas, żadnego wskakiwania w pośpiechu do wagoników... Nie życzę sobie... Tego rodzaju elementy zręcznościowe, powtarzane po raz kolejny do znudzenia, były największym mankamentem „URU”. Katastrofalne sterowanie postacią powodowało, że miałem wielokrotnie ochotę rzucić grę w najciemniejszy kąt. Cóż z tego, że krajobrazy były genialnie przepiękne, skoro ja, zamiast je podziwiać, musiałem centymetr po centymetrze wymierzać miejsce, w którym należy się odbić do skoku. Przesadzam? Może, ale i tak zdania nie zmienię...