Graliśmy w Wolfenstein II: The New Colossus – strzelanka roku? - Strona 2
Szybka, brutalna akcja, świetny scenariusz i przede wszystkim nieskończone pokłady grywalności – Wolfenstein II: The New Colossus pomimo braku znaczących nowości będzie mocnym kandydatem do tytułu króla tegorocznych FPS-ów.
Przeczytaj recenzję Recenzja gry Wolfenstein II: The New Colossus – mocarny kolos
Ciekawym elementem wyposażenia Blazkowicza w The New Colossus jest też egzoszkielet, który mieliśmy okazję oglądać jeszcze w The New Order. Tutaj zakłada go sam protagonista. Nowoczesny pancerz nie tylko pomaga bohaterowi wrócić do pełnej sprawności po wydarzeniach z poprzedniej części, ale oferuje również zwiększone możliwości eksploracji.

Choć Blazkowicz zdobył reputację strzelca wyborowego, w The New Colossus równie chętnie sięga po miotacz płomieni.
Podczas londyńskiego pokazu miałem okazję wypróbować dwie funkcje egzoszkieletu. Dzięki niemu „Terror Billy” potrafi w trakcie biegu sprintem wyważać drzwi lub nawet niszczyć nadwątlone mury, a także wznieść się na większą wysokość za pomocą mechanicznych szczudeł. Te ostatnie pozwalają dostać się do niedostępnych dotychczas lokacji lub po prostu zdominować przeciwników ogniem z góry. A oprócz wspierania samego Blazkowicza pancerz stwarza też deweloperom pole do popisu przy tworzeniu alternatywnych ścieżek czy ukrywaniu znajdziek.

Egzoszkielet to zresztą nie jedyne mechaniczne wsparcie, z jakiego mogłem skorzystać w trakcie opisywanego etapu. Gra pozwala w pewnym momencie na przejażdżkę na przeprogramowanym panzerhundzie. I choć fragment ten jest dość krótki i niezbyt skomplikowany, powolne kroczenie na grzbiecie tego wytrzymałego, ziejącego ogniem potwora przez zdewastowane ulice Nowego Orleanu i palenie żywcem wszystkiego, co stanie nam na drodze, sprawia sporo frajdy.
There was a house in New Orleans...
Prezentowany w Londynie etap udowodnił też, że deweloperzy z Machine Games potrafią projektować klimatyczne poziomy. Przemierzanie Nowego Orleanu – który według przedstawionej w The New Colossus historii zaczął pełnić funkcję ogromnego getta dla osób wykluczonych ze społeczeństwa przez władze III Rzeszy – to iście apokaliptyczne przeżycie. Na każdym kroku widać zniszczone budynki, znaczna część ulic jest zatopiona, wszędzie szaleją pożary, wśród których przechadzają się wrogie wojska. To krajobraz wprost idealny, by jeszcze chętniej posyłać przeciwników do piachu, i miła odmiana po zamkniętych przestrzeniach, gdzie rozgrywała się większa część akcji The New Order.
Pozytywne wrażenia z zabawy potęguje świetny scenariusz. Dialogami, humorem oraz atmosferą The New Colossus zachwycałem się już przy okazji pierwszego pokazu w Londynie, a drugi tylko upewnił mnie w przekonaniu, że wysoki poziom historii zostanie utrzymany przez cały czas jej trwania. Naprawdę nie zaskoczyłaby mnie wiadomość, że deweloperzy wymykają się nocami do domu Quentina Tarantino i podkradają mu pomysły na nowy film. Przykłady? W Nowym Orleanie naszym głównym celem jest znalezienie lidera rebeliantów, który ubiera się jak kaznodzieja i z godnym tego stanowiska zapałem głosi mądrości na temat krzywd wyrządzonych proletariatowi przez burżuazję. Jego dyskusja z Blazkowiczem o różnicach ideologicznych, przy akompaniamencie niemieckiego ostrzału i ogłuszającej muzyki jazzowej oraz z niebagatelnym udziałem whisky, jest po prostu genialna.
Ostatecznie za podsumowanie moich wrażeń z nadchodzącym Wolfensteinem wystarczyłyby dwa słowa: przednia zabawa. Są tytuły, które powalają fotorealistyczną oprawą lub wyrafinowanym stylem graficznym, eksperymentalnym podejściem do fabuły czy innowacyjną mechaniką rozgrywki. Studio Machine Games serwuje zamiast tego produkcję nieszczególnie odkrywczą, ale za to szalenie grywalną, w której uśmiech nie schodzi z twarzy. Na dodatek można przy tym dojść do prostego wniosku: skoro robienie dziur w nazistach sprawiało frajdę od 1992 aż po 2017 rok, to czy zmiany naprawdę są niezbędne?